Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2012, 11:57   #82
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
W środku imponującego gmachu niektórzy poczuli się nieco jak w kościele. Historia myśli, które powstawały w tych murach, potrafiła onieśmielać i przytłaczać. O ile ktoś tę historię znał. Na szczęście obecność wielu studentów...odmładzała. Byli też i tacy, na których stary uniwersytet nie zdawał się robić wrażenia większego niż budka z ciuchami lub kino.

- Chris! - Antonia obsztorcowywała bezceremonialnie Rulera, nie zwracając uwagi że jej głos niesie się po całej szatni - Dlaczego jeszcze nie ściągasz płaszcza?! Jest kompletnie mokry. Jeszcze mi się tu przeziębisz!

Kiedy ich kroki niosły się echem po wysokich korytarzach, prowadzących do auli, Ruler wlokący się na końcu przypomniał sobie rozmowę na lotnisku.



THE SOLO, THE SIXTH-MAN

Przed samym odlotem, siedzieli w trójkę na ławce - on, Koroniew i Jack Anderson. Wszyscy trzej patrzyli na awanturującą się na odprawie Brazylijkę: uważała za całkowicie bezczelne żądania celników pozbycia się jakiegoś lakieru do włosów czy czegoś równie niezbędnego.

- No, no, Ruler...- powiedział wtedy Anderson z uśmiechem - Powodzenia.
- Co masz na myśli...?! - burknął Chris.
- No wiesz...- Anderson pochylił się i rzucił konfidencjonalnie niskim tonem - W hotelu słyszałem...To jakoś tak się mówi...że wiesz... zagięła parol, czy jak...Antonia w sumie tego nie ukrywa...Ma związane z Tobą plany...Wielkie plany...
- O czym ty mówisz?! - Ruler prawie się zerwał z ławki, ale osadził go w miejscu chłodny, twardy głos Koroniewa.
- Siadaj, nie zwracaj na nas uwagi. I przestańcie się porozumiewać. - powiedział Szóstka, patrząc w inną stronę - Rozkaz Whitmana był: nie znamy się. Rozkaz jest rozkaz.



THE TEAM

Profesor Gebhard von Treskov spod opuszczonych okularów przyglądał się audytorium. W ławach wielkiej auli siedziało niewielu ludzi, w większości dość młodych. Niektórzy siedzieli w małych grupkach, inni rozrzuceni osobno, dalej lub bliżej. Przyglądali mu się, widząc to samo co on dziś rano w lustrze. Starego już, poważnego człowieka w staromodnych okularach. Noszącego z dumą swe dziedzictwo, wywodzące się z dawnych arystokratycznych rodzin wiodących prym w cesarstwie austro-węgierskim i jeszcze wcześniej. Człowieka, przez którego wewnętrzny spokój czasem przebijał się iście pruski dryl, toczący go niby wstydliwa dlań choroba.

- Witam szanowne audytorium. - powiedział pewnie, biorąc do ręki notatki. Jego angielski był zrozumiały i płynny, choć nie pozbawiony charakterystycznego szwabskiego akcentu. Wyglansowane buty stukały po schodkach, gdy wspinał się na katedrę. Powoli, miał kłopoty ze zdrowiem. Gdy zajął pozycję, chrząknął i jeszcze raz popatrzył na słuchaczy.

Sponsor, człowiek sprawiający wrażenie eleganta. Dalej dwóch siedzących niedaleko siebie ponurych ludzi, jeden chyba w jego wieku, sztywnych jak wyjęci prosto z koszar na obowiązkowe przeszkolenie. Spokojny mężczyzna o angielskich manierach, o tym von Treskov pomyślał jak na razie najcieplej. Zwracająca na siebie uwagę, krzykliwa egzotyczna Walkiria, z miną wyraźnie sugerującą że jest tu za karę. Za nią kafar o twarzy, choć zapewne często wrażenie bywa mylne, nie skażonej myśleniem - w dodatku oglądający aulę z zainteresowaniem wskazującym na to, że widzi coś takiego chyba po raz pierwszy w życiu. Tam, dwóch ludzi najbardziej przypominających profesorowi jego własnych studentów, jeden - chyba jako jedyny się uśmiecha - drugi, ma zaciętą twarz i w oczach coś co jest albo głodem wiedzy albo świadczy nie najlepiej o jego kondycji psychicznej. A tam siedzący nieco na uboczu nieodgadniony dość mężczyzna w okularach, spokojny niczym indianin. No i jeszcze...Jeszcze to...zjawisko...- mruknął do siebie uczony - które przyprowadzono chyba po to bym miał udowodnić sobie i innym, że jestem w stanie skupić się na temacie. Chrząknął, a papiery wysunęły mu się z ręki. Złapał je i energicznie uniósł w górę, przenosząc wzrok z efektownej młodej kobiety z powrotem na sponsora wykładu. Gdybym był młodszy...- pomyślał jeszcze i zaczął wreszcie wykład.

- Nazywam się Gebhard von Treskov. Zwrócono się do mnie...- patrzył na Malcolma - z propozycją wykładu, odnoszącego się do zagadnień poruszanych w woluminach znajdujących się na tej liście. - zamachał sztywną kartką papieru. - Zanim zaczniemy, chciałbym wyjaśnić dwie rzeczy. Eins, ograniczony czas jak również duża rozpiętość tematyczna lektur powoduje, że wykład będzie miał charakter bardziej streszczenia najważniejszych treści i tez, muszą też Państwo wiedzieć że część z tych pozycji nie ma żadnej wartości naukowej i jest raczej ciekawostką kulturową niż poważnym źródłem. Zwei, zapytałem Państwa dobroczyńcę...- wciąż nie spuszczał wzroku z Whitmana - o profil grupy, by dopasować trudność i język wykładu do Państwa poziomu zaawansowania. Określił was jako "amatorskich badaczy", i na taki też poziom zaplanowałem charakter wykładu - proszę wybaczyć jeśli nie spotka się to z aplauzem albo oczekiwaniami kogoś z Państwa, ale ewentualne pretensje proszę kierować do sponsora.

Napił się wody.

- Co do tematyki...Porozmawiamy o mitologii ludów krajów skandynawskich .- powiedział, patrząc na kartkę - Dania. Szwecja. Norwegia. Islandia. Wysp Owcze. Poświęcimy jej nieco czasu, bo są tu lektury jej poświęcone. Dalej mitologia Słowian. Następnie już cały ustęp poświęcony panu znanemu jako Guido von List, jemu i jego systemowi religijnemu zwanemu ariozofią. To nazwisko otworzy część wykładu poświęconą szerzej okultyzmowi niemieckiemu i odwoływaniu się do prawierzeń w przedreligijnych obrzędach nazistów – czyli Niemców w okresie międzywojennym do 1945 roku. Od razu zaznaczam, że okultyzmem zajmuję się jako naukowiec i jeśli ktoś z Państwa liczy na dyskurs poświęcony skuteczności któregoś z rytuałów proponowanych w niektórych z tych pozycji..- znów zamachał listą Malcolma - ...to nie ten adres. Jeśli jesteście państwo badaczami zafascynowani podobnie jak naziści praktycznym zastosowaniem magii, w Berlinie jest wystarczająco wielu uznanych hochsztaplerów którzy chętnie wyciągną od was pieniądze w zamian za swoje wynurzenia. Na tej sali liczy się antropologia kultury i metody naukowe.

Przerwał, zdając sobie sprawę że już niemal zagrzmiał. Potarł czoło, a potem nagle pochylił się nad katedrą i powiedział ciszej.

- Przepraszam Państwa za emocje. Przejdźmy do rzeczy. A właściwie...do wstępu.
Wyszedł zza katedry i już bez kartki, za to ze szklanką wody w ręce, zaczął powoli przechadzać się po drewnianej podłodze.




THE MARK


Miedwiediew, przez opary wódki, przyglądał się swojemu kompanowi od kieliszka. Była to już faza, w której właściwie niewiele rozmawiali, skryci za swoimi maskami i pogrążeni w ponurych rozmyślaniach, właściwych ludziom którzy widzą spory obraz całości funkcjonowania świata. Miedwiediew patrzył na Putina, siedzącego pośród jednego ze swoich pałaców, co kierowało myśli ku potędze finansowej jego przyjaciela i wroga w jednej osobie. Pewne rzeczy przestawały być tajemnicami, przynajmniej dla motłochu. Media na całym świecie powtarzały sobie wiadomość opublikowaną przez „The Sunday Times” i czeskie „Lidove noviny”. Majątek rodziny byłego oficera KGB szacowany był na 130 miliardów dolarów, a więc przekraczał dobytek najbogatszego człowieka na naszej planecie. Rodzina premiera Federacji Rosyjskiej dysponowała 56 miliardami dolarów więcej niż meksykański potentat Carlos Slim. Oprócz ogromnego bogactwa Władimira Putina, obecny premier Federacji Rosyjskiej rozporządzał także trudnym do oszacowania majątkiem publicznym największego kraju na świecie. Prasa zagraniczna zauważała, że majątek ten udało się kandydatowi na prezydenta Rosji zdobyć głównie w czasie pełnienia funkcji publicznych. Miedwiediew znał dobrze ludzi, którzy zarządzali najważniejszymi gałęziami imperium finansowego Putina. Siostrzeńcy (Michaił Putin i Michaił Solomon), żona Władimira Ludmiła oraz jego brat, Igor. Dziennikarze przypuszczały, że to prywatne interesy expułkownika KGB zmusiły go do ubiegania się o najwyższy urząd w państwie. Gazety sugerowały, że zaszła potrzeba zabezpieczenia majątku „klanu”, który ma niejasną proweniencję.

Przypuszczały, ale Miedwiediew wiedział, jak było.

Do klanu wliczajli się nie tylko krewni, ale także przyjaciele z... klubów sztuk walki judo, z Petersburga, z którymi Putin wiele lat trenował. Mowa tu m.in. o braciach Arkadym i Borisie Roterbergach. Wraz z innym judoką, Alexandrem Karmanovsem, byli właścicielami mniejszych kompanii, firm budowlanych, transportowych (właścicielem wielkiej spółki kolejowej był Vladimir Jakunin), czy producentów alkoholu. Klientela Putina miała także swoich przedstawicieli w rządzie, m.in. ministra edukacji Arkadego Fursenko.
Miedwiediew przypominał sobie początki kariery biznesowej klanu. W 2000 roku, gdy władzy Putina już nikt nie mógł zakwestionować. Zanim osiągnięto kasowy sukces trzeba było wygrać z „klanem Jelcyna”, do którego należał Michaił Kasjanov, dziś jeden z liderów opozycji. Do tej rozgrywki przydały się Putinowi znajomości z KGB - obsadziwszy swoimi ludźmi stanowiska rządowe mógł wykończyć biznes swoich rywali. Choć i Miedwiediew posiadał spore doświadczenie w tym zakresie, to musiał przyznać że sprawność klanu Władimira była prawdziwie godna naśladowania.

Putin milczał. Wskazał tylko na kolejne kieliszki. Napili się. On też rozmyślał. Czasem miał wrażenie, że umie czytać w myślach. Czasem zwierzęcy instynkt, obecny chyba u kazdego człowieka, a już na pewno u niego, sprawiał że oczekiwania i nadzieje otaczających go ludzi władzy jarzyły się w ich duszach, a światło to widoczne było dobrze przez szyby ich oczu. O pewnych rzeczach, których nikt nie śmiałby nawet się zająknąć, teraz piszą w gazetach. Tendencyjni dziennikarze, marionetki na sznurkach wrogów zaznaczają, że w razie jego klęski , jego przeciwnicy polityczno-biznesowi dobiorą się do skóry rodzinie, ale pomniejszym członkom klanu, niezwiązanym pokrewieństwem, może się udać zachowanie majątku. Czyżby miał to być czytelny znak dla pomagierów obecnego premiera Rosji, że zmiana suwerena pozwoli im zatrzymać pieniądze?

Strzeż się Id marcowych.




THE TEAM

Profesor von Treskov wyszedł zza katedry i już bez kartki, za to ze szklanką wody w ręce, zaczął powoli przechadzać się po drewnianej podłodze.

- Zwykle nie wychodzę od szczegółu do ogółu, ale sponsor wykładu życzył sobie bym zaczął od pewnej konkretnej figury. - mówił pewnie i mocno, mimo schorowanego wyraźnie głosu - ...co niniejszym czynię.

Podszedł bliżej i jakiś czas jeszcze milczał, patrząc na poszczególnych słuchaczy.


- Lykaon. – zaczął wreszcie – Niesławny król Arkadii, który to powątpiewając w moce bogów, postanowił poddać ich próbie i zaprosił ich na ucztę. Wraz ze starszymi synami zamordowali najmłodszego syna. Obdarli go ze skóry, rozczłonkowali i ugotowali w kotle. Taką to upiorną potrawę Likaon podał na uczcie zaproszonym bogom. Wściekli bogowie postanowili ukarać Likaona i jego synów - Zeus zamienił ich w wilki. Inna wersja tego mitu mówi że w wilki pozamieniał ich Dionizos, jedyny z bogów Olimpu który nie miał nic przeciwko kanibalizmowi. Od tamtej pory, raz na dziesięć lat pasterze z Arkadii podczas dzikich orgii Dionizji niejako odtwarzali ten mit mordując dziecko i gotując z niego zupę. Wybrany mężczyzna musiał zjeść ową zupę, a następnie przejść przez rzekę, gdzie przez dziesięć lat miał żyć z wilkami. Potem wolno mu było powrócić do ludzi. Rytuał ten miał na celu zabezpieczenie stad przed atakami wilków, wszak człowiek był wśród wilków i mógł je odciągać od ludzkich pastwisk. Zaś magiczną moc potrzebną do zmiany człowieka w wilka zapewniał fakt, że czynił to sam Dionizos – spersonifikowany w zamordowanym dziecku.

- Poprosiłem, by profesor opowiedział nam o wilkołakach nieco szerzej. – powiedział Malcolm, zmieniając nieco pozycję. Naukowiec pokiwał głową, wpatrzony w podłogę.



- W szesnastym i siedemnastym stuleciu powszechnie wierzono, że człowiek mógł stać się wilkołakiem zawierając pakt z diabłem. – zaczął znowu wykładowca, patrząc teraz w oczy Whitmanowi - Częste były procesy o wilkołactwo. Najbardziej znany przykład to proces niejakiego Gillesa Garniera. 1573 rok. Garnier zamordował kilkoro dzieci w okolicach burgundzkiego miasta Dole. Schwytany na gorącym uczynku zeznał, że zawarł pakt z diabłem, który pokazał mu jak stać się wilkiem za pomocą magicznego pasa. Został spalony na stosie 18 stycznia 1574 roku. Wcześniej poddano go rzecz jasna torturom, a ich lista i opis wyczerpałyby czas który mamy przeznaczony na mój wykład.

Spuścił wzrok z Malcolma i zaczął się przechadzać, mówiąc dalej.

- W tej lub innej postaci motyw powtarza się w bardzo wielu wierzeniach. Każdy z Neurów zmieniał się w wilka raz na rok, jak twierdzi Herodot. Berserkerowie u Wikingów. Wendigo, występujący w wierzeniach ludu Algonquin. Czasem klątwę przyjmowano dobrowolnie. W głębokim lesie w kotle warzy się magiczne zioła i wygłasza potężne inkantacje. Na końcu zaś narzuca na siebie skórę wilka i człowiek zostaje przeklęty. Łączy go z tą wilczą skórą magiczna więź, kiedy ją nałoży może zmienić się w wilka. Jednak w pełni odczuwa wszystko co się dzieje z tą skórą, cięcie jej nożem powoduje głębokie rany na plecach, zaś spalenie może wręcz zabić. Takich ludzi nazywano "Pasterzami wilków" gdyż mieli władzę nad tymi zwierzętami, mogli więc polować na ludzi całym stadem. Posiadali też dar wilczej mowy w której to wydawali rozkazy. Wierzono też, że wilkołakiem można stać się za sprawą rzuconego uroku lub po ukąszeniu przez innego wilkołaka. Przeistoczenie w wilka było również czasem możliwe nawet dzięki natarciu się specjalną maścią.

Złapał oddech.

- Wreszcie mitologie słowiańska i germańska. Wilkołak pojawia się szeroko w wierzeniach słowiańskich…- profesor zmienił kierunek przemieszczania się – Człowiek-wilk. Przemieniony w wilka, lub hybrydę, stawał się groźny, w morderczym szale atakował ludzi i zwierzęta domowe. Najczęściej nie pamiętał tego, co robił w czasie przeistoczenia. Niekiedy nawet taki człowiek nie wiedział w ogóle, że jest wilkołakiem. Stwory te nienawidziły srebra, którego posiadanie miało być skuteczną przed nimi obroną. Po przemianie miała nie imać się ich żadna broń, jeśli nie była srebrna. Taka broń powodowała przerwanie przemiany i powrót do ludzkiej postaci. Osoby takie pętano srebrnymi łańcuchami przy pełni księżyca, co uniemożliwiało transformację. Osobiście uważam tę figurę za raczej folklorystyczną niż mityczną, a wierzenia te zapewne wywodzą się z pradawnego szacunku do groźnego zwierzęcia żyjącego niegdyś powszechnie w puszczach północnej i wschodniej Europy. W mroźne zimy często to właśnie wilka obawiano się najbardziej.


Von Treskov wypił wodę do końca, i energicznie odstawił szklankę na ławę. Stuk poniósł się echem.


- Na koniec tego ustępu warto wspomnieć o ciekawej uliczce prowadzącej z naszych rozważań wprost na pole psychologii. Likantropia. Inaczej wilkołactwo. W przeciwieństwie do zmieniających się w wilki ludzi, ono figuruje zupełnie realnie w psychologii. Jest to głębokie przekonanie pacjenta że jest wilkiem lub dzikim zwierzęciem. Choć nie następuje, rzecz jasna, przemiana fizyczna, pacjent może wierzyć iż miała ona miejsce i stać się niebezpieczny dla postronnych.


U niektórych słuchaczy, po raz pierwszy zobaczył iskrę prawdziwego zainteresowania.



- Nie mamy czasu, by poświęcać się duchowym aspektom przemian. – usiadł wykładowca, kontynuując – To temat na osobny wykład. Zaznaczę tylko zarys. Zwierzę jest w likantropii drugą, równorzędną formą żywej istoty ludzkiej, natomiast w reinkarnacji jest tylko naczyniem dla duszy zmarłego. Wchodzimy na wielkie pole zagadnień zmiennokształtności, ale też na jeszcze bardziej rozległe: samej istoty przemiany. Przemiana może być zależna od woli człowieka lub nie; może mieć charakter przemijający lub stały; może jej ulegać sam człowiek lub też jego sobowtór; zdarza się, że przemianie ulega jedynie dusza, która wychodzi z ciała, pozostawiając je w stanie głębokiego transu, sama zaś wyrusza na krwawe łowy. Zdarza się, że zwierzę jest jedynie posłańcem człowieka, chowaniec, którego związek z właścicielem objawia się tym, że zranienie doznane przez zwierzę jest współodczuwane przez niego. Zjawiska takie, jak współodczuwanie, przemiana w formę zwierzęcą lub też posiadanie i posyłanie chowańca (niezależnie od tego, czy jest on prawdziwy, czy żyje w sferze duchowej), przypisywane bywają również czarownikom płci obojga – wątek ów występuje niezależnie od rejonu geograficznego.


Profesor rozejrzał się po sali.


- Czarownicy, drodzy Państwo. Według pierwotnych wierzeń z regionów północnej i centralnej Ameryki, zachodniej Afryki i Australii oraz innych części świata, wchodzący w dorosłość mężczyzna pozyskuje ducha opiekuńczego. W niektórych plemionach indiańskich młody człowiek zobowiązany jest zabić zwierzę, o którym śnił podczas inicjacyjnego postu; jego pazury, skórę lub pióra chowa do małego woreczka, który staje się jego "lekami". "Leki" powinien otaczać szczególną troską i nie wolno mu ich zgubić, ponieważ nie da się uzyskać następnych. Zamiast woreczków mogą występować też inne przedmioty. Zgodnie z wierzeniami zachodniej Afryki w związek opiekuńczy wchodzi się poprzez więzy krwi, które są na tyle silne, że śmierć, która dotknęła zwierzę, zabiera również człowieka i vice versa. Wierzenia związane z przemianą ciała są niezwykle popularne w Afryce, w której moc przemiany przypisywana jest całym społecznościom zamieszkującym określone tereny. Zwykle przemianę w zwierzę postrzega się raczej jako element towarzyszący szkodliwej magii i akceptuje się, że w następstwie przyjęcia postaci bestii mogą zginąć ludzie.



Zamyślił się na moment.


- W innych rejonach świata posiadanie ducha opiekuńczego jest tylko przywilejem czarowników. Wyłącznie czarowników. Podobnie jak chociażby podróżowanie między światami. Do i z powrotem świata zmarłych, snów, mitów. Domena czarowników.

Teraz prawie wszystkie spojrzenia były skupione na wykładowcy.

- Powiem o tym parę słów, bo w bibliografii otrzymanej od pana…- spojrzał na Malcolma - …była powiązana pozycja.

Napił się wody z nowo napełnionej szklanki.

- Tamten Świat. – powiedział – Znowu mitologia słowiańska. Magiczna kraina, „Trzykrotnie Dziesiąte Królestwo”, poza granicami naszego świata. Nad ziemią, lub pod nią, czasem pod morzem. W wielu podaniach znajduje się pod drugiej stronie gęstego lasu, który opływa płonąca rzeka. Cel wypraw herosów, często po jakiś przedmiot, zwykle złoty – złote jabłko, złoty ptak i tak dalej . Zstąpienie. Drogi do Tamtego Świata strzegą przerażające potwory. Jedna z teorii głosi że wyprawy herosów tam i z powrotem odzwierciedlają wiarę w peregrynację kapłanów-czarowników wpadających w trans dla zyskania mocy i mądrości.

Gebhard von Treskov rozjerzał się po słuchaczach. Ostatnie ustępy wydawały się ich nieco bardziej poruszyć. Gnieniegdzie pojawiły się ciche rozmowy.

- Możemy kontynuować? - zapytał profesor.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 31-01-2012 o 12:56.
arm1tage jest offline