Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2012, 14:03   #104
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie przeszły. Gryzonie zatrzymały się za drzwiami. Nie przeszły. Nie przecisnęły. Nie próbowały nawet.
Jakaś niewidzialna bariera blokowała im przejście. Albo czyjaś wola.
Albrecht łapał oddech jak topielec niemal. Otarł wierzchem ręki spocone ze strachu czoło. Byli wszak bezpieczni. Na razie. Dopiero po chwili zorientował się, że sam siebie okłamuje. Nie byli bezpieczni!
Jedyne wyjście na zewnątrz jakie znali, blokowała horda krwiożerczych gryzoni. Nawet jeśli wymordują kultystów, to nadal nie znali drogi powrotnej na powierzchnię.
Butelka z piwem, winem, okowitą... z czymkolwiek! Jakże mu teraz brakowało alkoholu we krwi. Ten, którym kurował swe problemy w karczmie, skutecznie wypłoszył z jego krwi Księga.

Nerwy nerwami, a wyuczone wieloletnią praktyką odruchy zadziałały same. Dłonie sięgnęły od przepastnych kieszeni płaszcza, by wyjąć szmatkę, którą Alchemik sprawnie nasączył dwiema miksturami. Jedna odkażała rany, druga zwiększała krzepliwość krwi. Na pierwszy ogień poszła Kara, rana jej ucha była poważna.
-Już nie będziesz taka śliczna.- mruknął medyk opatrując jej ucho i odkażając rany. Kolejna była Dzierzba, medyk z odrazą przyglądał się jej zachowaniu, po czym burknął niczym do dziecka.- Pokaż dłoń.
Dziewczyna posłusznie wyjęła rękę z ust i uśmiechnęła się do niego okrwawionymi ustami. Niewielki krater wyrwanego ciała już wzbierał świeżą juchą, która spływała powoli wzdłuż palców, gromadząc się w gęstych kroplach na opuszkach palców.
Alchemik tylko pokiwał z dezaprobatą głową i docisnął do rany szmatkę nasączoną leczniczymi miksturami. Przez chwilę popiekło, ale efekt był od razu widoczny. Z rany przestała płynąć krew.
Albrecht nie zwrócił na to uwagi, kucnął i zaczął podwijać jej nogawki spodni, by odkazić i te rany. Wszak szczury są groźnie, nie tylko ze względu na zęby i pazury. Ale też i przez choroby które przenoszą. Dzierzba musiała także być tego świadoma, bo bez protestów poddawała się jego zabiegom. Może i nie powstrzymała gardłowego śmiechu, gdy zabierał się za jej spodnie, ale potem stała już spokojnie na lekko rozstawionych nogach i poprawiała oplot rzemieni na okrwawionej rękojeści. Nie drgnęła ani pod jego dotykiem, ani gdy medykamenty dotknęły żywego mięsa. Medyk szybko i bez większej delikatności przetarł drobne ranki na łydkach dziewczyny. Mruknął coś niezrozumiale pod nosem i wstał. Zabrudzoną szmatkę cisnął w kąt.
Na końcu tą samą operację powtórzył z Cierń, było podwijanie rękawów i nogawek i przetarcie ran świeżą szmatką nasączoną leczniczymi miksturami. Powolne, metodyczne działanie upartego medyka.
Po czym ruszył wraz ze wszystkimi w jedynym możliwym kierunku. W dół.

Widok jaki zastał na dole sparaliżował na moment medyka. Dłonie zaczęły mu drżeć. Twarz pokryła śmiertelna bladość. Zachwiał się, po czym lekko oparł dłonią o ścianę z trudem łapiąc oddech.
Trzymane ofiary w łapach posągu, niczym w szczękach imadeł. Torturowane. Jak kiedyś on.
Serce waliło jak młot, gdy wspomnienia wracały. Gdy ból łączył się z wizerunkiem kolczastej maski. I oczu patrzących przenikliwie i zimno. I podobnie artykułowanymi pytaniami.
Wspomnienia wracały. Wracał i strach. Albrecht siłą woli powstrzymywał mdłości.
-Łzy duszy.- dźwięk kobiecego głosu. Świst strzały. Charkot umierającego człowieka.
To pozwoliło się alchemikowi opanować swój lęk. Może nie tyle opanować, co przenieść go na inne zagrożenie.
Byli wszak atakowani, przez łuczniczkę w masce. Palce alchemika nerwowo grzebały wśród fiolek, by wreszcie złapać dwie z nich i cisnąć po kolei. Jedna miała zrobić zasłonę dymną, druga... była fiolką kwasu rzuconą do Dzierzby. Co by ją złapała i użyła. Albrecht nie łudził się. Nie potrafiłby celnie trafić w łuczniczkę. Nie na taką odległość. Nie przy tak zwinnym przeciwniku.

Cisnął fiolkami, najpierw jedną potem drugą, i po chwili zdał sobie sprawę z własnej pomyłki. W panice zamienił fiolki!
Ciśnięty do Dzierzby pojemnik rozbił się zasnuwając i ją i łuczniczkę gęstymi oparami dymu. A fiolka z kwasem trawiła kamień nie czyniąc nikomu większej szkody.
Albrecht zaklął głośno i ruszył do Księgi. Medyk zdawał sobie, że popełnił błąd, ale nie czas było się tym martwić. Księga konał.
Nie żeby alchemik żywił to tego bezlitosnego knypka jakiekolwiek ciepłe uczucia. Tak jak dla Księgi, ryży był narzędziem, takoż i Albrecht uważał kapłana za oręż, którego jeszcze nie mogli stracić.
Księga był potrzebny alchemikowi do przetrwania w tym miejscu. I dlatego musiał pożyć, jeszcze trochę.
Kątem oka zobaczył Karę popychającą Cierń i osłaniającą ją przed zagrożeniem. A kurka flaczek, kto jego będzie osłaniał?!
Albrecht kuląc się dopadł leżącego pacjenta. Ręce medykowi drżały. Nie było co bawić się w diagnozy. Księga konał. Potrzebny był cud. Znowu.
Potrzebna była ta sama mikstura która uratowała Dzierzbę. Alchemik wyrwał strzałę, nie bacząc na rozległe krwawienie jakie wywoła tym działaniem. Wyjął fiolkę ze swym skarbem. I zawahał się.

Spojrzał na jej zawartość . Co prawda rany nie były tak rozległe i mniej się jej na Księgę zmarnuje, ale... Jeśli teraz ją użyje, to mikstury starczy na jeszcze jeden cud. Ostatni.
Otwarł palcami ranę po strzale, nie bacząc ile boleści sprawia Księdze. Wkrótce kapłan i tak poczuje jeszcze większy ból. A ta myśl, sprawiała medykowi, pewną satysfakcję. Wlał miksturę wprost na otwartą ranę, po czym zerknął na walczącą Dzierzbę. Ona i jej przeciwniczka były jedynie dwoma cieniami w oparach gęstego dymu.
Zaś kapłanka przyciśnięta do posągu, podała prostą komendę Karze.- Przypilnuj go.
Sama zaś zajęła się badaniem statuy, za którą się kryła.

Obecność Kary, nieco podbudowała duchowo medyka który skupił się na obserwowaniu efektów działania cudownej mikstury.
Umierający dotąd kapłan niemalże zacisnął zęby z przeszywającego bólu i wił się na podłodze, ale rana zaczynała się zrastać, przerwane naczynia krwionośne i nerwy łączyć ze sobą. Księga żył, więc Albrecht uznał, że czas zadbać o swoje bezpieczeństwo.

Rozejrzał się nerwowo po sali. Kapłanka kręciła jakimś kołem, Dzierzba tańczyła ze śmiercią w oparach dymu. Brak wentylacji sprawiał, że opar, który na powierzchni dawno by się już rozwiał, tu nadal otulał kobiety swym całunem.
Kolejne sięgnięcie do przepastnych i licznych kieszeni swych szat. Upewnienie się, że fiolka którą wybrał zawiera to czego szuka. Smoczy oddech.
Albrecht upewnił się, że go ma i trzymając pochodnię czekał, aż... Księga mniej więcej dojdzie do siebie.
Nie zamierzał ruszać do boju. Nie był wojownikiem. Wolał się bronić, wolał czekać aż napastniczka ruszy na niego z nożami, pewna swych umiejętności. I wpadnie w pułapkę stożka ognia. Wtedy jej pewność siebie ją zgubi, a zwinność nie pomoże.
Ta jednakże nie wyszła oparów dymu. Dzierzba stawiła jej większy opór, niż się spodziewała.
Kapłan zaś wił i pojękiwał z bólu, pocąc się zapewne jak prosię na widok rzeźniczego topora. Otrzymywał to, co dawał innym. Ale wkrótce powinien móc działać.
Tymczasem bębny zaczęły dudnić. Czemu? Jak?
Ich dźwięk wzbudzał w alchemiku zarówno gniew jak i strach. Medyk rozejrzał się. Cierń kręciła kołem, Dzierzba walczyła, Księga powoli dochodził do siebie.
-Za mną. Ostrożnie.- Alchemik warknął niemalże do kary. I ruszył powoli mówiąc.- Trzeba zniszczyć te bębny.
Nie wiedział czemu. Nie wiedział po co. Ale wiedział, że nie powinny bębnić. Swym nienaturalnym zachowaniem owe instrumenty drażniły Albrechta i dlatego ostrożnie zbliżał się do nich, by je podpalić smoczym oddechem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-02-2012 o 16:35.
abishai jest offline