Pierwsze chwile walki upływały dla Zebedeusza pod znakiem zapytania. Drżąc i trzęsąc się ze strachu, próbował zwalczyć to uczucie. To wszystko go przytłaczało. Nie był żadnym pieprzonym wojownikiem. Chciał krzyczeć, płakać i uciec, lecz spojrzał na towarzyszy. Walczyli dzielnie, mimo iż Max przyzwał drugą istotę nie z tej domeny. Przełknął ślinę i czuł że jego gniew, bezradność dodaje mu sił. Zaczął krzyczeć głośno i poczuł się wolny. Ruszył do przodu a jego twarz wyrażała jedno: pogardę. Szedł niczym sam Sigmar wolno lecz złowrogo. Miecz w jego dłoni leżał już pewnie a oczy Zebedeusza były jakby puste. Szedł w kierunku Maxa, a to co wychodziło mu naprzeciw miało jeden cel.. paść przed nim trupem.
Zebedeusz nie zamierzał bawić się w szermierkę czy jakieś sztuczki, po prostu szedł i machał mieczem najprościej jak umiał. Celnie i zabójczo. To był jego plan. Prosty i przejrzysty. Reszta.. niech Sigmar oceni i wspomaga go. Nie miał nic do stracenia.. no poza nocą z uroczą Mel ale to już inna bajka.
Nie zamierzał walczyć przeciwko przywołanym istotą. To nie one były jego celem. Max. On ich przywołał a jego śmierć.. odeśle je.. chyba. Tak sądził. Czas pokaże.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |