Wino się lało kielichami. Żołądek przyjemnie zapełniał się jadłem. A pomysły pojawiały się same. Jedne lepsze, drugie gorsze.
W zależności od ilości procentów we krwi. Potem zaś każdy zaczął działać na własną rękę.
Katrina wybrała się z
Nyhmem w kierunku portu, bowiem bardka jakoś nie chciała by natrętny czarnoksiężnik łaził za nią. Więc dyplomatycznie wcisnęła złodziejce
Nyhma, jako pomocnika i ochroniarza. Dla niej jak i dla Juliana.
Tak więc Katrina w towarzystwie
Nyhma i...
Cypia, bowiem jego bardka podsunęła dziewczynie.
Niestety nie można było inaczej. Kender nie ufał w ogóle
Kenningowi.
Tak więc, ruszyli we trójeczkę do kryjówki zapuszczonych dokach w starej części portu, nazwanej po prostu Stary Portem.
Początkowo nie zauważyli dziwnego poruszenia wśród mieszczan. Podobnie jak nie dziwiło ich duże zatłoczenie uliczek i kanałów im bliżej byli starego portu. Z czasem jednak zaczęło dziwić. Stary Port był bowiem częścią magazynową dla biednych kupców, zapomniany i rzadko używany przez statki stanowił kryjówkę dla biedaków i żebraków. Dlatego też nie przyciągał tłumów.
A teraz... Im bliżej tej części doków tym, trudniej się było przepchać przez tłumek. Aż w końcu stanęli prze zaporą o wiele trudniejszą do przebycia.
Rządkiem zakutych w ciężkie zbroje i uzbrojonych w ostre miecze bahamutiańskich najemników.
To nie byli członkowie straży miejskiej, a doświadczeni w bojach wojownicy.
I cała trójka poznała nowy termin. Kordon bezpieczeństwa.
Jak wyjaśnił im jeden z pilnujących wejść do tej części miasta bahamutianin, na terenie Starego Portu pojawiły się dziwne bestie, które zaczęły dokonywać rzezi. W tej chwili miasto posłało tam swoje wojska, by zwalczyć potwory i ocalić tych, którzy zabarykadowali się w domach. Oraz otoczyło całą dzielnicę wojskiem, co by nie pozwolić bestiom na wydostanie się poza dzielnicę.
I by nie wpuszczać do dzielnicy cywili. Takich jak
Katrina,
Cypio i
Nyhm.
Kenning zaś udał się by załatwić sprawę gołębi pocztowych, uzbrojony w mapę i wskazówki od
Nyhma. Miał się udać do niejakiej
Amandy Torchelm, alchemiczki i aptekarki przygotowującej zarówno zioła jak i takie eliksiry, przedmioty magiczne i alchemiczne.
Półelf ją polecał, co mogło świadczyć o tym, że była zapewne śliczną i figlarną dziewuszką.
Nie była...
Jak się okazało
Amanda Torchelm, była posuniętą w latach kobietą, ubierającą się zgrzebnie, noszącą chustę na swych kręconych włosach i wiele zmarszczek na twarzy.
Przenikliwe spojrzenie szarych oczu, skupiło się na
Kenningu, gdy tylko wszedł do jej zagraconego sklepiku i pracowni zarazem.
-Czym mogę służyć?
Bardka była zadowolona. Załatwiła kapłana i być może nawet fiolki z wodą święconą. Co prawda kosztem ewentualnych umizgów jaszczurowatego. Ale cóż... nie można mieć wszystkiego, prawda?
Nic więc dziwnego, że z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wracała do karczmy. I najwidoczniej ktoś tam w górze nie lubił
Krisnys, bowiem jak inaczej można wytłumaczyć następne wydarzenia?
Zapewne Tempusowi nie podobało się robienie w koni a jego kapłana.
Bowiem bardka rąbnęła twarzą w jakiegoś mężczyznę. I już miała go obrzucić stekiem wyzwisk, gdy spojrzała na niego i... zamarła.
On też zresztą zamarł nie dowierzając swemu szczęściu. Bowiem trafił na poszukiwaną przez niego osóbkę. A i ona trafiła na swego “wielbiciela”, agenta krasnoludzkiego pościgu o imieniu
Angelo.
-Ty!!!!- zakrzyknęli jednocześnie, panna
Fletcher i zabójca w bieli wskazując na siebie palcami.
Zaś biedny
Vinc z równie biednym
Juliano, obudzili się … głodni.
Juliano naprawdę głodny, a smokowaty "wygłodniały z przyzwyczajenia".
Ale czyż to miało znaczenie?
Vincent miał genialny plan, nawet jeśli arcymag był odmiennego zdania wyrażonego w słowach.-”
Porąbało cię do szczętu?”
Pomysł smokowatego powiódł się w kwestii ustalenia adresu
Gaspaccia.
-
Gaccio jest tam, gdzie dwaj wrogowie się spotykają.-rzekł metalicznym głosem miecz podając odpowiedź w formie zakamuflowanej.
Problemem jednakże było też to że na dworze...
[media]http://www.youtube.com/watch?v=EjOahgYYDzQ[/media]
regularna bitwa się toczyła. Bestie z morza walczyły już nie ze strażą miejską, a z regularnymi oddziałami wojskowymi miasta oraz wojennymi magami. Wrzaski rannych i umierającym mieszały się z szczękiem oręża i wybuchami magii.
Juliano i
Vinc mogli też poprzez niewielkie szczeliny w ścianach magazynu przejrzeć się sytuacji. I przekonać się że okolice starych doków zmieniły się w strefę wojny. A na ulicach rozgrywały się regularne starcia wojska z bestiami. Zaś ci mieszkańcy, którzy jak
Juliano i
Vincent nadal żyli, siedzieli zabarykadowani w domostwach. Niełatwo więc będzie się wymknąć, nie wspominając o samym polowaniu na wampiry.