Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2012, 19:29   #32
folkien
 
folkien's Avatar
 
Reputacja: 1 folkien nie jest za bardzo znany
Tarquinn jeszcze przez chwilę był podekscytowany, to była pierwsza walka kompanii. Skupiając się na śpiewie, zobaczył, jak diablica pada martwa po atakach towarzyszy, nie zauważył natomiast nacierającej na niego drugiej napastniczki. Kątem oka widział jej zamach, lecz zanim podniósł swą broń do sparowania ciosu, jej sztylet już był tuż przy jego sercu. W ostatniej chwili otrząsnął się i rzucił się w tył, przez co atak ominął witalne organy, a zafundował mu jedynie ranę na ramieniu. Bard zaklął bardziej ze złości, niż z bólu. Leżąc na ziemi spostrzegł jak buzdygan uderza w ramię diablicy, miażdżąc kość i barwiąc się na czerwono.

Grajek otwierał już usta, by podziękować Gerardowi za pomoc, lecz ten już gnał na odsiecz krasnoludowi, który próbował uporać się ze zwierzęciem. Półelf zaczął podnosić się z pozycji leżącej, gdy nagle usłyszał wrzask brodacza, a po chwili pisk uciekającego psa. Gdy stał, spojrzał jedynie na nogę Tirlona, to wystarczyło, by zdał sobie sprawę, że to dopiero początek wędrówki.

Rozejrzał się jeszcze na wszelki wypadek, po czym podniósł z ziemi broń diablicy. Wąska rana na ramieniu, chociaż płytka i wyglądała niegroźnie, lekko piekła, toteż chciał sprawdzić czy ostrze nie jest zatrute. Nie zauważył jednak niczego szczególnego na kawałku stali, toteż jedynie zaklął i kopnął nieprzytomną diablicę w plecy.

- To nowa kurtka była, szmato!- po chwili zawołał do towarzyszy - Weźcie jakiś powróz i ją zwiążcie, może na coś się przyda jak się obudzi!-

Tarquinn splunął na ziemię i ruszył w stronę chatynki, aby otworzyć drzwi Gerardowi prowadzącemu rannego brodacza.

W środku panował półmrok, płomienie wesoło tańczyły w palenisku na którym najwyraźniej niedawne lokatorki przygotowywały obiad. Okno było nadzwyczaj brudne, więc bard zostawił drzwi otwarte, gdy nagle usłyszał cichy jęk. Wszedł za Kirkanem do dalszej izby. Pod stołem, rzucony niedbale niczym szmata do podłogi, leżała związana jakaś postać, która zawzięcie miotała się i próbowała coś powiedzieć przez knebel, gdy zauważyła, że ktoś zwrócił na nią uwagę. Po bliższych oględzinach postać okazała się niziołkiem. Grajek nie namyślając się zbyt długo, ukląkł obok niego ze sztyletem w dłoni i zaczął rozcinać więzy. Po chwili jeniec był już wolny, lecz skrępowanie odcisnęło swoje piętno, niziołek ledwo stał na nogach, kołysząc się na lewo i prawo, wreszcie opadł na jedno ze stojących przy stole krzeseł.

Gdy tylko złapał oddech, zaczął znów się rzucać, ostrzegając swych wybawicieli o diablicach, lecz Tarquinn już go nie słuchał.

~Niech go inni uspokajają~ pomyślał po czym powiódł wzrokiem wzdłuż półek ze słojami i zatrzymał go dopiero na stojącej w kącie zakurzonej skrzyni. Podszedł do niej niespiesznie, nie zwracając uwagę na rozmowę za swymi plecami.

Skrzynia miała żelazne okucia, w paru miejscach zaczynała je już nadgryzać rdza. Trubadur nie zauważył żadnej kłódki na zatrzasku wieka, zawahał się na moment, lecz jego wrodzona ciekawość zwyciężyła. Ostrożnie uniósł wieko i oparł je o ścianę. Światło już tu prawie nie docierało, zobaczył zawartość skrzyni tylko dzięki swej zdolności widzenia w ciemnościach. W skrzyni była cała sterta żelastwa, stali i wszelakiego złomu. Powiódł po niej wzrokiem, rzuciło mu się na oczy kilka przedmiotów. Stalowy hełm z nasalem miał dziurę w okolicach skroni, dziwnym trafem akurat szerokości sztyletu wbitego aż po rękojeść. Widać ten, kto był autorem owego otworu miał sporo krzepy. Obok hełmu leżały dwa pordzewiałe sztylety, kilka żelaznych łusek, trochę drutu i miecz. Bard chwycił rękojeść i wydobył miecz ze skrzyni. Zdmuchnął grubą warstwę kurzu z pochwy, oczyścił ją jeszcze ręką, po czym wyciągnął z niej klingę. Nie była w żadnym stopniu niezwykła, ot, miecz jakich wiele. Z uśmiechem popatrzył na wypolerowaną powierzchnię głowni, po czym skierował swój wzrok na przypasany sztylecik.

Bard chwycił pewniej rękojeść i dla próby zakręcił orężem młynka, jak za szczenięcych lat, gdy z innymi chłopcami w mieście okładali się nawzajem drewnianymi kijkami. Miecz ze świstem przyciął powietrze.
~Taaaak, to się zdecydowanie przyda.~ pomyślał półelf i wsunął miecz do pochwy, po czym rzemieniem przymocował całość do pasa na lewym biodrze.

Wreszcie odwrócił się, czując na sobie spojrzenia innych.
- No co? Przyda mi się taki mieczyk, bardziej się nadaje do walki niż ten pożal się boże pazurek - wskazał na sztylet. Było to tylko po części prawdą, Tarquinn wiedział że podczas walki w ciasnych pomieszczeniach, na przykład w wyjściu z wygódki, gdzie czeka na ciebie ktoś skory do przykładnego ukarania tego, kto przyprawił mu rogi, sztylet może się okazać najlepszym przyjacielem.
- Tak w ogóle, co z Tirlonem? Noga bardzo uszkodzona? - bard nie orientował się zbytnio w sztuce leczenia, ale nawet on domyślił się, że to nie przelewki. - Dacie radę go wyleczyć? - spytał, biorąc jeden z niewykorzystanych pasów materiału, którymi opatrzono nogę brodacza. - Chociaż podejrzewam, że zostaniemy tutaj na... jakiś czas. -

Grajek usiadł na krześle, zdjął z ramienia Meve i oparł instrument o ścianę i ściągnął kurtkę, po czym przyłożył opatrunek do lewego ramienia i zawiązał go drugą ręką, pomagając sobie zębami.

-Pal licho ranę, to jeszcze przeżyję - zaczął się żalić - ale kurtki nie odżałuję. Nowa, ledwie co ją kupiłem! A ta, psia jej mać, nożowniczka już mi ją musiała rozcharatać! - wreszcie uporał się z węzłem. Spojrzał jeszcze na zakrwawiony rękaw białej koszuli i splunął ze złością na podłogę.

Tarquinn przyjrzał się niziołkowi, przypominając sobie usłyszane strzępy rozmowy, wreszcie odezwał się:
-Reggis, tak? A czymże się trudnicie, panie Reggis? - zadał pytanie, z zadowoleniem zauważając, że opatrunek jako-tako zatamował krwawienie. Z doświadczenia wiedział, że rany cięte, nawet płytkie, wyglądają paskudnie i zawsze obficie krwawią - Mnie możesz zwać Tarquinn, jestem muzykiem. I będę nadal, jeżeli tamta dziwka nie uszkodziła mi za bardzo ręki.
 

Ostatnio edytowane przez folkien : 31-01-2012 o 19:35.
folkien jest offline