Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2012, 20:22   #92
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wysokie Wrzosowiska

2 Ches(Marzec)
po północy


"Grupa zachodnia"

W chatce pośrodku bagien, należącej już chyba z całą pewnością do najprawdziwszej wiedźmy, trzech śmiałków robiło co mogło, by pozbyć się zdradliwie atakujących ich w trakcie snu węży. Raetar dzięki magii ciskał nimi o ściany, Dagor ciął w najlepsze małe gadziny na dwie połówki, Morvin z kolei załatwiał je "Magicznymi pociskami".

Przyzwany przez Samotnika czworonóg, przypominający mocno z wyglądu Mastiffa Mroku, pognał zaś przez rozbite drzwi na parter, by zająć się wredną gospodynią. Już po paru chwilach rozległy się krzyki Soll, warkot stwora, jakieś huki przewracanych, czy i demolowanych mebli, dziwny świst i... zapanowała cisza. Cisza, która bardzo się Raetarowi nie spodobała.

- To wszystko na co cię stać? - Rozległ się z parteru głos staruchy, wsparty jej wrednym śmiechem.

W tym czasie w izbie szybko sobie poradzono z wężami, trzech mężczyzn spojrzało więc wyczekująco po sobie. Nieprzytomna, i nieświadoma prezentowania swych wdzięków Zinnaella, leżała zaś nadal niczym kamień na łożu. I nagle... nagle z dołu zaczęły dochodzić odgłosy dziwnego, narastającego brzęczenia. Coś mknęło schodkami prosto do nich, coś, co brzmiało dziwnie złowieszczo.

- Tysiąc ukłuć i ukąszeń, śmierć tym wielkim przez malutkich... - Zawodziła na dole starucha.

- Wiejcie głupcy! - Wydarł się nagle Morvin, rozpoznając w końcu przyczynę owego bzyczenia i brzęczenia niemal równocześnie z Raetarem.

Schodami na górę mknęła złowieszcza, czarna chmura tysiąca wszelakich owadów, gotowych zgładzić niemal każdą żywą istotę na swej drodze. Dość potężne, i co gorsze, wyjątkowo skuteczne zaklęcie przeciw wszelakim wrogom.


- Będę walczył! - Ryknął Krasnolud - Nigdzie nie idę!.
- Do cholery, powstrzymam to tylko na chwilę!
- Krzyknął ponownie Mag, wskazując małe okienko w izbie.

W chwili obecnej mieli naprawdę niewielkie szanse na przeżycie. Topór Dagora nie zdałby się na wiele w walce z chmarą owadów, a i sporo czarów mogło zawieść. Do tego zaś, mieli ze sobą nieprzytomną kobietę, która jak nic byłaby pierwszą ofiarą owego roju, a bez niej wszystko trafiłby szlag. Nie mogli ryzykować tak wiele i zostać, walcząc ramię w ramię z Morvinem przeciw Soll...

- Wycofamy się i zaatakujemy ją od tyłu! - Krzyknęła na swego brata Bruna - Koniec dyskusji!.

Morvin otoczył się więc jakąś poświatą, prując ze swej dłoni ogniem w nadciągający rój. Dagor cisnął krzesełkiem w okno, Raetar pochwycił z kolei w tym czasie nieprzytomną Kapłankę, po czym obaj wyskoczyli z piętra, z tym, że ten drugi wylądował wyjątkowo miękko dzięki magii, podczas gdy brodacz spadł z gracją worka kartofli. W ich niedoszłej sypialni doszło z kolei do jakiś głośnych wyładowań, trzasków, pojawił się wrzask wiedźmy, aż w końcu... piętro eksplodowało, sypiąc im na głowy płonącymi szczątkami.

Obaj jednak nie mieli czasu w obecnej chwili na sprawdzenie cóż tam też zaszło, oto bowiem nagle z boku pojawiło się gdzieś w ciemnościach wyjątkowo głośne sapanie. Gdy zwrócili tam swój wzrok, przy niewielkim dudnieniu ziemi z mroku wyłonił się naprawdę wielgachny potwór, samym wprost rykiem zwalając ich niemal z nóg.


- Schowaj ją gdzieś! - Krzyknął Dagor, pędząc już na wielkiego zwierza z toporem w dłoni!. Czy to był strażnik wiedźmy, jej "piesek", czy może przypadkowy, zwabiony hałasem smok?.







Góry Rauvin

2 Ches(Marzec)
około północy


"Grupa wschodnia"

Po pobłogosławieniu przez Pegasona mogił pojawił się nagle niespodziewany, ostry wiatr, porywający śnieg i niosący go w twarze zebranych. Wszystko jednak tak szybko ustało, jak i się pojawiło. Rozległo się za to dziwaczne buczenie, dobiegające zdecydowanie z cmentarzyka. Oczom zebranych ukazały się nagle zjawy, dosłownie wypływające ze swych grobów. Ludzie i nie-ludzie, Krasnoludy, wszyscy powoli unosili się coraz wyżej i wyżej, znikając w końcu gdzieś w ciemnościach niebios.

Jednak jedna ze zjaw unosiła się jeszcze tuż nad ziemią. Znajomy Wulframa, zbliżający się drogą powietrzną do grupki.

- Dzięki wom wszystkim!. Dzięki i tobie stary wilku - Hrothgar z uradowaną gębą zwrócił się i wprost do wojaka - Teroz zaznamy spokoju... a co żech wcześniej gadał...

Zatoczył dłonią półkręg, a wtedy rozbłysnęła wewnętrzna strona zimowego płaszcza noszonego w obecnej chwili przez Wulframa.

- Jak mówiłech, tak będzie, drogę już mocie. Żegnojcie wszyscy, i do zobaczenia po tomtej stronie Wulf! - Krasnolud zarechotał, po czym i on wystrzelił w przestworza, znikając szybko zebranym z oczu.

- Dziękujemy za pomoc - Zwróciła się po chwili Tropicielka do towarzyszących im kobiet, podczas gdy Kapłan z rozdziawioną gębą wpatrywał się ciągle w nocne niebo.
- Nie ma za co, w końcu tak należało uczynić - Odparła Berrin.
- To... to my sobie już pójdziemy... - Dodała niepewnie Alistiane.
- A macie gdzie przenocować? - Spytała jasnowłosa Berrin.
- Nie bardzo - Tropicielka uśmiechnęła się przelotnie.
- To może... - Zaczęła jasnowłosa.
- Berrin - Syknęła Redha.
- No co? - Odparła jej znajoma.
- Przecież ich nie znamy!.
- No ale nie mają gdzie spać, chcesz żeby zamarznęli?
- Obruszyła się Berrin.
- Nie nasz problem - Odparła twardo ruda.
- Może niech Jamaver zadecyduje w jaskini? - Kobieta nie odpuszczała, efektem tego pojawiła się cicha, puszczona pod nosem wiązanka z ust Redhy.

~

Poszli więc ponownie z kobietami i zwariowanym Kapłanem, a ten zgodził się przenocować podróżnych. W końcu byłoby nietaktem zostawiać ich tak na pastwę mrozu. O dziwo Jamaver pamiętał wszystko, co się z nim działo, gdy znajdował się pod wpływem klątwy, dlatego też nie omieszkał spytać co znaczyły słowa Krasnoluda i dziwny rozbłysk płaszcza jednego z mężczyzn.

...

Wspaniale urządzone, wykute w skałach pomieszczenia były kiedyś Krasnoludzkim posterunkiem, który jednak upadł w końcu pod nawałą wszędobylskich zielonoskórych. Następnie zaś szajka przemytników przepędziła Orki, tworząc tu swój magazyn na wszelką kontrabandę. Odeszli jednak wiele miesięcy temu, a Jamaver wraz z towarzyszkami odkrył z kolei to miejsce podczas jednej ze swych podróży. A ponieważ wiodło im się naprawdę dobrze, dzięki kilku własnym, często szalonym przygodom awanturniczym, postanowili zaadoptować miejsce dla własnych potrzeb, wyposażając je we wszystko co potrzebne do życia, a nawet kilka dodatkowych luksusów.


Takim oto sposobem Kapłan miał własne, zaciszne miejsce, gdzie mógł badać swą klątwę z dala od wścibskich oczu, dziewczyny z kolei mogły w spokoju pobierać od niego nauki, oraz rozwijać własne talenty wiążące magię objawień z magią wtajemniczeń. Całą piątkę łączyło zaś również coś więcej niż tylko powołanie życiowe, żyli więc sobie spokojnie w swoim gniazdku mając dosyć problemów trapiących ten świat, a skupiając się na własnych.

Gości mieli naprawdę rzadko, a kontakt z cywilizacją sporadyczny, wybierając się raz w miesiącu do oddalonego Sundabar, gdzie sprzedawali eliksiry, zwoje, oraz rzucali za opłatą czary. Wszyscy byli szczęśliwi, jakkolwiek banalnie to brzmiało, i być może komuś ciężko było zrozumieć taki styl życia, lecz cała piątka wyglądała na zadowoloną... no może poza Redhą, która zresztą wiecznie miała skwaszoną minę. Oprócz łaźni, będącej kiedyś niewielką kuźnią, była i duża sypialnia, połączona z pracownią Jamavera, wielka izba zajmowana przez dziewczyny, nieco mniejsza, będąca w sumie "rezerwą", gdy ktoś strzelał focha i chciał samotności - a którą obecnie zaoferowano na nocleg grupce z Silverymoon - oprócz tego mała biblioteczka, kapliczka, pracownia alchemiczna, salon z kominkiem i niewielki magazyn.

Berrin wraz z ciemnowłosą Shanillą, i zaoferowaną pomocą Alistiane, upichciły pyszną kolację, wszyscy więc zasiedli do wielkiego stołu, racząc się jadłem i napitkiem. Atmosfera z kolei była wyjątkowo luźna...


- Aj, gorące! - Pisnęła nagle Shanilla, parząc sobie sosem dziubek.
- To trzeba dmuchać - Pouczyła ją Berrin.
- Nie ma to jak dobre dmuchanko! - Wypaliła Redha, i po pierwszym, sekundowym szoku, towarzystwo ryknęło śmiechem.

- To gdzie dokładnie idziecie? - Spytał Kapłan, po czym upił wina z kielicha.
- Wybacz, ale nie mogę tego zdradzić - Odparła Tropicielka - Jak już wcześniej mówiłam, mamy tajną misję... no mogę jedynie zdradzić, iż szukamy kogoś w tych górach, kto pomoże Silverymoon w chwili potrzeby.
- Ale tu żadnego wielce potężnego Maga, czy kogoś podobnego nie ma
- Odezwała się czerwonowłosa Corina - To kogo szukacie?.

Półelfka uśmiechnęła się, jednak nie odezwała ani słowem, kręcąc jedynie lekko głową.

- No cóż - Trzasnął dłonią o stół gospodarz - Jak tajemnica wagi państwowej, to tajemnica!. Oby wam się powiodło!. - Po czym głośno się roześmiał.

- Ty jesteś łuczniczką... może i Tropicielką - Zaczęła nagle wyliczać Redha, wskazując poszczególne osoby palcem - Nasz genialny jednooki to wojak, a wy dwaj Magowie tak? - Spytała Tarina i Zotha, znów wprawiając w lekkie zakłopotanie Jamavera.










***

Komentarze jeszcze dziś

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 01-02-2012 o 22:54.
Buka jest offline