Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2012, 17:33   #251
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wino się lało kielichami. Żołądek przyjemnie zapełniał się jadłem. A pomysły pojawiały się same. Jedne lepsze, drugie gorsze.


W zależności od ilości procentów we krwi. Potem zaś każdy zaczął działać na własną rękę.

Katrina wybrała się z Nyhmem w kierunku portu, bowiem bardka jakoś nie chciała by natrętny czarnoksiężnik łaził za nią. Więc dyplomatycznie wcisnęła złodziejce Nyhma, jako pomocnika i ochroniarza. Dla niej jak i dla Juliana.
Tak więc Katrina w towarzystwie Nyhma i... Cypia, bowiem jego bardka podsunęła dziewczynie.
Niestety nie można było inaczej. Kender nie ufał w ogóle Kenningowi.
Tak więc, ruszyli we trójeczkę do kryjówki zapuszczonych dokach w starej części portu, nazwanej po prostu Stary Portem.
Początkowo nie zauważyli dziwnego poruszenia wśród mieszczan. Podobnie jak nie dziwiło ich duże zatłoczenie uliczek i kanałów im bliżej byli starego portu. Z czasem jednak zaczęło dziwić. Stary Port był bowiem częścią magazynową dla biednych kupców, zapomniany i rzadko używany przez statki stanowił kryjówkę dla biedaków i żebraków. Dlatego też nie przyciągał tłumów.
A teraz... Im bliżej tej części doków tym, trudniej się było przepchać przez tłumek. Aż w końcu stanęli prze zaporą o wiele trudniejszą do przebycia.
Rządkiem zakutych w ciężkie zbroje i uzbrojonych w ostre miecze bahamutiańskich najemników.


To nie byli członkowie straży miejskiej, a doświadczeni w bojach wojownicy.
I cała trójka poznała nowy termin. Kordon bezpieczeństwa.
Jak wyjaśnił im jeden z pilnujących wejść do tej części miasta bahamutianin, na terenie Starego Portu pojawiły się dziwne bestie, które zaczęły dokonywać rzezi. W tej chwili miasto posłało tam swoje wojska, by zwalczyć potwory i ocalić tych, którzy zabarykadowali się w domach. Oraz otoczyło całą dzielnicę wojskiem, co by nie pozwolić bestiom na wydostanie się poza dzielnicę.
I by nie wpuszczać do dzielnicy cywili. Takich jak Katrina, Cypio i Nyhm.

Kenning zaś udał się by załatwić sprawę gołębi pocztowych, uzbrojony w mapę i wskazówki od Nyhma. Miał się udać do niejakiej Amandy Torchelm, alchemiczki i aptekarki przygotowującej zarówno zioła jak i takie eliksiry, przedmioty magiczne i alchemiczne.
Półelf ją polecał, co mogło świadczyć o tym, że była zapewne śliczną i figlarną dziewuszką.
Nie była...


Jak się okazało Amanda Torchelm, była posuniętą w latach kobietą, ubierającą się zgrzebnie, noszącą chustę na swych kręconych włosach i wiele zmarszczek na twarzy.
Przenikliwe spojrzenie szarych oczu, skupiło się na Kenningu, gdy tylko wszedł do jej zagraconego sklepiku i pracowni zarazem. -Czym mogę służyć?

Bardka była zadowolona. Załatwiła kapłana i być może nawet fiolki z wodą święconą. Co prawda kosztem ewentualnych umizgów jaszczurowatego. Ale cóż... nie można mieć wszystkiego, prawda?
Nic więc dziwnego, że z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wracała do karczmy. I najwidoczniej ktoś tam w górze nie lubił Krisnys, bowiem jak inaczej można wytłumaczyć następne wydarzenia?
Zapewne Tempusowi nie podobało się robienie w koni a jego kapłana.
Bowiem bardka rąbnęła twarzą w jakiegoś mężczyznę. I już miała go obrzucić stekiem wyzwisk, gdy spojrzała na niego i... zamarła.


On też zresztą zamarł nie dowierzając swemu szczęściu. Bowiem trafił na poszukiwaną przez niego osóbkę. A i ona trafiła na swego “wielbiciela”, agenta krasnoludzkiego pościgu o imieniu Angelo.
-Ty!!!!- zakrzyknęli jednocześnie, panna Fletcher i zabójca w bieli wskazując na siebie palcami.

Zaś biedny Vinc z równie biednym Juliano, obudzili się … głodni. Juliano naprawdę głodny, a smokowaty "wygłodniały z przyzwyczajenia".
Ale czyż to miało znaczenie? Vincent miał genialny plan, nawet jeśli arcymag był odmiennego zdania wyrażonego w słowach.-”Porąbało cię do szczętu?
Pomysł smokowatego powiódł się w kwestii ustalenia adresu Gaspaccia.
-Gaccio jest tam, gdzie dwaj wrogowie się spotykają.-rzekł metalicznym głosem miecz podając odpowiedź w formie zakamuflowanej.
Problemem jednakże było też to że na dworze...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=EjOahgYYDzQ[/media]

regularna bitwa się toczyła. Bestie z morza walczyły już nie ze strażą miejską, a z regularnymi oddziałami wojskowymi miasta oraz wojennymi magami. Wrzaski rannych i umierającym mieszały się z szczękiem oręża i wybuchami magii.
Juliano i Vinc mogli też poprzez niewielkie szczeliny w ścianach magazynu przejrzeć się sytuacji. I przekonać się że okolice starych doków zmieniły się w strefę wojny. A na ulicach rozgrywały się regularne starcia wojska z bestiami. Zaś ci mieszkańcy, którzy jak Juliano i Vincent nadal żyli, siedzieli zabarykadowani w domostwach. Niełatwo więc będzie się wymknąć, nie wspominając o samym polowaniu na wampiry.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-01-2012 o 20:14. Powód: poprawki
abishai jest offline