Ile jest warte słowo dla boga oszustów? Spieler siedział na odwróconym koszyku i jadł jabłko. Wolno, najwolniej, jak tylko potrafił. Nie był już wcale głodny.
W Bögenhafen, przynajmniej w czasie festynu, obnośna gastronomia atakowała na każdym rogu i placu, w każdym zaułku. Wszystkie zmysły. Nietrudno było wypełnić kiszkę, zwłaszcza jeśli komu nie przeszkadzała szczypta kulinarnego hazardu - do każdej porcji darmo. Jego zaś do tych cudów ekonomii i smaku nie ciągnęła po ostatnich wydarzeniach ani ochota, ani ciekawość tylko rozsądek. Po całym dniu zwiedzania kanałów wypadało coś wreszcie przekąsić, choćby siłą trzeba było pchać sobie w gębę. Z pełnym brzuchem myśli się jaśniej. I łatwiej patrzy na świat. Nie warto było jednak tylko dlatego psuć poczciwemu w gruncie rzeczy niziołkowi interesu rynsztokową powierzchownością i smrodem. Kuchnia Toddo za dobra była zresztą na tak niewesołą okazję.
Poza tym nie chciał wchodzić w drogę Płomiennemu, a w składziku zrobiło się ciasno. Ciaśniej niż poprzednio. Sam nie zamierzał sposobić się specjalnie do walki. W sumie niewiele mógłby w tym kierunku zrobić, nie uważał też wcale, żeby demon spokojnie zaczekał w piwnicy na karną ekspedycję.
Taką miał przynajmniej nadzieję. Chętniej spróbowałby się za to z tymi, którzy wypatroszyli Imraka jak prosię. Jeśli nie uda się z alkoholowych wspomnień poprzedniego wieczoru wydestylować sensownego obrazu towarzyszącej staremu krasnoludowi grupki, nawet jeśli reszta nie zechce pokazać go władzom, można jeszcze popytać w areszcie. Albo okolicy. Marny to ślad, ale chyba jedyny. Prócz...
Sięgnął do kieszeni. Obrócił w dłoniach biały, zapomniany zupełnie strzęp materiału. Czerwony rąbek wepchnął pośpiesznie z powrotem, żeby nie odwracał uwagi od znaleziska. Zmarszczył w skupieniu brwi, ale... Do pani Druzdowej trzeba skreślić kilka zdań. Najlepiej Płomienny...
Z jabłkiem w garści łatwiej się czeka. Ale w końcu trzeba wyrzucić zbrązowiały zupełnie ogryzek i wyprostować kolana. Poprawić miecz, wydłubać łuskę z zębów. Ile jest warte słowo dla boga oszustów? Raz już im towarzysz z łupem w garści przepadł w mieście. Nic dobrego z tego nie wyszło. Zwłaszcza dla niego. Jeśli Spieler dobrze pamiętał, to Erich w samej bieliźnie wracał do kompanii, a zadowolony, jakby mu ktoś nakładł... No, jeśli chodzi o Sylwię, to w takim przypadku radość niechybnie udzieliłaby się z miejsca im wszystkim.
Mimo to wolałby, żeby się nie zapodziała. Mieli już kogo szukać. Gdyby sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej, zabrakłoby pewnie dnia na kupno nowych łachów i wizytę w łaźni. Wiedział już, gdzie ową instytucję znaleźć, bo kilku uczynnych przechodniów wskazało mu ją zupełnie bezinteresownie. Póki co, trzeba było jednak raz jeszcze zleźć pod ziemię...
Ostatnio edytowane przez Betterman : 29-01-2012 o 02:33.
|