Do celu dostali się spodziewanie bez kłopotów. Zaiste, ci ludzie i krasnoludy nie byli szaleńcami, a przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim Yerg sądził. Znajomy towarzyszy wspaniale ich ugościł i co dziwne nie wypytywał go, skąd się tu wziął. Leśnik również nie palił się do tłumaczenia, raz, że nie czuł takiej potrzeby, a dwa, że złoto najwyraźniej dostało się i jemu. Szczęście w nieszczęściu. Stracić cały majątek życia aby zyskać nowy w nim cel. Yerg był na tyle skołowany, że zaczęło go to nawet bawić. Efekt wbrew wszelkiej logice spotęgowały posępne słowa czarodzieja. Ha! Przepowiednie, zagłada świata, i on w samym środku tej wielkiej machiny, która właśnie została wprawiona w ruch!
Towarzysze, wraz z nowopoznanym ciężkozbrojnym khazadem, poczęli się deklarować na kolejną wyprawę. Czas było powziąć decyzję.
- Dobrze - rzekł Yerg - skoro zabrnąłem z wami aż dotąd, czuję, że tak właśnie miało być. Bogowie mnie tutaj przywiedli. Panie magu, byłem świadkiem śmierci dwojga pozostałych pańskich ludzi. Nie polegli na darmo. Pozwól mnie zastąpić jednego z nich, byśmy wraz z żelaznym - wskazał Twardego - dopełnili kompanii. Może i nie jestem najmłodszy, ale w rąbaniu mam już trochę doświadczenia - uśmiechnął się lekko, poklepując po stylisku swego toporzyska. - Wchodzę.
Po załatwieniu formalności, przyszedł czas, by przygotować się na wyprawę. Prowiant był sprawą ważką i pierwsze, co zrobił Yerg to postarał się o racje na kolejny tydzień. Suszone mięso nie było mu obce, a orzechy i owoce będą dobrymi przegryzkami w marszu. Kto wie, może uda się nawet coś upolować po drodze? Ale lepiej na to nie liczyć. Kolejną rzeczą, którą postanowił zrobić leśnik, było zadbanie o swoje bezpieczeństwo. Rola ochroniarza jasno wskazywała na gotowość do walki. Po tym, co Yerg ujrzał na pobojowisku w lesie, był pewien, że jego skórzana kurta na niewiele się zda w prawdziwej walce. Zważył swą sakiewkę i skinął głową w zamyśleniu...
Przerobienie swej dość mizernej ochrony na brygantynę znacząco odciążyło lewe biodro starego człeka i ponadto kosztowało go sporo frustracji przy wypytywaniu o podobne usługi miejscowych. Konkurencja, kurwa. Łatwo przyszło, łatwo poszło, lecz koniec końcow Yerg był zadowolony z zakupów. Było już późno, westchnął i skierował swe kroki ku najbliższej karczmie, myśląc, co ich czeka w nadchodzących dniach.
Noc minęła mu bez przygód, na umówione miejsce przybył jako jeden z pierwszych. Jaki kto do roboty, taki do... podziału łupów, jak to mawiał stary Fidian...
Ostatnio edytowane przez Ryder : 01-02-2012 o 21:50.
|