Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2012, 23:01   #15
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Rozmowy przy piwie cz. 2

-Hmmm, ciekawa historia. -stwierdził Fortney z uśmiechem. Teraz już pamiętał, że słyszał o tym incydencie, ba nawet wiedział chyba o jakim niegościnnym miejscu goliat mówi, nie raz nie dwa za jego sprawą zsyłali tam przestępców. Jednocześnie zerknął ukradkowo na Bahadura. Mężczyzna ten wydawał się żywo zainteresowany towarzyszami podróży, stronił jednak od swych historii, trzeba sprawdzić jaka kontra odpowie na następny ruch szlachcica. -A ty, sir Bahadurze, masz może jakąś ciekawą historię do opowiedzenia, czy może całe twe życie upłynęło Ci na nudnych pogawędkach z księgowymi? -zapytał przeszywając mężczyzne spojrzeniem swych zielonych oczu.

- Mam, jako i każdy – odpowiedział ze wzruszeniem ramion. Przez chwilę myślał, jaką historię wybrać, aż wreszcie się zdecydował. Taaak, ta będzie odpowiednia – Słuchajcie więc. Historia, którą wam opowiem, wydarzyła się przeszło trzy lata temu. Chwytałem się w życiu różnych zajęć, a wówczas służyłem w caliszyckiej armii – sama prawda, choć nie zamierzał im zdradzać, w jakiej randze – Urodzenie me niczego sobie jest, więc byłem już oficerem. Stacjonowałem w regionie Starego Coramshanu, nieopodal Schamedaru. To wschód mej ojczyzny, nieopodal Ziemi Lwów. Ziemia Lwów, bo o niej będziemy mówić, jest domem nomadycznych plemion, które niejednokrotnie najeżdżają nasze ziemie – Bahadur zrobił chwilę pauzy, żeby każdy mógł przyswoić sobie niezbędne informacje.

- Tak się tedy złożyło, że któryś z watażków najechał plantacje należącą do caliszyckiego bogacza. Mało płodnej ziemi mamy, więc takowe rajdy nie mogły pozostać bez odpowiedzi. Wysłano tedy mój oddział w niegościnną ziemię, abyśmy odbili ludzi z rąk krwiożerczego plemienia Sala-minów. Długośmy przez skaliste ziemie ich gonili, aż wreszcie złapaliśmy ich przy jednym z ichnich wodopojów. Byśmy ich zwyczajnie zarąbali, gdyby ichni wojownicy nie byli tak ćwiczeni w wojowniczym kunszcie i nie byli tak liczni.

Umyśliśmy przeto, że zastosujemy wybieg. Oaza była płytka, a oni nie wystawiali straży nad jej brzegiem. Wysłaliśmy przeto jednego maga, których w Calimshanie wielość jest, wpław, coby podpalił ich obozowisko. Podstęp udał się wybornie – nomadzi czmychnęli, jak się patrzy, a wielu z nich zarąbaliśmy.

Uczyniliśmy jednak harmider niemały, więc zadecydowałem, coby porzucić łupy i czym prędzej czmychnąć z ludźmi. Nie doceniliśmy jednak szybkości kocich wierzchowców nomadycznego ludu – i zostaliśmy przez nich osaczeni. Gotowaliśmy się do desperackiej obrony, kiedy coś się zmieniło. Osaczający nas napastnicy poruszyli chyba jamę jakiejś bestii pustyni – potężnego lwa o świecących czerwienią oczach, który prędko ruszył na wodza Sala-minów. Jasne stało się, że wróg jest nielitościwy, ale to też ludzie – a bestia jest skłonna przeżuć nas wszystkich. Dlatego, połączyliśmy się w boju... i dzięki naszej współpracy udało nam się położyć kres rządom groźnego monstrum. Plemię okazało się zresztą być honorowe – w podzięce za pomoc wybaczyło nam wcześniejsze zatargi, a nawet przydało przewodników aż na skraj pustyni. Czy to was satysfakcjonuje? I może też się podzielicie swoją historią?


No, trochę podkoloryzował... ale chyba o to chodziło z historiami? W końcu opowiedział chyba najbardziej spektakularne wydarzenie, którego doświadczył!


- Cóż to musiała być za bestia skoro w tyle osób rąbać ją musieliście? - Zdziwił się goliat - Mi czasem w górach z dala udało się zobaczyć jakiegoś smoka i później gdy dochodziłem do miejsca jego lądowania to po śladach pazurów domyślałem się potężnych rozmiarów gada.
- Jakiś przerośnięty lew, od których zresztą ziemia miano swe bierze - wzruszył ramionami - Na systematyce się nie znam, więc więcej wam nie powiem.
- Widziałem chyba kiedyś lwa, spore to całkiem zwierze, lecz choćby i dwakroć większy od takiego z twej opowieści zrozumiałem, żeś miał magów w swym oddziale, zaś przeciwnicy wasi ogromną przewagę liczebną, bez obrazy lecz to chyba nie była zbyt trudna walka. Setki osób przeciwko jednej bestii? - Historia była dziwna, przecież caliszyta na pewno mógł opowiedzieć o bardziej epickich starciach.
- Bez obrazy, goliacie, ale chyba przeoczyliście, że lew zaatakował przywódcę. Oceniacie wszystkich swoją miarą – nie każdy jest w stanie dać długo opór takiej bestii. W szczególności, ów wódz Sala-minów takowy nie był - a ubicie bestii to jedno. Powstrzymanie jej przed zjedzeniem kogoś jest zadaniem zgoła trudniejszym - wzruszył ramionami.
- Ha! Teraz rozumiem! - Zakrzyknął wielkolud – Szczęście wam dopisało, lecz docenić należy zarówno szybki pomyślunek jak i błyskawiczną waszą reakcję. Widzę więc, że mamy na pokładzie niejednego utalntowanego dowódcę. - Goliat poderwał się nagle z podłogi na której siedział i tylko nieco doświadczenia ze statków pozwoliło mu nie wyprostować się w pełni, toteż nie uderzył głową w strop. - Mam wspaniały pomysł! Gdziekolwiek płyniemy powinniśmy tam zrekrutować armię bądź dwie i podbić te krainy. Ja sam nie mam pojęcia o dowodzeniu, lecz nasza tutaj grupa może utworzyć silny trzon pod budowę wojska. Posiadamy szkolonego oficera, wojennego stratega, ludzi parających się właściwie każdym rodzajem magii, wspaniałą zapewne tropicielkę, która mogłaby śmiało utworzyć najlepsze zwiadowcze oddziały, doświadczonych marynarzy znających się pewnie na dowodzeniu flotą, a także masę osób o których za głupi jestem by powiedzieć co by miały robić.

Fortney słuchał opowieści o lwie bardzo dokładnie, cóż na pewno trochę prawdy w niej było, długie opowieści mają to do siebie że trudno je wymyślać na bieżąco. Zaś gdy goliat zaczął prawic o sformowaniu armii wybuchnął wesołym śmiechem, przysłaniając usta parsknął jeszcze kilka razy po czym rzekł do olbrzyma. - Powstrzymaj swe zapędy mości Lao, bo jeszcze o wzbudzanie buntu Cię posądzą. -uspokoił podekscytowanego olbrzyma.

- Armia nie pojawia się na pstryknięcie palcami, póki co lepiej myślmy o celu naszej podróży a nie o dowodzeniu wielkimi oddziałami. -to mówiąc westchnął po czym zwrócił się do Calimshanina. -Czy ja bym mógł opowiedzieć równie ciekawą historię? Nie wiem czy będzie ona równie fascynująca, ale postaram się. - Fortney pogrzebał chwile w głowie szukając opowieści, która to za wiele o nim nie powie, a spełni życzenie słuchaczy. - A więc, była to jesień, niezwykle deszczowa trzeba dodać. Byliśmy w trakcie wojny z orkami, ja zaś wraz z innymi strategami planowaliśmy atak na obozowisko nieprzyjaciela. Chcieliśmy natrzeć nań skoro świt, bowiem w nocy to zielonoskórzy maja przewagę, gdyż -ich wzrok pozwala w ciemności widzieć niby to za dnia. Sytuacja nie była dobra dla nas, wróg miał przewagę liczebną, oraz nasz wywiad doniósł, że posiłki tych maszkar odcięły nam drogę powrotną. Długo siedziałem nad mapami, myśląc czy jest dla nas nadzieja...- tu Fortney zrobił dramatyczna pauzę po czym dla lepszego efektu przeskoczył w czasie. - Nadszedł ranek, zbroiliśmy się, by ruszyć na zieloną hordę, lecz to ona nadeszła pierwsza. Otoczyli dolinę w której stacjonowaliśmy, niemal z każdej strony, nie było szans by uciec z obozu. Pamiętam jak szarżowali w dół z dziką rządza mordu w oczach, jak pierwsze worgi skoczyły na białe namioty... rozdzierając płótno lecz nie doświadczając ludzkiego mięsa. -powiedział z tajemniczym uśmiechem.- Patrzyłem na to wszystko z góry, gdy tylko orkowie zbiegli do doliny, to my otoczyliśmy tą tłuszcze otumaniona i zdezorientowaną w pustym obozowisku. Nie była to walka, była to rzeź. Nasi kusznicy i łucznicy zalali ich deszczem strzał, zanim Ci wdrapali się po ścianach doliny do naszych oddziałów byli już tylko niedobitkami.

Pewnie ciekawi was jak to się stało, że cała armia w ciągu jednej nocy, ominęła oddziały wroga i obeszła je od tyłu? Ha otóż, w naszym obozowisku stacjonowało kilku magów geomantów. Z ich pomocą udało się nam stworzyć tunel, którym obeszliśmy armię nieprzyjaciela. Orkowie nie mieli chyba do koca swego marnego żywota pojęcia co się stało.
-zakończył opowieść Fortney. Nie była to może historii która obrazowała jego umiejętności taktyka w pełnej krasie, ale jego zdaniem i tak była dość ciekawa.


- Chciałbym zobaczyć minę ich wodza tuż po tym jak rozerwał jeden z namiotów. Zastanawiam się co go zabiło wasze strzały czy wściekli podwładni? - Zaśmiał sie goliat - Może ktoś jeszcze opowie którąś ze swoich historii? Przeież przyjęli nas tutaj dlatego, że jesteśmy najlepsi.
- Wywiad? – zapytał się Bahadur – Zdołaliście zorganizować wywiad wśród orków?- zadbał, aby przywołać na swoją twarz wyraz lekkiego szacunku.

No, akurat wywiad i zwiad mógł być zwykłym przejęzyczeniem – choć u kogoś tak obeznanego w sztuce jak „wojenny strateg” zdarzyć się nie powinien. Mogła to być też prawda – któż wie? Tyle, że sułtanowi Teshurl cała opowieść mocno śmierdziała. Do jego ojczyzny ściągali przecież magowie z całych krain, więc orientował się – choć zgrubnie – w możliwościach magów. A wytworzenie takiego tunelu, przez który mogła szybko (i bezgłośnie) przejść duża grupa ludzi... No, na tyle duża, że „doliny” i „wyżyny” miały już jakieś znaczenie... było... dość karkołomne? Chyba sami magowie mogliby tych orków wyrżnąć jakąś lawiną...

Oczywiście, mógł bezczelnie łgać bez pretensji do prawdziwości – przy pirackich opowieściach nie było to nic nadzwyczajnego. Ale to powinno się okazać wraz z jego odpowiedzią...

- I dobrze mówi. Może ty, Atuarze? Nawet nie potrafię powiedzieć, skąd być możesz, więc chętnie bym wysłuchał twej opowieści – zwrócił się do kapłana. Jeśli ów myślał, że caliszyta choć kojarzy Mezro, to się srogo mylił.
- Owszem wywiad. -odpowiedział Fortney. - Zawsze dbałem by mieć w grupie zwiadowczo wywiadowczej kogoś kto zna zaklęcia zmiany kształtów. Orkowy język zaś do trudnych nie należy. -dodał jeszcze. -Fakt, że mocno historyjkę naciągnął, ale akurat o swoim wywiadzie mówił prawdę, szlachcic uwielbiał być dobrze poinformowany.
- Wnioskuję, że musicie być z naprawdę prominentnego rodu, skoro powierzono wam takowe dowództwo w tak młodym wieku – odpowiedział mu Pesarkhal, skłaniając głowę – Wybaczcie tedy, że uprzednio nie okazywałem wam należnego szacunku.

Ani trochę nie pasowało to do wcześniejszych słów cormyrczyka z tej samej rozmowy, lecz nie zamierzał tego wyciągać na jaw. Miast tego, kolejny raz zwrócił swą uwagę na Atuara.
- Moje życie pozbawione było raczej wielkich przygód - powiedział Atuar. - Włóczenie się po dżungli w Chult dla tych, co w niej żyją od urodzenia, nie jest czymś tak emocjonującym, jak dla kogoś obcego. A Mezro to w zasadzie całkiem spokojne miasto. Życie tam płynie spokojnie. No a jeden rejs, nawet tak dlugi jak z Mezro do Wybrzeża Mieczy, nie stanowi materiału na ekscytującą opowieść.
- Szkoda wielka, z ochotą wysłuchałbym o tym Mezro - rzekł bardziej pro forma niż okazując rzeczywiste zmartwienie.
- Piwa w beczce jeszcze sporo, jednak przed nami i rejs długi, i niejedna tędy perspektywa by się napić jeszcze - rzekł goliat zamykając beczkę - A szkoda by znów było gdybyśmy już pierwszego dnia pracy niezdolni byli do walki czy tam do czego potrzebni będziemy. Ja spać idę i wam to samo radzę, jutro trzeba mieć dużo siły, będziemy monstra przeróżne zabijać i ataki wrogich flot odpierać.

Bahadu jedynie przełożył swoje nogi na hamak, układając się wygodnie.
- Jak tam chcecie, ja sobie tu poleżę aż do posiłku - odpowiedział obojętnie.
- Spać? - zdziwiła się Chui. Często zdarzało jej się zapominać, że niektórzy potrzebują więcej niż cztery godziny odpoczynku - Wszak jest dopiero wczesne popołudnie. W każdym razie wybaczcie mi, pójdę rozprostować kości. Jeśli ktoś ma ochotę mi towarzyszyć, to nie mam nic przeciwko. - mówiąc to elfka wstała i powoli ruszyła w stronę wyjścia na pokład.
Fortney i tak zamiaru kłaść się jeszcze nie miał, nie lubił długo sypiać, to rozluźniało umysł. Natomiast siedzenie w kajucie z resztą najemników, mogło narazić go na dalsze rozmowy i pytania, tak więc szlachcic powstał kłaniając się wszystkim. - Dziękuję za tę miła pogawędkę, mam nadzieje, że to jeszcze powtórzymy. -po tych słowach schował swe szachy do wewnętrznej kieszeni żabotu, i ruszył wolnym krokiem za elfką, tak by dogonić ją na schodach. - Tak więc ja będę Ci towarzyszył, nie godzi się by dama samotnie wśród plebsu chadzała. -mówiąc to odgarnął sobie włosy, po czym wystawił w stronę dziewczyny, swe lewę ramię, by kobieta mogła się go chwycić.

Smok bez pytania wzbił się w powietrze, rozpościerając swoje nieduże skrzydła. Chwilę później siedział już na ramieniu zdziwionej nieco elfki. Jego ciężar nie był znaczący, tak więc nie był kłopotem dla kogoś, kto chciałby go nieść.
- Skoro zapraszasz...- rzucił tylko w stronę Chui, a elfka mogłaby przysięgnąć, iż na pysku Sylve zagościł zawiadiacki uśmiech.
- A tobie drogi Verasie, radzę rozważniej dobierać słowa. Na otwartym morzu trudno przeżyć nie będąc na pokładzie statku - lodowatym głosem przemówił do Fortney’a, a jego oczy wpatrywały się w mężczyznę.
- Mi również odrobina morskiego powietrza przed małą drzemką przedobiednią dobrze zrobi - stwierdził Atuar, także wstając od stołu. - Dziękuję za poczęstunek i towarzystwo - dodał.

Kapłan i tak miał zanieść resztki zapasów do okrętowej spiżarki, zatem mały spacer i tak był konieczny. Na szczęście Sylve, leń prawdziwy, prosił się elfce na towarzysza. A swoją drogą ciekawe było, jak długo szlachetka pobędzie na pokładzie szermując dokoła takimi poglądami. Chamami mógł rzucać na swoim folwarku, jeśli w ogóle taki posiadał.

Atuar skinął głową wszystkim, po czym ruszył, za tamtą trójką, na pokład.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 29-01-2012 o 23:05.
Velg jest offline