Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2012, 11:53   #81
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE CHEMIST'S WINGMAN, THE TOURIST

Wenecja była piękna o tej porze roku. Dominic po wizycie u Malcolma zrobił sobie mały spacer. Najpierw wyszedł z hotelu w poszukiwaniu odpowiedniego sklepu i kupił memory. Nie było łatwo wyjaśnić włoskojęzycznym sprzedawcom, nawet tym mówiącym po angielsku, o co mu dokładnie chodziło. Po dwóch godzinach prób udało się wreszcie dokonać zakupu w niepozornie wyglądającej budce z tytoniem i zabawkami.
Karty z jednej strony przedstawiały różne obrazki, które były takie same na dwóch kartach. Z drugiej strony każda jednak była taka sama. Przedstawiała obrazek kolorowego i uśmiechniętego pajaca. Dominic wzdrygnął się na ten widok. Pajace były bardzo podobne do klaunów, a one… One były przerażające. Jednak w sklepie nie znalazł niczego innego, tak więc zakupił dane karty, nie zgrabnie szukając odpowiednich monet. Potem ruszył do swojego pokoju, z którego wziął odpowiedni sprzęt a potem ruszył prosto do pokoju turysty.

Puk puk puk…

- Otwarte! - usłyszał tylko w odpowiedzi.
Było to trochę dziwne biorąc pod uwagę fakt, że drzwi w pokojach tego weneckiego pałacu były na karty magnetyczne, ale drzwi rzeczywiście były otwarte. Wszedł po cichu do głównego pomieszczenia, które nie różniło się wiele od innych apartamentów. Blackwood siedział w skórzanym fotelu przed solidnym dębowym stołem usytuowanym dokładnie naprzeciw wejścia. Przerwał pisanie na laptopie po czym zerknął na Dominika znad swoich dużych drucianych okularów.
- A, to Ty - rzekł jakby zawiedziony - Dominic, tak? Co cie do mnie sprowadza? - zapytał przymykając laptopa.

-Ano, to ja, Dominic. - odparł nieśmiało w odpowiedzi. Ten człowiek robił wrażenie. Choć w fachu był żółtodziobem, to tutaj on miał przewagę. - Sprowadza mnie sprawa dość błaha, ale wymaga wykonania. Każdy członek drużyny, który wchodzi w sny musi zostać poddany takiemu jednemu badaniu, na kreatywność. Badanie jest dość proste i nie wymaga zbyt wielkiego wysiłku. Normalna procedura przy pierwszym razie. Reszta miała już jakąś styczność ze snami, za wyjątkiem Ciebie i hmm, Rulera. No więc, będziemy musieli Ci podpiąć kilka kabelków i zadać kilka pytań, dobra? - stał w miejscu, tuż przy drzwiach, jak gdyby czekając na zaproszenie.

- Kilka pytań i kabelków powiadasz - Tom skrzywił się wyraźnie. Nie lubił ani jednego ani drugiego. Mógłby odprawić Dominica i kazać przebadać się w bardziej oficjalny sposób, ale wingman zapewniał, że sprawa nie jest tak istotna.
- Cóż... jeśli to konieczne... miejmy to za sobą - wstał pokazując Dominicowi miejsce na sofie - Jednak zanim zaczniemy chcę wiedzieć o co dokładnie chodzi i jak będzie wyglądać to badanie.

-No cóż... Będziesz siedział w tym samym fotelu w którym siedzisz. Pokaże Ci kilka kart obrazkiem w moją stronę i będziesz mówić co Ci się wydaję, że tam jest. Odpowiedzi są mało istotne, raczej oczekuję zobaczyć w jaki sposób działa Twój mózg. Następnie kolejny prosty test z rzucaniem monety. Pytanie co wypadnie. I to chyba będzie na tyle. Mam nadzieję, że nie wymagam zbyt wiele? - zapytał z uśmiechem. W rzeczywistości czuł się trochę nieswojo. Sprawdzał turystę pod względem rzeczy na których ani się nie znał, ani nie wiedział co o nich do końca myśleć.

- Acha... - Blackwood wydawał się trochę zdezorientowany. Testy wydawały mu się co najmniej dziwne ale to Dominic był chemikiem, nie Tom. Mimo wszystko był bardzo ciekaw co z tego wszystkiego wyniknie. W sumie całe te testy mogły okazać się całkiem zabawne.
- Dobra, to zaczynaj - powiedział dając zielone światło chemikowi - gdzie pójdą te kabelki? - zapytał podciągając rękawy koszuli.

-Mógłbyś się rozebrać od pasa w górę? Potrzebujemy wykonać EKG i EEG. Jedno to badanie serca, drugie natomiast fal mózgowych. Także podepniemy ci trochę kabelków na klatce piersiowej i trochę na głowie.

- Aaaa... - Blackwood podniósł wysoko brwi - w porządku daj mi tylko chwilę.
Tom potrzebował zaledwie trzydziestu sekund, otworzył laptopa, napisał coś szybko na klawiaturze patrząc uważnie w ekran. Poczekał jeszcze chwilę i zamknął go ponownie.
- OK, możemy zaczynać - powiedział zdejmując koszulę.
Całe to badanie wydawało mu się dosyć podejrzane, ale jeśli było oficjalnie zatwierdzone to nie miał się czego obawiać nieprawdaż? Ponadto nie chciał okazywać Dominicowi braku zaufania, w końcu mieli razem pracować i polegać na sobie w każdej możliwej sytuacji.

Dominic podszedł do turysty i położył obok walizkę. Następnie otworzył ją, ukazując jej wnętrze. Walizka w rzeczywistości przeznaczona była do sprzętu. Wbudowane EEG i EKG leżały na dwóch krańcach. Po środku znajdował się PASIV, którego jednak nie chciał teraz używać. W walizce nie było jednak wyświetlaczy. Dane były dopiero przetwarzane i kopiowane na komputer później. W razie skrajnych sytuacji ostrzegały dźwiękowo. Najpierw zajął się się EKG. Jedna przyssawka po prawej stronie brzucha, 2 po lewej, 4 na na piersi , jeszcze jeden tu i jeszcze tam. Z pamięci mocował kolejne przyssawki, walcząc w niektórych miejscach bardziej, gdyż owłosienie skutecznie przeszkadzało w tej czynności. Z podłączeniem EEG było mniej problemu. Kask, który pomagał zamocować poszczególne kable ułatwił zadanie.

-No dobra, wszystko mamy podłączone. - powiedział podchodząc do ściany - Jeszcze zgaszę światło i możemy zaczynać. - Zgasił główne światło, po czym zapalił lampkę obok. - Zbyt duża jasność może zakłócić przebieg badania - dodał na pytające spojrzenie.

Włączył niebieskim i zielonym przyciskiem oba urządzenia i usiadł w następnym fotelu. Wziął notes i długopis, a następnie przetasował karty do gry w memory. Położył talię na stolę i wyciągnął pierwszą kartę. Po stronie badanego ukazywał pajaca, którego twarz zdobił głupkowaty uśmiech. Po jego stronie był tam słoń w cyrkowym ubraniu.

-Jak pan myśli, co znajduje się na tej karcie? Proszę odpowiadać intuicyjnie, to co pierwsze przyjdzie panu na myśl.

Blackwood poczuł się trochę dziwnie. Słyszał o podobnych badaniach, ale dotyczyły raczej prognozowania występowania u "ofiary" jakichś zdolności paranormalnych. Z drugiej strony, mogło chodzić jednak o jakieś subtelne badania psychologiczne, w końcu przecież sny są z nią nierozerwalnie związane - więc jeśli...No, w każdym razie chemicy chyba wiedzą co robią. Wszystkie te myśli przebiegały mu przez głowę, ale jednocześnie próbował odgadnąć co kryje obrazek z drugiej strony. Odpowiedź pojawiła się sama, ale Thomas poczuł się głupio - bo sam nie wiedział skąd pomyślał o słoniu. Cyrkowym, stojącym na dwu nogach w wyuczonej pozie słoniu...Turysta miał opory, by to powiedzieć, ale w końcu odezwał się niepewnie...

- Słoń...? Słoń...

Dominic popatrzył na niego dość dziwnie, ale potem bez żadnego komentarza odłożył kartę, zapisał coś w notatniku i wyciągnął następną kartę. Tym razem przedstawiała helikopter.

- Rower. - wypalił Blackwood.

Kolejna karta przedstawiała po raz drugi tego samego słonia co pierwsza karta.

- Znowu rower...?

Nobody powtrórzył pytanie do 3 następnych kart, spisując odpowiedzi. Blackwood nie odgadł ani razu.

-To by było na tyle jeżeli chodzi o te pytania - powiedział Dominic, wstając. - Teraz zajmiemy się prostą grą jaką jest rzucanie monetą. Podobizna prezydenta, czy reszka, panie …?
- Blackwood. Ale mów mi po prostu Tom. Niech będzie reszka... - strzelił Black.

Dominik powtórzył badanie dla kolejnych 3 rzutów. Na cztery rzuty Blackwood miał trzy trafienia.

-No dobra, to by było na tyle. Odłącze pana teraz z okablowania i zanotuję tylko kilka odpowiedzi. - podszedł do niego i szybkimi ruchami odczepiał kolejne kable chowając do walizki. Po 2 minutach skończył zadanie i powrócił do stolika, biorąc do ręki notes i długopis. - Mógłby zapalić pan światło? - zapytał zerkając na żarówkę.
Blackwood podszedł do przełącznika zakładając na siebie koszulę.
- I jak tam, jestem zdrowy? - zapytał włączając światło.
-Zdrowy? Ten test nie miał na celu określenia właśnie tego stanu.
- Tylko żartowałem... - uśmiechnął się Tom niezauważalnie przewracając oczami.
- Tak czy inaczej wyniki dopiero będę musiał opracować. Wszystko co zapisała maszyna dopiero zostanie wydrukowane. Ale to za jakiś czas. Nie będę zbyt przedłużać pańskiego czasu, panie Blackwood, i zabiorę swoje zabawki i udam się do siebie. To był długi dzień, także chciałbym już sam odpocząć.
- Jasne, każdemu z nas przyda się chwila odpoczynku. Dzięki za wizytę. - odparł tylko Tom siadając spowrotem przed laptopem.

Dominic zostawił Blackwooda w pokoju, pokonał dystans do swojego lokum i rozłożył papiery. Wykresy EEG i EKG Toma były dość standardowe. Aktywność mózgowa normalna dla kogoś, kto miał wykonywać podobne do wymagań Antonii zadania. EKG w porządku, równe, idealne wyniki. Facet miał pikawę, której można było pozazdrościć.

Co do wyników eksperymentu, Nobody nie czuł się na siłach stawiać diagnozy. Cała ta sprawa zaczynała wbijać się w niego klinem bardziej niż się spodziewał. Nie poznawał siebie samego - jeszcze niedawno nigdy w życiu jako człowiek rozumu nie podjąłby się takiego eksperymentu. Zanim poszedł do Blackwooda, poczytał w internecie artykuły na ten temat i wychodziło na to, że z naukowego punktu widzenia jeszcze nikomu, mimo wielu eksperymentów, nie udało się potwierdzić zależności mogącej wskazywać na prawidłowość. Przez dziesiątki, setki lat nikomu nie udało się potwierdzić istnienia zjawisk paranormalnych typu telepatia czy prekognicja...Czy to nie wystarczający dowód, że daje się wpuszczać tej walniętej kobiecie w maliny?! Jeszcze niedawno czułby się jak szarlatan w stosunku do nic nie podejrzewającego Blackwooda. No dobra, dziś czuł się trochę jak szarlatan - ale mimo wszystko poszedł. Znajomość z Antonią wywierała na niego silny wpływ i coraz mocniej zastanawiał się, czy Brazylijka wciąga jego, naukowca, w rejony w które poważny naukowiec nie powinien się wypuszczać, czy też jednak jako człowiek zyskuje całkiem nowe perspektywy i dostęp do wiedzy wyśmiewanej, ale może w rzeczywistości jednak mogącej zostać nazwaną nauką.

Szamanka zmieniała go. Zagryzł wargi. Nie był pewien, czy powinien być zadowolony z kierunku tych zmian. Bawił się kartami do memory, rozmyślając, i w końcu wrócił do rzeczywistości, wyciągając na chybił trafił jedną z nich.

Dominic zamyślił się ponownie, wpatrując się w trzymaną w ręce kartę przedstawiającą cyrkowego słonia...Pozostawała kwestia światła...Powrócił wspomnieniem do tej chwili, gdy zapytał Blackwooda czy mógłby zapalić światło. No właśnie...- Dominic potarł dłonią czoło - ...było całkiem ciemno. Całkiem...? Czy może jednak, przez ten jeden trwający jakiś ułameczek sekundy moment światło mignęło? Jeśli nawet, to słabo. Nie, zaraz, co ja mówię, zganił sam siebie. Nie zaklinaj rzeczywistości. Czekałeś aż nastąpi coś, co chciałeś by nastąpiło. Ale nie nastąpiło, więc umysł wytworzył wrażenie, niepewność - właściwie dopiero jako wspomnienie zaczynające nabierać kształtu.

W pokoju, był pewien że światło nie błysnęło. Poza tym, Blackwood by przecież jakoś na to zareagował, a Turysta nie dał nic po sobie poznać. Dopiero teraz...W zaciszu własnego apartamentu, gdy o tym myślał, nabierał przekonania że krótkie mignięcie było...

Nie! - odłożył zdecydowanie karty. - Wmawiasz to sobie, chłopie. Przestajesz być człowiekiem nauki, a stajesz się kimś kto oddaje wiarę magii. Światło nie błysnęło, i tyle. Nie błysnęło.

Chyba...




THE POINT-MAN

Z hotelu wychodził ostatni. Inni byli już poza budynkiem, zmierzając do pojazdów mających zawieźć ich na lotnisko. Anthony upewniał się jeszcze, że nie pozostawiali za sobą śladów mogących wskazywać na jakieś podejrzane działania, które się odbywały w Danieli. W razie, gdyby ktoś kiedyś o nich tu pytał. W razie, gdyby ktoś interesował się, na jakie to szkolenia wynajmowano salę. Poza tym, trzeba było usunąć jeszcze urządzenia przeciwnasłuchowe.

Nie czekając na windę, zbiegał po schodach. Trzeba było trzymać formę, a przesiadywanie w luksusowych hotelach nie sprzyjało tężyźnie fizycznej. Spoglądając na zegarek, wyszedł na hall główny. Formalności przy recepcji były załatwione, więc ruszył w kierunku drzwi wyjściowych z walizką w ręce.

Mijał się z nimi w przejściu. Karabinierzy. Policja włoska, trzech ponurych facetów w mundurach plus jeden w cywilu - którego Anthony uznał od razu za oficera, po sposobie w jaki wydawał jakieś polecenia swoim ludziom. Już po drugiej stronie, Point-Man nie odwracając się i zatrzymując by kupić od gówniarza gazetę, w wypolerowanej szybie obserwował rozwój wydarzeń. W tafli szkła odbywała się scenka rozmowy policjantów z dziewczyną z recepcji. Tłumaczyła coś, a zaraz pojawił się szef sali i konsjerż. Nie było nic słychać, a poza tym i tak rozmowa toczyła się po włosku.

Policjant w cywilu w pewnym momencie odwrócił się, patrząc w kierunku Anthony'ego, ale Point-Man właśnie zaczął iść. Niespiesznie, minął stojące przed hotelem radiowozy, migające kogutami ale nie mające włączonych syren, i schodząc po schodkach w stronę kanału, zawołał gestem przewoźnika. Gondolier podpłynął łodzią, woda chlupała przyjemnie i po chwili Smith był już na pokładzie. Pogoda była naprawdę świetna, jak na tę porę roku. Woń kwiatów ulicznych sprzedawców mieszała się w zapachem mułu. Ostatni raz spojrzał w stronę wyjścia z hotelu. Nikt chyba za nim nie wyszedł.

- Where..to...senor? - zapytał łamaną angielszczyzną uśmiechnięty gondolier.




THE TEAM

Opuścili Wenecję trzeciego dnia od dnia odprawy. Samolot Lufthansy zabierał ich wszystkich z objęć starego miasta, które zrobiło na nich wrażenie. Może i Wenecja była obecnie bezzębnym lwem z powyłamywanymi pazurami, może nie trzęsła już, jak kiedyś, połową morza Śródziemnego. Jednak pozostawiała w duszy niezatarte wrażenia. Wrażliwsi czuli, że działała niczym katalizator rozmaitych pragnień i uczuć. Pozostawały pod powiekami obrazy par przeżywających w gondolach wzruszenia, czy spędzających miodowy miesiąc. Dla nich jednak nie był to niestety miodowy miesiąc. Niektórzy wracali z doświadczeniem dziwnego chłodu i pustki, uświadamianej sobie pośród zbytecznego nagle piękna pałaców i kanałów, jak bohaterowie Smutnej Wenecji Aznavoura. Z poczuciem znalezienia się na początku drogi, która była zdradliwym i wąskim mostem nad przepaścią.

W przypadku wpadki, śmierć jawiła się jako wybawienie.

Lot rozpoczął się o trzynastej i nie trwał długo. Antonia i Malcolm pojawili się na odprawie w ostatniej chwili, wracając ze szpitala. Ledwie przed nimi przybył Point-Man. Zgodnie ze wskazaniami Ekstraktora Team miał się nie afiszować jako znajomkowie, mieli nawet porozrzucane po różnych sektorach aeroplanu miejsca. Tylko z daleka, nad głowami innych pasażerów przyglądali się sobie w trakcie lotu - spędzając czas na czytaniu prasy lub raczeniu się pokładowymi drinkami. Amy i Architekt wymieniali z daleka słabe, porozumiewawcze uśmiechy. Na szczęście lot przebiegł bez zakłóceń, nie licząc paruminutowych turbulencji. Po południu wszyscy meldowali się już na recepcji The Regent Hotel Berlin, na Charlottenstraße 49, który to adres każdy z Teamu otrzymał razem z biletem indywidualnie. Okazało się, podobnie jak w Wenecji zresztą, że w rezerwacjach na recepcji figurują jako pracownicy firmy o nazwie "Project 66" (wszyscy, oprócz Ekstraktora). Takie to też tabliczki czekały na przeznaczonych dla nich stołach w restauracji hotelowej, gdzie zaserwowano członkom Teamu znakomity obiad. Z dość lakonicznych informacji od Whitmana wynikało ponadto, że następnego dnia rano będą słuchaczami wykładu na berlińskim uniwersytecie, poprowadzonego specjalnie dla ich grupy przez niejakiego profesora von Treskova.

Berlin powitał ich gorszą pogodą. Wieczorem lało, choć umiarkowanie. Na drugi dzień, gdy zmierzali do gmachu Uniwersytetu Humboldtów, gdzie miał odbyć się wykład, świat tonął już w deszczu. Zza zaparowanych szyb, na których płynęły krople, obserwowali miasto, całkiem niedawno uwolnione od dyktatu komunistycznego reżimu. Sam Humboldt-Universität zu Berlin, jak poinformował ich Malcolm, bawiący się chyba w jakiegoś przewodnika, był najstarszym z czterech berlińskich uniwersytetów. Niegdyś pod wpływami hitlerowskimi, potem komunistycznymi, po zjednoczeniu Niemiec uczelnia zostałą zdekomunizowana. Budynek główny uniwersytetu znajdował się w centrum Berlina, przy Unter den Linden, gdzie Team znalazł się już o godzinie wpół do ósmej.

- Wysiadamy. - zarządził Ekstraktor - To tutaj. Aula główna jest dziś tylko dla nas, od dziewiątej do dwunastej. Macie Państwo dziś okazję znaleźć się w doborowym towarzystwie. Zasiądziecie w tych samych ławach, w których niegdyś siedzieli choćby Otto von Bismarck,Friedrich Engels, Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Karl Marx, , Arthur Schopenhauer czy Albert Einstein.

- Einstein? - mruknął Ruler, z niechęcią wychodząc na ulewny deszcz - Co on, kurwa, robił w Niemczech?
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 31-01-2012 o 12:03.
arm1tage jest offline