Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2012, 22:30   #29
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Życie było niebezpieczne, a śmierć czyhała wszędzie. Ci, co przemierzali świat w poszukiwaniu przygód lub skarbów nie zawsze znajdywali akurat to, co chcieli. Oni, pięcioro śmiałków (lub desperatów - jak kto woli) również znaleźli coś, czego zdecydowanie nie to mieli zamiaru znaleźć.
Choć nie był to pierwszy trup w życiu Konrada, to jednak widok zabitego Imraka, leżącego w ściekach z rozwaloną klatką piersiową, nie wpłynął na niego zbyt pozytywnie. Dopiero po chwili Konrad zdołał ponownie spojrzeć na zwłoki. Nie miał zamiaru zbytnio się im przyglądać, aż taki ciekawski nie był, ale i tak był pewien, że Imrak nie padł ofiarą żarłocznej galaretki. Gdyby ta zżarła ich byłego towarzysza, to zapewne z krasnoluda zostałyby same buty - przeżute i wyplute. W dodatku galareta, chociaż silna, z pewnością nie mogłaby rozwalić w taki sposób klatki piersiowej solidnie w końcu zbudowanego krasnoluda czy choćby połamać mu żeber.

Konrad rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu stwora, który mógłby zadać taką ranę. Gest całkowicie zbędny, z czego aż za dobrze zdawał sobie sprawę, ale mimo wszystko wolał nie ryzykować. Jeśli jakiś potwór kanałowy tak urządził Imraka, to dla nich takie spotkanie również nie musiałoby mieć przyjemnego przebiegu.
Z potworem kanałowym, gdyby takowy istniał, potwór, czy też raczej dziwadło Malthusiusa, ten krynis-jakiśtam, niewielkie miałby szanse. Jak nic by zginął jako kolejna ofiara grasującej po kanałach potwory. Może chociaż ciało by znaleźli...
Ale istniała też możliwość, że ktoś utrupił krasnoluda i wrzucił do kanałów. Tylko ta rana... To nie wyglądało na robotę jakiegoś rzezimieszka, co to się połakomił na garść monet i sfatygowaną kolczugę. To nie było typowe dla działań opryszków poderżnięcie gardła. Prędzej by można sądzić, że Imrakowi ktoś wyciął czy wyrwał serce. A wszyscy wiedzieli, kto się bawi w takie rzeczy. Cholerni kultyści.
Konrad zaklął pod nosem i splunął przez lewe ramię dla odpędzenia pecha. Ochota na dalsze penetrowanie kanałów zdecydowanie się zmniejszyła.

Zgadzał się z opinią, że Imraka nie można zostawić w kanałach. Nawet gdyby nie towarzyszył im podczas paru przygód, to i tak nie wypadało go tak zostawić, by tu zgnił lub by go połknęła jakaś galareta. Ale zabierać go ze sobą na dalszy spacerek po kanałach? Co za głupi pomysł. Zostawić ciało w bezpiecznym miejscu, albo wynieść od razu na powierzchnię - to tak, jak najbardziej, Ale zabierać? Nie zamierzał jednak dyskutować na ten temat. Krasnoludy zawsze należały do istot upartych, zaś Gomrund należał do typowych przedstawicieli tej rasy. Poza tym dopóki on sam nie musiał targać Imraka po kanałach na własnych plecach, to nie był to jego problem.

Otwarte drzwi sugerowały, że ktoś tu był przed nimi, w dodatku nie był to właściciel owej piwnicy, czy co tam się znajdowało za kratą. Być może, mało prawdopodobne, ale jednak było to możliwe, poszukiwany przez nich włochaczek dotarł tutaj i, szukając wyjścia lub kryjówki, rozwalił zamek. Ślady były nad wyraz świeże, przynajmniej w opinii Konrada, choć ten musiał przyznać szczerze, że do znawców w tej materii nie należał.

Piwnica, do której dotarli, była zdziebko nietypowa. Znawcą piwnic Konrad również nie był, ale nie sądził, by w wielu znalazł się pentagram ze śladami krwi.
- A niech mnie... - Pokiwał z uznaniem głowągdy Sylwia w mgnieniu oka uporała się z zamkiem i wyjęła ze skrzyni srebrny sztylet. - A niech mnie... - dodał całkiem innym tonem na widok kłębów dymu pojawiających się tam, gdzie była plama krwi.
Może był i monotematyczny w wypowiedziach, ale to, co ujrzał, raczej nie zachęcało do pełnych retoryki wypowiedzi. Wprost przeciwnie.
Wypadł z komnaty ścigany głosem swego ojca, składającego mu niezbyt miłą obietnicę.

Zwolnił w połowie drogi do wyjścia z kanałów. Nikt ich nie ścigał, ale... No właśnie. Demon (albo coś jeszcze gorszego) albo nie był głodny, albo też...
- Macie. - Gdy się zatrzymali podał najbliżej stojącej osobie bukłak z winem. Prawie pełen. Zdecydowanie taki nie był, gdy wrócił do jego rąk, ale Konrad ani się nie dziwił, ani nie żałował. Pociągnął dwa solidne łyki, choć to wcale nie uspokoiło serca bijącego nerwowo na samo wspomnienie potwornej postaci.
- Drań zeżarł nasze pięćdziesiąt koron - powiedział - i na naszych oczach skonsumował naszą szansę na niezapłacenie grzywny. Demon, nie demon - nikt nam nie odpuści, nawet gdybyśmy go na sznurku do magistratu przywlekli. Miał być ten dziwostwór Malthusiusa i nie ma zmiłuj się. I też nie wiem, czy zwykła broń coś tu zadziała - poparł Sylwię. - Ale przynajmniej Imraka zabierzemy z tych kanałów.
Mówił zapewne nieco chaotycznie, przeskakując z tematu na temat, ale raczej nikt nie powinien się dziwić.

Nie bardzo sobie wyobrażał walkę z demonem, ale skoro Gomrund się uparł. Mógł go chociaż odprowadzić i pokibicować...
- Słyszałem - powiedział nieco niepewnie - jak kiedyś jakiś pijany żaczek prawił, zanim go kompani nie uciszyli, że takie gwiazdy są po to, by w środku demona trzymać i nie wypuszczać. Alem w wtedy niezbyt w to wierzył, i teraz też nie bardzo. Bo jaka korzyść z demona, którego się trzyma w klatce. A jak się go puści, to też korzyści nie ma żadnej.
Potarł brodę.
- No to idziemy się przebrać, a potem do kanałów. A tak, swoją drogą... Skoro mamy tę mapkę, to gdyby ją zestawić z planem miasta, to by i wyszło, czyja to piwnica. Ale to później.
"To później" było nieco optymistyczne i zakładało, że będzie jakieś "później". jednak bez tego założenia nie warto było leźć do kanałów. Chyba że ktoś szukał śmierci.

Przygotowania do wyprawy na demona nie zajęły mu dużo czasu. Ubranie kolczugi, przetarcie i podostrzenie miecza, sprawdzenie kuszy... Trzy godziny to było dużo za dużo, ale Gomrund odprawiał jakieś cuda ze swym toporem... Zdążyli się pokrzepić przed wyruszeniem w drogę, a i tak okazało się, że Sylwii nie ma. Powodów mógł być tysiąc, ale czy to znaczyło, że powinni czekać? Jednak Gomrund, honorowy przywódca wyprawy, zdecydował się poświęcić spóźnialskiej kilka chwil. Co się opłaciło, bowiem do kanałów weszli w piątkę.
Na psa urok, pomyślał Konrad, ponownie sobie przypominając o przepowiedni. Pięciu i odchody miasta... Niech to szlag... Pięciu a pięcioro, wszak to żadna różnica.

Plan walki z demonem był prosty - strzelać, jak długo się da (jeno tak, by ze swoich nikogo nie ustrzelić), potem spróbować pomacać potwora zimnym żelazem. A potem się zobaczy. Gdyby znów trzeba było uciekać... I na to się duchowo nastawił.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-01-2012 o 22:34.
Kerm jest offline