Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2012, 21:45   #137
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ludzie z Vegas ponoć zawsze mają szczęście. Gówno prawda. Toledo miał pecha. Najpierw musiał zwiewać z Miasta Neonów bo próbował okantować DeLucce i zwiał do NY. Gdy już zaczęło mu tu się układać, sprzedaż kałachów była warta setek gambli wydanych na łapówki, to jego kumpel okazał się agentem FBI i na zapleczu jego sklepu zabił innego fedzia. Nawet trupa nie zakopał, sam Mike nie miał na to czasu, musiał się zwijać nim zrobi się gorąco. Miał jednak już plan pojedzie nad Misisipi. Tam ciągle muszą walczyć z mutkami a kałachy i naboje do nich pójdą jak świeże bułeczki. Musi jeszcze tylko zgarnąć dziewczyny. Właśnie załadował ostatnią skrzynkę na pakę ciężarówki gdy znowu się zesrało. Przed jego sklep zajechał jeden z tych dużych wojskowych samochodów z wielkim karabinem na dachu. Zobaczyli go, jakby zaczął uciekać mogłoby być gorąco. Zamiast tego otarł pot z czoła i zamknął pakę ciężarówki. Z samochodu wyszli ludzie. Mundury, ciężkie kamizelki i karabiny w łapach. Handlarz uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Panowie, mogę w czymś pomóc? Mam na stanie ekspres do kawy, co prawda na sprzedaż ale mogę panów poczęstować kawą. Wszystko dla tych, którzy narażają za nas życie.
Wojskowi rozstawili się. Piątka, czterech z kałachami, w tym jeden młody z przestraszonym wyyrazem twarzy. Toledo go poznał, Jeff, kumpel Rączki. Może się z tego wywinie? Piąty stał z boku, szeroki w barach z maczetą za pasem i karabinem zakończonym tłumikiem na plecach. Żaden nic nie odpowiedział, za to do Mike podeszło dwóch następnych, żołnierz i cywil kulejący na jedną nogę z krótką pompką w łapach. Handlarz i go skądś kojarzył. Odezwał się jednak wojskowy.
- Toledo... Szukamy pewnego renegata, wiemy, że miałeś z nim kontakt. Frederick Boone znany jako Robert Denton.
- Ale panie pułkowniku ja mam wielu klientów. Bob faktycznie czasem u mnie kupował co nie co. Antyki, naboje. Mam koncesje.
- Nie pierdol Toledo, mieliśmy meldunek od naszego człowieka że wchodzi tu w poszukiwaniu Boone'a. Nie wyszedł. Gadaj albo dowalimy Ci współudział i poddam przesłuchaniu.
- Był tu jeden funkcjonariusz ale Bob zdążył już wyjść. Wspominał coś o udaniu się do dzielnicy Uniwersyteckiej ale nie wiem po co.
Wojskowy zmroził go wzrokiem.
- Nie mamy czasu. Indianiec, przestrzel mu kolano.
Ten z maczetą płynnym ruchem zdjął karabin z pleców.
- Nie trzeba. Wszystko powiem. Był tutaj Bob, groził mi bronią. Mieli jeńca, facet w płaszczu koło trzydziestki. Z nim był Rączka, tak na niego wołają, jeden z marines do tego wysoki murzyn z ręką na temblaku, Thomas i facet koło dwudziestki piątki strasznie przestraszony. Przyszedł funkcjonariusz i kazał mi wyjść, wywiązała się strzelanina.
- Coś jeszcze?
- To wszystko, to wszystko...
- Indianiec, kolano.
Szczęknął bezpiecznik karabinu.
- Bob jeszcze rozmawiał z tym w płaszczu o jakiejś Sarze. Jak wychodzili facet już nie był związany.
Oczy wojskowego się zwęziły.
- Dokąd poszli?
- Do baraku tego faceta?
- Tego jeńca?
- Tak.
- Skurwiel. Dobra, zabijcie go.
Toledo szykował się na to, opracował już drogę ucieczki, strach jednak sprawił, że nogi miał jak z waty. Zareagował za to cywil.
- Daj spokój Serries, on chuja wie a Bob nam zwiewa. Puść go, taki szczur jak on pewnie gdzieś się zadekuje.
- Indianiec, strzelaj.
Głos wojskowego był zimny. Mike wybił się rzucając za ciężarówkę. Nie usłyszał strzału, padł, ból paraliżował, zwieracze puściły, krzyk i krwawa piana wydarły się z ust. Zaraz jednak padł drugi strzał. Po nim dla Michaela Toledo, urodzonego w Vegas, zamieszkałego w Nowym Jorku nie było już nic.

Nowy Jork; Ziemia Niczyja; Kryjówka rebeliantów
Frederick F. Boone

Weszliście do ruin przez właz jaki jest montowany na niektórych ranczach przy piwnicach. Był dość dobrze zamaskowany, przymocowano do niego gruz, jakieś pręty... Może i ciężko było go podnieść ale utrudniał znalezienie. Drabina prowadziła w dół i podczas schodzenia rana dawała się we znaki, jednak obrywałeś gorzej więc nawet nie zakląłeś. Korytarz na dole był wąski ale ktoś go chyba niedawno odnowił, ściany były gładkie, wyściełane blachą a nad głową paliły się dwie gołe żarówki. Pierwszy szedł Brown, za nim Mike a na końcu Ty, nie przypominało to konwojowania jeńca.
Wyszliście na ogromną przestrzeń, podejrzewasz, że jest to jeden z poziomów parkingu jednak samochodu nie było ani śladu za to było pełno ludzi. Parę dziesiątek. Trzydziestu, pięćdziesięciu, siedemdziesięciu? Ciężko było powiedzieć.
Nie widziałeś wśród nich zarośniętych facetów z wielkimi nożami za pasem i karabinami w łapach knujących właśnie jak rozwalić system. Wręcz mało było osób z bronią długą. Dwóch wartowników z stenami przy korytarzu z którego wyszedłeś i tyle. Za to całkiem nie daleko trójka dzieci grała w klasy a jakaś starsza kobieta czytała dla paru innych bajkę, obrazek jak nie z tej epoki. Brown podszedł do niej a Mike machnął na Ciebie ręką byś szedł za nim. I wtedy coś przykuło Twoją uwagę. Facet, który Was minął i zniknął w korytarzu. Znałeś go, widzieliście się czasem na odprawie u Serriesa. Nie pamiętałeś jego imienia ani stopnia ale z pewnością był w FBI.
Szedłeś między ludźmi na których polowałeś, paru chyba Ciebie rozpoznało, nienawistne spojrzenia, szepty... Byli oni jednak w mniejszości. Pod ścianą siedziała młoda parka, nie mieli jeszcze z dwudziestki. Chłopak nie miał koszulki a jego pierś obwiązywał bandaż, zakrwawiony. Obejmował on siedzącą obok blondynka. Na widok Mike machnął do niego ręką i się uśmiechnął.
Szliście dalej, pod ścianą na przeciwko Was ktoś zrobił warsztat. Pułki z narzędziami, kanał przy którym stał motocykl crossowy a na nim siedziała pochylona brunetka, ciemne włosy zasłaniały twarz ale ją rozpoznałeś. Obok kucał tyłem mężczyzna.
Mike się zatrzymał, widać, że nie był już taki pewny siebie. Sara podniosła wzrok, widziałeś zaczerwienione od płaczu oczy, rozszerzone na Wasz widok. Rebeliant niepewnie się uśmiechnął i wskazał zdrową ręką na Ciebie, machnął nią jakby Ciebie poganiając sam jednak się nie ruszył.

Nowy Jork; Ziemia Niczyja; Posterunek rebeliantów


Zostaliście sami z rebeliantami. Większość się rozeszła z Wami została dwójka. Grubszy chłopak, młodszy z dwa lata od Justina i kobieta z toporkiem strażackim w ręce, która przedstawiła się jako Drwal. O dziwo nie byli do Was źle nastawieni, wręcz przeciwnie po słowach Mike byli przyjaźni. Oboje chyba lubili rozmawiać. W sumie nie mieliście z buntownikami nigdy kontaktu, jedynie niedawny Rusha z z Rossem. Ale czy FBI było lepsze lub gorsze? Serries też chciał torturować Juniora a jego przełożony przeszkodził temu i puścił młodzieńca. Dali Wam najpierw sprzęt, uratowali tyłek a potem polowali na Boba. Ludzie są różni to wiedzieliście na pewno, kwestia czy jeden różni się od drugiego czy są różni dla różnych ludzi. Nie mieliście jednak nastroju na zbytnie filozofowanie. Chwilę milczeliście gdy Drwal zwróciła się do Thoma.
- Naprawdę walczyłeś na arenie?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline