Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-01-2012, 11:53   #81
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE CHEMIST'S WINGMAN, THE TOURIST

Wenecja była piękna o tej porze roku. Dominic po wizycie u Malcolma zrobił sobie mały spacer. Najpierw wyszedł z hotelu w poszukiwaniu odpowiedniego sklepu i kupił memory. Nie było łatwo wyjaśnić włoskojęzycznym sprzedawcom, nawet tym mówiącym po angielsku, o co mu dokładnie chodziło. Po dwóch godzinach prób udało się wreszcie dokonać zakupu w niepozornie wyglądającej budce z tytoniem i zabawkami.
Karty z jednej strony przedstawiały różne obrazki, które były takie same na dwóch kartach. Z drugiej strony każda jednak była taka sama. Przedstawiała obrazek kolorowego i uśmiechniętego pajaca. Dominic wzdrygnął się na ten widok. Pajace były bardzo podobne do klaunów, a one… One były przerażające. Jednak w sklepie nie znalazł niczego innego, tak więc zakupił dane karty, nie zgrabnie szukając odpowiednich monet. Potem ruszył do swojego pokoju, z którego wziął odpowiedni sprzęt a potem ruszył prosto do pokoju turysty.

Puk puk puk…

- Otwarte! - usłyszał tylko w odpowiedzi.
Było to trochę dziwne biorąc pod uwagę fakt, że drzwi w pokojach tego weneckiego pałacu były na karty magnetyczne, ale drzwi rzeczywiście były otwarte. Wszedł po cichu do głównego pomieszczenia, które nie różniło się wiele od innych apartamentów. Blackwood siedział w skórzanym fotelu przed solidnym dębowym stołem usytuowanym dokładnie naprzeciw wejścia. Przerwał pisanie na laptopie po czym zerknął na Dominika znad swoich dużych drucianych okularów.
- A, to Ty - rzekł jakby zawiedziony - Dominic, tak? Co cie do mnie sprowadza? - zapytał przymykając laptopa.

-Ano, to ja, Dominic. - odparł nieśmiało w odpowiedzi. Ten człowiek robił wrażenie. Choć w fachu był żółtodziobem, to tutaj on miał przewagę. - Sprowadza mnie sprawa dość błaha, ale wymaga wykonania. Każdy członek drużyny, który wchodzi w sny musi zostać poddany takiemu jednemu badaniu, na kreatywność. Badanie jest dość proste i nie wymaga zbyt wielkiego wysiłku. Normalna procedura przy pierwszym razie. Reszta miała już jakąś styczność ze snami, za wyjątkiem Ciebie i hmm, Rulera. No więc, będziemy musieli Ci podpiąć kilka kabelków i zadać kilka pytań, dobra? - stał w miejscu, tuż przy drzwiach, jak gdyby czekając na zaproszenie.

- Kilka pytań i kabelków powiadasz - Tom skrzywił się wyraźnie. Nie lubił ani jednego ani drugiego. Mógłby odprawić Dominica i kazać przebadać się w bardziej oficjalny sposób, ale wingman zapewniał, że sprawa nie jest tak istotna.
- Cóż... jeśli to konieczne... miejmy to za sobą - wstał pokazując Dominicowi miejsce na sofie - Jednak zanim zaczniemy chcę wiedzieć o co dokładnie chodzi i jak będzie wyglądać to badanie.

-No cóż... Będziesz siedział w tym samym fotelu w którym siedzisz. Pokaże Ci kilka kart obrazkiem w moją stronę i będziesz mówić co Ci się wydaję, że tam jest. Odpowiedzi są mało istotne, raczej oczekuję zobaczyć w jaki sposób działa Twój mózg. Następnie kolejny prosty test z rzucaniem monety. Pytanie co wypadnie. I to chyba będzie na tyle. Mam nadzieję, że nie wymagam zbyt wiele? - zapytał z uśmiechem. W rzeczywistości czuł się trochę nieswojo. Sprawdzał turystę pod względem rzeczy na których ani się nie znał, ani nie wiedział co o nich do końca myśleć.

- Acha... - Blackwood wydawał się trochę zdezorientowany. Testy wydawały mu się co najmniej dziwne ale to Dominic był chemikiem, nie Tom. Mimo wszystko był bardzo ciekaw co z tego wszystkiego wyniknie. W sumie całe te testy mogły okazać się całkiem zabawne.
- Dobra, to zaczynaj - powiedział dając zielone światło chemikowi - gdzie pójdą te kabelki? - zapytał podciągając rękawy koszuli.

-Mógłbyś się rozebrać od pasa w górę? Potrzebujemy wykonać EKG i EEG. Jedno to badanie serca, drugie natomiast fal mózgowych. Także podepniemy ci trochę kabelków na klatce piersiowej i trochę na głowie.

- Aaaa... - Blackwood podniósł wysoko brwi - w porządku daj mi tylko chwilę.
Tom potrzebował zaledwie trzydziestu sekund, otworzył laptopa, napisał coś szybko na klawiaturze patrząc uważnie w ekran. Poczekał jeszcze chwilę i zamknął go ponownie.
- OK, możemy zaczynać - powiedział zdejmując koszulę.
Całe to badanie wydawało mu się dosyć podejrzane, ale jeśli było oficjalnie zatwierdzone to nie miał się czego obawiać nieprawdaż? Ponadto nie chciał okazywać Dominicowi braku zaufania, w końcu mieli razem pracować i polegać na sobie w każdej możliwej sytuacji.

Dominic podszedł do turysty i położył obok walizkę. Następnie otworzył ją, ukazując jej wnętrze. Walizka w rzeczywistości przeznaczona była do sprzętu. Wbudowane EEG i EKG leżały na dwóch krańcach. Po środku znajdował się PASIV, którego jednak nie chciał teraz używać. W walizce nie było jednak wyświetlaczy. Dane były dopiero przetwarzane i kopiowane na komputer później. W razie skrajnych sytuacji ostrzegały dźwiękowo. Najpierw zajął się się EKG. Jedna przyssawka po prawej stronie brzucha, 2 po lewej, 4 na na piersi , jeszcze jeden tu i jeszcze tam. Z pamięci mocował kolejne przyssawki, walcząc w niektórych miejscach bardziej, gdyż owłosienie skutecznie przeszkadzało w tej czynności. Z podłączeniem EEG było mniej problemu. Kask, który pomagał zamocować poszczególne kable ułatwił zadanie.

-No dobra, wszystko mamy podłączone. - powiedział podchodząc do ściany - Jeszcze zgaszę światło i możemy zaczynać. - Zgasił główne światło, po czym zapalił lampkę obok. - Zbyt duża jasność może zakłócić przebieg badania - dodał na pytające spojrzenie.

Włączył niebieskim i zielonym przyciskiem oba urządzenia i usiadł w następnym fotelu. Wziął notes i długopis, a następnie przetasował karty do gry w memory. Położył talię na stolę i wyciągnął pierwszą kartę. Po stronie badanego ukazywał pajaca, którego twarz zdobił głupkowaty uśmiech. Po jego stronie był tam słoń w cyrkowym ubraniu.

-Jak pan myśli, co znajduje się na tej karcie? Proszę odpowiadać intuicyjnie, to co pierwsze przyjdzie panu na myśl.

Blackwood poczuł się trochę dziwnie. Słyszał o podobnych badaniach, ale dotyczyły raczej prognozowania występowania u "ofiary" jakichś zdolności paranormalnych. Z drugiej strony, mogło chodzić jednak o jakieś subtelne badania psychologiczne, w końcu przecież sny są z nią nierozerwalnie związane - więc jeśli...No, w każdym razie chemicy chyba wiedzą co robią. Wszystkie te myśli przebiegały mu przez głowę, ale jednocześnie próbował odgadnąć co kryje obrazek z drugiej strony. Odpowiedź pojawiła się sama, ale Thomas poczuł się głupio - bo sam nie wiedział skąd pomyślał o słoniu. Cyrkowym, stojącym na dwu nogach w wyuczonej pozie słoniu...Turysta miał opory, by to powiedzieć, ale w końcu odezwał się niepewnie...

- Słoń...? Słoń...

Dominic popatrzył na niego dość dziwnie, ale potem bez żadnego komentarza odłożył kartę, zapisał coś w notatniku i wyciągnął następną kartę. Tym razem przedstawiała helikopter.

- Rower. - wypalił Blackwood.

Kolejna karta przedstawiała po raz drugi tego samego słonia co pierwsza karta.

- Znowu rower...?

Nobody powtrórzył pytanie do 3 następnych kart, spisując odpowiedzi. Blackwood nie odgadł ani razu.

-To by było na tyle jeżeli chodzi o te pytania - powiedział Dominic, wstając. - Teraz zajmiemy się prostą grą jaką jest rzucanie monetą. Podobizna prezydenta, czy reszka, panie …?
- Blackwood. Ale mów mi po prostu Tom. Niech będzie reszka... - strzelił Black.

Dominik powtórzył badanie dla kolejnych 3 rzutów. Na cztery rzuty Blackwood miał trzy trafienia.

-No dobra, to by było na tyle. Odłącze pana teraz z okablowania i zanotuję tylko kilka odpowiedzi. - podszedł do niego i szybkimi ruchami odczepiał kolejne kable chowając do walizki. Po 2 minutach skończył zadanie i powrócił do stolika, biorąc do ręki notes i długopis. - Mógłby zapalić pan światło? - zapytał zerkając na żarówkę.
Blackwood podszedł do przełącznika zakładając na siebie koszulę.
- I jak tam, jestem zdrowy? - zapytał włączając światło.
-Zdrowy? Ten test nie miał na celu określenia właśnie tego stanu.
- Tylko żartowałem... - uśmiechnął się Tom niezauważalnie przewracając oczami.
- Tak czy inaczej wyniki dopiero będę musiał opracować. Wszystko co zapisała maszyna dopiero zostanie wydrukowane. Ale to za jakiś czas. Nie będę zbyt przedłużać pańskiego czasu, panie Blackwood, i zabiorę swoje zabawki i udam się do siebie. To był długi dzień, także chciałbym już sam odpocząć.
- Jasne, każdemu z nas przyda się chwila odpoczynku. Dzięki za wizytę. - odparł tylko Tom siadając spowrotem przed laptopem.

Dominic zostawił Blackwooda w pokoju, pokonał dystans do swojego lokum i rozłożył papiery. Wykresy EEG i EKG Toma były dość standardowe. Aktywność mózgowa normalna dla kogoś, kto miał wykonywać podobne do wymagań Antonii zadania. EKG w porządku, równe, idealne wyniki. Facet miał pikawę, której można było pozazdrościć.

Co do wyników eksperymentu, Nobody nie czuł się na siłach stawiać diagnozy. Cała ta sprawa zaczynała wbijać się w niego klinem bardziej niż się spodziewał. Nie poznawał siebie samego - jeszcze niedawno nigdy w życiu jako człowiek rozumu nie podjąłby się takiego eksperymentu. Zanim poszedł do Blackwooda, poczytał w internecie artykuły na ten temat i wychodziło na to, że z naukowego punktu widzenia jeszcze nikomu, mimo wielu eksperymentów, nie udało się potwierdzić zależności mogącej wskazywać na prawidłowość. Przez dziesiątki, setki lat nikomu nie udało się potwierdzić istnienia zjawisk paranormalnych typu telepatia czy prekognicja...Czy to nie wystarczający dowód, że daje się wpuszczać tej walniętej kobiecie w maliny?! Jeszcze niedawno czułby się jak szarlatan w stosunku do nic nie podejrzewającego Blackwooda. No dobra, dziś czuł się trochę jak szarlatan - ale mimo wszystko poszedł. Znajomość z Antonią wywierała na niego silny wpływ i coraz mocniej zastanawiał się, czy Brazylijka wciąga jego, naukowca, w rejony w które poważny naukowiec nie powinien się wypuszczać, czy też jednak jako człowiek zyskuje całkiem nowe perspektywy i dostęp do wiedzy wyśmiewanej, ale może w rzeczywistości jednak mogącej zostać nazwaną nauką.

Szamanka zmieniała go. Zagryzł wargi. Nie był pewien, czy powinien być zadowolony z kierunku tych zmian. Bawił się kartami do memory, rozmyślając, i w końcu wrócił do rzeczywistości, wyciągając na chybił trafił jedną z nich.

Dominic zamyślił się ponownie, wpatrując się w trzymaną w ręce kartę przedstawiającą cyrkowego słonia...Pozostawała kwestia światła...Powrócił wspomnieniem do tej chwili, gdy zapytał Blackwooda czy mógłby zapalić światło. No właśnie...- Dominic potarł dłonią czoło - ...było całkiem ciemno. Całkiem...? Czy może jednak, przez ten jeden trwający jakiś ułameczek sekundy moment światło mignęło? Jeśli nawet, to słabo. Nie, zaraz, co ja mówię, zganił sam siebie. Nie zaklinaj rzeczywistości. Czekałeś aż nastąpi coś, co chciałeś by nastąpiło. Ale nie nastąpiło, więc umysł wytworzył wrażenie, niepewność - właściwie dopiero jako wspomnienie zaczynające nabierać kształtu.

W pokoju, był pewien że światło nie błysnęło. Poza tym, Blackwood by przecież jakoś na to zareagował, a Turysta nie dał nic po sobie poznać. Dopiero teraz...W zaciszu własnego apartamentu, gdy o tym myślał, nabierał przekonania że krótkie mignięcie było...

Nie! - odłożył zdecydowanie karty. - Wmawiasz to sobie, chłopie. Przestajesz być człowiekiem nauki, a stajesz się kimś kto oddaje wiarę magii. Światło nie błysnęło, i tyle. Nie błysnęło.

Chyba...




THE POINT-MAN

Z hotelu wychodził ostatni. Inni byli już poza budynkiem, zmierzając do pojazdów mających zawieźć ich na lotnisko. Anthony upewniał się jeszcze, że nie pozostawiali za sobą śladów mogących wskazywać na jakieś podejrzane działania, które się odbywały w Danieli. W razie, gdyby ktoś kiedyś o nich tu pytał. W razie, gdyby ktoś interesował się, na jakie to szkolenia wynajmowano salę. Poza tym, trzeba było usunąć jeszcze urządzenia przeciwnasłuchowe.

Nie czekając na windę, zbiegał po schodach. Trzeba było trzymać formę, a przesiadywanie w luksusowych hotelach nie sprzyjało tężyźnie fizycznej. Spoglądając na zegarek, wyszedł na hall główny. Formalności przy recepcji były załatwione, więc ruszył w kierunku drzwi wyjściowych z walizką w ręce.

Mijał się z nimi w przejściu. Karabinierzy. Policja włoska, trzech ponurych facetów w mundurach plus jeden w cywilu - którego Anthony uznał od razu za oficera, po sposobie w jaki wydawał jakieś polecenia swoim ludziom. Już po drugiej stronie, Point-Man nie odwracając się i zatrzymując by kupić od gówniarza gazetę, w wypolerowanej szybie obserwował rozwój wydarzeń. W tafli szkła odbywała się scenka rozmowy policjantów z dziewczyną z recepcji. Tłumaczyła coś, a zaraz pojawił się szef sali i konsjerż. Nie było nic słychać, a poza tym i tak rozmowa toczyła się po włosku.

Policjant w cywilu w pewnym momencie odwrócił się, patrząc w kierunku Anthony'ego, ale Point-Man właśnie zaczął iść. Niespiesznie, minął stojące przed hotelem radiowozy, migające kogutami ale nie mające włączonych syren, i schodząc po schodkach w stronę kanału, zawołał gestem przewoźnika. Gondolier podpłynął łodzią, woda chlupała przyjemnie i po chwili Smith był już na pokładzie. Pogoda była naprawdę świetna, jak na tę porę roku. Woń kwiatów ulicznych sprzedawców mieszała się w zapachem mułu. Ostatni raz spojrzał w stronę wyjścia z hotelu. Nikt chyba za nim nie wyszedł.

- Where..to...senor? - zapytał łamaną angielszczyzną uśmiechnięty gondolier.




THE TEAM

Opuścili Wenecję trzeciego dnia od dnia odprawy. Samolot Lufthansy zabierał ich wszystkich z objęć starego miasta, które zrobiło na nich wrażenie. Może i Wenecja była obecnie bezzębnym lwem z powyłamywanymi pazurami, może nie trzęsła już, jak kiedyś, połową morza Śródziemnego. Jednak pozostawiała w duszy niezatarte wrażenia. Wrażliwsi czuli, że działała niczym katalizator rozmaitych pragnień i uczuć. Pozostawały pod powiekami obrazy par przeżywających w gondolach wzruszenia, czy spędzających miodowy miesiąc. Dla nich jednak nie był to niestety miodowy miesiąc. Niektórzy wracali z doświadczeniem dziwnego chłodu i pustki, uświadamianej sobie pośród zbytecznego nagle piękna pałaców i kanałów, jak bohaterowie Smutnej Wenecji Aznavoura. Z poczuciem znalezienia się na początku drogi, która była zdradliwym i wąskim mostem nad przepaścią.

W przypadku wpadki, śmierć jawiła się jako wybawienie.

Lot rozpoczął się o trzynastej i nie trwał długo. Antonia i Malcolm pojawili się na odprawie w ostatniej chwili, wracając ze szpitala. Ledwie przed nimi przybył Point-Man. Zgodnie ze wskazaniami Ekstraktora Team miał się nie afiszować jako znajomkowie, mieli nawet porozrzucane po różnych sektorach aeroplanu miejsca. Tylko z daleka, nad głowami innych pasażerów przyglądali się sobie w trakcie lotu - spędzając czas na czytaniu prasy lub raczeniu się pokładowymi drinkami. Amy i Architekt wymieniali z daleka słabe, porozumiewawcze uśmiechy. Na szczęście lot przebiegł bez zakłóceń, nie licząc paruminutowych turbulencji. Po południu wszyscy meldowali się już na recepcji The Regent Hotel Berlin, na Charlottenstraße 49, który to adres każdy z Teamu otrzymał razem z biletem indywidualnie. Okazało się, podobnie jak w Wenecji zresztą, że w rezerwacjach na recepcji figurują jako pracownicy firmy o nazwie "Project 66" (wszyscy, oprócz Ekstraktora). Takie to też tabliczki czekały na przeznaczonych dla nich stołach w restauracji hotelowej, gdzie zaserwowano członkom Teamu znakomity obiad. Z dość lakonicznych informacji od Whitmana wynikało ponadto, że następnego dnia rano będą słuchaczami wykładu na berlińskim uniwersytecie, poprowadzonego specjalnie dla ich grupy przez niejakiego profesora von Treskova.

Berlin powitał ich gorszą pogodą. Wieczorem lało, choć umiarkowanie. Na drugi dzień, gdy zmierzali do gmachu Uniwersytetu Humboldtów, gdzie miał odbyć się wykład, świat tonął już w deszczu. Zza zaparowanych szyb, na których płynęły krople, obserwowali miasto, całkiem niedawno uwolnione od dyktatu komunistycznego reżimu. Sam Humboldt-Universität zu Berlin, jak poinformował ich Malcolm, bawiący się chyba w jakiegoś przewodnika, był najstarszym z czterech berlińskich uniwersytetów. Niegdyś pod wpływami hitlerowskimi, potem komunistycznymi, po zjednoczeniu Niemiec uczelnia zostałą zdekomunizowana. Budynek główny uniwersytetu znajdował się w centrum Berlina, przy Unter den Linden, gdzie Team znalazł się już o godzinie wpół do ósmej.

- Wysiadamy. - zarządził Ekstraktor - To tutaj. Aula główna jest dziś tylko dla nas, od dziewiątej do dwunastej. Macie Państwo dziś okazję znaleźć się w doborowym towarzystwie. Zasiądziecie w tych samych ławach, w których niegdyś siedzieli choćby Otto von Bismarck,Friedrich Engels, Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Karl Marx, , Arthur Schopenhauer czy Albert Einstein.

- Einstein? - mruknął Ruler, z niechęcią wychodząc na ulewny deszcz - Co on, kurwa, robił w Niemczech?
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 31-01-2012 o 12:03.
arm1tage jest offline  
Stary 31-01-2012, 11:57   #82
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
W środku imponującego gmachu niektórzy poczuli się nieco jak w kościele. Historia myśli, które powstawały w tych murach, potrafiła onieśmielać i przytłaczać. O ile ktoś tę historię znał. Na szczęście obecność wielu studentów...odmładzała. Byli też i tacy, na których stary uniwersytet nie zdawał się robić wrażenia większego niż budka z ciuchami lub kino.

- Chris! - Antonia obsztorcowywała bezceremonialnie Rulera, nie zwracając uwagi że jej głos niesie się po całej szatni - Dlaczego jeszcze nie ściągasz płaszcza?! Jest kompletnie mokry. Jeszcze mi się tu przeziębisz!

Kiedy ich kroki niosły się echem po wysokich korytarzach, prowadzących do auli, Ruler wlokący się na końcu przypomniał sobie rozmowę na lotnisku.



THE SOLO, THE SIXTH-MAN

Przed samym odlotem, siedzieli w trójkę na ławce - on, Koroniew i Jack Anderson. Wszyscy trzej patrzyli na awanturującą się na odprawie Brazylijkę: uważała za całkowicie bezczelne żądania celników pozbycia się jakiegoś lakieru do włosów czy czegoś równie niezbędnego.

- No, no, Ruler...- powiedział wtedy Anderson z uśmiechem - Powodzenia.
- Co masz na myśli...?! - burknął Chris.
- No wiesz...- Anderson pochylił się i rzucił konfidencjonalnie niskim tonem - W hotelu słyszałem...To jakoś tak się mówi...że wiesz... zagięła parol, czy jak...Antonia w sumie tego nie ukrywa...Ma związane z Tobą plany...Wielkie plany...
- O czym ty mówisz?! - Ruler prawie się zerwał z ławki, ale osadził go w miejscu chłodny, twardy głos Koroniewa.
- Siadaj, nie zwracaj na nas uwagi. I przestańcie się porozumiewać. - powiedział Szóstka, patrząc w inną stronę - Rozkaz Whitmana był: nie znamy się. Rozkaz jest rozkaz.



THE TEAM

Profesor Gebhard von Treskov spod opuszczonych okularów przyglądał się audytorium. W ławach wielkiej auli siedziało niewielu ludzi, w większości dość młodych. Niektórzy siedzieli w małych grupkach, inni rozrzuceni osobno, dalej lub bliżej. Przyglądali mu się, widząc to samo co on dziś rano w lustrze. Starego już, poważnego człowieka w staromodnych okularach. Noszącego z dumą swe dziedzictwo, wywodzące się z dawnych arystokratycznych rodzin wiodących prym w cesarstwie austro-węgierskim i jeszcze wcześniej. Człowieka, przez którego wewnętrzny spokój czasem przebijał się iście pruski dryl, toczący go niby wstydliwa dlań choroba.

- Witam szanowne audytorium. - powiedział pewnie, biorąc do ręki notatki. Jego angielski był zrozumiały i płynny, choć nie pozbawiony charakterystycznego szwabskiego akcentu. Wyglansowane buty stukały po schodkach, gdy wspinał się na katedrę. Powoli, miał kłopoty ze zdrowiem. Gdy zajął pozycję, chrząknął i jeszcze raz popatrzył na słuchaczy.

Sponsor, człowiek sprawiający wrażenie eleganta. Dalej dwóch siedzących niedaleko siebie ponurych ludzi, jeden chyba w jego wieku, sztywnych jak wyjęci prosto z koszar na obowiązkowe przeszkolenie. Spokojny mężczyzna o angielskich manierach, o tym von Treskov pomyślał jak na razie najcieplej. Zwracająca na siebie uwagę, krzykliwa egzotyczna Walkiria, z miną wyraźnie sugerującą że jest tu za karę. Za nią kafar o twarzy, choć zapewne często wrażenie bywa mylne, nie skażonej myśleniem - w dodatku oglądający aulę z zainteresowaniem wskazującym na to, że widzi coś takiego chyba po raz pierwszy w życiu. Tam, dwóch ludzi najbardziej przypominających profesorowi jego własnych studentów, jeden - chyba jako jedyny się uśmiecha - drugi, ma zaciętą twarz i w oczach coś co jest albo głodem wiedzy albo świadczy nie najlepiej o jego kondycji psychicznej. A tam siedzący nieco na uboczu nieodgadniony dość mężczyzna w okularach, spokojny niczym indianin. No i jeszcze...Jeszcze to...zjawisko...- mruknął do siebie uczony - które przyprowadzono chyba po to bym miał udowodnić sobie i innym, że jestem w stanie skupić się na temacie. Chrząknął, a papiery wysunęły mu się z ręki. Złapał je i energicznie uniósł w górę, przenosząc wzrok z efektownej młodej kobiety z powrotem na sponsora wykładu. Gdybym był młodszy...- pomyślał jeszcze i zaczął wreszcie wykład.

- Nazywam się Gebhard von Treskov. Zwrócono się do mnie...- patrzył na Malcolma - z propozycją wykładu, odnoszącego się do zagadnień poruszanych w woluminach znajdujących się na tej liście. - zamachał sztywną kartką papieru. - Zanim zaczniemy, chciałbym wyjaśnić dwie rzeczy. Eins, ograniczony czas jak również duża rozpiętość tematyczna lektur powoduje, że wykład będzie miał charakter bardziej streszczenia najważniejszych treści i tez, muszą też Państwo wiedzieć że część z tych pozycji nie ma żadnej wartości naukowej i jest raczej ciekawostką kulturową niż poważnym źródłem. Zwei, zapytałem Państwa dobroczyńcę...- wciąż nie spuszczał wzroku z Whitmana - o profil grupy, by dopasować trudność i język wykładu do Państwa poziomu zaawansowania. Określił was jako "amatorskich badaczy", i na taki też poziom zaplanowałem charakter wykładu - proszę wybaczyć jeśli nie spotka się to z aplauzem albo oczekiwaniami kogoś z Państwa, ale ewentualne pretensje proszę kierować do sponsora.

Napił się wody.

- Co do tematyki...Porozmawiamy o mitologii ludów krajów skandynawskich .- powiedział, patrząc na kartkę - Dania. Szwecja. Norwegia. Islandia. Wysp Owcze. Poświęcimy jej nieco czasu, bo są tu lektury jej poświęcone. Dalej mitologia Słowian. Następnie już cały ustęp poświęcony panu znanemu jako Guido von List, jemu i jego systemowi religijnemu zwanemu ariozofią. To nazwisko otworzy część wykładu poświęconą szerzej okultyzmowi niemieckiemu i odwoływaniu się do prawierzeń w przedreligijnych obrzędach nazistów – czyli Niemców w okresie międzywojennym do 1945 roku. Od razu zaznaczam, że okultyzmem zajmuję się jako naukowiec i jeśli ktoś z Państwa liczy na dyskurs poświęcony skuteczności któregoś z rytuałów proponowanych w niektórych z tych pozycji..- znów zamachał listą Malcolma - ...to nie ten adres. Jeśli jesteście państwo badaczami zafascynowani podobnie jak naziści praktycznym zastosowaniem magii, w Berlinie jest wystarczająco wielu uznanych hochsztaplerów którzy chętnie wyciągną od was pieniądze w zamian za swoje wynurzenia. Na tej sali liczy się antropologia kultury i metody naukowe.

Przerwał, zdając sobie sprawę że już niemal zagrzmiał. Potarł czoło, a potem nagle pochylił się nad katedrą i powiedział ciszej.

- Przepraszam Państwa za emocje. Przejdźmy do rzeczy. A właściwie...do wstępu.
Wyszedł zza katedry i już bez kartki, za to ze szklanką wody w ręce, zaczął powoli przechadzać się po drewnianej podłodze.




THE MARK


Miedwiediew, przez opary wódki, przyglądał się swojemu kompanowi od kieliszka. Była to już faza, w której właściwie niewiele rozmawiali, skryci za swoimi maskami i pogrążeni w ponurych rozmyślaniach, właściwych ludziom którzy widzą spory obraz całości funkcjonowania świata. Miedwiediew patrzył na Putina, siedzącego pośród jednego ze swoich pałaców, co kierowało myśli ku potędze finansowej jego przyjaciela i wroga w jednej osobie. Pewne rzeczy przestawały być tajemnicami, przynajmniej dla motłochu. Media na całym świecie powtarzały sobie wiadomość opublikowaną przez „The Sunday Times” i czeskie „Lidove noviny”. Majątek rodziny byłego oficera KGB szacowany był na 130 miliardów dolarów, a więc przekraczał dobytek najbogatszego człowieka na naszej planecie. Rodzina premiera Federacji Rosyjskiej dysponowała 56 miliardami dolarów więcej niż meksykański potentat Carlos Slim. Oprócz ogromnego bogactwa Władimira Putina, obecny premier Federacji Rosyjskiej rozporządzał także trudnym do oszacowania majątkiem publicznym największego kraju na świecie. Prasa zagraniczna zauważała, że majątek ten udało się kandydatowi na prezydenta Rosji zdobyć głównie w czasie pełnienia funkcji publicznych. Miedwiediew znał dobrze ludzi, którzy zarządzali najważniejszymi gałęziami imperium finansowego Putina. Siostrzeńcy (Michaił Putin i Michaił Solomon), żona Władimira Ludmiła oraz jego brat, Igor. Dziennikarze przypuszczały, że to prywatne interesy expułkownika KGB zmusiły go do ubiegania się o najwyższy urząd w państwie. Gazety sugerowały, że zaszła potrzeba zabezpieczenia majątku „klanu”, który ma niejasną proweniencję.

Przypuszczały, ale Miedwiediew wiedział, jak było.

Do klanu wliczajli się nie tylko krewni, ale także przyjaciele z... klubów sztuk walki judo, z Petersburga, z którymi Putin wiele lat trenował. Mowa tu m.in. o braciach Arkadym i Borisie Roterbergach. Wraz z innym judoką, Alexandrem Karmanovsem, byli właścicielami mniejszych kompanii, firm budowlanych, transportowych (właścicielem wielkiej spółki kolejowej był Vladimir Jakunin), czy producentów alkoholu. Klientela Putina miała także swoich przedstawicieli w rządzie, m.in. ministra edukacji Arkadego Fursenko.
Miedwiediew przypominał sobie początki kariery biznesowej klanu. W 2000 roku, gdy władzy Putina już nikt nie mógł zakwestionować. Zanim osiągnięto kasowy sukces trzeba było wygrać z „klanem Jelcyna”, do którego należał Michaił Kasjanov, dziś jeden z liderów opozycji. Do tej rozgrywki przydały się Putinowi znajomości z KGB - obsadziwszy swoimi ludźmi stanowiska rządowe mógł wykończyć biznes swoich rywali. Choć i Miedwiediew posiadał spore doświadczenie w tym zakresie, to musiał przyznać że sprawność klanu Władimira była prawdziwie godna naśladowania.

Putin milczał. Wskazał tylko na kolejne kieliszki. Napili się. On też rozmyślał. Czasem miał wrażenie, że umie czytać w myślach. Czasem zwierzęcy instynkt, obecny chyba u kazdego człowieka, a już na pewno u niego, sprawiał że oczekiwania i nadzieje otaczających go ludzi władzy jarzyły się w ich duszach, a światło to widoczne było dobrze przez szyby ich oczu. O pewnych rzeczach, których nikt nie śmiałby nawet się zająknąć, teraz piszą w gazetach. Tendencyjni dziennikarze, marionetki na sznurkach wrogów zaznaczają, że w razie jego klęski , jego przeciwnicy polityczno-biznesowi dobiorą się do skóry rodzinie, ale pomniejszym członkom klanu, niezwiązanym pokrewieństwem, może się udać zachowanie majątku. Czyżby miał to być czytelny znak dla pomagierów obecnego premiera Rosji, że zmiana suwerena pozwoli im zatrzymać pieniądze?

Strzeż się Id marcowych.




THE TEAM

Profesor von Treskov wyszedł zza katedry i już bez kartki, za to ze szklanką wody w ręce, zaczął powoli przechadzać się po drewnianej podłodze.

- Zwykle nie wychodzę od szczegółu do ogółu, ale sponsor wykładu życzył sobie bym zaczął od pewnej konkretnej figury. - mówił pewnie i mocno, mimo schorowanego wyraźnie głosu - ...co niniejszym czynię.

Podszedł bliżej i jakiś czas jeszcze milczał, patrząc na poszczególnych słuchaczy.


- Lykaon. – zaczął wreszcie – Niesławny król Arkadii, który to powątpiewając w moce bogów, postanowił poddać ich próbie i zaprosił ich na ucztę. Wraz ze starszymi synami zamordowali najmłodszego syna. Obdarli go ze skóry, rozczłonkowali i ugotowali w kotle. Taką to upiorną potrawę Likaon podał na uczcie zaproszonym bogom. Wściekli bogowie postanowili ukarać Likaona i jego synów - Zeus zamienił ich w wilki. Inna wersja tego mitu mówi że w wilki pozamieniał ich Dionizos, jedyny z bogów Olimpu który nie miał nic przeciwko kanibalizmowi. Od tamtej pory, raz na dziesięć lat pasterze z Arkadii podczas dzikich orgii Dionizji niejako odtwarzali ten mit mordując dziecko i gotując z niego zupę. Wybrany mężczyzna musiał zjeść ową zupę, a następnie przejść przez rzekę, gdzie przez dziesięć lat miał żyć z wilkami. Potem wolno mu było powrócić do ludzi. Rytuał ten miał na celu zabezpieczenie stad przed atakami wilków, wszak człowiek był wśród wilków i mógł je odciągać od ludzkich pastwisk. Zaś magiczną moc potrzebną do zmiany człowieka w wilka zapewniał fakt, że czynił to sam Dionizos – spersonifikowany w zamordowanym dziecku.

- Poprosiłem, by profesor opowiedział nam o wilkołakach nieco szerzej. – powiedział Malcolm, zmieniając nieco pozycję. Naukowiec pokiwał głową, wpatrzony w podłogę.



- W szesnastym i siedemnastym stuleciu powszechnie wierzono, że człowiek mógł stać się wilkołakiem zawierając pakt z diabłem. – zaczął znowu wykładowca, patrząc teraz w oczy Whitmanowi - Częste były procesy o wilkołactwo. Najbardziej znany przykład to proces niejakiego Gillesa Garniera. 1573 rok. Garnier zamordował kilkoro dzieci w okolicach burgundzkiego miasta Dole. Schwytany na gorącym uczynku zeznał, że zawarł pakt z diabłem, który pokazał mu jak stać się wilkiem za pomocą magicznego pasa. Został spalony na stosie 18 stycznia 1574 roku. Wcześniej poddano go rzecz jasna torturom, a ich lista i opis wyczerpałyby czas który mamy przeznaczony na mój wykład.

Spuścił wzrok z Malcolma i zaczął się przechadzać, mówiąc dalej.

- W tej lub innej postaci motyw powtarza się w bardzo wielu wierzeniach. Każdy z Neurów zmieniał się w wilka raz na rok, jak twierdzi Herodot. Berserkerowie u Wikingów. Wendigo, występujący w wierzeniach ludu Algonquin. Czasem klątwę przyjmowano dobrowolnie. W głębokim lesie w kotle warzy się magiczne zioła i wygłasza potężne inkantacje. Na końcu zaś narzuca na siebie skórę wilka i człowiek zostaje przeklęty. Łączy go z tą wilczą skórą magiczna więź, kiedy ją nałoży może zmienić się w wilka. Jednak w pełni odczuwa wszystko co się dzieje z tą skórą, cięcie jej nożem powoduje głębokie rany na plecach, zaś spalenie może wręcz zabić. Takich ludzi nazywano "Pasterzami wilków" gdyż mieli władzę nad tymi zwierzętami, mogli więc polować na ludzi całym stadem. Posiadali też dar wilczej mowy w której to wydawali rozkazy. Wierzono też, że wilkołakiem można stać się za sprawą rzuconego uroku lub po ukąszeniu przez innego wilkołaka. Przeistoczenie w wilka było również czasem możliwe nawet dzięki natarciu się specjalną maścią.

Złapał oddech.

- Wreszcie mitologie słowiańska i germańska. Wilkołak pojawia się szeroko w wierzeniach słowiańskich…- profesor zmienił kierunek przemieszczania się – Człowiek-wilk. Przemieniony w wilka, lub hybrydę, stawał się groźny, w morderczym szale atakował ludzi i zwierzęta domowe. Najczęściej nie pamiętał tego, co robił w czasie przeistoczenia. Niekiedy nawet taki człowiek nie wiedział w ogóle, że jest wilkołakiem. Stwory te nienawidziły srebra, którego posiadanie miało być skuteczną przed nimi obroną. Po przemianie miała nie imać się ich żadna broń, jeśli nie była srebrna. Taka broń powodowała przerwanie przemiany i powrót do ludzkiej postaci. Osoby takie pętano srebrnymi łańcuchami przy pełni księżyca, co uniemożliwiało transformację. Osobiście uważam tę figurę za raczej folklorystyczną niż mityczną, a wierzenia te zapewne wywodzą się z pradawnego szacunku do groźnego zwierzęcia żyjącego niegdyś powszechnie w puszczach północnej i wschodniej Europy. W mroźne zimy często to właśnie wilka obawiano się najbardziej.


Von Treskov wypił wodę do końca, i energicznie odstawił szklankę na ławę. Stuk poniósł się echem.


- Na koniec tego ustępu warto wspomnieć o ciekawej uliczce prowadzącej z naszych rozważań wprost na pole psychologii. Likantropia. Inaczej wilkołactwo. W przeciwieństwie do zmieniających się w wilki ludzi, ono figuruje zupełnie realnie w psychologii. Jest to głębokie przekonanie pacjenta że jest wilkiem lub dzikim zwierzęciem. Choć nie następuje, rzecz jasna, przemiana fizyczna, pacjent może wierzyć iż miała ona miejsce i stać się niebezpieczny dla postronnych.


U niektórych słuchaczy, po raz pierwszy zobaczył iskrę prawdziwego zainteresowania.



- Nie mamy czasu, by poświęcać się duchowym aspektom przemian. – usiadł wykładowca, kontynuując – To temat na osobny wykład. Zaznaczę tylko zarys. Zwierzę jest w likantropii drugą, równorzędną formą żywej istoty ludzkiej, natomiast w reinkarnacji jest tylko naczyniem dla duszy zmarłego. Wchodzimy na wielkie pole zagadnień zmiennokształtności, ale też na jeszcze bardziej rozległe: samej istoty przemiany. Przemiana może być zależna od woli człowieka lub nie; może mieć charakter przemijający lub stały; może jej ulegać sam człowiek lub też jego sobowtór; zdarza się, że przemianie ulega jedynie dusza, która wychodzi z ciała, pozostawiając je w stanie głębokiego transu, sama zaś wyrusza na krwawe łowy. Zdarza się, że zwierzę jest jedynie posłańcem człowieka, chowaniec, którego związek z właścicielem objawia się tym, że zranienie doznane przez zwierzę jest współodczuwane przez niego. Zjawiska takie, jak współodczuwanie, przemiana w formę zwierzęcą lub też posiadanie i posyłanie chowańca (niezależnie od tego, czy jest on prawdziwy, czy żyje w sferze duchowej), przypisywane bywają również czarownikom płci obojga – wątek ów występuje niezależnie od rejonu geograficznego.


Profesor rozejrzał się po sali.


- Czarownicy, drodzy Państwo. Według pierwotnych wierzeń z regionów północnej i centralnej Ameryki, zachodniej Afryki i Australii oraz innych części świata, wchodzący w dorosłość mężczyzna pozyskuje ducha opiekuńczego. W niektórych plemionach indiańskich młody człowiek zobowiązany jest zabić zwierzę, o którym śnił podczas inicjacyjnego postu; jego pazury, skórę lub pióra chowa do małego woreczka, który staje się jego "lekami". "Leki" powinien otaczać szczególną troską i nie wolno mu ich zgubić, ponieważ nie da się uzyskać następnych. Zamiast woreczków mogą występować też inne przedmioty. Zgodnie z wierzeniami zachodniej Afryki w związek opiekuńczy wchodzi się poprzez więzy krwi, które są na tyle silne, że śmierć, która dotknęła zwierzę, zabiera również człowieka i vice versa. Wierzenia związane z przemianą ciała są niezwykle popularne w Afryce, w której moc przemiany przypisywana jest całym społecznościom zamieszkującym określone tereny. Zwykle przemianę w zwierzę postrzega się raczej jako element towarzyszący szkodliwej magii i akceptuje się, że w następstwie przyjęcia postaci bestii mogą zginąć ludzie.



Zamyślił się na moment.


- W innych rejonach świata posiadanie ducha opiekuńczego jest tylko przywilejem czarowników. Wyłącznie czarowników. Podobnie jak chociażby podróżowanie między światami. Do i z powrotem świata zmarłych, snów, mitów. Domena czarowników.

Teraz prawie wszystkie spojrzenia były skupione na wykładowcy.

- Powiem o tym parę słów, bo w bibliografii otrzymanej od pana…- spojrzał na Malcolma - …była powiązana pozycja.

Napił się wody z nowo napełnionej szklanki.

- Tamten Świat. – powiedział – Znowu mitologia słowiańska. Magiczna kraina, „Trzykrotnie Dziesiąte Królestwo”, poza granicami naszego świata. Nad ziemią, lub pod nią, czasem pod morzem. W wielu podaniach znajduje się pod drugiej stronie gęstego lasu, który opływa płonąca rzeka. Cel wypraw herosów, często po jakiś przedmiot, zwykle złoty – złote jabłko, złoty ptak i tak dalej . Zstąpienie. Drogi do Tamtego Świata strzegą przerażające potwory. Jedna z teorii głosi że wyprawy herosów tam i z powrotem odzwierciedlają wiarę w peregrynację kapłanów-czarowników wpadających w trans dla zyskania mocy i mądrości.

Gebhard von Treskov rozjerzał się po słuchaczach. Ostatnie ustępy wydawały się ich nieco bardziej poruszyć. Gnieniegdzie pojawiły się ciche rozmowy.

- Możemy kontynuować? - zapytał profesor.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 31-01-2012 o 12:56.
arm1tage jest offline  
Stary 06-02-2012, 13:11   #83
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Czasami ranki obfitują w traumatyczne zagwozdki.

Czasami te zagadki nigdy nie doczekują się wyjaśnień.

To był właśnie taki ranek i Antonia, którą Dominic podniósł rano z podłogi w łazience, okrytą marynarką Koroniewa, jak zwykle pogodziła się pogodnie ze wszystkimi jego konsekwencjami.

Nie bardzo pamiętała, w jakich okolicznościach weszła w posiadanie części garderoby Rosjanina, aczkolwiek mgliście majaczyło się jej wspomnienie spacerowania po balustradzie i głębokiego głosu Szóstki, pytającego nostalgicznie, czy to już czas na umieranie... Palec wiatru targający jasnymi włosami Koroniewa. Piotr mówił, że nie chce, ale nie mogła sobie przypomnieć, czego... Nie pamiętała też zupełnie, w którym momencie, przy kim i dlaczego zdjęła majtki i co z nimi potem zrobiła. Z samą sobą również. W każdym bądź razie majtek nie miała. Razem z tępym bólem w tyle czaszki, kiedy wstawała wspinając się po Dominicu, wrócił moment, nagły i brutalny jak błysk świateł pędzącej ciężarówki. Malcolm w marynarce w prążki z jej snu, liliowej apaszce na szyi i śladami szminki na policzku, w hełmie, jakie noszą piloci helikopterów... Malcolm na szczycie schodów, rozkładający ręce jak bohaterka Titanica i wrzeszczący coś radośnie o kroczącej ciemności i strachu, który trzeba utopić.

Natomiast dokładnie i szczegółowo pamiętała, jak to się wszystko zaczęło, potem własne zawieszenie pomiędzy dwoma światami i fakt, że w tym dramatycznym rozkroku najpierw poczyniła Christopherowi wyznanie, a potem wyrzuciła go za drzwi.

- Myślisz, że jestem głupia? - zapytała poważnie Dominica, a potem zgięła się wpół i porzygała rzęsiście do umywalki.

***
Antonii opadła szczęka.
- Możliwość opętania przez Turystę została zanotowana i będzie sprawdzona -- powiedziała podejrzanie szybko. - Niemniej, sugeruję egzorcyzm. Ani cię to nie zaboli, ani ci od tego nie ubędzie... moim zdaniem warto.
- Ani nie zaboli, ani nie ubędzie … a co jak przybędzie? Wykonajmy najpierw badanie a potem pomyślimy o Twoich metodach. - Malcolm spojrzał dziwnym wzrokiem na Antonię - Co z Blackwoodem?
- Malcolm. Ja to zrobię bez twojego udziału i bez zgody także. To nie są przelewki. A co do przybywania, to jesli mam rację - to już ci przybyło i trzeba się tego pozbyć. Brak zgody mogę uznać za kolejny symptom tego, że opętanie miało miejsce - oznajmiła kwaśno Antonia i zignorowała pytanie o Turystę, okopując się chyba w pozycjach swoich twardych przekonań.

- Ok. Ale wstrzymaj się z tym do wyników rezonasów. Antonio … mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz … - Whitman nie spuszczał wzroku z Chemiczki.
- Rezonans jutro. A jutro to już po herbacie może być - syknęła. - I pewnie, że nie mówię. O Blacwoodzie nie mówię. Bo jak nie jestem czegoś pewna, to gębę trzymam zamkniętą.
- Po rezonansie … zdania nie zmienię. -Co do Blackwooda … był śniącym, cały armagedon powstał w jego umyśle. Nie chcę aby to się powtórzyło. Mów co wiesz … - szorstkim tonem powiedział Whitman.
- Jednak się nie zgodzę. Armageddon miał z Blackwoodem niewiele lub wręcz nic wspólnego. Natomiast jest niepokojący. Chcesz porozmawiać o bredniach, Malcolm? - kwestię egzorcyzmu pominęła gładko, skinąwszy tylko głową.
- Jeszcze jeden drink i możemy gadać o czym chcesz. Co pijesz? - Malcolm nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku barku.
- To samo proszę. Od tego momentu będą brednie. Mogłeś słyszeć o takiej naiwnej wierze, że zabicie kogoś powoduje przejęcie jego zdolności. Zabicie wojownika dodaje siły, sprawia, że sam stajesz się silny. Zabicie czarownika sprawia, że sam... możesz czynić czary. To są brednie! - skrzywiła się paskudnie. - Bardzo szkodliwe brednie. Pochodzą z tej samej szuflady co wiara w odmładzającą moc kąpieli w krwi dziewic czy zżeranie serc pokonanych wrogów. Prawda natomiast jest taka, że -jeśli wykopiesz z grobu kości Einsteina i zrobisz sobie na nich rosół, to nie będziesz noblistą, tylko kanibalem. Zabicie i zeżarcie chirurga nie zrobi z nikogo lekarza. Tylko mordercę. Takie są fakty. Pewne zdolności są wyuczalne, inne są tylko dziedziczne. Więc nie mam pojęcia jak to się stało, że Blackwood strzelił mi w łeb i nagle jego wykres... jest taki jak aktywnego, działającego czarownika.

Malcolm nalewał drinki. Z zainteresowaniem słuchał słów Antonii. Przy słowach o kościach Einstaina i gotowaniu z nich zupy otrząsnął się. Gdy Chemiczka mówiła o wykresie turysty przestał napełniać szklanki. Zamarł na chwilę z butelką w dłoni. Czy aby nie mamy drugiego szamana w teamie … - główkował Ekstraktor. Jeśli to prawda to Blackwood może okazać się cennym nabytkiem … podobnie jak William. -Kiedy Whitman odwrócił się od barku ze szklankami w dłoniach, jego twarz była obojętna, chociaż umysł dokonywał zimnych kalkulacji.
- Myslisz, że mu to zostało na poziomie zero? - zapytał Antonię wręczając jej rum z colą.
- Nie jestem pewna. Dominic przeprowadzi kilka małych testów. Nie jest powiedziane, że jeśli wyjdą negatywnie, to... Blackwood jest, powiedzmy, przeciętny. Rozumiem, że jest Europejczykiem? Blackwood, znaczy?
- Europejczykiem? Nie zastanawiałem się nad tym … - odpowiedział Malcolm skubiąc brodę - przeciętny … a czy możliwe jest, ze jego … zdolności pojawią sie dopiero w projekcji?
- Właśnie dlatego pytam o pochodzenie. Jeśli jest, hm, genetycznym Europejczykiem, to generalnie sprawa jest przesrana. Te zdolności, jak ci już mówiłam, są dziedziczne. To umiejętność rozmowy i czerpania sił z własnego wewnętrznego demona. Magia odeszła prawie całkiem z Europy. Najpierw polowania na czarownice, potem - oświecenie i zmiana myślenia na racjonalne. Dlatego ci, którzy zostali - to zawsze są szczwane bestie. Ukrywają się. Sen to ostatni bastion, w którym się okopali. Nie wiem, czy to dla ciebie jasne - ale ja jestem załamana taką możliwością. Bo to może oznaczać, jeśli oczywiście mam rację - że Blackwood średnio kontroluje swoje siły.
- Jeśli to jego słaby punkt, więcej nie będzie mógł być śniącym … no i trzeba mu się będzie baczniej przyglądać. Mówisz Antonio, że magia odeszła z Europy … ciekaw jestem co na ten temat powie profesor von Trescow.
- Kto?
- A Ty znowu nie uważałaś na odprawie. Pamiętasz? … Berlin … jutro wylot … pojutrze mamy prywatny wykład profesora von Trescow, wybitnego specjalisty w dziedzinie okultyzmu. - Alkohol najwyraźniej rozluźnił Ekstraktora, bo ton jego głosu był żartobliwy bez cienia ironii.

- Mówiłeś o tym na odprawie? Faktycznie musiałam przysnąć - zaśmiała się. wiedziała doskonale, jak to się stało. Malcolm mówił, mówił, mówił, a ona zapadła się w słodkich marzeniach, zapatrzona w Christophera... ech, słodka miłości. - Musisz wiedzieć, że mam niepochlebne opinie o naukowcach badających okultystyczne kwestie. Niemal tak złe jak o łowcach duchów i tropicielach UFO. Możliwe, że nie zdzierżę. A co do Blackwooda - odsunięcie go z pozycji śniącego moim zdaniem nic nie zmieni. Niewyszkolony człowiek o takich umiejętnościach to zawsze bomba. Ale, może się jeszcze okazać, że nic z tych rzeczy. Przejdźmy do rzeczy istotnych. Dominic i ja storzymy laboratorium na potrzeby naszej akcji. Szczegóły omówiłam już ze Smithem. Masz jakieś, bo ja wiem... priorytety w tej kwestii?

- Zdzierżysz Antonio, a przynajmniej powstrzymasz się od komentarzy. To co powie profesor ma -ścisły związek z Markiem. Im lepiej poznamy cel tym łatwiej się do niego dobierzemy. Laboratorium? Pierwsze słyszę … nie mówię, że to zły pomysł, ale być może lepiej wynająć coś gotowego … na godziny - Malcolm uśmiechając się spoglądał na Chemiczkę.

Dominic popijał małymi łyczkami burbon, wsłuchując się w toczącą się rozmowę. Ble, co to do cholery jest? Smakuje jak jakieś lekarstwo... Słuchał o szamanie, zdolnościach magicznych i innych rzeczach, a jednocześnie myślał: Co się ze mną do cholery dzieje? Wierzę w nauke, a nie w paranormalno mistyczne brednie? Szlag, ta akcja źle na mnie wpływa. Nagle zaczął się zastanawiać nad Antonią i całą tą sprawą. Nie podlegało wątpliwości, że miała ona w sobie coś tak niesamowitego, że wszyscy prędzej czy później jej wierzyli. Ludzie, którzy prawdopodobnie zajmują się tym fachem od wielu wielu lat i którzy wiedzą, że choć wiele jeszcze nie wiemy, to jest to wszystko czystą nauką. A jednak teraz niemal każdy ufał jej, niecodziennej chemiczce o egzotycznej urodzie. Prawda, wszystko co się działo jest niezwykłe i dziwne, ale zamiast szukać wytłumaczenia, wszyscy zadowolili się zwykłą magią. Ale z drugiej strony, Antonina udowodniła swą wartość. Może jej wiedza jest specyficzna i nazywa ją mało naukowo, ale wszystko musi mieć źródło w prawach natury i fizyki. Przemyślenia pozostawił jednak dla siebie, postanawiając jednocześnie, że będzie musiał poszukać wyjaśnień na własną rękę.
-Przed akcją potrzebujemy spędzenia wielu dni nad badaniami. I nie możemy pozwolić by ktoś pozwolił na robienie bałaganu. Sprawa jest zbyt ważna i nie może być żadnej wpadki. Chyba się zgodzisz, prawda? - Dominic odezwał się dość śmiało.

Malcolm przeniósł wzrok na siedzącego w fotelu chłopaka … potem z pytającym wzrokiem ponownie zajrzał w oczy Antonii.
- No tak, Malcolm, stary kumplu, czytasz w moich myślach - przyznała Antonia wstydliwie, na jej ciemnych policzkach pojawił się nawet cień - jakże panieńskiego - rumieńca. - Też tak chciałam, abyśmy coś sobie podnajęli. Dominic jest może młody, ale jest geniuszem. Nie, nie zadałam mu rosołu na kościach Einsteina - zaznaczyła poważnie. - Taki się urodził. Wyjątkowy. Umysły takie jak jego najlepiej pracują w grupie, lub chociaż obok grupy. Te burze mózgów przy porannej kawie i wieczornym sznapsie, sam wiesz... Sama też chętnie bym poznała nowych ludzi, zdarła biały kitel z jakiegoś młodego, obiecującego naukowca - rozmarzyła się totalnie i zamilkła, kontemplując tę przyjemną wizję. - Na moje nieszczęście, nasze zadanie wyklucza takie przyjemności. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby jakiś młody, obiecujący naukowiec zajrzał przypadkiem w naszą dokumentację. Nie możemy sobie pozwolić na poranne kawy i wieczorne sznapsy z innymi chemikami. Jedno słowo rzucone przypadkiem przy kawie i zaczną się domysły. Nie, Malcolm. Choć mam na to ochotę, nie możemy dzielić z nikim labu. Nie możemy sobie pozwolić, by ktoś patrzył nam na ręce. W tym zakresie - patrzenia nam na ręce i plątania się bezużytecznie pod nogami - i tak zamierza się wykazywać Anthony. Powodowany jakże naturalną, choć cokolwiek dziwną w jego wieku ciągnotą -do przebywania w moim towarzystwie zapowiedział nam już liczne wizytacje. Chce zaglądać w wyniki na każdym etapie. Tym profesjonalnym żądaniem maskuje chęć zajrzenia mi między nogi. Stwierdził też, że poszuka ochotników, co odebrałam jako sugestię rozważenia jego kandydatury. Jak ktoś tak bardzo pragnie oddać się w moje ręce, czy mogłabym odmówić? - rzuciła w przestrzeń z drapieżnym uśmiechem.

- Dopóki w negatywny sposób nie przekłada się na zadanie to sprawy ewentualnych adoracji Twojej osoby przez Anthonego mnie nie interesują. Jesteś już duża i zapewne dasz sobie radę ... co do laboratorium -… zrobimy tak … - Malcolm upił mały łyk whisky. – W Los Angeles mamy wynajęte stare studio filmowe … budynek jest obskurny ale wnętrza są w całkiem dobrym stanie. Zamierzam ulokować tam Team. Będziecie tam mieszkać i pracować. Na laboratorium też znajdzie się tam miejsce. W studio została część wyposażenia, więc jakby ktoś pytał to przy takiej ilości osób możemy nawet pokusić się o odpowiedź, że kręcimy film. Co do gatunku -… nie będę się wypowiadał … tylko nie mówcie, że to pornol. Will, mógłby czuć dyskomfort … on jest taki brytyjski – lekko wstawiony Whitman błysnął uśmiechem. – Po pierwsze: co zamierzacie tam robić poza przygotowanie roztworu do PASIV’u a po drugie: ile będzie kosztować wyposażenie?

Antonia rozpromieniła się w uśmiechu, przechyliła się przez stół i ujęła rękę Malcolma.
- To znaczy, że będziemy tam siedzieć wszyscy na kupie? Wspaniale! Los Angeles, morze, pościgi samochodowe - zachwyciła się szczerze. - Smog, cholera jasna. No trudno, poradzimy sobie. Oprócz standardów - chcemy stworzyć kilka nowych formuł. Zwiększającą możliwości fizyczne we śnie, to raz. Kiedyś mi się to udało, całkiem przez przypadek. Dwa, podniesienie możliwości kreacji. To... będzie trudniejsze. Lecz możliwe. Ile dajesz nam czasu?
- Na sporządzenie kosztorysu czy mikstur? - zapytał Whitman z przechyloną głową przygladający się Antonii.
- Kosztorys to ja mam tu - Antonia przekopała stos papierów. - I zajęło to pół godziny. Ale, Malcolm... jesli to Los Angeles, to zamiast kupować wyposażenie, mogę spróbować je wynając. Lodówki, wirówkę, mikroskopy i sporo drobiazgu. Byłoby taniej - oznajmiła radośnie i podała Malcolmowi kartki. - Do tego odpadną koszty budynku, skoro dajesz nam miejscówkę. Kontynuując: dla Amy i Ruhla konieczne jest potrójne co najmniej oczyszczanie mieszanki. Amy ma... niestandardową budowę... - zawiesiła głos - ... układu nerwowego, hihi. Ruhl wątrobę jak tarcza strzelecka po wizycie szkoleniowej policji. Do tego dla Amy planujemy zabieg dentystyczny z założeniem fałszywej plomby z mocnym srodkiem przeciwbólowym, żeby się nie rozsypała w drobiazgi przy ewentualnym przesłuchaniu. Dla Willa łagodny psychotrop. Sypie nam się lekko nasz Brytol. Ale to nic. Geniusze tak mają, raz górka, raz dołek, prawda, Dominic? Wypchamy Willa na górkę i będzie jak nowy.
- Ok. Zweryfikuj co i ile będzie kosztować a potem daj mi znać. Plomba ze środkiem przeciwbólowym … to nic nie da. Jeśli wpadniemy nieskończy się na jednym przesłuchaniu. Może lepiej każdemu zrobić przegląd uzębienia -i zaaplikować truciznę. Skróci to męki, bo na wyście żywym przy ewentualnej wpadce raczej bym nie liczył. -Co do Willa jeśli ma lepiej się czuć to nie ma sprawy. Wątroba Ruhla … a co z nim pije, ćpa, wdycha? - Malcolm najwyraźniej był zainteresowany stanem zdrowia członków Teamu.
- Żeby to było to! - Antonia wkurwiła się widowiskowo. - Kopnęłabym go tak w dupę, że zaraz by mu przeszło! Nie. On się koksuje. Jest nienaturalnie silny. A dostępne dla zwykłego człowieka środki, które to umożliwiają, zawsze mają swoją cenę. Dobrze, że mało chla. Dzięki temu może dociągnie do 50-tki. Ale ostatnie 10 lat będzie karmiony dożylnie, głupi fiut - Antonia mełła w ustach cichsze już przekleństwa. Ale nadal sprawiała wrażenie, że lada chwila może eksplodować.
- Aż tak długo nie będziemy dobierać się do Putina. To co brał na siłce pewnie zostawiło trwałe ślady. Ważne, żeby nagle z niewiadomych porzyczyn serducho mu nie stanęło. Reszta to jego wybór. Co z pozostałymi … William, Anthony, Szósty, Wingi?
- Nie wiem jak ty, Malcolm - wycedziła Antonia słodkim głosem. - ale ja nie zamierzam kończyć życia na naszym zadaniu. Ruhl ma w moich planach poczesne miejsce i - Antonia wzięła głęboki oddech i jednocześnie rąbnęła pięścią w stolik - i nie zamierzam mu w trakcie tego życia podcierać zasranego tyłka i wymieniać wenflonów, kurwa MAĆ! - wrzasnęła wściekle.
- Nikt nie ma zamiaru kończyć życia na tym zadaniu … ja również. Skoro masz z nim plany Twoja brocha aby był na chodzie. Jeśli kiedyś będę potrzebował cyngla również wezmę go pod uwagę. - Whitman chyba już się przyzwyczaił do częstych zmian nastrojów Antonii, bo jej wybuch nie zrobił na nim żadnego wrażenia - Nie odpowiedziałaś … co z pozostałymi?

Antonia otworzyła szeroko oczy. Białka błyskały w ciemnej twarzy, źrenice zwęziły się jak łebki szpilek.
- A więc też masz interes do naszego Rambo - zagaiła chytrze. - To z nas czyni wspólników. Powiesz mu, że ma odstawić to gówno i przejść na moje mieszanki?

- Jasne … na czas akcji nie weźmie więcej tych odżywek. Potem … sama musisz oto zadbać. Nie będę miał już wpływu na to co je, z kim śpi, ani co zażywa. Antonio? - Malcolm zmrużył oko.
Reakcja Brazylijki przeszła wszelkie granice tak zwanego dobrego wychowania. Antonia zerwała się z miejsca, dopadła Malcolma i porwała go w kurczowe objęcia.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem, Malcolm. Słyszysz, prawdziwym przyjacielem - w jej oczach zakręciły się łzy. - Jestem ci taka wdzięczna!
- To miłe - odparł Whitman, próbując złapać oddech i starając się nie wylać zawartości szklanki. - Zrobię Ci jeszcze jednego drinka, a Ty powiesz mi w tym czasie co wykazały badania pozostałych, same wnioski … ogólnie stan zdrowia, stopień wydolności … sama wiesz najlepiej.

- Tak tak - Antonia pokiwała głową i wróciła na swoje miejsce, ciągle promiennie szczęśliwa. - Lecimy od góry. Ty, poza tym, że jesteś nienormalny - to jesteś zdrowy. Może trochę niepokoić podwyższona - o tutaj - skłonność do zapaleń. Ale to może byc czasowe, a dwa, żyjemy w pięknych czasach sterylnych szpitali i antybiotyków. Anthony - zdrowy jak koń. Umrze na starość albo na bezpośrednie trafienie z kałacha. Obydwaj macie przeciętną, normalną formę fizyczną. Amy, poza anormalną wrażliwością - OK. Nasz nadworny Rosjanin Koroniew - zdrowy, wybitna forma. Cryer - ogólnie dobrze, ale forma taka sobie, on ani nie pobiegnie, ani w mordę nie da. Dominic - wszystko cacy. Turysta - on to jakiś kafar. Badania wytrzymałościowe mu dwa razy powtarzali, bo nie chcieli wierzyć. Pokaż mu ścianę - a on przez nią przejdzie i co najwyżej się zakurzy. No i ja - przeciętna wytrzymałość, ogólnie stan zdrowia dobry.
- Jest jeszcze jedna niewiadoma, co prawda myśle, ze wyszedł z tego … inna sprawa dlaczego się tam znalazł … mam na myśli Architecta. Wiadomo, ze w sprincie na 100 metrów nie wygra ale chciałbym żeby wogóle dobiegł. Jak się on miewa?
- Zostawiłam go na koniec, żeby cię dobić. Tak se się miewa. Stan że tak powiem, stabilny. Ogólne osłabienie. Prawdopodbnie rozpieprzona gospodarka hormonalna, dlatego może mu czasami odwalać. A czemu się pytasz?
- Ponieważ go nie wymieniłaś. Stan stabilny … przyznasz, że nie brzmi to entuzjastycznie. Nomen omen to samo powiedział doktor o Mirandzie. - Whitman wstał z kanapy i skierował kroki do barku po obiecanego Antonii drinka. - Oczywiście to samo? - zapytał trzymając butelkę rumu w dłoni.
- Lepiej nie mieszać. Malcolm, Willowi nic nie będzie. Wyprowadzę go tak, że nie tylko pobiegnie na więcej niż 100 metrów, ale i dzieci jeszcze narobi... Tylko odpalę ten cholerny lab.
- Po powrocie z Berlina zajmij się tym. Zresztą wszyscy polecą do Los Angeles. Ja dotrę trochę później. Mam nadzieję, że pod moją nieobecność nie pozabijacie się tam wszyscy. - Whitman usiadł na swoim miejscu. Antonii podał drinka a szklaneczkę z bourbonem postawił obok tej niedopitej.
- I jeszcze jedna ważna rzecz. Już to mówiłam, ale ważne, żeby to padło z twoich ust i dotarło do wszystkich. Żadnych substancji psychoaktywnych poza alkoholem, z tym nie będzie problemu, żeby mi sie tylko nikt bezposrednio przed akcją nie nawalił. Ale żadnych prochów i wynalazków niewiadomego pochodzenia. Niektórzy mieli epizody fascynacji narkotykami. Nie będę mówić kto, to nieistotne. Każdy kiedyś coś sobie rąbnął, tylko nie u każdego to widać. Teraz takie rozrywki są bezwzględnie niedopuszczalne.
- Masz to … tak samo jak Ruhla. Zależy mi na akcji … wiesz jak wzrosną nasze notowania po akcji? Będziemy na samym wierzchołku. - Malcolm sięgnął po drinka … tego nowego, tamten najwyraźniej był za ciepły.
- Twój wierzchołek nie jest moim wierzchołkiem - zaznaczyła Brazylijka. - Hallo, macham do ciebie z tej wielkiej góry obok. Ale rozumiem ambicję. W porządku. Wszystkie formuły powstałe podczas akcji będą należały do Dominica. Twoja sprawa, co zrobisz i czy zrobisz cokolwiek, by go przy sobie zatrzymać. Teraz idę się wysikać, a ty się przez ten czas zastanów, jak to przeprowadzicie z Pointem, abym dostała badania Putina, w miarę świeże, tu, do mojej ręki - pomachała Malcolmowi rzeczoną ręką i ruszyła na poszukiwanie toalety.
Zamknęła się w niej na klucz i spojrzała we w oczy własnemu odbiciu. Była na lekkim rauszu i już nie tylko czuła, ale i widziała – wyrywającego się na wierzch demona. Pod skórą coś pulsowało i wybrzuszało się, w oczach lśniło odbicie piekła.
- Tak – szepnęła sama do siebie. - Jestem zła. I po prostu nie mogę, cholera, przestać.
 
Asenat jest offline  
Stary 06-02-2012, 13:12   #84
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Najpierw powąchała sobie perfumy Malcolma. Całkiem, całkiem, niebrzydkie. Potem ściągnęła sprzed lustra jego szczoteczkę do zębów i schowała ją sobie za dekoltem. Potem weszła pod prysznic i zaczęła wybierać włosy z odpływu. Przy wychodzeniu zaś straciła równowagę i runęła jak długa na ziemię.


Z przekrzywiona głową Whitman patrzył na odchodzącą kobietę. Wolno sączył whisky. Potem przeniósł wzrok na Dominica.
- Receptury są twoje … i tak bez was do niczego mi się nie przydadzą. Jeśli dasz radę, to nie widzę problemu na kolejną podróż … tylko kto byłby Markiem. Po Putinie … to jak gra w niższej lidze.
Na dźwięk rumoru Whitman spojrzał w kierunku łazienki
- Wszystko Ok?!
- Europa to barbarzyńskie miejsce! - jęknęła Antonia z łazienki. - U nas woda spuszcza się sama! Z siłą wodospadu!
Antonia wróciła po dłuższej chwili i opadła na fotel.
- Dobra, to właściwie wszystko mamy uzgodnione. Mam jeszcze kilka tajemnych sprawek z Pointem, ale nie dogadaliśmy ich do końca, Tony musi się jeszcze zastanowić, co zrobi z moją propozycją. Damy ci znać jak będą jakieś konkrety... To ile w końcu dajesz nam czasu w labie? Kiedy jest nasza godzina 0?
- Czy dwa miesiące wam wystarczą? Być może dostaniecie więcej czasu, wszystko zależy od Marka … tego gdzie i kiedy będzie, od stworzenia optymalnych warunków do działania.
- Jeżeli mam w tym samym czasie przygotować nam grunt pod kątem zabezpieczenia naszej bańki snu przed ingerencjami z zewnątrz... to w ogóle nie ma sensu, żebyśmy zaczynali. Chyba że... Dominic pociągnie większość badań sam. Trzy miesiące to minimum. Lepiej cztery.
- Myślę, że do opracowania całego planu oraz dobrania się do Marka potrzeba nam 6 miesięcy … nie wiem tylko czy zleceniodawcy będą tak długo czekać - Malcolm pociągnął solidnego łyka.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie czas nie będzie was ograniczał.
-No to chyba wszystko mamy ustalone. - Dominic odzywał się znienacka i po długich chwilach milczenia - Po wykonaniu receptur zachowam je tutaj - popukał się koniuszkiem palca po głowie - a resztę danych zniszczę. W końcu w myśl nowej ustawy Stanów musimy dbać o swoją własność intelektualną. Nie musicie się bać cze czegokolwiek zapomnę. Takich rzeczy nie potrafię zapomnieć, choćbym nawet chciał.

Potem były kolejne drinki. I kolejne. Antonia znalazła się na kanapie obok Malcolma i opowiedziała mu ze szczegółami, jak to swego czasu cały jej Team trafił do pierdla... bynajmniej nie była to wpadka – tylko rewelacyjna impreza. Architekt poszedł siedzieć za jazdę pod prąd autostradą pod wpływem alkoholu. Benedicta zgarnęli za spoliczkowanie funkcjonariusza drogówki na służbie, który ich zatrzymał. Antonię za składanie temuż policjantowi korupcyjnych nieprzyzwoitych propozycji. Pointa za kradzież radiowozu i wożenie w jego bagażniku S związanego policjanta. Forgera za podawanie się za funkcjonariusza... Obecna impreza zmierzała prościutko w tym samym kierunku. Will dobrał się do jej płyt i właśnie popisowo tańczył na stole. Antonia uznała, że balanga osiągnęła punkt bezwładu i będzie się toczyć dalej sama, nikt też nie zauważy jej odejścia. Wymknęła się po angielsku, zaganiając do pokoju Ekstraktora boya hotelowego oraz małżeństwo Hiszpanów, które wyraźnie chciało się przyłączyć do fety, tylko zbrakło im śmiałości. Sama podążyła do swojego pokoju.

Zdążyła poprzesuwać część mebli i narysować krąg. Właśnie leżała na łóżku i czekała, aż zażyty peyotl wygasi widok rzeczywistego świata, kiedy rozległo się pukanie, a potem głos Christophera. A więc jednak zauważył, że znikła. Jakoś jej to jednak nie ucieszyło. Zwlekła się z łóżka. Parę kroków z sypialni do salonu zabrało jej wieki. Ciężkie powieki Antonii rozwarły się nadludzkim wysiłkiem i zamknęły ponownie, nogi przesuwały się wolno jak dryf kontynentów.

- Mam parę pytań...

Ja też mam, pomyślała Antonia z niechęcią, więcej niż kilka. Setki i tysiące. Mądry człowiek wie, kiedy pytać.

Otworzyła oczy. Jakaś część jej, ta o zwierzęcych instynktach, które nakazywały unikać większych i silniejszych od siebie, skuliła się jak małe zwierzątko i wrzasnęła: SPIERDALAĆ! NATYCHMIAST!

Nie wiedziała już, gdzie jest i czy to Ruhl przed nią stoi, czy coś innego. Na sylwetkę dobrze jej znana nakładała się inna, migotały w rytm mrugania jej oczu. To Christopher, to potężna postać o skórze popękanej jak dno wyschniętego jeziora, ramionach potężnych jak góry... bo to były góry. Po zboczu klatki piersiowej osypywały się lawiny. Oczy pod nawisem skalnym brwi były otchłaniami, w których pulsowała płynna magma. Wszystko wokół drżało pod jego krokami. Góra, która się obudziła, tytan ziemi.

Umysł Antonii walczył z tym, co widziały jej oczy. Ciało zrywało się do ucieczki i pewnie by uciekła, gdyby właśnie całej siły woli nie wkładała w utrzymanie równowagi. Poprosiła, by pomógł jej przepchać toaletkę. Ruszył jak lawina, miała wrażenie, że podłoga trzeszczy pod jego stopami i zaraz się zapadnie.

Była na progu przejścia i nie pomagało jej to w rozmowie. Ani to, ani Soukou, który stanął w drzwiach sypialni i przypatrywał się Ruhlowi czarnymi, hipnotycznymi oczami. Powiedziała, co jej się udało wysłowić... i miała wrażenie, że za dużo i za wcześnie. Wściekła na siebie i na Chrisa, wywaliła go z pokoju i zamknęła za wychodzącym drzwi.

Co za cholerny pech. Wszystko, wszystko idzie nie tak.

- On jest biały – wyszeptał Soukou, głos płynął ze wszystkich kątów pokoju.
- Jest. I co z tego? - burknęła. - Nie możemy być rasistami.
Zmarły wieki temu szaman wyglądał na rozbawionego. Skąd on w ogóle wiedział, co to jest rasizm?
- Dobrze, możemy – skapitulowała. - Ale niechaj nasz rasizm będzie wybiórczy.
- Miłość jest ogniem duszy?
- No a co, nie jest?
- Jest. Ona jest ogniem. A żądza to wiatr...
- ... który rozsiewa pożar – dokończyła niechętnie. - Wiem.
- Więc?
- Więc spalę cały cholerny świat. Zostawmy to. Nie chcę o tym rozmawiać. Pomożesz mi?
Soukou spojrzał na krąg, jego wpółprzezroczysta twarz nie zmieniła wyrazu.
- Nie. Sama nasrałaś, sama sprzątaj gówno.
- Dziękuję, z całego serca, naprawdę. To co tu robisz?
- Otworzyliście przejście. Skorzystałem. Wiatr przynosi oddech mojej ziemi. Woła mnie.
- Tęsknisz?
- Zawsze.

Stał przy otwartym oknie, wystawiając twarz na wiatr, kiedy Antonia usiadła w kucki przed kręgiem i zaczęła śpiewać, by wypędzić demona, który zamieszkał w Malcolmie. Zniknął dopiero, gdy skończyła i wyszła, by wrócić do zabawy, którą rozkręciła tak owocnie.
 
Asenat jest offline  
Stary 07-02-2012, 03:26   #85
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Poziom 1 snu


Nagle trzasnęła klapa pianina!
Jakby niewidzialna ręka poderwała ją w górę z brutalną siłą, zwracając uwagę wszystkich zgromadzonych, lecz był to jedynie wstęp.
Białe i czarne klawisze samoczynnie, jakby w pianolinowym tańcu uruchamiały młoteczki, wprawiając struny w wibracje.
Wywołane przez nie dźwięki unosiły się w powietrzu obszernej sali ujawniając akustykę mogącą zadowolić wybrednego muzyka.

Sama melodia byłaby poruszająca, gdyby powodem jej narodzin był pianista zręcznie przebierający palcami po klawiaturze instrumentu, nie niewidzialne ręce rodem z upiornego domu utrzymanego w guście Addamsów.

Inżynier spojrzał na źródło anomalii tak, jakby spodziewał się, że zaraz wyskoczy wujek Fester z kilkoma laskami dynamitu w dłoniach.

Najprawdopodobniej nikt nie miał wątpliwości, że zaczyna się to, o czym mówiła Antonia.
A raczej wspomniała. Napomknęła.

Tymczasem trzeba było reagować, jednocześnie mając na uwadze, iż broń palna jest całkowicie nieskuteczna przeciwko temu, co ma nadejść.
W takim wypadku problem rozgałęział się na dwie drogi.

Pierwsza zakładała natarcie istot posiadających choćby szczątkową świadomość, a wtedy byłyby niewrażliwe na ataki, ponieważ nie spodziewał się aż tak wielkiej prędkości, by uniknąć pędzącego pocisku.
Było to możliwe jedynie na filmach akcji, gdzie Agent 007 unikał pocisków poprzez uskoczenie, co w praktyce jest równie realne jak uniki Matrixowego Neo.
O nie, to niewykonalne i przekonał się o tym wielokrotnie. Głównie wtedy, kiedy "bohaterowie" próbowali w filmowym stylu uniknąć otrzymania małej porcji ołowiu.

Druga definiowała nadchodzące niebezpieczeństwo jako czynnik środowiskowy.
Miliardów mikrobów nie można było zastrzelić, tak jak wystrzał nie spowoduje zwiększenia ilości tlenu w pomieszczeniu, z którego zaczął uchodzić.

Gdyby wiedział, z czym ma do czynienia, mógłby opracować przeciwdziałanie, ignorując dążenie do uniwersalności pomysłu z definicji odnoszącego się do ogółu.
Ogół prawie nigdy nie pasuje idealnie do szczegółu.

Na identycznej zasadzie działa program komputerowy, realizujący zadanie. Już na przykładzie najprostszego sortowania widać korzyść skupienia się na szczególe.
Mając zadanie posortowania ciągu cyfr bez dokładniejszego zdefiniowania owego uporządkowania, należy poukładać ciąg zarówno rosnąco jak i malejąco ze względu na brak dokładniejszych danych.
Powoduje to wzrost kosztu pamięciowego i czasowego, który mógłby być, dla przykładu, liniowologarytmiczny.

On również nie miał luksusu poznania dokładnej specyfikacji problemu, przez co, paradoksalnie, żeby zwiększyć szanse, musiał je zmniejszyć.
Zwiększał staraniem rozciągnięcia na ogół, a jednocześnie zmniejszał względem szczegółu.

Był niemalże przekonany, że Architekt będzie absolutnie niezbędny do ochrony. Jego ogromna wyobraźnia mogła przeciwstawić się wszystkiemu, co zaatakuje ich we śnie.
W końcu to Eakhardt był tu pierdolonym Czarnoksiężnikiem, a to wszystko było jego Oz.

Nagle Smith wycelował w Blackwooda w przypływie najprostszego, acz najbardziej uniwersalnego oraz oczywistego rozwiązania, jakiego tylko można było się podjąć.
Zabicie śniącego oznaczało wyjście ze snu.

Niemniej coś nieprzewidywalnego mogło stać się w każdej chwili. Szczególnie w przypadku istoty świadomej, mogącej wytrącić go z równowagi.
Nie spodziewał się, że nie trafiłby. Przecież nie są w Hollywood na planie filmowym, lecz ostrożności nigdy za wiele.
Również Koroniew wycelował w Turystę, natomiast podwójnym zabezpieczeniem miał być Ruler.

-Tik, tak, Blackwood-powiedział odliczając paciorki palcami drugiej ręki.
Cały czas był jednak zaniepokojony największym zagrożeniem, jakim mogła być obca religia.

-Każdy, który przyjmie kulkę: nie zaręczam, że obudzicie się w rzeczywistości. Tony też wam tego nie zaręczy. A raczej zaręczy, bo jest taki pewny siebie i pośle was na śmierć tylko dlatego, żeby nie przyznać mi racji. Robicie jak chcecie. Każdy ma jedno życie. To wy decydujecie, czy należy je złożyć w ręce człowieka, który nie ma pojęcia, o czym mówi. A ty Anthony... pochlebiasz mi, naprawdę. Pominę małe pobudki, które cię do tego pchają, ale takiego komplementu dawno mi nikt nie powiedział. Przeceniasz mnie jednak, i to sporo. Dla twojej informacji: świadome i zamierzone zrobienie tego, czego jesteśmy świadkami, to nie w kij dmuchał. Potrafi to może z dziesięć osób na całym świecie. Nie ma mnie wśród nich, ale może kiedyś będę-ponownie odezwała się Antonia.

Inżynier miał wrażenie, że uczestniczy w kiepskim pokazie cyrkowym jeszcze gorszej trupy.
Ale scenografia był naprawdę niezła. To trzeba było przyznać.
Niemniej cała sytuacja zakrawała już nie na dramat, lecz parodię ze względu na coraz większy komizm kobiety w masce. Komizm sytuacyjny, w którym powiedział lub zrobił coś... Nawet nie bardzo wiedział co, ale najwyraźniej Antonia odczytała to jako nieufność wobec jej osoby.
Nawet poddała słowo lub działanie nadinterpretacji, tworząc własną teorię, jakoby Anthony uważał, iż to ona była powodem obecnej sytuacji.
Kompletne, gruntowne i fundamentalnie niezrozumienie.

Niemniej dowiedział się czegoś bardzo istotnego.

Zabezpieczył broń, by ponownie schować ją. Jednocześnie patrzył na reakcje pozostałych.
Nikt nie wydawał się zaskoczony tym, że niemalże standardowe działanie senne, w tym wypadku nie ma racji bytu.

-Zostawcie Turystę. Antonia, jesteś ślepa, jeśli nie widzisz, że po raz kolejny ufam twoim słowom, nie mając żadnego dowodu na ich prawdziwość. Jesteś mało bystra, jeśli nie dostrzegasz tego, iż kilkukrotnie chciałem zasięgnąć twojej wiedzy. Jesteś nieprzydatna, ponieważ nie chcesz się nią podzielić. Wprowadzić w sen może dowolny chemik. To, co cię wyróżnia, przez twoje zadufanie i przerośniętą opinię o sobie samej, każe ci nie dzielić się niczym, przez co twoje umiejętności nie przydają się nikomu, więc i ty się nie przydajesz-kolejna prowokacja z jego strony, tym razem bez łagodzenia. Nie było czasu na delikatne zagrywki.

-Po wyjściu ze snu lepiej zniknij. Zniknij i zadbaj o to, bym cię więcej nie zobaczył. To będzie spłata mojego długu wdzięczności wobec ciebie. Chyba, że Ekstraktor wybierze ciebie, bo ja nie zejdę z tobą nawet po schodach-dodał na tyle instynktownie, iż musiał zastanowić się, czy przypadkiem w jego umyśle nie kołacze się podobna myśl.

-Malcolm, niezależnie od wyboru, mnie nie musisz błagać o informacje, a jakbym z tego nie wyszedł, Anderson cię do nich doprowadzi-rzekł w kierunku Ekstraktora.
To było kłamstwo. Do wszystkich danych miał dostęp on, zaś Anderson nie wiedział nawet o czym one są.

-Cuchnie, nie czujecie? Jakby... padliną-zmieniła temat Chemiczka, ale Smith niczego nie czuł.
Co to miało być? Zagrywka w stylu: "Zobacz, samolot!", podczas której tyle osób odwróci się, żeby popatrzeć?
Czy może rzeczywiście coś czuła?

-Nie jesteś pewna tego, że się obudzimy Chemiczko? Jak tak to dlaczego? Mówisz byśmy nie zawierzali słowom człowieka, który nie wie co się dzieje. Rozumiem, że ty wiesz co się dzieje. Może więc podzielisz się z resztą grupy swoją wiedzą?-odezwał się Koroniew również przestając celować do Blackwooda.

-Rosjanin doszedł do ściany i postanowił oszczędzić głowie ciosu. To jest to, co wy nazywacie Limbo, panie Koroniew. Limbo się wsącza. To nie jest jakiś mityczny poziom głębokości snu. Limbo otacza wszystkie sny. Nasze miejsce jest bańką zatopioną w Limbo, a ono jest oceanem, do którego brzegów nie dotarł nikt, ludzkie życie jest zbyt krótkie. Teraz Limbo napiera na ściany naszej bańki i je rozpuszcza. Śmierć w tej chwili, na którą tak nalega nasz dzielny Point-Man, rozrzuci nas losowo - część wybudzi się na górze, część spadnie w Limbo. Mi to w sumie wszystko jedno, bo potrafię sama wrócić. Ale nie wiem, jak to będzie z wami.

Anthony nie skomentował. Otrzymał kolejne informacje. Bardzo konkretne informacje, lecz wydane zbyt późno, po zbyt wielu próbach wyciągnięcia czegokolwiek.
Przed uzyskaniem danych należy napisać podanie i czekać na rozpatrzenie?

Drugą kwestią był problem ich prawdziwości. Czy to możliwe, by Limbo przenikało do snu?
Nie miał pomysłu jak przeciwstawić się takiemu zagrożeniu. Uciekanie gdziekolwiek poza drogą w kierunku do rzeczywistości zdawało się nie mieć sensu.
To tak, jakby na piechotę chcieć uciec z Ziemi, ponieważ grozi jej najazd kosmitów.

Potrzebowali wahadłowca - sposobu na wydostanie się ze sferycznej pseudorzeczywistości.
Jedynym sposobem, jaki przychodził mu był prosty przykład na banalność ucieczki dysponując drogą przez wymiar o jeden większy niż więzienie, w którym było się zamkniętym.
Narysowany na kartce ludzik w kółku nie miał najmniejszych szans na ucieczkę. Był na straconej pozycji, ponieważ porusza się w tylu wymiarach, w ilu istnieje jego cela.
Za to człowiek ograniczony kołem porusza się w trzech wymiarach, więc z łatwością opuści wyznaczony obszar, lecz nie pokona już sfery.
Wyjściem jest czwarty wymiar.

Tylko co było analogią czwartego wymiaru?

-Może skończcie te osobiste wycieczki, co? Co Twoim zdaniem powinniśmy zrobić?
Czy to deja vu?
Czemu słyszy swój głos zaklęty raz to w Koroniewa, raz w Amy?

-Żebranie o wiedzę, która może uratować. Może na was spłynie choć kropla łaski wielkiej chemiczki. Ci, którzy przystąpią do zadania muszą być przygotowani na długie błaganie o każdy ochłap informacji, jaki może się przydać. Ja nie będę żebrał, jeśli nie wystarcza moja prośba. A informacja nie zawsze musi przyjść na czas, nawet jeśli spłynie po wężowym języku waszej towarzyszki-wypowiedział to bez udziału własnej woli poszukującej ich czwartego wymiaru.
Jakby machinalnie ciągnął dalej łańcuch prowokacji przy nieobecności duchowej.

Przyjął za fakt słowa Chemiczki. Założył, iż Limbo rzeczywiście ignorowało granice ich snu.
Przeciw samej istocie Limbo nie miał najmniejszych szans na sukces w związku z użyciem broni palnej.
Nie było też po co uciekać, ponieważ dalej będą w obrębie tego samego snu z naruszonymi barierami.
Przez chwilę pomyślał o oddziałach obronnych lub chaotycznie poruszających się iluzjach, ale to również nie rozwiązywało ich problemu.
Czas. Czy zatrzymanie czasu na ograniczonym obszarze byłoby możliwe? Być może, lecz nie sądził, by William mógł dokonać czegoś takiego.

Nie miał w głowie wielu pomysłów, a żaden z istniejących nie nadawał się do wprowadzenia w fazę realizacji.
To wszystko było zbyt nienaturalne, niemalże ezoteryczne, mistyczne...

Nagle świadomość wróciła wraz z pomysłem. Spojrzał na swój paciorkowy talizman owinięty na nadgarstku.
Czyżby rozwiązanie było aż tak proste?
Usiadł na podłodze w pewnej odległości od pozostałych i zamknął oczy.

-Opanuj się człowieku. Nikt tu o nic nie żebra. Próbujemy się czegoś dowiedzieć a ty jak ostatni pajac unosisz się “honorem”. Brawo, bardzo profesjonalne i dojrzałe podejście.

-Też próbowałem-powiedział lakonicznie, nie dodając, iż dalej nieustannie próbuje cokolwiek zrobić.
Ale oni tego nie rozumieli.

-Przede wszystkim nie wymachujmy bronią, bo komuś puszczą nerwy i będzie nieszczęście. Nie wychodzimy przez śmierć, bo nie wiadomo gdzie wyjdziemy. Czekamy, aż nas wyrzuci naturalnie, bo narkoza się wyczerpie. Bronimy normalności. Czyli jeśli pianino gra samo - to ktoś siada i zaczyna napierdalać w instrument. Tylko część bytów z Limbo jest sprytniejsza od ludzi. Resztę można oszukać. Broniąc tego, co normalne, zamykamy im przejście. Musimy tylko wytrzymać. Ściągnięcie nas z góry, nawet jeśli limbo częściowo nas zaleje, jest pewniejsza niż loteria ze śmiercią.

Kolejne dane. Po raz kolejny zdecydowanie za późno. Gdyby wiedzieli wcześniej, każdy reagowałby na takie zagrywki właściwymi metodami.
Interesujące było jeszcze jedno.

Chemiczka podała rozwiązanie, które mogło się sprawdzić. Mogło, lecz nie musiało.
Gdyby mieli do czynienia z "demonem inteligentniejszym", całe działanie niewiele by dało, a im później, tym ciężej zapanować nad nienaturalnymi działaniami środowiska.
Kto wie, czy już nie było za późno. Nikt nie garnął się do grania na pianinie, w tym sama Antonia.

Puszyła się zdolnościami jak paw. Tupała nóżką jak małe dziecko. Znała drogę ucieczki jak każdy inny.

Głosy zaczęły się oddalać, tracąc na wyrazistości zupełnie tak, jakby każdy włożył głowę do garnka.
On sam czuł się znajomo, lecz jednocześnie nieco dziwnie pogrążony w ciemności.
Zupełnie tak, jakby nic go nie dotyczyło. Jakby był sobą i nie był.
W oddali od samego siebie patrzył na wszystko z boku.

Zawsze osobom trzecim niepowiązanym ze sprawą łatwiej wyrokować. Może właśnie w tym kryła się skuteczność?
Naturalnie miał nadzieję, iż w tym stanie znajdzie jakieś konstruktywne rozwiązanie, ale liczył również na to, iż religii zdoła się przeciwstawić inna religia.

W czym gorszy był jego buddyzm od voodoo Antonii?

Słyszał, że Brazylijka zaleciła stworzenie ogniska i ucieczkę, czyli rozwiązanie, które on odrzucił. Uciekać i czekać na wybudzenie...

Nagle wpadł mu do głowy kolejny pomysł!
Jeśli Chemiczka potrafiła sama wyjść ze snu, to może udałoby jej się to również teraz?
Wydostać do rzeczywistości i wybudzić resztę?

Otworzył oczy niechętnie powracając do własnego ciała, ale kiedy tylko miał wstać i zaproponować następną drogę wyjścia, zobaczył akcję współtworzenia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 10-02-2012 o 00:41. Powód: Zamieszczenie obiecanego tytułu :)
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-02-2012, 03:50   #86
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Wyjście z poziomu 1 snu + zebranie 1 + pokój

Powstały karabiny i dużo amunicji. Czyżby stało się to dobrym rozwiązaniem, a broń palna miała zacząć działać?

Na środku pokoju stało wielkie ognisko aż proszące się o ogień, natomiast pod drzwi biegł James Bond.
Smith poszukał Amy i Cryera. Amy znalazł, Cryera już nie, więc miał odpowiedź kim był ich "nowy" towarzysz.

Co jakiś czas zerkali ku górze, więc i on spojrzał w tamtym kierunku. Zobaczył ruszającego się, gnijącego aniołka.
Przypomniał sobie pytanie czy ktoś czuje padlinę.
Śmierdzący, maleńki aniołek. Zafajdana manifestacja tego, co właśnie nadchodziło.

Najwyraźniej Malcolm nic sobie z tego nie robił. Jedynie wyśnił fotel i szampana.
Smith uśmiechnął się lekko na myśl, iż obaj robią coś podobnego. Przynajmniej na płaszczyźnie sennofizycznej.

Nie było czasu na jakiekolwiek działanie, więc ponownie zamknął oczy, mamrocząc coś pod nosem, a jego palce machinalnie przesuwały się po paciorkach.

Ni z tego, ni z owego pojawiła się zarówno wizja i nieprzytłumiona fonia. Jednocześnie czuł, że oczy ma zamknięte.
Siedział pogrążony w największym zdziwieniu, jakie przydarzyło mu się od lat, lecz nie trwało to długo.
W jednym momencie zaskoczenie oraz radość jaka mogła przyjść za kilka chwil, straciły na znaczeniu. Zniknęły jakby ich nigdy nie było lub zostały zablokowane, by nie nadeszły, zaś on sam zmuszony był patrzeć na otoczenie tak jak człowiek, któremu na siłę otworzono powieki.

Oto miał przed sobą kocioł, w którym diabeł spływał z chmur na łeb Goga i Magoga, by zatańczyć walca w pozycji do kankana z Mocami z chórów anielskich w rytm karnawałowych hitów rodem z Brazylii.

Z góry spływała bezkształtna masa stworzeń nie mających racji bytu w rzeczywistości.
Być może roześmiałby się, gdyby nie dostrzegał kilku znajomych kształtów, przez które jego percepcja wzrokowa stawała się nieco zamglona.
Czuł się tak, jakby jakiś siłacz ścisnął go w pasie i ciągnął w kierunku własnego ciała, po którego plecach przeszedł zimny dreszcz.

Większość ze stworów widział pierwszy raz, ale te niektóre. Wyglądały podobnie, bardzo podobnie.
Czy możliwym było, by...?

Nie, niemożliwe.

Zespół wycofywał się przy akompaniamencie dźwięków wystrzału AK-47, ale kiedy drzwi się otworzyły, coś za nimi zatrzymało ich...


Siedział przy stole, patrząc szarymi oczyma na Andersona przygotowującego herbatę, lecz Anthony miał coś lepszego.
Machinalnie obserwował zgromadzonych i ich reakcje. Sam wyglądał tak, jakby robił takie akcje codziennie, ale jego dłoń powoli sięgnęła do kieszeni marynarki.


W jego dłoni pojawiła się obszyta czarnym zamszem piersiówka ze złotymi akcentami.
Całkowicie pozbawionym emocji ruchem otworzył ją, by ostatecznie przyssać się do gwintu na dłuższą chwilę.
Sądząc po ruszającej się nieustannie krtani, wypił ponad połowę, by ostatecznie schować zapas na dawne miejsce.

Może i wyglądał na całkowicie opanowanego, zaś stalowe oczy bacznie przyglądały się twarzom pozostałych, natomiast jego wnętrze wyglądało inaczej.
Czuł niepokój wywołany wspomnieniami pobudzonymi przez niektóre istoty.

Wenecja, pełne kanały, chmara pyłu...

Automatycznie obserwował otoczenie, analizując drogi ucieczki oraz miejsca, z których przeprowadzić można skuteczną defensywę, a także kontrę.
Jedyną różnicą między poziomem pierwszym snu i rzeczywistością była taka, iż tutaj powoli zaczynał unosić się swąd świeżej uryny.
Zaprogramowana maszyna nie myślała co robi. Robiła to, podczas gdy myśli zajęte były dokładną analizą poszczególnych potworów.
Były podobne. Nie identyczne. Trochę podobne.

Jako pierwsza głos zabrała Antonia, rozpoczynając przemowę, którą Smith słuchał biernie, jednocześnie rozmyślając nad tym, co zobaczył i bawiąc się swoim Mala.
Ponownie przeżywał zakończenie, bardzo dokładnie, jak na zwolnionym filmie, przeglądając zdarzenia, które miały miejsce poziom niżej.
Demony wylewały się bardzo wolno, a on przyglądał się każdemu z osobna, starając się odtworzyć każdy szczegół.

Widział jak pociski trafiały poszczególne stwory nie czyniąc im szkody. Musiał się dowiedzieć jak zabić to gówno. Albo odesłać tam, skąd wylazło.
Przypomniał mu się film Ksiądz. Jakiś czas temu wyszedł w kinach, a opowiadał o przedstawicielu Kościoła - zabójcy wampirów.
Na wszystko jest jakiś sposób. Trzeba tylko ów znaleźć.

Nagle Mirandą zaczęły targać coraz to silniejsze drgawki. Dopadła do niej Brazylijka, natychmiast rozpoczynając akcję ratunkową.
Inżynier przyglądał się z chłodnym zainteresowaniem, które na kilka chwil wytrąciło go z rozmyślań.
Dość szybko powrócił do własnych analiz.

Powrócił pamięcią do czasu, kiedy to poraz pierwszy użyto jego umysłu jako bazy zapełniającej.
Było to podczas pierwszego wypadu treningowego. Ekstraktor próbował podłączyć go potajemnie, ale zakończyło się na jawnej akcji.
Wtedy to po raz pierwszy zobaczył...

-Mogę zadzwonić do Alberta, jej wuja, z którym tu przyjechała-powiedział nie siląc się na wyjaśnienia, iż rzekomy wuj to jego człowiek.

-Dzięki, Anderson-przyjął przygotowaną herbatę.
Wypił ją w sposób, przez który Anglicy mogli patrzeć na niego tak, jakby poderwał ich babkę, matkę i córkę jednocześnie, a potem złamał im wszystkim serce.
Jednym, dużym łykiem wlał w siebie połowę zawartości. Drugim ją dopił.

Nie miał czasu na smakowanie. Musiał przeprowadzić sesję, nawet kilkunastominutową.

-Chciałbym mieć godzinę do półtorej dla siebie-zakomunikował na odchodnym, by następnie szybkim krokiem opuścić salę.


Za dwie minuty zapuka pracownik hotelowy.

Wszystkie funkcje życiowe zwolniły swój bieg: normalne dla większości tempo oddechów zdawało się potężną zadyszą po długim biegu, bijące w zwyczajowym tempie serce przypominało szaleńczy koński cwał.
Ospale opuścił strzelającą w sufit nogę do pozycji równoległej do podłoża i prostopadłej do drugiej nogi.
Tułów odchylił do tyłu, przez co przypominał idealnie prostą literę T o krótszej podstawie i długim dachu.

Nagle rozległo się kołatanie do drzwi. Za wcześnie.

Inżynier zdawał się nie słyszeć, przechodząc płynnie do kolejnej pozycji mogącej przywodzić na myśl kątownik.

Człowiek po drugiej stronie ponownie zapukał, lecz Anthony drugi raz go zignorował, powoli uginając nogi w kolanach w pozycji zdającej się przeczyć grawitacji.
Popisowa i bardzo męcząca postawa przyspieszająca oddech i bicie serca.

Dotknął głową podłogi, tworząc z nią trójkąt prostokątny o przeciwprostokątnej coraz bardziej przylegającej do dłuższej przyprostokątnej, co zakończył świecą.
Wyszedł z niej, stając na nogi sprężyną w momencie, gdy stukot rozległ się poraz trzeci.

-Zero-mruknął do siebie, po czym otworzył drzwi w mocno niewizytowym stroju.
Bardzo luźne, oliwkowe bojówki były jedynym elementem stroju, nie licząc zegarka, Mala i nieśmiertelnika.

-Buonasera...-zaczął młody człowiek z wózkiem.

-Po angielsku-przerwał mu Smith, znając jedynie kilka podstawowych zwrotów.

-Pan życzył sobie...-młody mężczyzna delikatnie, ledwie zauważalnie pociągnął nosem, gdy dobiegł go łagodny zapach jaśminu wywołany przez zapalone kadzidełka.

-Życzyłem-ponownie przerwał pracownikowi i odebrał półmisek z przykryciem.

-Zgłoś się za pół godziny. Po odbiór, a teraz...-pokazał pięćdziesiąt euro.

-To za jedzenie i reszty nie trzeba-podał banknot, lecz nie zachwycał hojnością.
Posiłek przygotowany specjalnie dla niego, poza menu kosztował czterdzieści dziewięć euro i dziewięćdziesiąt eurocentów.
-To twój napiwek-podał papierek oznaczony dużą dziesiątką.
-Staw się dokładnie za pół godziny po odbiór zastawy. Do zobaczenia-powiedział, zamykając drzwi przed nosem młodego człowieka.

Postawił półmisek na stoliku, żałując, iż pokój nie jest większy. Gdyby sam zamawiał, zażyczyłby sobie apartament.
Tymczasem musiał gnieździć się w pomieszczeniu bez okien i pojedynczą żarówką skrytą za drogim, ozdobnym kloszem.

W tej chwili światło było zgaszone. Pozwalało na zadomowienie się półmroku wywołanego jedynie blaskiem zapalonych i porozstawianych równomiernie świec.
Trzy znajdowały się na małym, prostokątnym stole usytuowanym pod ścianą, zaraz przy wejściu, jedna na krześle skompletowanego z ów stolikiem. Ta znajdowała się przy drzwiach.
Cztery następne płonęły na szafie po prawej stronie, kolejne trzy na półkach nad dwuosobowym łóżkiem, nieopodal na szafce nocnej dumnie stała jedna.
Tylko na fotelu, w rogu kwatery nie ustawił żadnej.

Smith wyciągnął się poraz ostatni i spojrzał na zakryte jedzenie.
Najpierw praca.
Z kieszeni kremowej kurtki wydobył telefon komórkowy, na którym z pamięci wybrał serię cyfr uprzednio wyłączając jedną z ukrytych blokad.

-Potrzebuję Komara-powiedział bez zbędnych wstępów.

-A jak myślisz? Na wczoraj. Nie mam pojęcia. Ja zlecam, ja płacę, ja wymagam. Załatw najszybciej jak możesz, a jak już będziesz miał, to daj znać. Cześć.

Rozłączył się i natychmiast wybrał kolejny numer. Po kilku chwilach ciszy odezwał się znajomy głos.

-Zbierz ekipę. Tyle osób ile potrzebujesz, sami zaufani. Mają być Twoi ludzie. Twoi, rozumiesz? Chcę mieć ekipę Czarnych Wdów. Czarnych. Lecicie do Afryki, do różnych krajów. Rozpraszacie się i szukacie największych, najpotężniejszych szamanów, czarnoksiężników. Cokolwiek tam mają. Byle dyskretnie.
Chcę mieć o nich pełną dokumentację, nie przyjmuję żadnych porażek. Macie na to dwa tygodnie. Za ekstra robotę w terminie płacę ekstra. Czas start, ruszaj. Cześć
-poraz kolejny wyłączył się, by wybrać następny, dwunastocyfrowy numer.

-Masz tydzień na zebranie ekipy. Rozmiar ustalasz sam i mają być tylko zaufani ludzie i mają być kompletnie Twoi. Same Czarne Mamby. Rozumiesz? To dobrze. Lecicie do Ameryki Południowej i rejonów takich jak Haiti, Kuba. Wszędzie, gdzie znajdują się wyznawcy voodoo, hoohoo i innych w tym guście.
Rozpraszacie się i dyskretnie polujecie na informacje o samych guru szamańsko-czarnoksięskich czy co tam oni mają. Chcę mieć pełną dokumentację o samych szychach. Dyskretnie! Macie na to dwa tygodnie.
Teraz słuchaj mnie uważnie. Jak za trzy tygodnie dostanę informacje urywające jaja, dostaniecie taką sumę, że sami sobie jaja urwiecie. Gotowy? Start. Cześć.


-Załatw mi książki. Tak, książki. Chcę mieć najbardziej uznane dzieła o Voodoo, Hoodoo, Macumba, Arara, Palo, Quimbanda i Umbanda, Obeah, Santeria, Duchowy Baptyzm. Nadążasz? To dobrze.
Mogą być też opracowania. Chcę mieć skondensowane informacje o tym. Możesz skołować też jakiegoś fascynata chorego na tym punkcie. Cokolwiek, co niesie wiarygodne informacje. Masz na to tydzień.
Wiesz, że potrafię być wdzięczny za pomoc. Trzymaj się
-wykonał drugi telefon.
Przed serią ćwiczeń dużo uwagi poświęcił poszukiwaniu nazw specyficznych religii afroamerykańskich w internecie.

Stał przez chwilę, dla zabawy podrzucając swój środek komunikacji. Czy miał coś jeszcze do załatwienia?
Musiał pogadać ze starym znajomym, ale to nie teraz. Może się z nim zobaczy. Nie teraz... Czy jest coś jeszcze?
Pospiesznie wybrał kolejne dwanaście cyfr.

-Zorganizuj mi guru świadomego śnienia. Prawdziwego fachowca światowej sławy. Najlepszego z najlepszych.
Nie obchodzi mnie jak to zrobisz. Zrób to w tydzień. Znasz kwoty, którymi operuję, więc postaraj się. Na razie
-wcisnął czerwony przycisk.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 10-02-2012 o 00:43. Powód: Kolejny obiecany tytuł :D
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-02-2012, 08:29   #87
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny


THE TEAM

Anthony Smith przebywał gdzieś między rzeczywistością a światem wspomnień. Jednym uchem łowił płynące z ust wykładowcy słowa, ale przez jego umysł przebiegały obrazy ostatnich wspomnień z Wenecji. Był to jeden z tych momentów, w których człowiekowi wydaje się że niemal nie posiada ciała, dryfując myślą pośród tego co się zdarzyło - ale jednocześnie przed przymglonymi nieco oczyma nadal tkwił obraz starej uniwersyteckiej auli.

- A n t h o n y...- dziwny, nawołujący go głos wyrwał go nagle z rozmyślań. Niewyraźny, dobiegający jak spod wody, wymawiający zgłoski wolno.

Smith wyprostował się na siedzeniu, momentalnie sprężając się w sobie. Ręka sama pobiegła ku ukrytej broni, a oczy zaczęły lustrować otoczenie.

- Anthony... - Cryer niepewnie dotykał jego ramienia, mówił cichutko by nie zwracać na siebie uwagi profesora - ...dlaczego uczymy się o takich...rzeczach...?!

-...chciałem zapytać pana profesorze...- dobiegł ich głos Malcolma - ... gdyż na pewno w wierzeniach o których pan mówi istnieją daty, okresy nasilenia nazwijmy to mocy, np. pełnia księżyca, noc przesilenia … a czy istnieją okresy kiedy czarodzieje, zaklinacze czy zmiennokształtni odczuwają jej spadek?

Antonia od dobrego kwadransa dłubała w blacie przed sobą czubkiem dobytego z torby długopisu... Cała ta sytuacja bawiła ją szalenie, jednak postanowiła dotrzymać danej Malcolmowi obietnicy i zdzierżyć. Dłubała więc pracowicie i przerywała tylko w momentach, kiedy jakaś część wywodu profesorka wymagała od niej szczególnego wysiłku woli. Antonia całą sobie wkładała w powstrzymanie się od śmiechu. Na blacie przed nią kreski i wgłębienia przybierały pomału wygląd łba uśmiechniętego drwiąco łba kozła.

W sumie żal jej było starszego mężczyzny. Widać było gołym okiem, że zamiast żyć, oddał się całym sobą tropieniu śladów użycia magii. Zamiast upić się do nieprzytomności i do nieprzytomności zatańczyć, zamiast znaleźć sobie kobietę czy mężczyznę, jeśli tak wolał, utopił dany sobie czas bezpowrotnie w tropieniu... bredni. Ktoś mu powinien powiedzieć, że czarownik nigdy, nawet na torturach, nawet spity w sztok, nie zrywa przed zwykłymi ludźmi zasłony z tajemnicy, że przyciśnięty wymyśla jak najęty, jeśli pokazuje prawdę, to tylko jej kawałek, mały i jak najbardziej bezużyteczny. Ktoś powinien powiedzieć staremu, że jego badania to tysiącletnia historia kłamstw i fantazji, której czarownikom nigdy nie brakowało. Ktoś mu powinien to powiedzieć z trzydzieści lat temu. Teraz... było już za późno.

Nie to, że nie zgadzała się z nim zupełnie. Co do wilkołaków i innych zmiennoskórych miała tę samą opinię - że to w przerażającej większości okrutne bydlęta, bez reszty folgujące zwierzęciu w sobie. Profesor opowiadał z przejęciem o klątwach i rytuałach, które miały zrobić z człowieka wilka, a Antonia, skrywszy twarz za opuszczonymi dredami, dłubała w blacie i uśmiechała się cierpko. Rytuały - podejrzane kiedyś i gdzieś przez jakiegoś sprytnego kronikarza - były wtórne. Symbolizowały tylko przyjęcie do grupy, jak uroczysty początek roku symbolicznie przyjmuje smarkaczy w grono uczniów. Gówniarz był uczniem już wcześniej. Wilkołak też, bo zmiennoskórym trzeba się było urodzić. Zdolność do przemiany dziedziczyła się tak jak kolor włosów i skóry.
Brazylijka pracowała nad kolczykiem w uchu kozła. Badacz przeskakiwał pomiędzy narodami i kulturami i pomijał, oczywiście, najważniejsze. Antonia milczała, bo nie miała żadnego interesu w naświetlaniu zgromadzonym prawdy. Kiedyś może powie Amy i Cryerowi, że przemiana w człowieka zawsze i w każdej kulturze była uważana przez zmiennoskórych za obrzydlistwo i karana była śmiercią. Kiedyś może im opowie o małym rodzie zmiennokształtnych z Kastylii, którego przywódca szybko zrozumiał, że czasy się zmieniły i są złe, a będą jeszcze gorsze. O tym, jak zrozumiał, że to, co było obrzydlistwem pomoże im przetrwać i obłożył wszystkich spokrewnionych ze sobą klątwą, by nie mogli przedzierzgnąć się w zwierzęta. O tym, jak ta zdolność odeszła w krainę snu, bo tam nikt nie palił za nią na stosie. A także o tym, że większość klątw można zdjąć... tymczasem jednak dorysowała kozłowi okulary przeciwsłoneczne podniesione na czoło.

- Nie ma jednolitej dla rozmaitych systemów magicznych prawidłowości w tym temacie. - odparł Gebhard - ...często sądzono, że moce znajdują się w określonym stosunku do pewnych przemian kosmicznych mających wpływ na okresowe cykle wzrostu i rozpadu. Praktykujący mag powinien dostrzegać cykle słoneczne i się nimi posługiwać. Są one istotne, chociaż działanie ich jest powolniejsze od krótkookresowych wpływów księżycowych. Na przykład w magii żywiołów okresy podlegające wpływom żywiołów są następujące: okres wysiewów od marca do czerwca, okres zbiorów do września, okres planowania do grudnia i okres rozpadu - od grudnia do marca. Cykle te mają charakter długoterminowy, toteż mag wykorzystujący je musi poczekać, zanim się pojawią oczekiwane wyniki. Na przykład rytuał wykonany dla określonego celu w dniu równonocy wiosennej może nie dać wyniku przez równonocą jesienną, więc dopiero po sześciu miesiącach. Zatem należy je stosować tylko do długoterminowych potrzeb i zadań. W mniejszym stopniu cykle sezonowe odpowiadają podziałowi magicznego okręgu, znanemu pod nazwą ćwiartek albo stron świata.

Antonia uniosła głowę i postanowiła jednak się wciąć w wykład.

- Cykle księżycowe? Słynne sabaty w czas pełni, tak? Zawsze się zastanawiałam, dlaczego upatruje się w tym nie wiadomo jakich magicznych koniunkcji, a wyjaśnienie może jest proste. Czarownice zbierały się nocą, bo w nocy potencjalni świadkowie spali albo ruchali w łóżkach żonki, zamiast się włóczyć po pustkowiach. Mniejsza możliwość podejrzenia rytuałów... a pełnia? Bo lepiej widać, kuriozalnie. Czarownica idąca na sabat nie złamie nogi w wykrocie - uśmiechnęła się miło.

Malcolm obejrzał się za siebie na wyższe partie auli skąd dobiegł głos Antonii. Spojrzał na nią wymownie, wykonując gest napiętą dłonią przy rozcapierzonych palcach jednocześnie zaciskając usta. Następnie spojrzał na profesora. Gdy ich wzrok natknął się na siebie Ekstraktor uśmiechnął się do wykładowcy po czym wykonał lekki ruch dłonią, jakby nic się nie stało i nie warto zwracać na to uwagi.

- Częściowo zgadzam się z Pani dogłębną analizą. - odezwał się Gebhard, kierując ku Antonii spokojny wzrok - Byłbym jednak zobowiązany, gdyby powstrzymała się Pani przy wyrażaniu swych opinii od kolokwializmów uznawanych powszechnie za niestosowne. Przynajmniej w tych murach, przez wzgląd do szacunek tych którzy tu zdobywali wiedzę i tych, którzy ją przekazywali. Jeśli już nie przez szacunek dla tych, w których towarzystwie Pani obecnie przebywa.

Na usta Antonii wypełzł triumfalny uśmiech.
- Z radością przyjmuję pański stan zobowiązania, profesorze.

Westchnął, jakby brzydził się tym co mówi.
- Wróćmy do tematu. W wierzeniach na terenach, o których będziemy mówić, czarownice zyskiwały pewną niezależność od cyklów. - ciągnął, popatrując na obie obiecne na sali kobiety - A to z prostego powodu. Źródło mocy czarownic stanowił zawsze, wyłącznie diabeł. Zostając jego sługą i kochanicą, kobieta zyskiwała dostęp do magicznej siły. Mówi się raczej o okresach wzmocnionej aktywności złych mocy, niż o jej spadkach. Na przykład noc 13 grudnia, wyjątkowo groźna magiczna pora w Europie. Pora umierania słońca, czas sabatów.

Antonia jednak nie zdzierżyła i wybuchnęła śmiechem. Długo nie mogła się pohamować, z oczu ciekły jej serdeczne łzy. Kochanice i służki diabła, dobre sobie. Profesor okazał się jakże typowym mężczyzną, mizoginem bojącym się kobiet, co właśnie wyszło na jaw w całej krasie. Parę setek lat temu pewnie zabrałby się do palenia z tego strachu...
- Przeeeee... praszam - wydusiła w końcu. - Kłaczek mi stanął w gardle. Pan nie wspomina o mężczyznach czarownikach.

Malcolm głośno wypuścił powietrze z płuc. Już miał się odezwać, jednak stwierdził, że pytanie … stwierdzenie Antonii nie było pozbawione sensu i logiki. Z lekkim niepokojem spojrzał na wykładowcę … oby swoją odpowiedzią zamknął jej usta – przemknęło Whitmanowi przez myśl.

- Panią to śmieszy. - bardziej stwierdził niż zapytał wykładowca. - Ma Pani ten luksus, będąc po prostu amatorskim badaczem. Jeśli chce Pani jednak myśleć o nauce poważnie, polecam stosunek do wiedzy nie nacechowany emocją. Wierzenia, nawet te z wieków znanych jako ciemne, nawet jeśli wydają się śmieszne, prowadziły do jak najbardziej mało zabawnych rezultatów. Na karb tego, że pochodzi Pani z innego kontynentu, gdzie niekoniecznie dzieje Europy to najważniejsza sprawa, składam Pani lekkie podejście jakim obdarza Pani nader poważny jednak dla nas temat.

- Zdejmuję z tego poważnego skądinąd tematu nimb wielkości - zaznaczyła Antonia. - Dzięki czemu dla zgromadzonych będzie łatwiejszy w obsłudze, co pozwoli im uczestniczyć aktywnie w dyskursie, zamiast siedzieć jak student na kacu na ciekawym wykładzie. Pomagam panu, profesorze, skoro mi się pan zobowiązał. Proszę kontynuować.

Upił łyczek wody i kontynuował.
“Wszelkie czarostwo pochodzi od żądzy cielesnej, która u kobiet jest niespożyta”. - wygłosił tonem prawdy objawionej. Potem zamilkł na moment i pociągnął.
- To oczywiście cytat ze słynnego "Młota".. Dominikanie Heinrich Institoris i Jakob Sprenger wydają podręcznik dla inkwizytorów, słynny "Młot na czarownice" w 1899 roku. Pięć lat wcześniej Innocenty VIII wydaje bullę potępiającą czarowników płci obojga. Obojga. Rozpoczyna się epoka stosów. Kobiety to jednak osiemdziesiąt procent ofiar. Dlaczego?

Profesor znów ruszył na spacer po schodach auli, mijając powoli słuchaczy. Jego głos niósł się z coraz to innej części sali.
- Składać to należy na karb ściśle zarysowanemu podziałowi płciowemu obecnemu w tamtych epokach. "Należy mówić herezja czarownik, a nie: czarowników; ci niewiele znaczą", mówi Młot na czarownice. Mężczyzna parający się czarami to mag. Mógł odebrać edukację na przykład na uniwersytecie magii w Toledo, podczas gdy kształcenie kobiety uważano za grzech. Oddzielano wiedzę tajemną, wysoką, wiedzę alchemików od tak zwanego “czarostwa”, traktowanego jako rzecz niska. W XIV wieku nakazano: kobieta, która leczy bez uprzednich studiów, ma być skazana na śmierć jako czarownica. A na studia żadna kobieta nie miała szans: zamknięto jednocześnie niezwykłą żeńską akademię medyczną w Salerno.

Profesor stanął obok Antonii.
- Czy Pani wydaje się to śmieszne czy nie, takie są fakty. - powiedział spokojnie, ale głośno - Płeć żeńską zaczęto postrzegać w tej epoce jako wrodzoną wadę. Kobiety były głupie, płoche, w młodości nad wyraz lubieżne, w starszym wieku chętnie innym szkodziły, wszystkie jak matka Ewa skłonne słuchać diabelskich podszeptów. Pisarze z perwersyjną przyjemnością rozpisywali się nad wadami niewiast. Kobiety rzadko się broniły. Co pozwalało rozmaitym nadgorliwcom rzutować na nie swoje najgorsze obawy. Były inne - a to grzech niewybaczalny. Jako o innych i milczących, zaczęły krążyć o nich rozmaite legendy. Najstarsza z nich to boskość kobiety: o tej wierze świadczą prehistoryczne figurki bogiń płodności. Naturalna zdolność tworzenia budzi zazdrość. Histeryczny wróg kobiet, Otto Weiniger, pisze o tym tak: Matka czuje się zawsze wyższą od mężczyzny, uważa się za jego kotwicę; będąc dobrze ubezpieczoną w łańcuchu pokoleń przedstawia zarazem przystań, z której wypływa każdy nowy okręt, podczas gdy mężczyzna żegluje daleko po świecie sam na pełnym morzu. Biedna ofiara metafory. Mężczyźni porównali kobietę do Ziemi, którą trzeba zaorać. Oni uznali świętość menstruacji; kobieta raczej by na to nie wpadła.

Profesor popatrzył Brazylijce w oczy, znad okularów.
- Proszę zrozumieć, nie pochwalam takiego rozumowania. Nie jest dla mnie ono ani śmieszne, ani rozsądne. Ja po prostu je badam. Dokumentuję ludzką myśl i dziwne tory, jakimi niegdyś przebiegała.

- Absolutnie pana nie osądzam - stwierdziła Antonia łagodnie i w tej łagodności kłamstwo zatonęło razem z głową.

Odwrócił się ku sali.
- To implikowało dalsze podziały. - mówił dalej - La belle dame sans merci, czarownica, zrodziła się z odrzucenia tego, co niezrozumiałe, ze zdolności przeobrażania pożądania w demony. Szczególnie seksualność kobiety była uważana za coś mrocznego, co należy poddać kontroli, a jeśli to niemożliwe – zdemonizować. Dlatego też mężczyźni pragnęli od wieków zmienić magię pęczniejącego brzucha, pochłaniającej i wypluwającej waginy w magię swego męskiego intelektu. Mówi się o waginie jako o bramie, przez którą zło przedostaje się na świat. Tertulian wyraża to wprost: „Wy jesteście Bramą Diabła. To Wy napoczęłyście z zakazanego drzewa”. Kobieta i jej „zawsze otwarte wrota piekielne” przyjęły zniekształcony wizerunek złej, pożądliwej czarownicy przeciwstawiony Madonnie, istocie promiennej, dziewiczej i czystej. U źródeł tego typu myślenia leży przeświadczenie, że to po stronie kobiety znajduje się odpowiedzialność za grzech (nie tylko pierworodny).Kobiety poprzez swa „tajemniczą” seksualność od zarania dziejów utożsamiane są z kakon – fundamentalnym złem.

Gebhard stał nadal nad Antonią, teraz przyglądając się świeżo wydrapanemu w ławie wizerunkowi.

- Kobiety przedstawia się je jako pośredników diabła, często w towarzystwie kozła – ikonograficznego symbolu cielesnej deprawacji, jak i pod rozmaitymi postaciami zwierząt symbolizujących chaos. - nie spuszczał wzroku ze stworzonego obrazu - Czarownica tak naprawdę stoi u piekielnych wrót męskiej wyobraźni. Stanisław Przybyszewski twierdzi, że jest ona: „straszliwie okrutna, nie zna żadnej litości, tylko ekstatyczną żądzę zadawania cierpienia. Kocha okrucieństwo i jej seksualne pożądanie zawsze jest z nim związane”. Czarownica, obdarzona zdolnością wchodzenia w stany ekstatyczne, oddzielania duszy od ciała, czyli stan sukubatu, jest Innym, budzącym z jednej strony lęk i wstręt, z drugiej – zachwyt.

Antonia skończyła cyzelowanie obfitych piersi kozła i zabrała się do wydziabywania fallusa pomiędzy jego włochatymi nogami.

- Diabeł - wskazała rzeczowo. - W znacznej części przedstawień jest hermafrodytą. Ma cechy tak męskie jak i żeńskie.
- Wedle teorii psychoanalitycznych postać diabła jest jednym ze sposobów tłumaczenia lęków przed naturą. Personifikacją urazów. Acedia, melancholia, niechęć do życia. - Gebhard przyjrzał się uważnie fallusowi - Freud twierdził, że diabeł personifikuje stłumione popędy. Według Przybyszewskiego, „szatan ukochał kobietę. Bo szatan kocha zło, kocha kobietę, tę wieczną podstawę zła, rodzicielkę zbrodni, ferment wiecznych przemian.”
- Jak pięknie to pan powiedział, profesorze - zachwyciła się szczerze Brazylijka, odłozyła długopis i uśmiechnęła się do uśmiechniętego kozła. - Wróćmy do tych mężczyzn - czarowników. Magów z uniwersytetu. Z moich, amatorskich oczywiście i niedorastających do pańskich wnikliwych studiów badań wynika, że kobiet parających się, nazwijmy to, czarowstwem, było zawsze więcej. Niemniej - kiedy już mężczyzna brał się za tę sferę, oczywiście zawsze robił to lepiej. Zawsze był potężniejszy niż dziesiątki kobiet. Skąd ta siła?

Wykładowca odszedł dwa kroki i obrócił się przodem do Antonii Ramos.

- W sensie kulturowym słowo „czarownica” oznacza słowo „kobieta”. - powiedział do niej profesor - To jest odpowiedź na Pani pierwotne pytanie. Większa część opracowań które otrzymałem na liście lektur, dotyka sfer magii niskiej i wierzeń obszarów Skandynawii oraz środkowej Europy. Oczywiście, szamanizm, chociażby na obszarze dzisiejszej Rosji, to zupełnie inna sprawa. Albo wierzenia celtyckie, gdzie mnożą się bohaterowie czarownicy płci męskiej. Tego jednak nie dotyczą określone przez sponsora wykładu woluminy. Jeśli jednak...- spojrzał na Malcolma - ...mamy zmodyfikować nieco strukturę wykładu, wtedy poświęcając czas przeznaczony na któryś z przyszłych tematów, zdążymy porozmawiać o magach.
Gebhard trafił akurat w moment, gdy zjawiskowa dziewczyna nachylała się ku sponsorowi.

- Macolm, po co nam ta.... wiedza? - szepnęła Amy.
- Ciiii … - coraz bardziej zafascynowany Whitman przyłożył palec do ust. - Czysto teoretycznie … - przemówił normalnym tonem do profesora - … gdybyśmy mieli urządzić polowanie na czarownice, magów i inne niedorzeczności to ich najsłabszym okresem byłby czas pomiędzy okresem rozpadu i wysiewu … przynajmniej jednym z okresów?

- Jeśli traktować brak wzmożonej mocy jako okres słabszy...- uśmiechnął się profesor - ...to możnaby tak powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że rozmawiamy naprawdę czysto teoretycznie, nie chciałbym przykładać ręki do utrwalania się ciemnej wiary w skuteczność szarlatańskich praktyk. Religia czarownic odrodziła się w latach pięćdziesiątych na masową skalę właśnie w Pana ojczyźnie, w czasach kontrkultury. Wicca - jak przyjęto nazywać tę religię - kwitnie. W Stanach Zjednoczonych liczbę 750 tysięcy czarownic uważa się za zaniżoną. Już ta liczba stawia Wicca na piątym miejscu pod względem liczebności w USA, po chrześcijaństwie, judaizmie, islamie i hinduizmie. Chcę wierzyć, że jesteście Państwo tylko bezstronnymi badaczami.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 10-02-2012, 00:46   #88
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Pokój + rozmowa z Antonią

Tak naprawdę Smith powinien być wdzięczny Chemiczce. Bardzo dokładnie pokazała kategorie, na które są całkowicie podatni.
Bardzo pożyteczna lekcja i takich właśnie zajęć im potrzeba. Muszą się przygotować na wszystko.
Spojrzał na zegarek.

-Dzień dobry, profesorze. Zastanawiałem się czy już Pan przybył do pracy. Ah! Śniadanie. W takim razie życzę smacznego i przepraszam, że przeszkadzam. Tak, tak, do rzeczy.
Potrzebnych jest kilku ludzi do badań. Nie, nie! Broń Boże! Aż tak daleko nie chcę się posuwać.
No wie Pan, panie profesorze. Jakby Pan dał jakiś młotek czy łom to by nie było źle.
Dobrze, w takim razie jeszcze się do Pana odezwę. Do usłyszenia
-skrzywił się lekko po rozłączeniu się.
Liczył na natychmiastowe, bezproblemowe rozwiązanie problemu. Cóż, nie poszło najgorzej.

-Czas coś zjeść-mruknął do siebie i odkrył metalową pokrywę, spod której buchnęła gęsta para.
Wieprzowina z ryżem, jajkami sadzonymi, pomidorami i cebulą. Jin i jang w idealnej równowadze.


Cień wsączył się szparą do pokoju.
Pukanie do drzwi.

Nagle podniósł głowę znad tabletu, błyskawicznie analizując najbliższą przeszłość.
Do wejścia w sen był czysty. Dbał o to by nie przyprowadzić ogona, a wszystkie urządzenia zakłócające włączył w windzie hotelowej.
Poukrywał je, uprzednio zatykając szparę pod drzwiami - ostatni sposób na spostrzeżenie gdzie się znajdują.

Wstał, po cichu ładując Browninga...

Po wyjściu ze snu, gdy wrócił do pokoju, natychmiast emiterem sprawdził działanie zabezpieczeń.
Urządzenie kreowało sygnały mające zostać zablokowane. Gdy odbiornik w drugiej dłoni wykrywał ich obecność, dane urządzenie zabezpieczające z jakiegoś powodu przestało działać.
Wszystkie Blokery działały.
W trakcie również nie dostrzegł oznak śledzenia.

Przy zakradaniu się pod drzwi uważał na podłogę. Nie mogła wydać żadnych odgłosów...

Czyżby to przez rozmowy, które odbył? Niemożliwe. Jego telefon był zabezpieczony przed namierzaniem i używał całkiem innych połączeń niż powszechnie dostępne.
Wykorzystywały inny kanał, który był szyfrowany. Każde połączenie za każdym razem generowało inny szyfr na każde pasmo.
Gdyby jakimś cudem udało się je złamać w tak krótkim czasie, potrzeba dodatkowych minut na ustalenie położenia, nie wspominając o innych danych.
Nawet jego rozmówcy nie wiedzieli jak brzmi jego głos ze względu na przetwarzanie jego słów przez syntezator.

Uważał na własny cień, by nie zdradzić swojej pozycji.

Swoją drogą ów syntezator był idealnym narzędziem. Eliminował jego głos, akcent, sposób mówienia i emocje.
Całkowicie bezpłciowy i bezosobowy głos. Równie dobrze mógłby być kobietą.

-Obsługa-zawołał męski głos zza drzwi.

Albo miał do czynienia z kretynem, albo z obsługą hotelową. Na takie numery dzieci w przedszkolu już się nie nabierają.
Jednocześnie nie mógł pozwolić na ironię. Zauważenie przez nieumiejętną ostrożność była zbyt częstym błędem.
Schował broń za plecami, wyjmując z kieszeni długopis.

Oparł się o framugę i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi, nie dbając o to, czy uderzy człowieka znajdującego się po przeciwnej stronie.
Nagle zza chłopaka z wózkiem wypełnionym szkłem i półmiskami wyskoczyła Antonia.

Co to? "Mamy cię"?

-Dziękujemy panu bardzo, już sobie poradzimy. Anthony, tak sobie pomyślałam, że trzeba rozpędzić tę złą energię między nami. Wolisz czerwone czy białe?-zapytała, kiedy wjechała do pokoju ze swoim bolidem po uprzednim odprawieniu pracownika poprzez szeleszczący argument.

No proszę! Nie trzeba było wyjmować nikomu oka przez słomkę. Obyło się.
W zamian dostał Zająca z Kapelindolandii i przez chwilę zastanawiał się kto jest iluzjonistą, a kto jego asystentką.
Chłopak i Brazylijka czy Brazylijka i chłopak... Wizja owego na pozycji asystentki wydawała się Smithowi odpychająca.

-A może coś konkretniejszego?
No i tu trafiła w sedno. Półśrodki nigdy do niego nie przemawiały.

Zamknął drzwi, po czym rozładował gotowego do strzału Browninga, zaś długopis ponownie znalazł się w jego kieszeni.
Bynajmniej nie uszła jego uwadze zmiana stroju na bardziej kolorowy i wyraźniej eksponujący walory kobiety.
Inżynier był za stary wróbel na takie podchody.

Spodziewał się usłyszeć o jakiejś sprawie, którą Chemiczka może do niego mieć, zwłaszcza mając na uwadze przyciśnięte do ciała papiery.
-Osobiście preferuję same konkrety, ale mogę spróbować innych rzeczy-uśmiechnął się lekko.
Wyznawał zasadę, że wszelkie płyny zawierające pewną dawkę prądu są dobre, ale niektóre preferował bardziej, inne mniej.

-Konkrety, mówisz? Twoja wola, Anthony. Ale jak zaczniesz płakać płonącym napalmem albo przeperforuje ci jelita nie mów, że nie ostrzegałam-błysnęła białymi zębami, na co nie mógł nie odpowiedzieć tym samym.
Częściowo ze względu naturalnych odruchów, częściowo pod wpływem fali wspomnień. To i owo czasem lądowało na stołach, by potem niektórzy mogli wylądować pod nim.

Kobieta odchyliła biały materiał, zza którego wydobyła niedoczyszczoną butelkę z oleistym płynem.
-Specjał rodziny Ramosów. Destylat ze sfermentowanych kaktusów i kilku innych rzeczy. Nie zapijaj wodą, bo cię telepnie. Najlepiej mocną, gorzką herbatą. I nie chcesz wiedzieć, co musiałam zrobić, by wnieść to do samolotu.

Chciał powiedzieć, że nie lubi popijać, gdy prawie w pełnej krasie ukazały się nogi Antonii łącznie z dolną częścią bielizny ozdobioną flagą Brazylii.
Co prawda natychmiastowo została zakryta, lecz Anthony miał już swoją teorię.
Sprawa była naprawdę duża albo kobieta myślała, że jest ona duża. Z naciskiem na drugą opcję.

Ponadto nalewała z wprawą. To oznaczało jedną z dwóch opcji: robiła to dość często lub była aktorką.
Pierwsza opcja rozgałęziała się na dwie: pracowała w zawodzie lub jej własny użytek nauczył ją kilku rzeczy.

-To jak, Tony? Najpierw praca, czy przyjemności?-zapytała, kręcąc cieczą w kieliszku.

-Kaktusy...-mruknął z rozbawieniem.
-Wiele rzeczy piłem... nawet kiedyś byłem sytuacyjnie zmuszony to zabaw z czymś, co nazywali Jagodzianką na Kościach-to mówiąc skrzywił się na samo wspomnienie fioletowego płynu.
Obrzydliwe i nie miał zamiaru powtarzać tego paskudnego doświadczenia, ale nie codziennie jest się wrakiem człowieka śpiącym na dworcu.

-Ale kaktus jeszcze mi się nie zdarzył-potarł brodę dwoma palcami, wyraźnie zastanawiając się. Może nad tym, jak wygląda jego wątroba. Albo i nie, bo całkiem możliwe, iż nad tym lepiej się nie zastanawiać.

-Nie bój się. Jak się zatchniesz, zrobię ci usta-usta-obiecała, lecz Smith w odpowiedzi zaczął przeszukiwać swoje wspomnienia.

-Może jeszcze jest pewien człowiek w Europie Centralnej...-zastanowił się.
-Być może mogę załatwić najczystszy z alkoholi. Wtedy będę mógł odwzajemnić się podobną obietnicą-uśmiechnął się szeroko.
Niby miał jakąś pojedynczą flaszkę, ale wolał nie ryzykować z częstowaniem nią. Jeszcze by mu padła i ludzie mieliby pretensje, że otruł członka zespołu.

Spojrzał na zegarek.

-Skoro nalegasz, to możemy zacząć od obowiązków. Mamy dużo czasu-powiedział, zapraszając do zajęcia fotela.
Sam usiadł na krześle, świadomie unikając łóżka. Nie wiedział jak wielka jest ta sprawa, ale jeśli faktycznie jest duża, to nie był pewien do którego momentu Brazylijka może się posunąć.
Co prawda nie miała wielkich szans, gdyż najzwyczajniej odepchnąłby ją, ale to pogłębiłoby niekorzystne emocje.

-Wal-dodał, ponieważ osobiście wolał zająć się wszelkimi formalnościami.

-Ja? Nalegam? Jesteś pewny, że możemy tutaj?-przyłożyła do ucha dłoń, zaś Smith podszedł do ściany.
Namacał punkt charakterystyczny. Zjechał dłonią w dół i wydobył z miejsca łączenia podłogi ze ścianą mały, czarny przedmiocik.
Pokazał jej jeden zagłuszacz. Najmniej ważny, ponieważ to pasmo było najrzadziej używane do podsłuchów ze względu na niedoskonałości, jakie posiadał zdobyty w nim materiał.

Ciekaw był czy któryś z zagłuszaczy, po tej prezentacji, ulegnie przypadkowemu wyłączeniu.
Choć jednocześnie wątpił, by potrafiła znaleźć inne.

Schował urządzenie w starym miejscu.
Może pomyśli, że żywi do niej duże zaufanie, skoro pokazuje źródło i jednocześnie najwrażliwszy punkt jego siatki ochronnej?

-Tony. Chodźmy się przekąpać-zaproponowała.
I pomyśleć, że uznawał łóżko za największe zagrożenie. Roześmiał się głośno.

-Tu jest trochę bezpieczniej. Nikt nie usłyszy, nawet z kilkoma gadżetami szpiegowskimi-odparł zgodnie z prawdą.
Nie potrafił w głowie znaleźć urządzenia, nawet biorąc pod uwagę najnowsze gadżety szpiegowskie, będącego w stanie przebić się przez mur, jaki wzniósł.

-A mogło być tak romantycznie... Dobra, siadaj i walnij głębszego. Będzie ci potrzebny, bo jak zaczniemy rozmawiać o kosztach to zlecisz z krzesła. Zaczynając od rzeczy nieodzownych. Neutralizator dla Amy. Jest wybitnie nadwrażliwa, może nam się rozsypać na akcji. Test zniosła nieźle, ale to był krótki sen. Przy dłuższym musi mieć zagwarantowaną stabilność funkcji. Druga sprawa to Will. Widziałeś, co się kurwa działo. Dla niego łagodny psychotrop. Nieogłupiający, bo musi być sprawny umysłowo. To są drogie rzeczy, ale to jeszcze mały pikuś.

Ciekawe informacje. Szczególnie ta o nadwrażliwości Fałszerki. Musiał dowiedzieć się więcej.

-Podsumuj ile to kosztuje. No i podstawowe pytanie: Uważasz, że William nie da rady nie wprowadzić nieplanowanych elementów?-zapytał, zaczynając od mniej interesujących go informacji.

-Pomału, cholera. Nie chcesz wiedzieć, co kupujesz? Pierwsza sprawa: William. Może da, a może nie da. Nie stać nas na loterię. Ale skoku nie robimy jutro. Podleczę jego biedną styraną duszę, na akcję będzie okazem zdrowia psychicznego. A jest naprawdę dobry. Najlepszy, jakiego widziałam. Nie możemy z niego zrezygnować. A ile kosztują nasze tabsy i inne prochy? Jak zdecydujesz się sfinansować wszystko, co zaplanowałam, i będę zaciskać pasa, nie powinno to przekroczyć 600 tysięcy. No, może 700. A teraz najlepsze, Anthony. Skup się. Możliwe jest zwiększenie możliwości ciała, pimpując się pewnymi specyfikami. Musiałabym nad nimi popracować. Jeśli wyskoczysz z kasy na to, pełną formułę przekażę po akcji Dominicowi. Miałbyś Chemika z formułami, jakich nie ma nikt. Jeśli przekonasz do tego Malcolma, nikt was nie przeskoczy. A jeśli nie, to zdobędę fundusze sama, a gotową formułę spuszczę potem w kiblu.

Kolejne ciekawe dane.
To, że William miał talent, wiedział i bez niej.
Koszty, jak się spodziewał, były groszowe. Splunie taką gotówką.
Najlepszy był fragment o zwiększeniu możliwości ciała we śnie, a to już było coś dużego. To zaledwie pierwsza informacja.
Druga, Antonia była mocniej związana ze swoim Wingmanem niż Inżynier się spodziewał.
Trzecia, chciała na siłę wcisnąć im Dominica jako Chemika na inne akcje, co było niemożliwe w przypadku, w którym jej podopieczny się nie sprawdzi.
Tylko umiejętnościami mógł się wkupić, nie formułami, lecz Brazylijka zdawała się tego nie rozumieć.

-W kiblu bezpieczniej jest spuszczać popiół. W przypadku papieru. Wtedy już na pewno nikt nie odzyska informacji-mruknął zastanawiając się nad związkiem, jaki właśnie się zarysował.

-To była metafora, mój drogi-odparła, najwyraźniej nie pojmując żartu. Może faktycznie był zbyt suchy, lecz nie bardzo się przejmował.
Nawet nie bardzo słuchał, co powiedziała. Skinął głową.
Największym problemem było podjęcie takiej kwoty. Z własnych obserwacji wiedział, iż wielu uznaje takie pieniądze za bardzo duże, co pociąga za sobą zwrócenie na siebie uwagi.

Czy Chemiczka wyłaziłaby ze skóry, żeby poprosić o jakieś trzy czwarte miliona dolarów?
Może chodziło o funty brytyjskie?

-To prawie milion... Czego? Dolarów? Funtów brytyjskich?-wypowiedział na głos swoje wątpliwości odnośnie kwestii finansowej.

-Dolarów.
Jego wątpliwości zostały natychmiastowo rozwiane. Musiał się powstrzymywać od machnięcia ręką.
W końcu jakieś pozory trzeba było sprawiać.

-I jeszcze jedno: jak mi się uda mój mały plan, i po testach okaże się, że to bezpieczne, gość, który obecnie nie może wykreować igły, będzie mógł stworzyć coś więcej.

Więc może uwalniać większy potencjał umysłu w dziedzinie wyobraźni, ale powstawało pytanie: czy to jedyne miejsca podlegające wzrostowi prócz fizycznych parametrów?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-02-2012, 00:47   #89
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Rozmowa z Antonią

-Czyli?-zapytał marszcząc brwi.

-Czyli znacząco podniesie umiejętność kreacji elementów snu. Masz swoje lata, Tony, na pewno spotkałeś się z ludźmi, których umiejętności nagle, w jednej chwili przekraczały nie tylko granice możliwości tego jednego człowieka, ale i ludzkich możliwości w ogóle. Ludzki umysł to studnia możliwości, cholera wie, co tam jest na dnie, dopóki się tam nie zejdzie. Można uruchomić niektóre obszary. Niektórzy mają to wrodzone. Tak jak Amy i Cryer. Zmiennokształtność jest dziedziczna. Ale inne umiejętności można obudzić.

Czyli mogło zadziałać wielofazowo. Interesujące.

-I powiadasz, że być może uda ci się wykorzystać niektóre umiejętności umysłu... Potrzebujesz czegoś do testów?

-Tak. kasy. Króliczków.

Nie pokazał tego, lecz był bardzo rad z takiej odpowiedzi. Szczególnie z jej drugiej części, bo to może oznaczać powrót do Czarnego Delfina, czyli ponowne zejście w najczarniejszy zad.
Nie lubił robić z mordy cholewy i oto nadszedł czas, w którym będzie mógł dotrzymać obietnicy.
Niemalże roześmiał się radośnie na tą myśl, natomiast w jego ciało wstąpiła nowa energia, od której miał ochotę śmiać się i skakać.

-Króliczków obiecać nie mogę. Mogę obiecać, że pomyślę, a pieniądze... Ile?

-Na razie. Sto tysiączków. Odpalimy z małym laboratorium. To jest wersja ultrszczupła. Wypasiona to 200.

To jakaś promocja?! Wyprzedaż laboratoriów, taniooo, taniooo?!
Sunglasses, sunglasses, beautiful sunglasses! Would you buy it? Yes orrr no!
Bez żartów. Jego garnitur tyle kosztował...

-Dobrze. Będzie dwieście i pomyślę nad ochotnikami, ale chciałbym mieć pełny dostęp. Do wszystkich danych-odparł poważnie, zaś Antonia ujęła dłoń Smitha.

-Będziesz zawsze miłym gościem w naszej jaskini Batmana. I pokażemy ci wszystkie dane, jakie tylko sobie zamarzysz obejrzeć. Ale, Tony, nic z nich nie zrozumiesz. Zadbam o to, żebyś nie miał takiej możliwości-mówiła Chemiczka, zaś Inżynier, jak zawsze, podejmował walkę z samym sobą.
Miał ochotę przerwać i wtrącić, żeby powiedziała coś, czego on nie wie.

-Płacisz za formuły, które mają zadziałać w tej jednej akcji. I zadziałają. Jeśli będziesz chciał jeszcze kiedykolwiek ich użyć, będziesz potrzebował Dominica. Dlatego będziesz o niego dbał i chuchał na jego smarkaty łepek. A gdy akcja się skończy i Dominic poprosi o coś, dasz mu to. Staniesz na głowie i mu to dasz. Bo tylko wtedy, gdy będziesz miał jego po swojej stronie, zrozumiesz dane, które będę ci pokazywać w każdej chwili, ochotnie i z uśmiechem. Doceń to, że jestem szczera, Tony. Bo mogłabym cię teraz okłamać-kontynuowała, zaś każde jej kolejne słowo stawało się coraz bardziej śmieszne.

Czyżby tak bardzo zależało jej na tym młodym chłopaku, żeby próbowała załatwić mu niańkę?
Olać wszystko i zająć się jej Wingmanem? Prędzej podejmie batalię z Malcolmem o jego usunięcie z zespołu, co było kompletnie absurdalne, lecz dalej bardziej prawdopodobne.

-Doceniam-skinął głową, czyniąc jednocześnie wstęp do dalszej przemowy.

-Dlatego ja również będę szczery. Nie będę na niego chuchał i nie będę mu niańką, ani wróżką spełniającą jego każde życzenie. Nie ma mowy. To pierwsza kwestia.

-Każde? Och nie. Nie demonizuj mojego malutkiego ucznia. Dominic ma tylko jedno życzenie. I zaręczam ci, że leży w granicach twoich możliwości. I to będzie doprawdy mała cena za to, co dla was zrobię w tej akcji-powiedziała, jakby kompletnie nie rozumiała.
Zupełnie jakby urwała się z innego świata, choć miał świadomość, iż to on był obcy w tym nowym świecie.
Niemniej okazało się, że trafił. Miał zabawić się w czarodzieja z różdżką i wyczarować coś.

-Na jedno życzenie być może będę mógł zmienić się w złotą rybkę. Być może-podkreślił, wątpiąc by miał ochotę je zrealizować po takiej prezentacji.
Właściwie to był już tylko o krok od negatywnego rozpatrzenia. Potrzebował tylko i wyłącznie jednego bodźca popychającego go do podjęcia decyzji i jednocześnie usprawiedliwienia.

-Jeśli uznam, że to warte. Kolejna sprawa, w ramach szczerości. Jeśli chcesz coś ukryć, lepiej mi tego nie pokazuj, bo dopiero wtedy stanę na głowie, żeby się dowiedzieć-dodał z lekkim uśmiechem goryczy.
Być może Antonia nie była do końca szczera i jej słowa były warte tyle, co umowy patykiem pisane na pisaku, ale u niego słowo droższe od pieniędzy.
Kobieta roześmiała się i poklepała go po wierzchu dłoni.

-Sztuka, Tony, polega na takim pokazywaniu, aby wszystko było zakryte. Lub na takim zakryciu, aby pokazać wszystko-wyjaśniła i Smith musiał się zgodzić.
To była sztuka. Wie to każdy. Próbuje zastosować połowa. Ćwierć wie, że dzwoni, ale nie wie w którym kościele, przez co podaje informacje na tacy. Może dziesięć procent potrafi ukryć coś na zasadzie "trafiło się ślepej kurze ziarno", ale niespełna połowa procenta potrafi to wykonać.
Prawda. To była sztuka.

Założyła nogę na nogę. Przez chwilę ponownie widział skąpe majtki Chemiczki, ale przez kilkanaście minut nie odmłodniał.
Dalej był za stary na takie numery.

-Jeśli chcesz, żeby Dominic był godny polecenia na inne akcje, niech się spisze dobrze w tej. Wtedy nie będziesz musiała próbować wkupić jego osobę. Sam się dostanie. Jeśli będzie dobry.
Jeśli będzie dobry, sam go polecę, ale tylko wtedy, kiedy uznam, iż jest tego wart.

Być może nie był najbardziej wpływową osobą w branży, ale jakby się odpowiednio zakręcił, pewnie dałby radę wywindować go na wyżyny. Gdyby Dominic był naprawdę dobry.

-Tony, nie rozumiesz. Ale ja ci wyjaśnię, bo jestem nie tylko szczera, ale i wspaniałomyślna. Otóż, żyjemy w czasach gospodarki opartej na wiedzy. Sprzedaję ci moją wiedzę, i jest to wiedza cenna ponad rozumienie małych płotek, które się parają włamami do snów. Nie jesteś płotką, więc ci to proponuję. Moja cena to spełnienie jednego malutkiego życzenia malutkiego Dominica. Bierzesz, obiecujesz że zapłacisz, a zobaczysz cuda prawdziwe. Nie bierzesz - i nie wyjdę w swojej pracy poza standard. Będę się wywiązywać z umowy sumiennie, ale nie będę stawać na rzęsach, a na pewno nie dam ci czegoś, co po akcji stanie się kurą znoszącą złote jajca. A Dominic po wszystkim poprosiłby zaledwie, abyś znalazł jedną osobę, mało znaczącą osobę. Dla kogoś takiego jak ty, kto zagląda w dupę Putina by sprawdzić, co zeżarł na kolację, to jest pestka. Zrobisz to pomiędzy obiadem a golfem i nawet się nie spocisz-próbowała wytłumaczyć, ale tylko dowodziła swego niezrozumienia.

Nie rozumiała, że miał głęboko w poważaniu cały świat, łącznie ze światopoglądami.
Nie rozumiała, że nie obchodzą go pieniądze, zyski, sława.
Nie rozumiała, że codziennie wypina się na wszystkich ludzi i na każdego z osobna.
Nie rozumiała czym są dla niego zasady i dlaczego są dla niego tym, czym są.
Nie rozumiała Smitha!
Choć nie mógł mieć do niej o to żalu, ponieważ nie istniała osoba mogąca go zrozumieć.
Był zbyt posranym typem.

-To ty nie rozumiesz. Ja jestem człowiekiem, którego wasze pokolenie uznaje za staroświeckiego, anachronicznego, zaś moje pokolenie spoza mojej własnej grupy może uznawać za psychopatę. Mnie się nie kupuje i nie znalazłem jeszcze człowieka, który trafiłby w moje największe potrzeby. Świat jest tak małostkowy. Pieniądze i bogactwo materialne. Ewentualnie odwrotnie. Ja cenię inne wartości.
Pomogę mu znaleźć tego kogoś, ale nie oczekuję niczego w zamian. Pomogę mu dlatego, że jest członkiem zespołu i jeśli zechcesz zrobić wszystko, co pomoże w akcji, będzie to już tylko twoja wola.


Zakończył, mając nadzieję, że choć troszkę nakreślił jej sytuację.
No i załatwił dwie sprawy jednym zamachem. Zrobi tak, jak uważał za słuszne zrobić i spłacił swój własny dług wątpliwej wdzięczności za uratowanie.
Wyszedł na czysto.

Kobieta milczała chwilę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, po czym napluła na wnętrze dłoni, którą wyciągnęła do Anthony'ego.

-No to świetnie. Mamy umowę?-zapytała w ramach potwierdzenia, zaś Inżynier zrobił dokładnie to samo, kończąc delikatnym acz nadal wojskowym uściskiem dłoni.

-Pierwszą sprawę mamy załatwioną. Właściwie pierwsze dwie. Laboratorium i Dominic. Przejdźmy do spraw, którymi zaczęłaś.
Może od Amy. Opowiedz mi o swoich podejrzeniach, przeciwdziałaniu i oczekiwanych skutkach. Konkretnie, nadal szczerze. Wtedy być może będę mógł skuteczniej pomóc.

Jeśli Antonia była szczera, może dalej kontynuować rozmowę w tym tonie. Jeśli nie była, może zacząć. W najgorszym przypadku może mówić, że cały czas mówi prawdę i jednocześnie kłamać.
Nic nie tracił, mógł zyskać.

Zanotował w myślach kolejne sprawy, jakimi miał się zająć.

-A myślałam, że teraz będą przyjemności. Amy po prostu jest... nie chcę powiedzieć, że ewolucyjnym wybrykiem... Nie można powiedzieć, że jej reakcje nie są normalne. One są po prostu wyolbrzymione. Taka, a nie inna budowa układu nerwowego, a konkretnie - zakończeń. Jeśli ty walniesz się w rękę, to zaklniesz i idziesz dalej. Jej ból będzie niewyobrażalny. Ty możesz położyć się w fotelu i pozwolić, żeby dentysta wiercił ci zęby na żywca. Ona może tego nie wytrzymać, fizycznie i psychicznie. Jeśli ciebie będą bić i torturować, najpewniej wytrzymasz długo... ona szybko się złamie. Nie dlatego, że jest słabsza, mniej odważna, mniej lojalna. Dlatego, że odczuwa ból ponad twoje i moje rozumienie. Druga sprawa, przy takiej wrażliwości źle reaguje na somnacid. Przy większej dawce może dostać zapaści, pomknąć od razu w dół. A mniejsza jej nie uśpi. Ale z tym sobie poradzę.

Zabrzmiało to bardzo poważnie i zapewne takie było.
Dobrze by było chronić Amy. Tak na wszelki wypadek.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.

-Tylko w jednym wypadku taka wrażliwość jest pożyteczna. Co mam ci załatwić? Sądzisz, że to jej pomoże? No i czy ona o tym wie?
Przede wszystkim nie miał zamiaru pozwolić na faszerowanie jej specyfikami bez jej wiedzy.
W szczególności osobie, która ją lewie zna. Tak naprawdę sam nie nie znał Fałszerki.

-Podejrzewam, że wie. Kobiety mają większą świadomość swojego ciała.

-Chodziło mi o to czy wie, co chcesz jej podać-doprecyzował natychmiast.

-Nie, przecież przyszłam do ciebie po kasę na składniki. Może się oczywiście nie zgodzić. Neutralizator przyblokuje jej siłę bodźców. I tak, ten jeden wypadek, w którym wysoka wrażliwość jest wskazana, może być po zażyciu pewnym rozczarowaniem-wyjaśniła, a te dane jak najbardziej wystarczyły Inżynierowi.
Amy mogła odmówić ich zażywania.

-Dobrze. Masz fundusze na plan minimum pod tym względem i postaram się załatwić środki na plan maksimum. Nie chcemy przecież, żebyś musiała się ograniczać przez jakieś drobnostki.
Przejdźmy do kwestii Williama. Co z nim?


-Powiem to bardzo delikatnie, uważasz? Podejrzewam, żeście go do tej akcji zmusili, sukinsyny. To i macie skutki-wyrzuciła z siebie, zaś Smith popatrzył z niekłamanym zaskoczeniem.
Jedynymi osobami, które mogłyby próbować go zmusić był on i Malcolm. On automatycznie odpadał, zaś Ekstraktor...
Anthony wątpił, by dowódca grupy posunął się do czegoś takiego.

-To mój znajomy, ale nie ja go nagrałem. Poza tym, jak już mówiłem, inne zasady. Nie zmusiłbym nikogo, ponieważ to sprzeczne ze mną samym. Ode mnie jest Szóstka i Wing Amy. Żadnego z nich nie... nie przekonywałem do wejścia w zlecenie-pokręcił głową.
Musiało istnieć inne wytłumaczenie. Był tego absolutnie pewien.

-Nie wnikam-ucięła Antonia.

-Czemu myślisz, że został zmuszony?

-Ponieważ człowiek zaszczuty zawsze się broni. Malcolm zamiast w bezpiecznym fotelu znalazł się na dziedzińcu, gdzie zaraz oberwał po mordzie aż miło. Wybuchł bunt i więźniowie - jego projekcje - obróciły się przeciwko nam, strażnikom. Wierchuszce naszej grupy. Osoba, którą ceni najbardziej, wylądowała jako naczelnik - w bezpiecznym miejscu. Nie mówię, że zrobił to celowo i świadomie. Zebraliśmy bęcki od podświadomości Williama. Przesraliście sprawę, panie Point. Dał nam do wiwatu, co? Początkowo myślałam, że to przeze mnie, że wyczuwa czym jestem i się broni. Ale do tego trzeba mieć chociaż szczątkowe zdolności, widziałby mnie częściowo ludzką, częściowo demoniczną. Więc to nie to. On po prostu spuścił wpierdol osobom, które uznał za zagrożenie. Jest też trochę mało stabilny psychicznie moim zdaniem. Tym zajmę się ja. A ty zaprzyjaźń się z nim bliżej. Weź na piwo czy dziwki. pogadajcie o męskich sprawach. Jeśli ci zaufa, prawdziwie zaufa, jego podświadomość nie urwie ci głowy przy następnym podejściu. I oczywiście, jest kwestia tego, co zabiło Amy. To nie Will, nie jego projekcje. To było coś z zewnątrz, stwór z Limbo.

-Poczekaj. Po kolei-potarł czoło w zamyśleniu.

Otrzymał wiele ciekawych danych.
Do tego, dlaczego Amy wylądowała w fotelu naczelnika, doszedł sam, lecz nie wiedział czemu Malcolm trafił tam, gdzie trafił.
Wyjaśnienie zdawało się być logiczne, ale tylko przy założeniu, że Malcolm zmusił Williama, w co Inżynier wątpił.
Bardziej interesujące były ostatnie wypowiedziane zdania.

-Dobrze, że powiedziałaś o Williamie. Myślę, że warto by było porozmawiać z Malcolmem. Jeśli nasz Profesor został zmuszony, to przez Ekstraktora... Broń... Może niefortunne sformułowanie. Bynajmniej nie mam zamiaru wyrokować bez jego wypowiedzi. Jaka może być alternatywa? William został zmuszony lub... Jest jakieś lub?-zapytał będąc przekonanym, że jakaś jest.
Dobrze było porozmawiać o tym z Malcolmem, ale najprawdopodobniej w celu wykluczenia owej teorii.

-Nie bardzo. Architekt tej klasy nie robi takich sztubackich błędów. Jest jeszcze możliwość, że przy wprowadzaniu was w sen coś spieprzyłam. Ale to równie mało możliwe. Chemik mojej klasy takich błędów nie robi. Jest jeszcze jedno lub. Możliwe, że nasz sen w więzieniu został poddany działaniom z zewnątrz. Od początku granica oddzielająca go od Limbo była przerwana, i wszystkie nasze problemy to tego reperkusje. To oznacza, że albo mieliśmy pecha i wleźliśmy w domenę jakiejś istoty stamtąd... albo mamy kreta i ktoś nam z rozmysłem przysrał-wszystkie kolejne teorie zdawały się odpadać.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 12-02-2012, 13:59   #90
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Puk puk puk…
Cisza… To znaczy cisza dobiegała z pokoju. Bo w korytarzu odbijał się dźwięk odległej imprezy. Gdzieś tam, w odległym pokoju ktoś urządził jakąś impreze, która zdawała się dopiero tak naprawdę rozkręcać. Tu można było usłyszeć jakiś podniesiony głos, tam głośny wybuch śmiechu. A wszystko to nakładało się na siebie, tworząc jeden chaotyczny strumień dźwięku. Jeszcze tylko brakuje krzyczącej z dołu sąsiadki żeby się zamknęli, która w odpowiedzi dostanie wyzwiska i życzenia żeby coś znalazło się w jej czterech literach..

Puk puk puk…Puk

Do głośnych śmiechów i rozmów najwyraźniej dołączyła jakaś muzyka. Zdawało mu się, że to chyba jakiś utwór Beyonce, ale nie miał pewności. Raczej nie był znawcą muzyki, a jedynie czasem posłuchał jakiś kawałek, w zależności od nastroju. Muzyka jednak zdawała się być nadal cichsza, niż coraz to głośniejsze i bardziej niekontrolowane śmiechy, a tymczasem z pokoju dochodziła cisza…

PUK PUK PUK

I chociaż walnął głośno pięścią w drzwi, to nie czekał już z nadzieją na odpowiedź. Wiedział już, że nikogo nie zastanie. Cholera, Antonino, miałaś tu być... Obrócił się plecami do drzwi i oparł się o nie, osuwając się na ziemie. Nie wiedział co jest bardziej niepokojące. Cisza w całym hotelu i on na środku korytarzu, czy cisza w niemal całym hotelu, zakłócana niemal tylko przez odgłosy imprezy, przez które nikt by się nie zorientował, że coś może być nie tak. Z szeroko otwartymi oczami wbił spojrzenie w ścianę przed sobą i siedział, bojąc się zasnąć. Był sam, a jego strachy wyszły z zakamarków umysłu. Nie nie nie, nic mi nie grozi. Jej tu nie ma. To tylko moja wyobraźnia… Czas upływał, a odległe odgłosy szybko zmieniły charakter z głośnych śmiechów w niezrozumiałe, przekrzykujące się głosy, jakby żaden nie potrafił się wysłowić a wszyscy chcieli oznajmić swoje zdanie w jakże ważnych konwersacjach. Ktoś nawet chyba przełączył muzykę z rozrywkowej na poważną, i podkręcił głośność.

Nagle przed oczami mignęła mu czerwona suknia. Zacisnął mocno powieki, schował głowę między i zakrył się dodatkowo rękami, jak małe dziecko, które myśli, że jeżeli nie będzie widział czegoś złego i strasznego, to wtedy nic mu się nie stanie. To mi się tylko wydaje, to tylko moja wyobraźnia. Jej tu nie ma. JEJ tu nie ma. Wyobraźnia. JEJ TU NIE MA

-Doomiiiiiniiic?

Niemal wyzionął ducha, kiedy głos Antoniny rozległ się tuż nad nim. Był wystraszony, taki cholernie wystraszony. Serce, które najpierw przyspieszyło, potem zdawało się na chwile stanąć, teraz powoli powracało do normalnego rytmu. Antonina stała nad nim, podpierając się o ścianę. Była kompletnie zalana. Tak naprawdę, Dominic wątpił, by jutro pamiętała o tym spotkaniu. Podeszła do drzwi i próbowała trafić w przełącznik kartą magnetyczną, ale to zadanie zdawało się wykraczać po za jej możliwości, niemal jak próba zdobycia Mount Everest przez niepełno sprawnego. Dominic chwycił jej dłoń i pokierował odpowiedni. Urządzenie zapikało, zapaliła się zielona lampka i otworzył drzwi. Wziął Antoninę pod ramię i w tym właśnie momencie zrozumiał, że nie jest ona aż tak lekka jakby się mogło wydawać. Przeciągnął ją przez próg i położył na łóżku. Miała na sobie marynarkę i w ogóle wyglądała inaczej niż gdy zobaczył ją kilka godzin temu. Gdy znalazła się na łóżku postanowił nie męczyć ją zbyt wiele. Ściągnął jej buty na obcasie a potem zwyczajnie ją przykrył. Nie zajęło jej wiele czasu żeby zasnąć. Właściwie, to zasnęła od razu, rozwalona na łóżku w tak rozbrajającej pozie, że na twarzy Dominica pojawił się niemrawy uśmiech.

-Jak Ty to robisz Antonino? Jak potrafisz zasypiać od tak? Zazdroszczę Ci – powiedział po cichu sam do siebie.

Poszedł do łazienki i umył twarz i spojrzał na swoje odbicie.

-Kim ja do cholery jestem?

Następnie rozstawił sprzęt na stoliku obok fotela, usiadł i podłączył się, ustawiając mieszankę na 4 godziny snu. Wcisnął czerwony przycisk, a świat stał się najpierw nie wyraźny, po czym zniknął w ciemności…

*

Kształty i barwy powróciły po drugiej stronie. Naga żarówka chwiała się rytmicznie na kablu, wydając z siebie światło, które czasem to przygasało, by za chwilę znowu się zapalić. Korytarz był dość długi i spowijał go mrok, a w słabym świetle widać było drobinki kurzu, tańczące w leniwym ruchu powietrza. Na ziemi leżał dywan, na wpół zjedzony przez mole. Ruszył przez korytarz, mijając po kolei kolejne drzwi. Nie te, nie te i nie te… – powtarzał sobie w myślach, gdy mijał kolejne odrapane drzwi. Doskonale wiedział czego szukał i gdzie chciał się znaleźć. Tam na górze będzie musiał powrócić do rzeczywistości, ale tutaj jest jego świat i tutaj może robić co chcę. Póki jest w swoim bezpiecznym miejscu, nawet ona nie wedrze się bez pozwolenia. Tak przynajmniej mu się wydawało. Po minięciu kolejnych drzwi, skierował wzrok na następne, znajdujące się po prawej stronie. Wreszcie… Uchylił powoli drzwi i najciszej jak się da, ale stare, wysłużone zawiasy i tak wydały z siebie ciche skrzypienie. Dziewczynka siedząca na ziemi zdawała się tego jednak nie słyszeć pochłonięta swym niesamowitym światem wyobraźni i zabawek. Trzymała w jednej dłoni białego, plastikowego kucyka, o długiej grzywie równie białych włosów. W drugiej natomiast miała małego pluszowego misia, z łatką na prawej dłoni.

-Nie martw się misiu, pomogę Ci. Pójdziemy do doktora i razem sobie z tym poradzimy. Doktor Cię wyleczy –mówiła dziewczynka, imitując głos kucyka.

Nobody pamiętał ten dzień. Dzień, w którym spędził długi wieczór ze swoją siostrzyczką, przed wyjazdem do szkoły, która była za miastem. Mieli się przez dłuższy czas nie widzieć. Ale przyjeżdżał jak najczęściej mógł, więc co jakiś czas się widzieli. Do czasu… Rok później została porwana i nie widział jej już nigdy więcej... Uchylił drzwi jeszcze bardziej i wtedy dziewczynka go usłyszała.

-Domi!!!- wrzasnęła ucieszona.

*

Otworzył oczy. Znowu był w rzeczywistości. Czuł na twarzy, jak jego uśmiech, który zastygł na niej podczas snu, teraz zamieniał się w nijakość. Powrócił tu, kiedy wolał być tam.Czemu rzeczywistość musi być właśnie po tej stronie lustra?... Odłączył igłę i wstał z fotela. Poczuł znajomą utratę zmysłu równowagi przez kilka sekund, lecz zaraz wszystko powróciło do normy. Obejrzał się po pokoju, lecz nie natrafił na Antonine ani na łóżku, ani nigdzie indziej. Przeszedł kilka kroków i zobaczył ją leżącą na ziemi w łazience. Cholera, jak Ty się tu znalazłaś… Podszedł do niej i przykucnął.

-Antonino? Hej, Antonino?

Obudziła się i wstała. Sprawiała wrażenie mocno zdezorientowanej. Chyba sama nie wiedziała jak się tu znalazła i kiedy. Tak jak podejrzewał. Teraz wspierała się na nim i starała się ustać, jakby to był naprawdę wielki wysiłek.

-Myślisz, że jestem głupia?

Jej głos była poważny i Nobody już wiedział, że na imprezie musiało się trochę wydarzyć. Jednak nim zdążył odpowiedzieć, ta podleciała do umywalki i zwymiotowała swoje ostatnie posiłki. Dominic podszedł do niej i odgarnął jej z twarzy włosy. Poczuł nieprzyjemną woń wymiocin, lecz wytrzymał to i nie skrzywił się.

-Nie jesteś głupia. Jesteś sobą, Antonino.
 
Rewan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172