Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2012, 19:46   #91
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Gdy Wulfram zniknął na moment, by zamienić słówko z Alistiane...


- Nie ufam im - Wypalił Wulfram gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem słuchu towarzystwa. Nie czekając na odpowiedź tropicielki kontynuował - Pustelnik najpierw korzysta z magicznego kamuflażu, jakby musiał się przed kimś kryć... potem nasyła na nas swojego białego przyjaciela który chciał nas wybebeszyć bez szansy na jakiekolwiek wyjaśnienia a na końcu zamyka się w małej twierdzy w której w komplecie ma harem na własność. - Zatoczył ręką szeroki łuk po czym podsumował swój wywód : - Cała ta pustelnicza bajeczka nie trzyma się całości. - Chciał by jego obawy były wyśmiane. Wolałby się mylić.

- W sumie masz rację, trochę to wszystko dziwne. Nie bierzmy jednak pochopnych wniosków, łatwo się sparzyć - Odparła Alistiane - Czujni oczywiście, jednak spokojni.

-Aye, jeśli spróbuje jakichś sztuczek, to lepiej by było dla niego, gdyby nigdy się nie urodził.-Wyglądało na to że Wulfram mówił szczerze, zaś jego blizny źle wróżyły komukolwiek kto miał z nim na pieńku. Przez chwilkę milczał świdrując tropicielkę wzrokiem po czym ponownie przemówił.-Panienko,gdzie my właściwie się kierujemy ?

- Jutro rano wam wyjawię cel podróży, jesteśmy bowiem już całkiem niedaleko. Chyba się nie obrazisz? - Uśmiechnęła się do niego.

- Nie chciałbym być okrutny, ale egzystencja na szlaku jest dość nieprzewidywalna. "Dzisiaj żyjem, jutro gnijem" jak mawialiśmy.- Ostatnie MY zabrzmiało złowieszczo w jego ustach. Poczuł się niezwykle głupio musząc mówić te słowa. Oczywistym faktem była trudność w wyrażeniu emocji przez Wulframa, zwłaszcza w towarzystwie kobiety którą miał za zadanie ochraniać. Przecież w takim celu go wynajęto ?
- To misja dyplomatyczna, nic nam nie grozi poza zwykłymi niebezpieczeństwami typowymi dla podróżnych na szlaku. Armię Orków zostawiliśmy w końcu daleko za sobą - Wskazała omawiany kierunek pokazując kciukiem gdzieś za siebie - A ogólnie z tego co wiem, do młokosów się nie zaliczacie, więc poradzimy sobie z tym i owym.

Wulfram tylko wzruszył obojętnie ramionami. Miał nadzieję że spiczastoucha miała rację.

***

Skoro więc nikt nie miał już nic więcej do dodania, a wszelkie komentarze stosowne do sytuacji wyczerpano, nie pozostało nic innego, jak ruszyć na zewnątrz, i wybrać się do natrafionego wcześniej cmentarzyska, by pomóc nieszczęsnym duchom. Tylko Zoth się z tym jakoś ociągał. Łaźnia i piękne kobiety interesowały go znacznie bardziej, niż szlajanie się po śnieżnych bezkresach.
Grupce towarzyszył oczywiście Jamaver, wraz z rudowłosą Redhą i jasnowłosą Berrin, oraz... dwa wilki. Te nie odstępowały kobiet na krok, a grupka z Silverymoon odniosła dziwne wrażenie, że iż zwierzęce ślepia obserwują ich niemal każdy ruch. Choć mogło to oczywiście być przesadne wrażenie...

Kapłan, ledwie po wyjściu na świeże powietrze, od razu zaczął rozglądać się po okolicy głupkowatym wzrokiem, jego ubiór z kolei uległ dziwacznej przemianie, z “normalnego” w coś, co można było popularnie nazwać łachmanami.
- Robaaaaleeeeee - Zaczął zawodzić, zataczając wokół przypatrujących się mu osób szerokie koło, do tego od czasu do czasu podskakując - A księżniczka i tak nie przyjdzieeeeee...

Redha pokręciła w rezygnacji głową.
- Chodźmy, on i tak podąży za nami - Zwróciła się do pozostałych. Ruszyli więc przez śnieg, do miejsca gdzie prowadziła ich Tropicielka.

- On tak zawsze, gdy wyjdzie na dwór? - spytał Tarin, gdy Jamaver się przeobraził. - I skąd wiecie, że gdzieś nie pobiegnie?
- Zawsze - Odparła Berrin - Przez tą klątwę wygląda i zachowuje się jak wariat, ale jest niegroźny. A uciec, nie ucieknie, bywałyśmy już z nim wcześniej na powietrzu.
Odpowiedź kobiet zabrzmiała dla Wulframa wyjątkowo niezręcznie. Mówiły o kapłanie niczym o zwierzątku-pupilu którym dystyngowane damy się opiekowały. Większość życia ocierał się o okrutną śmierć na polu bitwy lecz w tym momencie pomyślał że to wcale nie taki najgorszy koniec.
- Zamienia się w normalnego człowieka pod każdym dachem, czy tylko w tej jaskini - zaciekawił się Tarin.
- A co to za różnica - wypalił obojętnie Wulfram - Zróbmy co trzeba i ruszajmy w swoją stronę - Zakończył ucinając rozmowę.
Nie dość, że brak kultury, to jeszcze ciekawości w nim za grosz, pomyślał nieco zdegustowany Tarin. Poza tym to najciekawszy temat do rozmowy. Pomijając towarzyszące im panie.
Po około dwóch kwadransach górskiego spacerku towarzystwo znalazło się przy przysypanych śniegiem mogiłach, Kapłan zaś sobie zaczął... między nimi hasać, niczym jakiś przerośnięty zając, nucąc coś pod nosem i chichocząc. Najwyraźniej nic tu i nikt go nie obchodził.
- I co teraz? - Spytały niemal równocześnie Redha i Alistiane.

- Tu spotkały nas duchy - powiedział Tarin. - Mam nadzieję, że się zaraz pojawią. Poczekajmy chwilę - zaproponował.
- Duchy, duchami, ale... no jak przekonamy Jamavera żeby zrobił co trzeba? - Spytała Berrin.
- Mam nadzieję, że coś go natchnie. - Odpowiedź Tarina zabrzmiała nieco niepewnie. - Te duchy zapewne też w to wierzą.
Wulfram wyszczerzył się złowieszczo po słowach Tarina. W wykonaniu jednookiego musiało być to piorunujący widok.
- Mogę pomóc znaleźć mu natchnienie. - zaproponował niejasno, wypuszczając przy tym obłoczek pary z ust.
Śnieg, zimno i jeszcze mokro” - myślał tymczasem zaklinacz. -”Zdecydowanie muszę wymyślić coś na takie okazje w przyszłości.
Duchy jednak jak na złość się nie pojawiały, zmrok zapadał coraz szybciej, a wiele osób z towarzystwa zaczynało odczuwać ziąb, stojąc w końcu prawie bez żadnego ruchu. Kapłan z kolei biegał sobie dalej między mogiłami, coś mamrocząc pod nosem i od czasu do czasu głupkowato się śmiejąc. Należało coś chyba wymyślić...
Gdyby tak zaczęli rozkopywać groby, może jakiś duch by wylazł, rozeźlony z powodu dewastowania miejsca spoczynku.
- Duchy w nocy powinny wyłazić, a nie w dzień ludzi zaczepiać - powiedział Tarin. - Może im wcale nie zależy na tym, by im ktoś pomógł? Podpuściły nas...
- Bywacie w tych okolicach? Widziałyście kiedyś te duchy? - zwrócił się do towarzyszek Jamavera.
- W okolicach tak, obok mogił to chyba i nawet raz przechodziłyśmy, ale duchów to nigdy tu nie było - Wyjaśniła Redha, po czym zwróciła się do Wulframa - Jak niby geniuszu chcesz go natchnąć?
Jego już jednak tam nie było. Zniknął gdzieś, a właściwie postanowił zainteresować pustelnika problemem dla którego go tu wezwano. Wulfram w swojej ciężkiej zbroi maszerował ku mogiłom wśród których buszował Jamaver. Grupa mogła wyłącznie patrzeć na jego szerokie plecy miarowo oddalające się od towarzystwa. Gdy znalazł się za plecami pustelnika położył mu dłoń na ramieniu, przyciągając jego uwagę.
- Już czas byś ulżył cierpiącym duszom. - powiedział głosem przywodzącym na myśl zsuwające się wieko kamiennej krypty.
- Może to i sposób - stwierdził Tarin. - Mam jednak pewne wątpliwości.Dobrze by było, gdyby Selune choć na moment obdarzyła go rozsądkiem - dodał.
Kapłan spojrzał na Wulframa całkiem zwyczajowym, skupionym wzrokiem. Zupełnie, jakby zdawało się, iż zrozumiał...
- Ciepły jabłecznik? - Spytał, rozdziawiając gębę w durnowatym uśmiechu. Więc jednak nie.
- Chyba nie o taki efekt chodziło - mruknął Tarin. - Może chce się najpierw napić na wzmocnienie? Nie macie czasem jakiejś manierki?
Dłoń Wulframa stanowczo zacisnęła się na ramieniu kapłana, prowadząc go niczym cielę w kierunku centralnego punktu pobitewnego cmentarzyska. Jego uścisk zapewnie nie sprawiał bólu lecz dawał do zrozumienia z jaką łatwością mógł sprawić że kości zamienią się w papkę. Wydawało się że wojownik wie co robi.
- Na Selune... - mruknął Tarin, widząc co się dzieje. - Lepiej by było, gdyby łaskawa bogini zesłała na swego sługę trochę... opamiętania i przebłysk świadomości.
Wulfram, dotarłszy do miejsca w które niegdyś było sercem bitwy, wykrzyknął gromko :
- Polegli wojownicy, pogromcy orczych plemion.. Oto jest kapłan którego obecności pragnęliście. Wzywam was, byście przedstawili mu wasze cierpienia.

I.. nic. Cmentarzyk wciąż świecił pustką, czy też i raczej był coraz bardziej spowijany zapadającym mrokiem. A Jamaver, spoglądając to na Wulframa, to na okolicę, zaczął durnowato przyklaskiwać, podskakując od czasu do czasu w miejscu.
- Może... może trzeba z nim... sama nie wiem... - Odezwała się Tropicielka - Bo powiadają, że z wariatem to jak z dzieckiem?.

Wulfram warknął najpierw groźnie jednak wyjątkowo szybko się opanował. Spojrzał na pustelnika swym jedynym okiem po czym głosem wyjątkowo ciepło brzmiącym spytał.
- Chcesz ciepłej szarlotki ? - Zdziwienie które opanowało otaczającą go grupę zdawało się wręcz kłuć w oczy. Czyżby i on zwariował? Może wszystkich ich to czekało na tym zapomnianym przez bogów i ludzi miejscu? Pojawił się jeden czy dwa chichoty, Kapłan jednak przytaknął energicznie, wychodziło więc na to, iż zrozumiał. Ba, zaczął nawet zacierać ręce...
- Mmmm dobra szarlotka, ciepła, pachnąca ale dostaniesz ją dopiero gdy będziesz grzeczny - łudził Wulfram - Będziesz grzeczny, Prawda ?
- Yhy yhy - Przytaknął Kapłan.
- Powiedz, że poświęcasz ten cmentarz - podpowiedział mu Tarin. - W imieniu Selune.
- Nie rób z niego większego idioty niż już jest - Obruszyła się nagle do Wulframa Redha.
- W tym miejscu jest wiele smutnych duchów - Ciągnął niezrażony wojownik.- Jeśli jesteś grzeczny to im pomożesz zasnąć spokojnie - kontynuował - Bo chcesz im pomóc prawda?
Jamaver, zamiast ponownie przytaknąć, opadł na oba kolana, po czym zaczął... jeść śnieg z mogił.
- Farlotka... - Mamrotał pod nosem. - Dobla farlotka...
Wulfram gwałtownie poderwał go na na nogi, mamrocząc gniewnie - Niegrzeczny Jamaver. Po chwili zaś postanowił spróbować ponownie - Może być cała twoja, pyszna szarlotka - kusił. - Spraw tylko by duchy odeszły w zaświaty, gdy one spoczną będziesz miał tyle szarlotki ile zechcesz - zmusił pustelnika by ten spojrzał w jego oko. -Zrób to.
- Poproś Księżycową Pannę, by je odesłała - zasugerował Tarin. - Poproś, by odesłała wszystkie duchy do królestwa Kelemvora.
Ciekawe co teraz robią orki? Pewnie ostatnie niedobitki, które nie nawiały do pałacu już nie żyją” - zastanawiał się Zoth’illam, nie mając nic lepszego do roboty. -”Głowy nabite na włócznie, flaki rozwleczone po ziemi. Nie zazdroszczę temu, kto będzie to wszystko sprzątał” - przyznał sam przed sobą. -”Ciekawe, czy to przesłodzone miasto wyciągnie z tego jakąś nauczkę”. W to ostatnie zaklinacz jednak jakoś nie wierzył.

- Nie mogę już tego słuchać i na to patrzeć - Odezwała się smutnie Berrin, kryjąc twarz w dłoniach - Męczycie go. A on dla nas jak rodzina.
Redha miała zamiar również coś powiedzieć, czyniąc krok w stronę Kapłana i Wulframa, gdy nagle Jamaver zamrugał ślepkami. Spojrzał na woja, następnie na pozostałych, po czym pochwycił swój wiszący na szyi talizman Selune, i zaczął coś mamrotać pod nosem!.

Po kilkunastu słowach Kapłana z talizmanu buchnął dziwaczny podmuch, rozchodzący się po górskim cmentarzyku, lekko poruszając świeży puch leżący na mogiłach. Czyżby właśnie zwariowany Jamaver w końcu uczynił o co go tak usilnie proszono?
 

Ostatnio edytowane przez Grytek1 : 01-02-2012 o 20:20.
Grytek1 jest offline  
Stary 01-02-2012, 20:22   #92
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wysokie Wrzosowiska

2 Ches(Marzec)
po północy


"Grupa zachodnia"

W chatce pośrodku bagien, należącej już chyba z całą pewnością do najprawdziwszej wiedźmy, trzech śmiałków robiło co mogło, by pozbyć się zdradliwie atakujących ich w trakcie snu węży. Raetar dzięki magii ciskał nimi o ściany, Dagor ciął w najlepsze małe gadziny na dwie połówki, Morvin z kolei załatwiał je "Magicznymi pociskami".

Przyzwany przez Samotnika czworonóg, przypominający mocno z wyglądu Mastiffa Mroku, pognał zaś przez rozbite drzwi na parter, by zająć się wredną gospodynią. Już po paru chwilach rozległy się krzyki Soll, warkot stwora, jakieś huki przewracanych, czy i demolowanych mebli, dziwny świst i... zapanowała cisza. Cisza, która bardzo się Raetarowi nie spodobała.

- To wszystko na co cię stać? - Rozległ się z parteru głos staruchy, wsparty jej wrednym śmiechem.

W tym czasie w izbie szybko sobie poradzono z wężami, trzech mężczyzn spojrzało więc wyczekująco po sobie. Nieprzytomna, i nieświadoma prezentowania swych wdzięków Zinnaella, leżała zaś nadal niczym kamień na łożu. I nagle... nagle z dołu zaczęły dochodzić odgłosy dziwnego, narastającego brzęczenia. Coś mknęło schodkami prosto do nich, coś, co brzmiało dziwnie złowieszczo.

- Tysiąc ukłuć i ukąszeń, śmierć tym wielkim przez malutkich... - Zawodziła na dole starucha.

- Wiejcie głupcy! - Wydarł się nagle Morvin, rozpoznając w końcu przyczynę owego bzyczenia i brzęczenia niemal równocześnie z Raetarem.

Schodami na górę mknęła złowieszcza, czarna chmura tysiąca wszelakich owadów, gotowych zgładzić niemal każdą żywą istotę na swej drodze. Dość potężne, i co gorsze, wyjątkowo skuteczne zaklęcie przeciw wszelakim wrogom.


- Będę walczył! - Ryknął Krasnolud - Nigdzie nie idę!.
- Do cholery, powstrzymam to tylko na chwilę!
- Krzyknął ponownie Mag, wskazując małe okienko w izbie.

W chwili obecnej mieli naprawdę niewielkie szanse na przeżycie. Topór Dagora nie zdałby się na wiele w walce z chmarą owadów, a i sporo czarów mogło zawieść. Do tego zaś, mieli ze sobą nieprzytomną kobietę, która jak nic byłaby pierwszą ofiarą owego roju, a bez niej wszystko trafiłby szlag. Nie mogli ryzykować tak wiele i zostać, walcząc ramię w ramię z Morvinem przeciw Soll...

- Wycofamy się i zaatakujemy ją od tyłu! - Krzyknęła na swego brata Bruna - Koniec dyskusji!.

Morvin otoczył się więc jakąś poświatą, prując ze swej dłoni ogniem w nadciągający rój. Dagor cisnął krzesełkiem w okno, Raetar pochwycił z kolei w tym czasie nieprzytomną Kapłankę, po czym obaj wyskoczyli z piętra, z tym, że ten drugi wylądował wyjątkowo miękko dzięki magii, podczas gdy brodacz spadł z gracją worka kartofli. W ich niedoszłej sypialni doszło z kolei do jakiś głośnych wyładowań, trzasków, pojawił się wrzask wiedźmy, aż w końcu... piętro eksplodowało, sypiąc im na głowy płonącymi szczątkami.

Obaj jednak nie mieli czasu w obecnej chwili na sprawdzenie cóż tam też zaszło, oto bowiem nagle z boku pojawiło się gdzieś w ciemnościach wyjątkowo głośne sapanie. Gdy zwrócili tam swój wzrok, przy niewielkim dudnieniu ziemi z mroku wyłonił się naprawdę wielgachny potwór, samym wprost rykiem zwalając ich niemal z nóg.


- Schowaj ją gdzieś! - Krzyknął Dagor, pędząc już na wielkiego zwierza z toporem w dłoni!. Czy to był strażnik wiedźmy, jej "piesek", czy może przypadkowy, zwabiony hałasem smok?.







Góry Rauvin

2 Ches(Marzec)
około północy


"Grupa wschodnia"

Po pobłogosławieniu przez Pegasona mogił pojawił się nagle niespodziewany, ostry wiatr, porywający śnieg i niosący go w twarze zebranych. Wszystko jednak tak szybko ustało, jak i się pojawiło. Rozległo się za to dziwaczne buczenie, dobiegające zdecydowanie z cmentarzyka. Oczom zebranych ukazały się nagle zjawy, dosłownie wypływające ze swych grobów. Ludzie i nie-ludzie, Krasnoludy, wszyscy powoli unosili się coraz wyżej i wyżej, znikając w końcu gdzieś w ciemnościach niebios.

Jednak jedna ze zjaw unosiła się jeszcze tuż nad ziemią. Znajomy Wulframa, zbliżający się drogą powietrzną do grupki.

- Dzięki wom wszystkim!. Dzięki i tobie stary wilku - Hrothgar z uradowaną gębą zwrócił się i wprost do wojaka - Teroz zaznamy spokoju... a co żech wcześniej gadał...

Zatoczył dłonią półkręg, a wtedy rozbłysnęła wewnętrzna strona zimowego płaszcza noszonego w obecnej chwili przez Wulframa.

- Jak mówiłech, tak będzie, drogę już mocie. Żegnojcie wszyscy, i do zobaczenia po tomtej stronie Wulf! - Krasnolud zarechotał, po czym i on wystrzelił w przestworza, znikając szybko zebranym z oczu.

- Dziękujemy za pomoc - Zwróciła się po chwili Tropicielka do towarzyszących im kobiet, podczas gdy Kapłan z rozdziawioną gębą wpatrywał się ciągle w nocne niebo.
- Nie ma za co, w końcu tak należało uczynić - Odparła Berrin.
- To... to my sobie już pójdziemy... - Dodała niepewnie Alistiane.
- A macie gdzie przenocować? - Spytała jasnowłosa Berrin.
- Nie bardzo - Tropicielka uśmiechnęła się przelotnie.
- To może... - Zaczęła jasnowłosa.
- Berrin - Syknęła Redha.
- No co? - Odparła jej znajoma.
- Przecież ich nie znamy!.
- No ale nie mają gdzie spać, chcesz żeby zamarznęli?
- Obruszyła się Berrin.
- Nie nasz problem - Odparła twardo ruda.
- Może niech Jamaver zadecyduje w jaskini? - Kobieta nie odpuszczała, efektem tego pojawiła się cicha, puszczona pod nosem wiązanka z ust Redhy.

~

Poszli więc ponownie z kobietami i zwariowanym Kapłanem, a ten zgodził się przenocować podróżnych. W końcu byłoby nietaktem zostawiać ich tak na pastwę mrozu. O dziwo Jamaver pamiętał wszystko, co się z nim działo, gdy znajdował się pod wpływem klątwy, dlatego też nie omieszkał spytać co znaczyły słowa Krasnoluda i dziwny rozbłysk płaszcza jednego z mężczyzn.

...

Wspaniale urządzone, wykute w skałach pomieszczenia były kiedyś Krasnoludzkim posterunkiem, który jednak upadł w końcu pod nawałą wszędobylskich zielonoskórych. Następnie zaś szajka przemytników przepędziła Orki, tworząc tu swój magazyn na wszelką kontrabandę. Odeszli jednak wiele miesięcy temu, a Jamaver wraz z towarzyszkami odkrył z kolei to miejsce podczas jednej ze swych podróży. A ponieważ wiodło im się naprawdę dobrze, dzięki kilku własnym, często szalonym przygodom awanturniczym, postanowili zaadoptować miejsce dla własnych potrzeb, wyposażając je we wszystko co potrzebne do życia, a nawet kilka dodatkowych luksusów.


Takim oto sposobem Kapłan miał własne, zaciszne miejsce, gdzie mógł badać swą klątwę z dala od wścibskich oczu, dziewczyny z kolei mogły w spokoju pobierać od niego nauki, oraz rozwijać własne talenty wiążące magię objawień z magią wtajemniczeń. Całą piątkę łączyło zaś również coś więcej niż tylko powołanie życiowe, żyli więc sobie spokojnie w swoim gniazdku mając dosyć problemów trapiących ten świat, a skupiając się na własnych.

Gości mieli naprawdę rzadko, a kontakt z cywilizacją sporadyczny, wybierając się raz w miesiącu do oddalonego Sundabar, gdzie sprzedawali eliksiry, zwoje, oraz rzucali za opłatą czary. Wszyscy byli szczęśliwi, jakkolwiek banalnie to brzmiało, i być może komuś ciężko było zrozumieć taki styl życia, lecz cała piątka wyglądała na zadowoloną... no może poza Redhą, która zresztą wiecznie miała skwaszoną minę. Oprócz łaźni, będącej kiedyś niewielką kuźnią, była i duża sypialnia, połączona z pracownią Jamavera, wielka izba zajmowana przez dziewczyny, nieco mniejsza, będąca w sumie "rezerwą", gdy ktoś strzelał focha i chciał samotności - a którą obecnie zaoferowano na nocleg grupce z Silverymoon - oprócz tego mała biblioteczka, kapliczka, pracownia alchemiczna, salon z kominkiem i niewielki magazyn.

Berrin wraz z ciemnowłosą Shanillą, i zaoferowaną pomocą Alistiane, upichciły pyszną kolację, wszyscy więc zasiedli do wielkiego stołu, racząc się jadłem i napitkiem. Atmosfera z kolei była wyjątkowo luźna...


- Aj, gorące! - Pisnęła nagle Shanilla, parząc sobie sosem dziubek.
- To trzeba dmuchać - Pouczyła ją Berrin.
- Nie ma to jak dobre dmuchanko! - Wypaliła Redha, i po pierwszym, sekundowym szoku, towarzystwo ryknęło śmiechem.

- To gdzie dokładnie idziecie? - Spytał Kapłan, po czym upił wina z kielicha.
- Wybacz, ale nie mogę tego zdradzić - Odparła Tropicielka - Jak już wcześniej mówiłam, mamy tajną misję... no mogę jedynie zdradzić, iż szukamy kogoś w tych górach, kto pomoże Silverymoon w chwili potrzeby.
- Ale tu żadnego wielce potężnego Maga, czy kogoś podobnego nie ma
- Odezwała się czerwonowłosa Corina - To kogo szukacie?.

Półelfka uśmiechnęła się, jednak nie odezwała ani słowem, kręcąc jedynie lekko głową.

- No cóż - Trzasnął dłonią o stół gospodarz - Jak tajemnica wagi państwowej, to tajemnica!. Oby wam się powiodło!. - Po czym głośno się roześmiał.

- Ty jesteś łuczniczką... może i Tropicielką - Zaczęła nagle wyliczać Redha, wskazując poszczególne osoby palcem - Nasz genialny jednooki to wojak, a wy dwaj Magowie tak? - Spytała Tarina i Zotha, znów wprawiając w lekkie zakłopotanie Jamavera.










***

Komentarze jeszcze dziś

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 01-02-2012 o 22:54.
Buka jest offline  
Stary 05-02-2012, 20:10   #93
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
ulfram całe niemal swe życie sprzedawał siłę swego ramienia i umiejętności temu kto płacił więcej. Teraz znów kroczył dumnie, ku siedzibie pustelnika, dzierżąc miły sercu ciężar ostrza u boku. Los nie przeznaczył mu roli kupca, czy skryby siedzącego za zakurzonym blatem biurka. Był za to wdzięczny. Zawsze przeznaczony był mu miecz i życie pełne przygód. Gdy nikt nie mógł go słyszeć, radośnie nucił jakieś zapomniane wojackie piosenki.Wolna wola jest wojownika, z jednej strony lubił wygody domowego zacisza lecz ni kapłani ni kobiety nigdy nie byli w stanie zmusić go do uległości. Osiadł w Silverymoon wybierając to miejsce na swój dom, a teraz jakiś zuchwalec chciał wszystko zniszczyć. Nie mógł na to pozwolić. I tak oto znalazł się tu, siedząc za stołem nieznanego człowieka i przysłuchując się wartko toczącej się rozmowie.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 17-02-2012, 21:03   #94
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
oth wzruszył ramionami. - Mag? E tam -rzucił lekceważąco. - Jestem dyplomatą, za co zresztą Silverymoon ma mi zapłacić - a przynajmniej powinno.
Czy ja milczałem przez ostatnią dobę? ”- zapytał sam siebie. -” Wszystko wskazuje na to, że tak. To ja potrafię milczeć przez dobę? ”. Ludzie czasem dowiadywali się o sobie najdziwniejszych rzeczy.

-Jeśli się bardzo uprzesz, to można tak powiedzieć. - Tarin skinął z namysłem głową. - Określenie co prawda mało precyzyjne, ale co mi tam. A wy? Czym się zajmujecie? - odbił pytanie.
- Tą samą dziedziną - Odparła zwięźle Redha.
- Nie wszystkie... - Sprostowała Berrin - Ja i Shanilla łączymy magię objawień z magią wtajemniczeń. Redha ma wrodzony talent magiczny, a Corina podąża drogą Jamavera.

Tarin słuchał zaś wyjaśnień jednym uchem, zauważył bowiem, iż ciemnowłosa Shanilla, nie wyróżniająca się niczym szczególnym na tle pozostałych dziewczyn, zaczęła nagle delikatnie jeździć językiem po swych ustach, wszystko z kolei skierowane pod adresem Tarina! Tropicielka również to zauważyła, zaczynając z tego powodu wielokrotnie mrugać oczami...

- Wrodzony talent magiczny? - zapytał uprzejmie Zoth’illam. - Brzmi bardzo intrygująco.
Podobno to brzmiało intrygująco. Tak przynajmniej słyszał on sam przez te wszystkie lata.
- Sam coś o tym powinieneś wiedzieć - Powiedziała Redha, minimalnie, naprawdę minimalnie się uśmiechając.

-Ci, co nie muszą studiować magii przez długie lata to w dużym stopniu szczęściarze - stwierdził Tarin. -Nie muszą siedzieć nad księgami i mogą te godziny przeznaczyć na różne przyjemności. - Obdarzył uśmiechem wszystkie cztery panny równocześnie, starając się nie wyróżniać żadnej z nich. W końcu zbytnie zainteresowanie się jedną z nich mogłoby się nie spodobać szanownemu gospodarzowi.
- W sumie tak - Przytaknął Kapłan - Ale jedni ślęczą na księgami, inni się modlą, jeszcze inni medytują, zawsze trzeba się choć trochę napracować... a propos pracowania, skocz Shanillo jeszcze po winko, bo ubywa - Zwrócił się do ciemnowłosej Jamaver. Ta w milczeniu, i z uśmiechem sminęła głową, po czym wstała od stołu i ruszyła do innego pomieszczenia. A że przechodziła obok Kapłana, ten nagle zdzielił jej pośladek solidnym klapsem. Shanilla ponownie się uśmiechnęła...
- Pozwolisz, że o coś spytam? - Odezwała się do gospodarza Tropicielka, a gdy ten przytaknął, kontynuowała - Nie da się zauważyć, że jesteście ze sobą na... że się bardzo spoufalacie. Moi towarzysze zaś wodzą za pannicami oczami...
- A to nic - Wzruszył ramionami Kapłan - Wyznajemy zasadę wolnej miłości. Nie musicie się więc panowie krępować! - Roześmiał się, znowu trzaskając dłonią o blat stołu, a Alistiane ponownie zamrugała oczkami.

A jako, że jest tu kapłan, nie trzeba się martwić syfilisem. Świetnie ” - ale zaklinacz jakoś nie był specjalnie rozentuzjazmowany wiadomością.

Nigdy nie chodźmy na łatwiznę”, pomyślał z przekąsem Tarin. W niektórych prymitywnych kulturach do dobrych obyczajów należało oferowanie przybyszowi jednej z żon. Przybysz powinien oczywiście skorzystać z daru, zaś rankiem odwdzięczyć się należycie. Albo i wcześniej, na przykład własną żoną, jeśli takową przypadkiem ze sobą posiadał. Nie sądził jednak, by Alistiane zechciała wystąpić w charakterze ewentualnego zamiennika.
-Trudny wybór, wśród tylu pięknych i uroczych pań - powiedział. Przy okazji spojrzał na tropicielkę, która urodą nie ustępowała tamtej czwórce.

O, świetnie. Przechodzimy do tematów burdelowych- panienka z lewej, czy prawej? ” - i chociaż Zoth’illam skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy nie był w burdelu... skłamałby też, gdyby powiedział, że nigdy nie korzystał z usług nierządnic, to jednak atmosfera przy stole jakoś działała mu na nerwy. Zresztą jak wszystko od kiedy postawił stopę w Silverymoon.
- Jadło było naprawdę znakomite, winszuję talentu kucharskiego - rzekł ocierając usta w serwetkę.
- Czy istnieje możliwość skorzystania z waszej łaźni, gospodarze? Przy takich mrozach na naszej drodze, nieprędko może mi się przytrafić okazja do skorzystania z takiego luksusu.
Taaaa... I jeszcze zapewne łaziebna do tego. Ciekawe, która zgłosi się na ochotnika”, pomyślał Tarin. “I ciekawe, czy Zoth się zgodzi. Tak mu się wcześniej oczka świeciły na widok tych panienek.
- Czym chata bogata! - Rozdarł się radośnie Jamaver, zwracając do Zotha, po czym do swoich panienek:
- To co, która mu pokarze co i jak?.

I nagle nastała niezręczna cisza... którą po wyjątkowo długich dwóch sekundach ponownie przerwał Kapłan:
- No Corino, może ty potowarzyszysz naszemu gościowi?.

Czerwonowłosa dziewczyna uśmiechnęła się zaś nad wyraz sztucznie do Zaklinacza, po czym wskazała dłonią kierunek.
- Tędy proszę...

- Wybaczcie na dłuższą chwilę, musimy porozmawiać - Gospodarz następnie zwrócił się do wszystkich przy stole, wstając od niego, i biorąc Redhę za rękę, a po chwili gdzieś wyszli.


Zajmujący się swoimi sprawami Zoth, natknął się przypadkiem na gospodarza tego uroczego gniazdka... czy też może raczej Jamaver napatoczył się na Zaklinacza.
- Co tam? - Zagadnął Kapłan, trzymając flaszkę wina w dłoni, i lekko się chwiejąc. Najwyraźniej był w całkiem poważnym stanie...
Zoth'illam nie lubił słyszeć słów "co tam", ani "jak leci", albo czegoś podobnego. Nikt, nigdy i nigdzie nie wiedział jak poprawnie odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Przez sekundę, czy dwie desperacko więc szukał czegoś dostatecznie grzecznego i kulturalnego, aby zdecydować się w końcu na:
-Macie tu szanowny kapłanie naprawdę miłą łaźnię. Dziękuję, za pozwolenie na skorzystanie z niej... Ale jedna myśl nie daje mi spokoju- kiedy zadano ci pytanie, zawsze staraj się odpowiedzieć własnym pytaniem. Niech interlokutor się męczy. -Skąd czerpiecie ciepłą wodę? Podgrzewacie śnieg?
- A zgadza się, zgadza, śnieg zapewnia nam wodę, a łaźnia była kiedyś krasnoludzką kuźnią, są więc do tego odpowiednie maszynerie... a co ty tak sam tu siedzisz i nie korzystasz z uroków życia... czy lepiej powiedziawszy, moich kwiatuszków? - Jamaver uśmiechnął się pełną gębą i wyjątkowo wymownie podrapał po kroku - Nie podobają ci się, czy może wolisz chłopców czy co?
Zaklinacz poważnie się zastanawiał, czy jego rozmówca jest bardziej porąbany poza swoim domostwem, czy w nim.
-Muszę zbadać parę mikstur, korzystając z chwili spokoju i dachu nad głową - odparł zgodnie z prawdą. -A co do drugiego pytania... jestem zaręczony - tym razem skłamał. Było to coś w rodzaju dyplomatycznego kłamstwa, aby nie urazić kapłana. Ostatnie na co miał ochotę Zoth, to wysłuchiwanie jego pretensji, że zaklinacz sugeruje iż jego towarzyszki nie są piękne.
- Pracowity jak widzę... no cóż, ja do leniwych nie należę, ale jest czas na pracę i czas na zabawę...hep! A co to za eliksiry? - Jamaver podszedł bliżej Zaklinacza, obwiewając jego osobę morderczym smrodem spożytego trunku.
-Trudno mi określić, nie jestem ekspertem w tych sprawach. Szczególnie, że wyglądają jakby były stare - mężczyzna odkorkował jedną z buteleczek. -I szczerze mówiąc cuchną - z premedytacją podetknął miksturę pod nos kapłana, ale nawet przez moment nie przestawał się przyjacielsko uśmiechać. Przy odrobinie szczęście zemdli pijaka i pójdzie wymiotować gdzieś z dala od Zoth'illama.
- I co się tak cieszysz? - Kapłan gestykulował butelką wina -Ja tego na pewno nie wypiję... jeszcze rzygnę, a od czego mamy magię? Sprawdź to sobie w ten sposób, a jak potrzebujesz czego, to jest w mojej pracowni - Wskazał kierunek paluchem.
-Lepiej być radosnym, niż ponurym, lepiej śmiać się niż płakać - odpowiedział sentencjonalnie. -A żeby badać eliksiry wcale nie potrzeba magii. Niemniej dziękuję za ofertę.
- No to, nic już tu po mnie tak? - Jamaver wzruszył ramionami - No chyba, że chcesz o czymś pogadać kolego...
-Nie chciałbym was absorbować. Już i tak pomogliście nam bardziej, niż możemy się teraz odpłacić - odparł grzecznie.
- Dobra, to skoro nie masz nic już ciekawego do powiedzenia to sobie polezę... - I jak Kapłan powiedział, tak uczynił, kierując się do drzwi.
"Tak, szerokiej drogi"- pomyślał zaklinacz.-"Dobra, co ja robiłem? No tak. Zapach jest paskudny i sugeruje naprawdę fatalne składniki, ale jak na dzieło orczego szamana to i tak cud, że nie przypomina gnojówki".
Zoth'illam powrócił zatem do uważnego badania dwóch eliksirów- konsystencja, kolor i cała masa innych czynników do sprawdzenia, by odkryć co one w ogóle robiły.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 18-02-2012, 13:18   #95
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To co robimy Tarinie? - Odezwała się Alistiane, podczas gdy Berrin dziubała w półmisku z fasolką. Shanilli posłanej po wino nadal nie było z powrotem, Wulfram zaś siedział przy stole całkowicie nieobecny, gapiąc się w jakiś punkt. Najwyraźniej myślami był gdzieś daleko.

- Na początek - odparł Tarin - poczekamy, aż Zoth wróci z kąpieli, a potem my pójdziemy się wykąpać. W końcu czemu ten kawałek kultury ma nas ominąć.

Tropicielka spojrzała z lekkim zaskoczeniem na twarzy na Tarina, po chwili jednak na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Czemu nie, chętnie - Powiedziała.
Takiej odpowiedzi Tarin prawdę mówiąc się nie spodziewał. Raczej sądził, że Alistiane wykręci się sianem. Odpowiedział uśmiechem na uśmiech.
- Czy któraś z was zna się może na identyfikacji magicznych drobiazgów? - spytał siedzącą przy stole Berrin. W końcu czekając na opróżnienie się łaźni mogli załatwić kilka kolejnych spraw. Albo chociaż jedną.
- Redha by wam mogła pomóc, no albo Jamaver - Odpowiedziała zagadnięta - A co?.
- Trafił nam się taki dobiazg... - Tarin poszperał w plecaku i pokazał znaleziony przy jednym z orków talizman. - Zanim się komuś coś takiego podaruje, wypada sprawdzić, co to za dziwo, żeby nie narobić kłopotów.
- To ich spytaj jak wrócą, Jamaver pewnie z ciekawości od razu się za to zabierze - Berrin uśmiechnęła się do Tarina, po czym dodała coś, co nieco zaskoczyło i Maga i Tropicielkę - A że tak spytam... jesteście parą? - Wskazała ich na moment trzymanym w dłoni widelcem.

Gdyby Alistiane coś piła, z pewnością by się zakrztusiła... a tak, oblała się jedynie w milczeniu rumieńcem.
- Nie... nie jesteśmy - Wydusiła w końcu - Tylko razem pracujemy.
W takiej sytuacji Tarin nie mógł powiedzieć czegoś innego.
- Staram się zdobyć jej względy - oznajmił, spoglądając na tropicielkę z uśmiechem. Miał nadzieję, że ta nie kopnie go pod stołem. I nie kopnęła, przybrała za to na twarzy odcień najprawdziwszego pomidora, wpatrując się wielce zaskoczona w Maga. Berrin z kolei zachichotała, po czym wróciła do pałaszowania sałatki, marudząc pod nosem na zwlekającą z winem Shanillę.
- Zjesz kawałek pomarańczy? - spytał Tarin, kierując to pytanie do Alistiane, która zdążyła zmienić barwę oblicza z mocno czerwonego na niezbyt intensywny róż.
- Taa... tak - Półelfka w końcu odzyskała głos, i uśmiechnęła się niezwykle uroczo do mężczyzny.
Obranie pomarańczy i podzielenie jej na kawałki nie zajęło Tarinowi zbyt wiele czasu.
- Proszę bardzo - podał tropicielce kilka kawałów, samemu zabierając się za pozostałe. - Smacznego.
- Dziękuję - Odparła.

- Widzę, że już możecie iść - powiedziała Berrin na widok wchodzącego do komnaty Zotha. - Iść z wami, czy sami traficie? - Na jej twarzy pojawił się figlarny uśmieszek, a Alistiane wyraźnie oczekiwała, iż tym razem odpowie pierwszy Tarin.
- Jeśli droga nie prowadzi przez jakiś labirynt, to trafimy sami - odparł Tarin. - Ale dziękuję za dobre chęci.


Określenie tego miejsca słowem ‘łaźnia’ było może trochę na wyrost, ale w zasadzie jak inaczej nazwać otoczoną marmurową obudową dziurę, wypełnioną parującą wodą?
Na ścianach wisiały wielkie płachty włochatego materiału, na półkach można było znaleźć mydła, gąbki, olejki.
- Panie mają pierwszeństwo. - Tarin gestem zachęcił półelfkę do wskoczenia do baseniku. - Powiedz, gdy będę miał ci umyć plecy - dodał, a ona spojrzała na niego, mrużąc oczka, i znowu lekko oblewając się rumieńcem. W łaźni wszak nie było żadnego parawaniku, czy jakiegoś dodatkowego pomieszczenia służącego za przebieralnię. Tropicielka podeszła do baseniku, przyklęknęła, i sprawdziła temperaturę wody dłonią.
- Nie będziesz podglądał? - Zwróciła się do niego, a w kącikach jej ust czaił się podejrzany uśmiech...
Tarin zachował poważną minę.
- Ależ skąd - zapewnił. - Nawet stanę w wejściu, żeby nikt ci nie przeszkodził. Czuj się jak we własnej wannie - dodał.
W odpowiedzi kiwnęła jedynie głową, po czym odwróciła się tyłem i... zaczęła najzwyczajniej w świecie rozbierać, nie czekając już na jakąkolwiek reakcję Tarina. Najpierw buciki, następnie rękawiczki, luźna tunika, kamizelka... i już po chwili nagusieńka weszła do baseniku. Na jego środku z kolei usiadła, zanurzając się w ciepłej wodzie prawie do szyi.
Tarin, zgodnie z obietnicą, odwrócił się. Może nie tak natychmiast, ale jednak...
- Już? - spytał, słysząc plusk wody.
- Już - Odezwała się, siedząc do niego tyłem - To jak z tym myciem pleców?.
Na razie nikt jeszcze nie znalazł zadowalającej odpowiedzi na to, jak myć komuś plecy będąc przyodzianym “po zęby”. Dlatego też Tarin postanowił najpierw pozbyć się części odzienia.
- Za moment - odpowiedział, ściągając z siebie rzeczy podczas kąpieli zdecydowanie zbędne, Pozbywszy się ich zawinął się w ręcznik, a potem, z mydłem i gąbką w rękach, przyklęknął na skraju basenu.
- Może tak podejdziesz troszkę bliżej? - zaproponował. - I odrobinę się wynurzysz z tych fal?
- Myślałam, że tu wejdziesz - Spojrzała na niego trochę tak jakby... zawiedziona, wciąż siedząc sobie na środku baseniku.
Tarin bez wahania zsunął się do wody, oczywiście pozostawiając ręcznik na brzegu. Woda, uroczo ciepła, przy samym brzegu sięgała mu niewiele ponad kolana.
- Głęboko to tu nie jest - stwierdził. - Wolisz namydloną gąbkę, czy samo mydło? - spytał.

Alistiane, widząc moment, w którym Tarin pochwycił swój ręcznik tuż przed pozbyciem się go ze swojego ciała, odwróciła zaczerwieniona w bok głowę, przymykając nawet oczy. Gdy zaś Mag był już w wodzie, odwróciła się do niego plecami, przy okazji nieco przesuwając bardziej na płyciznę.
- A zdam się na twoją decyzję - Powiedziała.
Jeśli ktoś jest zanurzony po uszy niemal w wodzie, to mycie pleców może być nieco utrudnione. Woda ma tę cechę, że z mydłem rozprawia się nad wyraz szybko i Tarin nie do końca wiedział, jak też Alistiane sobie takie działanie wyobraża. Dobrze, że chociaż kawałek pleców raczyła pokazać... Namydlił gabkę, przyklęknął za nią i zaczął starannie, acz delikatnie, myć szczególnie te fragmenty tropicielki, które znajdowały się nad wodą. Całe plecy to nie były, ale całkiem spory kawałek... Przy okazji, od czasu do czasu, swoją porcję mydła dostały fragmenty zanurzone. Jako że widoczność pod wodą nie była idealna, zatem parę razy gąbka zjechała odrobiną niżej.
- Prawdę mówiąc mogłabyś uklęknąć - powiedział.
- Wiesz, mam nieco inny pomysł - Półelfka znajdująca się przed nim nagle wstała - Cofnij się nieco, i usiądź na brzegu, a ja sobie tą chwilkę postoję, inaczej będą mnie bolały kolana... - Wyjaśniła mężczyźnie swój pomysł, nie zwracając się jednak w jego stronę.
Kształtne pośladki, jakie naraz pojawiły się przed jego oczami, zachęcały nie tylko do mycia, jednak Tarin nie zamierzał wykorzystywać takich okazji, by zacząć się dobierać do ich przewodniczki. Przyjemności - przyjemnościami, ale praca - pracą. Miło było popatrzeć na coś ładnego, powiedzieć raz czy drugi coś miłego, ale komplikowanie sobie i jej życia jakimiś niewczesnymi romansami było co najmniej niewskazane. Przynajmniej do ukończenia misji. Potem... to już całkiem inna sprawa.
Usiadł na brzegu, na ręczniku, i ponownie namydliwszy gąbkę zaczął kontynuować mycie. Tym razem nie woda była przyczyną tego, że stale korzystał z gąbki...
Po krótkiej chwili mycia ciałka Półelfki, ta wtedy szepnęła do Tarina coś, co zdawało się być właśnie zupełnym przeciwieństwem myśli, jakie krążyły jemu właśnie po głowie.
- Wiesz... nie musisz używać gąbki...
Nie wiedział, przynajmniej do tej chwili. Nie miał jednak nic przeciwko temu, by zastosować się do prośby, chociaż w zasadzie to, co miało zostać umyte już umyte zostało. Z drugiej strony... Może powinien jednak byc uczciwy?
- W zasadzie niewiele zostało do umycia - oznajmił. - Może w takim razie się odwrócisz? - zaproponował, na wszelki wypadek częściowo przykrywając się wspomnianym wcześniej ręcznikiem.
Alistiane odwróciła się więc do niego przodem, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy. Na jej ustach malował się skrywany uśmiech, piersi zaś unosiły się rytmicznie w takt nieco przyspieszonego oddechu. Zrobiła pół kroczku w jego stronę, by być bliżej...
- Tak lepiej? - Uśmiechnęła się uroczo.
- Zdecydowanie. - Tarin odpowiedział uśmiechem na uśmiech.
Ponowie wziął mydło i zaczął namydlać półelfkę, zaczynając od kolan i posuwając się powoli w górę. W odpowiednim momencie ominął pewien strategiczny fragment, po czym ruszył do góry, przez brzuch w stronę klatki piersiowej. W końcu zatrzymał się.
- Dalej proszę na własną rękę - powiedział. Co nie znaczyło, że jego wzrok omijał miejsce, do którego dłonie nie dotarły.
- Wolałabym... żebyś ty... - Szepnęła Półelfka, po czym swymi dłońmi przesunęła jego dłonie na odpowiednie miejsce.
Tarin pokręcił głową z niedowierzaniem. Sytuacja zdecydowanie zaczęłą wymykać się spod kontroli. Czyżby w winie, podanym na stół, były jakieś ciekawe dodatki? On jednak nic nadzwyczajnego nie odczuwał, prócz oczywistej reakcji na młodą i piękną kobietę, której urokowi i tak był w stanie się oprzeć. Przy odrobinie silnej woli.
Poświęciwszy kształtnemu biustowi Alistiane odpowiednią ilość czasu i zabiegów powiedział:
- Można cię prosić o rękę?
Zarumieniona Tropicielka spojrzała w oczy Tarina z malującym się na twarzy zdziwieniem, wyciągając jednak po chwili do niego dłoń.
- A po co? - Uśmiechnęła się.
Z pewnością nie po to, by z błogosławieństwem bogów korzystać z tego, czym szczodrze obdarowała cię natura, pomyślał.
- Skoro się powiedziało a, należy powiedzieć i b. - Uśmiechnął się. - Chyba nie chcesz, żebym pozostawił pracę niedokończoną?
- Bynajmniej - Zachichotała - A skoro już tak sobie tu na spokojnie we dwójkę przebywamy... powiedz, co będziesz robił po wykonaniu zadania?. Dokąd się udasz, na co przeznaczysz swoją zapłatę?
- Jeszcze nie udało mi się o tym pomyśleć. - Tarin uśmiechnął się. - Najpierw załatwmy nasze zadanie. Potem... może zrobię sobie jakąś małą wycieczkę. Dasz się zaprosić? Pojedziemy w jakieś ciepłe kraje - zażartował.
- Bardzo chętnie - Pochyliła się nieco ku niemu - To co, teraz ja cię umyję? - Spytała, kładąc swoje dłonie na jego ramionach.



Nie da się ukryć, że wrócili do pozostałych znacznie później, niż sugerowałoby to najbardziej nawet dokładne mycie dwóch ciał.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-03-2012 o 09:43.
Kerm jest offline  
Stary 22-02-2012, 20:08   #96
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Setki myśli wirowały we wściekłym wirze. Trzy głosy przekrzywiły się nawzajem w jego umyśle. Ale mimo to, jego kroki były pewne, a spojrzenie skupione.
Opatuloną nieprzytomną Zinn umieścił pod drzewem, z dala od smoka. Bo sam zamierzał ruszyć do boju, mimo że nie przygotował
Raetar był wściekły. Ten gniew wręcz się w nim gotował. W tej chwili kapłanka i jej bezpieczeństwo, czy Silverymoon nawet... To wszystko nie miało znaczenia. Starucha musiała umrzeć. Samotnik nie zamierzał opuścić bagien, dopóki nie zmiażdży jej czaszki pod swym butem. A jeśli ktoś lub coś zamierzało mu stanąć na drodze ku temu celowi. Cóż... tym gorzej dla niego.
Gestem dłoni, przywołał kolejną bestię. Wielkiego jaszczura mogącego się mierzyć w walce ze smokiem.


Przynajmniej w teorii.
Czarownik bez problemu wdrapał się na grzbiet tej bestii i zaszarżował, po drodze ciskając fioletową błyskawicę w smoka. Piorun szaleństwa. Binder dosiadający mięsożernego dinozaura skoczył więc ku czarnemu smokowi, wystrzeliwując przy okazji błyskawicę. Ten ostatni zaś, mimo iż trafił gadzinę, nie spowodował żadnych widocznych efektów ryczącego we wściekłości przeciwnika.
Smok wytrzymał uderzenie kłębiących się myśli i uczuć, chaos podobny temu w głowie paktującego.

Dinozaur wpadł więc na smoka, w ostatniej chwili wykonując podskok, i atakując pazurami swych tylnych łap. Niestety... smagnął jedynie powietrze. Czarny smok, mimo, iż posiadający rozmiary odrobinę przewyższające megaraptora, okazał się wyjątkowo szybki. Do tego wszystkiego zaś "Samotnik" nie utrzymał się na dinozaurze, dosiadając go na oklep, efektem czego spadł w bagno.

Nie miało to znaczenia. Wszak dojechał. Brudny od błota wstał, skupiając spojrzenie na celu.

Sam smok potraktował ich z kolei swym kwasowym oddechem. Strumień żrącej cieczy wystrzelił prosto w megaraptora i Raetara, chronionych odrobinę magicznymi mocami. Obaj zostali poparzeni, choć w sumie nie tak znowu dotkliwie... w tym też czasie nadciągnął Dagor z bojowym i pełnym przekleństw okrzykiem bojowym, atakując gada od boku swym toporzyskiem. Krasnolud wziął za cel prawą łapę smoka, zagłębiając w niej ostrze i wywołując o wroga ryk bólu.
Raetar telepatycznie nakazał megaraptorowi pognać na bestię, a sam sięgnął po ręczną kuszę i załadował ją. Nie pozostało nic innego jak atakować i grać na czas, by znów sięgnąć po moce okruchów. Otulony całunem ciemności szykował się do strzału.

Pysk z wielgachnymi zębiskami megaraptora wystrzelił w kierunku szyi smoka, by pochwycić gada w śmiertelnym uścisku, i na ułamek sekundy wydawało się, iż się uda, jednak... Dinozaur pechowo pośliznął się nagle na bagnistym terenie, efektem czego dostał smoczą łapą po pysku. Sam czarny smok z kolei nie próżnował, wykorzystując dogodny moment, by zaatakować przeciwnika z prawdziwą furią. Kolejne dwa razy smagnął megaraptora pazurami po pysku, na końcu zaś sam właśnie smok wgryzł się w szyję "towarzysza broni" Raetara, choć ten zdołał się wyrwać. A jakby tego było mało, smok trzasnął jeszcze skrzydłem znajdującego się blisko niego Dagora.

Krasnolud puścił swoją kolejną wiązankę, nie odpuszczając jednak tak łatwo.
- Ty psi chuju!! - Wrzasnął, atakując znowu toporzyskiem. Tym razem jednak brodacz zrobił dwa kroki w bok, idąc na tyły gadziny, której wpakował teraz ostrze w tylną łapę.
Wśród warknięcia ledwie draśniętego smoka Raetar ostrzelał go z kuszy. Obydwa pociski odbiły się jednak od twardej smoczej skóry...
Dinozaur i krasnolud nacierali z dwóch stron na bestię. Pysk megaraptora capnął blisko jego szyi, ale nie dość blisko by trafić. Pazury smoka przyszpiliły stworzenie do ziemi, a paszcza zacisnęła się na szyi zabijając jaszczura na miejscu. Dagor atakował z rozmachem toporem, ale dopiero z trzecim ciosem łapy bestii trysnęła smocza jucha. Tylko ostatni cios okazał się celny.
Z chmury ciemności mag przyglądał się obojętnie agonii swej bestii. Wykonał test dłonią i z mieszaniny błota macek, paszcz i kłów uformował się kolejny megaraptor.

W tym bowiem mieli przewagę. Nie miało znaczenie ile przywołanych potworów smok zabije, Raetar zawsze mógł przyzwać kolejnego.
Czarny smok skupił swą uwagę na Dagorze, pysk bestii wysunął się błyskawicznie do przodu i smocze kły zacisnęły się na krasnoludzie. Miażdżony w smoczym pysku Dagor wydzierał się z bólu, a Bruna pomstowała.
Ale też skupiony krasnoludzie, czarny smok nie zauważył megaraptora biegnącego na niego.
Ani też fioletowego pioruna uderzającego z chmury ciemności w której krył się Samotnik.
Megaraptor skoczył na bestię powalając w błoto, pazury jego łap rozorały mu ciało raniąc dotkliwie. Ale smok zdołał z siebie strząsnąć bestię.
A piorun szaleństwa choć zamroczył go, to zbyt krótką chwilę.
Otaczająca Raetara ciemność nagle została implodowała i kilka sekund później Samotnik pojawił się tuż przy smoku. Ostrze jego miecza zabłysło lekko, gdy jego ciosy rozorały pysk bestii raniąc ją boleśnie. Odsuwający się od atakującego megaraptora smok wypluł krasnoluda prosto w Samotnika, po czym zionął kwasem. Strumień posoki, zranił Raeatara, ale o wiele bardziej poparzył dinozaura i krasnoluda. Ich krzyki mogłyby zmrozić ducha wielu osób. Ale skupiony na swej furii mężczyzna nie zwracał na to uwagi.
Z niemalże rykiem bojowym, Raetar z zamachu uderza mieczem. Ostrze ciemnieje podążając po łuku w kierunku ciała bestii. Trafiając rozcina łuskę pokrywając ranę lodowatym nalotem wywołanym zimnem promieniującym z miecza. Megaraptor dopada smoka, lecz bestia unika jego ciosu, powala na ziemię i zabija.Za to Dagor zdołał odpłacić bestii piękny za nadobne. Pod wpływem ciosu jego topora obficie trysnęła smocza jucha.

Samotnik postanowił zmienić taktykę i przywołać coś zwinniejszego do odciągania uwagi.
Pod wpływem jego macek z błotnych otchłani bagna wynurzyło się kolejne stworzenie.

Dżina.


Spory gigant, który uniósł się w powietrze i pięścią walnął smoka w pysk próbując go rozwścieczyć. By skupić jego furię na sobie.
Nie udało się. Krasnolud stał się celem kolejnych ataków smoka, pazury i kły rozorały ciało Dagora, tak że ten był pokryty własną krwią. Ale Bruna go podleczyła swą magią.
Raeatar cofnął się, by ponownie sięgnąć po piorun szaleństwa i cisnąć nim w bestię. Nie udało się. Smok się oparł jego ciosowi.
Także i ataki dżina okazały się bezskuteczne. Jedynie krasnolud skupił się na wycofywaniu i leczeniu swych ran.
Czarna bestia rozłożyła szeroko skrzydła i uniosła się w powietrze zionąc kwasem.
Za główny cel wybierając Dagora. Strumień kwasu trafił krasnoluda zadając mu śmiertelne obrażenia i powalając na ziemię.
Bestia zanurkowała w powietrzu i pochwyciwszy konającego Dagora zaczęła się oddalać z pola walki. A zostawiona w błocie Bruna zawodziła i histeryzowała.,
Raetar uniósł się w powietrze by pognać za nim, to samo zrobił dżin, wpierw jednakże pochwyciwszy Brunę.
Ruszyli za smokiem. Ale bestia była za szybka, przynajmniej dla magicznej zbroi Samotnika.
Dżin zadał jeszcze cios w brzuch bestii, ale to wszystko co mogli zrobić.
Tak jak przewidział Samotnik, smok uciekł. Niestety nie udało się wcześniej przycisnąć smoka do ziemi, by temu zapobiec.

Oddalał się ze swą ofiarą. Raetar zaklął szpetnie pod nosem i skinieniem dłoni przywołał do siebie dżina. Rany od kwasu bolały, ale nie zważał na to. Zamiast tego wziął on niego zawodzący topór, po czym wydał polecenia.- Schronienie pożywienie i wino, już. Przypilnuj też przy okazji kobiety.
Dżin skinął jedynie głową i ruszył by w odpowiednim miejscu stworzyć kamienne schronienie, oraz posiłek.
A sam oddalił się od nich mówiąc do topora. -Po pierwsze. Uspokój się. Krasnolud nie żyje i na tę chwilę nie jesteśmy nic w stanie z tym zrobić Po drugie. Zastanów się co zamierzasz dalej. Możesz wraz ze mną nadal wykonywać misję dla Silverymoon, a wtedy... może wskrzeszą twego brata. Potężna magia to potrafi.
Wzruszył ramionami.- Możesz też dalej rozpaczać, a wtedy zakopię cię pod najbliższym drzewem. I może ktoś cię kiedyś znajdzie. Nie mam w tej chwili ni czasu ni możliwości szukania smoka. Pozostała mi jednak jeszcze wiedźma do ubicia. Masz kilkanaście minut na podjęcie decyzji. A ja nie będę ci w tym przeszkadzał.
Wbił topór w najbliższe drzewo i skręcił w zaroślach. Świadomości z jego umysłu słabły już i ulatniały się niczym senne mary.
Coś z tym trzeba było zrobić, zanim zajmie się staruchą.
Po kilkunastu minutach wrócił. Ale nie sam.


Towarzyszył mu żywiołak ziemi.
Samotnik oczy nadal miał dziwne, ale za to znikła otaczająca go ciemność. Za to od czasu do czasu kaszlał pyłem i drobnymi kamieniami. Oraz jego stopy były jakieś... dziwne. Ale buty które nosił, maskowały ten fakt.
Poza tym rany zadane mu przez smoka zaczęły się powoli zasklepiać i nadnaturalnie szybko goić.
Wyrwał Brunę wbitą w drzewo i ruszył do śpiącej księżniczki , którą dżin przeniósł do środka legowiska zanim rozpadł się.
Usiadł koło niej i potrząsnął jej ramieniem.- Hej... wstawaj. Nie na czas na leniuchowanie.
Kapłanka budzi się zdrowa, a Raetar widząc to, rzekł do niej.- Jesteś chora lub otruta, lub jedno i drugie. Dopóki jednak jesteś koło mnie wpływ toksyn na twe ciało jest zawieszony. Więc z łaski swojej wymódl u swego bóstwa uzdrowienie dla siebie. A potem czekaj tu na mnie. Dagor nie żyje, Morvin prawdopodobnie też... Idę ich pomścić, a potem natychmiast wracam.
Nie zamierzał bowiem tej staruchy zostawić żywej. Gestem ręki przywołał cienistego mastiffa, uważając że jeśli Samotnik nie wykryje umysłu staruchy, to pseudonaturalny mastiff wytropi jej zapach.
Tak czy siak, nie zamierzał spocząć dopóki nie zobaczy wiedźmy martwej. I z chęcią przyczyni się do jej zgonu.
A Silverymoon... nie zając, nie ucieknie. Po prawdzie i tak ich misja już była porażką, zagubieni nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak daleko od celu i nie mając pojęcia, gdzieś.
Ta misja już kroczyła ku porażce. Więc jeden dzień w tą, jeden w tamtą, niewiele zmieni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-02-2012 o 11:33.
abishai jest offline  
Stary 25-02-2012, 15:52   #97
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
echaniczne i pozbawione świadomości przeżuwanie szło mu z opornie. Przez cały czas biesiady nie odezwał się ani słowem zatopiony w myślach niczym okręt w morskich głębinach. Ostatnimi czasy na przemian przeżywał okresy euforii a zaraz potem pogrążał się w apatii. Częściowo znów był panem swojego losu lecz wiedział że nie może beztrosko szafować swoim życiem. W domu czekała na niego mała Neriss wraz z kobietami które zmieniły jego życie, teraz na świecie był ktoś kto czekał jego powrotu. Palce zacisnęły mu się na łyżce którą trzymał sprawiając że zbielały mu knykcie. Zakończywszy posiłek wymamrotał jakieś podziękowanie po czym nic nikomu nie mówiąc udał się do izby, tej która została im przeznaczona na noclegownię członków wyprawy.
Gdy upewnił się że nikt go potajemnie nie obserwuje wyjął ciężką księgę zapisaną równym odręcznym pismem po czym zaczął coś w niej starannie spisywać. Skupione oblicze wojownika nijak nie pasowało do jego wizerunku bezmyślnego rębajły, jednak pietyzm i uwaga jaką poświęcał obecnej czynności świadczyła o tym jak ważne pełnił zadanie. Z równą sprawnością i zaangażowaniem jak mieczem władał obecnie piórem. Zakończywszy cały proces zamknął księgę, po czym odłożył ją do swych bagaży, ubrał się do wyjścia i zniknął. Świadkami tych czynności były wyłącznie wykwintne meble gospodarzy oraz zaczajona w rogu sali myszka przypatrująca się wszystkiemu swymi czarnymi jak węgielki oczkami.

(***)

Po wyjściu z siedziby Jamavera, powietrze opuszczające płuca Wulframa zmieniło się w obłoki pary towarzyszące wojownikowi już od początku wędrówki, jednak on nie zwracał na to uwagi. Śnieg pod stopami wydawał się złowieszczo skrzypieć jakby odradzając samotny spacer, to również zostało zignorowane przez jednookiego. Szybki marsz pozwolił złym myślom ponownie skryć się w ciemnościach. Mróz sam w sobie nie był dokuczliwy, nadawał jedynie powietrzu rześkości toteż tempo marszu jakie utrzymywał mogło wydawać się mordercze dla zwykłego człowieka. On jednak był weteranem ciężkiej piechoty, jednostki która nie miała sobie równych w boju i w marszu. Oddaliwszy się nieco od zamieszkanej i gwarnej obecnie jaskini wyciągnął nogi i o dziwo jeszcze przyspieszył. Był o włos od biegu, jedna z jego dłoni przytrzymywała pochwę od miecza która bez tego obijała by się o jego udo utrudniając marsz. Gdy się zatrzymał zauważył że wrócił na miejsce dawnej bitwy. Bitwy w której poległ Hrothgar. Mocą przyzwyczajenia zaczął odtwarzać prawdopodobny przebieg starcia korzystając z własnych doświadczeń, ukształtowania terenu oraz opowieści Alistiane.

(***)

Przez chwilę nieruchomo niczym posąg kontemplował powagę i świętość miejsca w którym się znajdował. Mimo że nie wiedział jak naprawdę przebiegała potyczka, był pewien że jego krasnoludzki towarzysz drogo sprzedał swoją skórę wysyłając wielu zielonoskórych w zaświaty. Pod jego nogami, obecnie przykryta warstwą śnieżnego puchu znajdowała się ziemia uświęcona krwią poległych wojowników. Niesiony nagłym porywem emocji, zacisnął dłoń na obnażonym mieczu po czym brutalnie przeciągnął wzdłuż ostrza. Zranioną dłonią zaczął znaczyć śnieg wymalowując znak wilczego łba wpisany w okrąg.

- Alagh burakin, deladaraugh ! - Wykrzyknął, oddając jak miał nadzieję należny szacunek poległemu krasnoludowi oraz jego towarzyszom. Nie znał dokładnego znaczenia tych słów lecz wielokrotnie był świadkiem wypowiadania ich przez Hrothgara. Przez chwilę jeszcze stał w miejscu owijając ranę dłoni kawałkiem materiału po czym skierował swe kroki w drogę powrotną.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 26-02-2012, 20:16   #98
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wysokie Wrzosowiska

2 Ches(Marzec)
po północy/ranek

"Grupa wschodnia"

Wściekły Raetar, wraz z przyzwanymi magią pomocnikami, zajął się przeszukiwaniem chatki wiedźmy, w celu zlikwidowania upierdliwej gospodyni... najpierw jednak musiał sobie poradzić z wciąż trwającym pożarem na piętrze. Wszak ogień i dym utrudniały poszukiwania, najrozsądniej było więc jakoś ugasić płomienie, choćby i również po to, by mieć jeszcze jakiś kawałek dachu nad głową do spędzenia reszty nocy w tym miejscu. Sztuka i jej dobrodziejstwa Sztuką, jednak stworzony znojem własnych rąk kąt był czymś, czego w sumie i często nawet najpotężniejszy czar nie był w stanie zastąpić.


Ugaszenie pożaru nie było w sumie dla Raetara i jego magicznych towarzyszy rzeczą zbyt wielką. Przeszukiwali więc ostrożnie chatkę Soll, znajdując w końcu i samą jędzę na schodach prowadzących na piętro. A właściwie to to, co z niej zostało, najwyraźniej bowiem Morvin potraktował ją sporą dawką magii, reszty z kolei dokonały płomienie. "Samotnik" wpatrywał się więc przez dłuższą chwilę w spalone truchło, dosyć nerwowo poruszając szczęką. Nic jednak już w tej kwestii zrobić nie potrafił... a po paru chwilach odnalazł i chowańca należącego do Maga. Martwego, mocno zdeformowanego chowańca nawiasem mówiąc. Po Magu nie było za to ani śladu.

Drogą sporej, i dosyć pokrętnej dedukcji Raetar doszedł więc do wniosku, iż Morvina po prostu tu już nie było. Wiedźma nie wyglądała na kogoś, kto dysponował aż tak potężną magią, mogącą doprowadzić do dosłownego wyparowania towarzysza, on z kolei nie był byle początkującym magiem. Nasuwało się więc jedyne, w miarę sensowne rozwiązanie owego zagadnienia... Morvin czmychnął. Najpewniej teleportacją, i to najwyraźniej w ostatniej chwili, prawdopodobnie będąc śmiertelnie rannym, przez co stąd zniknął, a martwy Irqu leżał w zgliszczach, inaczej przecież zniknąłby razem ze swoim panem?.

Taaaak, to właśnie chyba tak jakoś musiało być.

Smok uciekł, Dagor, Morvin i wiedźma nie żyli, a Raetar został sam z pofatygowaną Zinaellą pośrodku bagien, mocno z dala od celu ich wyprawy. Cała misja zdawała się być już pogrążona, a obiecane za nią wynagrodzenie ledwie marzeniem. No chociaż, gdyby tak nad rankiem, po odzyskaniu sił...


- Słuchaj, damy radę - Odezwała się do niego Zinn, wyjątkowo potulnym tonem - Nie wszystko przecież stracone, rano jakoś dostaniemy się do Gryfiego Gniazda, wynegocjujemy pomoc dla Silverymoon, i sprawa załatwiona - Półnaga Kapłanka otuliła się mocniej podarowanym płaszczem. Jej własny ubiór leżał nadal między gratami w chatce...


~


Rankiem, Raetar obudził się pierwszy. Właściwie to prawie nic nie spał, poza dwugodzinną drzemką, korzystając z dobrodziejstw magicznego pierścienia jaki posiadał, leżąc sobie jedynie i rozmyślając o wielu sprawach. Odgarnął pukle włosów z twarzy wtulonej w niego, nagusienkiej Kapłanki, studiując przez dłuższą chwilę jej policzki, nosek, zamknięte oczy, usta, podbródek... i uśmiechnął się do siebie, przejeżdżając dłonią po włosach śpiącej Zinnaelli. Wiedział dobrze, że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie, że prędzej czy później (zdecydowanie prędzej) los ich rozdzieli, a drogi się rozejdą.

I oby oboje mogli nimi nadal kroczyć.












Góry Rauvin

2 Ches(Marzec)
noc/ranek/ze dwie godziny przed południem

"Grupa zachodnia"

Ponieważ późno już było, i nadszedł najwyższy czas, by udać się na spoczynek, tak też śmiałkowie uczynili. Do ich dyspozycji była duża sypialnia, z obszernym dwuosobowym łożem, ich jednak była czwórka, w tym i jedna kobieta... jakoś sobie jednak poradzili, idąc na drobne ugody, i wykazując się pomysłowością. W końcu był przecież i salon, a w nim duże kanapy całkiem blisko paleniska w ścianie. Najważniejsze przecież w tym momencie, że mieli ciepło, i nawet wygodnie...



~

Nocny spokój zakłóciły przez pewien czas jedynie pewne specyficzne jęki, oraz nagły przypływ złości Tropicielki. Alistiane otrzymała bowiem wieści przez magiczny kamień z Silverymoon, i nie były one optymistyczne. Miasto ponownie szturmowano, zwykłym Orkom w boju towarzyszyły zaś ich dziwaczne, rogate odpowiedniki, które naprawdę trudno było ubić obrońcom. Półelfka słysząc takie wieści chciała natychmiast wyruszać w dalszą drogę, nie zważając na mróz i ciemność panujące w górach. Tarin musiał ją więc naprawdę długo od owego pomysłu odwodzić, i w końcu w siedzibie Jamavera wszyscy ułożyli się do snu.


~


Rankiem, i to wyjątkowo wczesnym rankiem, grupka awanturników z Silverymoon spakowała swoje manele, pożegnała się z gospodarzem i jego panienkami, gdzie owo pożegnanie było wylewne ze strony Jamavera i czterech obcałowujących wszystkich panienek, po czym - przy nieco nerwowym ponaglaniu ich przewodniczki - ruszyli swoją drogą. Tropicielka prowadziła ich z kolei wyjątkowo szybkim krokiem, robiąc mało przystanków na odpoczynek, i wyjaśniając im przy okazji, że są już bardzo blisko swego celu.

Tym zaś, po czterech godzinach marszu, okazała się spora pieczara. Wtedy też, Alistiane ściszonym głosem, powiedziała Tarinowi, Wulframowi i Zoth'illamowi, iż przybyli tu, by spotkać się ze... smokiem. Został on już wcześniej uprzedzony magicznie o odwiedzinach, oni z kolei stanowili swego rodzaju komitet powitalny, ambasadorów Klejnotu Północy, i negocjatorów w jednym. Sama Tropicielka miała przy sobie również kilka podarków dla smoka, o których nie pisnęła towarzystwu wcześniej ani słowem. Jak więc widać, taaaaaak wielce im ufano?.


Po dwóch kwadransach czekania przed jaskinią, i kilku nieśmiałych nawoływaniach, nerwy poszły jednak nieco w górę. Smoka bowiem ani widu, ani słychu, a czas uciekał. Ryzykownym było pchać się, gdzie nie zapraszają, zwłaszcza do leża niebezpiecznej gadziny, jednak co innego im zostało? Wciąż czekać, aż będzie za późno dla Silverymoon, a co za tym szło, i ich sakiewek? Po wielkich dyskusjach postanowili jednak ostrożnie zapuścić się do środka...

A w środku było oczywiście ciemno. Ciemno i dosyć niesamowicie, niby bowiem zwyczajna pieczara, w jakiej już każdy z nich był nie raz, lecz fakt, iż mieszkał tu smok, każdy najmniejszy, zaciemniony kącik, i każdy nieco dziwaczniej wyglądający stalagmit czy i stalaktyt przemieniał w dosyć niepokojący wytwór. Zaduch wewnątrz świadczył o słabej wentylacji...a może i czemu innemu? Po drodze natknęli się na kilka niewielkich, starych kości, dwie kałuże,
i prawie-doprowadzające-co-bardziej-nerwowych-do-palpitacji stadko nietoperzy. Cholernego smoka jednak nigdzie nie było, mimo iż sprawdzili już wielgachną, główną jaskinię, oraz dwie boczne.


I wtedy też, to sama Alistiane trafiła na coś, przez co jej krzyk wdarł się w każdy zakątek podziemi, mogąc obudzić chyba i umarłych. Towarzystwo, lecąc do niej to na łeb na szyję, czy też i skradając się niepewnie do - być może zabitej właśnie - Półelfki, również ujrzało przyczynę jej poruszenia. Nadgniłe, wielkie cielsko, do połowy straszące obserwatora nagimi kośćmi, leżało w sporej kałuży własnych wnętrzności. I naprawdę trudno było określić charakter owego smoka, resztki skóry bowiem utraciły już kolor.

A Tropicielka wpadła w poważną depresję, targając się za włosy i nieustannie do siebie samej mamrocząc:
- O bogowie, o bogowie, o bogowie, o bogowie...









***

Komentarze jeszcze dziś

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 26-02-2012, 20:21   #99
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post Mg

Silverymoon

2 Ches(Marzec)
noc

Saebrineth Siedziała na parapecie okna gospody, w której to przyszło jej spędzić ostatnie dni. Bawiła się błyskotką na łańcuszku.


Amuletem, a jakże. Magicznym amuletem, który dostała wraz ze zleceniem w Waterdeep.
Zleceniodawca Saebrineth był bogaty, sądząc po szatach. Oraz znany i ceniący sobie prywatność jednocześnie, sądząc po masce którą założył na spotkanie z Saebrineth.
Zadanie z początku wydawało się proste dla tak zaradnej dziewczyny jak ona. Odnaleźć pewną osobę i ukraść jej błyskotkę, przy możliwie jak najmniejszym rozgłosie.
Wynagrodzenie za tą robótkę było spore, a zaliczka uwiarygodniła możliwości finansowe klienta.
W dodatku otrzymała amulet, który miał jej znacznie ułatwić zadanie. Bowiem potrafił zlokalizować przedmiot, którego szukała. Naszyjnik ze smoczych pazurów.
Problem w tym, że niedoszła ofiara zamiast siedzieć w miejscu wyruszyła w podróż klucząc i często zmieniając kierunek swych wojaży. Zupełnie jakby wiedziała, że ona jest na jego tropie. Albo próbowała zgubić pościg.
Dopadła ją dopiero w Silverymoon, na kilka godzin przed atakiem. Mężczyzna rzeczywiście zachowywał się jak ścigane zwierzę. Kluczył, krył się, zmieniał postać.
Ale nie tak łatwo było ją zgubić. Już zaczęła planować jak mu ukradnie ów naszyjnik, gdy Silverymoon zostało zaatakowane!

A gdy sytuacja w mieście została opanowana, naszyjnik wraz z właścicielem zniknął. I zgodnie z tym co twierdził ten amulet, byli teraz wiele kilometrów stąd!
Łatwa misja, przestała być już taka łatwa. Za to stała się frustrująca.

Rozmyślania elfki, przerwały dźwięki rogów. Orki nacierały ponownie!
Spokój w mieście bowiem nie trwał długo. Kilka godzin po opanowaniu sytuacji, zielonoskórzy znów ruszali do boju.
Obecny ich atak różnił się od zwykłych orczych wypraw wojennych. Armia była bardziej zdyscyplinowana, uzbrojona, i wyposażona w maszyny oblężnicze.



A dowodzona przez naznaczone piekielnym pochodzeniem Tannaruki


Orcza armia zamierzała tym razem zdobyć Silverymoon. A w interesie Saebrineth było wydostanie się z miasta jak najszybciej, tym bardziej że osobnik dla którego tu przybyła, już to uczynił.




~


Świątynia Sune w Silverymoon była relatywnie nowym przybytkiem w tym mieście. Dlatego też nie była ani duża, ani bogato zdobiona. Choć urodą deklasowała sąsiednie świątynie bóstw. Była dowodem, że piękno nie wymaga ni bogactwa ni potęgi.
Aislin właśnie wznosiła modły przed obliczem Ognistowłosej Pani.


Będącej jednocześnie symbolem jej bogini.

Nagle świątynia zatrzęsła się w posadach. Znaczyło to, że gdzieś w pobliżu spadł głaz.
Czyli że orki ponowiły natarcie na Silverymoon.
Gdy zadrżały mury, ranni zgromadzeni w świątyni wydali z siebie okrzyki przerażenia. Głaz spadł zapewne blisko. A co jeśli trafi w świątynię? To wszak nie przybytek Tempusa czy Helma, oparta na łukach ażurowa konstrukcja świątyni nie miała stawiać czoła takim zagrożeniom jak oblężenie.
Kolejny wstrząs. Kolejne okrzyki strachu.
Modły jednak zostały ukończone, a Aislin mogła dalej nieść pomóc potrzebującym.
Zanim jednak wstała, usłyszała za sobą znajomy głos. Ciepły w brzmieniu i miły.
-Nie przemęczaj się moja droga. Nikomu nie pomożesz, jeśli padniesz z wyczerpania.- głos cioteczki Mirimę. Będącej arcykapłanką tej świątyni.



Mirima miała już swoje lata i wiek nieubłaganie wyciskał piętno na jej twarzy. Nie ukrywała tego jak niektóre kapłanki Sune. Wprost przeciwnie. Z dumą obnosiła się ze śladami czasu na swej twarzy udowadniając, że kobieta może być piękna bez względu na to ile ma lat.
-Szkoda, że utknęłaś tu z nami w tych ciężkich czasach. Wolałabym abyś zachowała milsze wspomnienia o tym mieście. I mogła w pełni docenić jego piękno.- rzekła Mirima nieco melancholijnie. Po czym dodała z ciepłym uśmiechem.- I doceniam twoje poświęcenie dla innych Aislin, ale jesteś tylko aasimarką. I od czasu do czasu powinnaś poświęcić parę godzin na sen i posiłki.
Okraszając kolejne słowa nieco łobuzerską nutą rzekła.- W refektarzu wydają właśnie posiłek. Bułki z miodem roboty pana Blugggerfoota, to po prostu niebo w gębie, zwłaszcza popijane wybornym winem. Może skusisz się na parę?


Wysoki Las

2 Ches(Marzec)
wczesny ranek

Orcze mordy panoszyły się w chwili obecnej nie tylko w okolicach Silverymoon. W samym Wysokim Lesie również zaroiło się od nich całkiem licznie, tu jednak one nie wlazły, nie... tu Orki po prostu się nagle pojawiły, rozprzestrzeniając od północno-wschodniego krańca na wiele kilometrów w głębię borów, zabijając każdą napotkaną istotę i zwierzę, oraz niszcząc sam las toporami i ogniem.


Zielona plaga zdawała się wprost nie mieć końca, i nie były to zwyczajowe, tępe Orki, lecz dosyć mocne, przebiegłe, i rogate gbury. W Wysokim Lesie zapanowało więc spore poruszenie, a dotychczas konkurujące ze sobą w nim frakcje zaczęły nagle poważnie zastanawiać się nad połączeniem sił w chwili zagrożenia. Jednak od rozmyślań do działania daleka często droga, póki więc co, Elfy, Centaury i Drzewce jedynie między sobą debatowały...

Yasumrae Tilven nie należała jednak do "wolnomyślicieli", podobnie jak i nie należała do żadnego plemienia. Elfia Druidka przemierzała knieje jedynie w towarzystwie swej imponującej tygrysicy, będąc mocno poddenerwowaną tak parszywym zachowaniem Orczych gnid, względem tak wielce przez nią szanowanej przyrody.

Nadszedł czas działania, nie debatowania.

Podchodziła więc właśnie ostrożnie pół tuzina takowych intruzów, rechoczących sobie przy ognisku. Zajadali się zaś oni trzema sarnami, które najwyraźniej całkiem nie tak dawno upolowali, nie wystawiając na czas obozu żadnej straży. Na jednej z ich wbitych w ziemię włóczni sterczała z kolei głowa jakiegoś nieszczęsnego Elfa, który miał pecha na nich się natknąć. Jego szeroko rozwarte z przerażenia oczy świadczyły zaś o wyjątkowo strasznych, ostatnich chwilach... a Druidka była przez to wszystko dosyć wściekła, co nie zdarzało jej się często, i w chwili obecnej w jej sercu płonęła chęć zemsty.


Skradając się wraz z Sarchie od strony dosyć gęstych zarośli, miała całkiem dobry widok na owe niewielkie obozowisko, i już ledwie jakieś piętnaście kroków do rogaczy...




~


Tymczasem, w innej części Wysokiego Lasu.

- No nie wiem, nie dasz rady - Cob uśmiechnął się zadziornie do Vestigi, ta jednak, skupiając, nie odezwała się ani słowem.
- A co jak da? - Spytał elf Iriel, ona zaś spokojnie mierzyła już w cel.
- To zeżrę te wasze chlebowe... - Wojak nie dokończył, tropicielka bowiem zwolniła cięciwę, a strzała pomknęła w sam środek prowizorycznej tarczy. Wśród wiwatów paru innych mężczyzn dopiero po chwili elfka spojrzała na Coba, i tym razem ona uśmiechnęła się do niego wyjątkowo szeroko.



~

Nudziła się cholernie, siedząc na tyłach wyjątkowo wolno jadącego wozu. Droga była wszak nierówna, będąca niemalże ścieżką, pełną przeszkód, kupiec złorzeczył co chwilę, a jego żona kłapała buźką bez ustanku. To pewnie z nerwów, przemierzając po raz pierwszy tak gęsty, tajemniczy las. Dla Vestigi była to z kolei rutyna, choć zmysły miała wyczulone na wszelkie niebezpieczeństwa, których w nim było co nie miara.

Tym razem jednak obeszło się bez jakichkolwiek problemów, wóz dotarł na miejsce, lud osady zbiegł się przy nim czym prędzej, doprowadzając do sporego jazgotu, kupiec zachwalał swoje wyroby, a ona... ona chciała ciszy i spokoju. Z ulgą przyjęła więc fakt, iż ich kolejne zadanie dobiegło końca, i mogła wraz z resztą niewielkiego oddziału udać się własną drogą.

~

Zwyczajne polowanie na dziczyznę przybrało dosyć niespodziewany przebieg. Vestigia, skradając się cicho wśród drzew, widziała już swój cel. Naciągnęła cięciwę, wymierzyła... wtedy też gdzieś z lewej strony rozległ się jakiś męski krzyk, a właściwie nawoływanie o pomoc. Spłoszony dzik czmychnął czym prędzej, Elfka z kolei zmarszczyła nos. Takie amatorstwo nie mogło mieć miejsca w oddziale, musiało więc stać się coś naprawdę wyjątkowego.

I stało.

Darsaadi, jedyna poza nią Elfka wśród mężczyzn, zniknęła w trakcie polowania. Rozproszyli się po terenie, ledwie kilkanaście metrów od siebie, zachodząc w ten sposób dzika, a kobieta nagle zniknęła bez najmniejszego piśnięcia. Pozostał po niej jedynie leżący bezpańsko łuk, oraz odrobina krwi...


W milczeniu przypatrywali się znalezisku, a wśród drzew zerwał się nagle lekki wietrzyk, a okoliczny szum przyrody podkreślił jakby powagę sytuacji. Czyżby nagle z myśliwych stali się zwierzyną?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-02-2012 o 13:22. Powód: zmiana imienia i poprawki ;)
abishai jest offline  
Stary 28-02-2012, 23:14   #100
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Gdzieś w Wielkim Lesie…


W Wielkim Lesie można było spotkać przeróżne istoty. Jedne walczyły o przetrwanie ukrywając się i uciekając, inne zwane drapieżnikami polowały na nie aby zapewnić sobie przetrwanie. Odwieczne prawo natury mówiło „Zjedz, lub sam zostań zjedzony”. Rogate orki o piekielnym pochodzeniu, wielkich zębiskach i obleśnych wyrazach twarzy zwane Tannaruk dało się wyczuć z daleka tak samo jak zapach palonego przez nie ogniska. Te które siedziały właśnie posilając się upolowanym zwierzęciem były tymi drapieżnikami, tak więc czuły się zupełnie bezpieczne. Kolejne prawo natury mówi jednak iż zawsze znajdzie się silniejszy drapieżnik, który podporządkuje sobie słabsze…


Pomiędzy wysokimi zaroślami lasu, trzymając się ukrycia i nie czyniąc prawie żadnych odgłosów podchodzili pod obozowisko dwaj sporych rozmiarów łowcy. Miękkie poduszki stóp doskonale tłumiły dźwięki łap wśród ściółki, a sposób poruszania się mówił o niezwykłej gracji ich potężnych ciał. Chociaż w Wielkim Lesie można by się wiele spodziewać, to tego akurat ciężko.


Niezwykła para dzikich kotów polowała razem, krok za kroczkiem zbliżając się do nieprzystosowanych prawom lasu intruzów. Ich pogawędkę przerwał głośny zwierzęcy ryk.

*MraaaauugHHh!*

*Ghrrrrr.. WOAH!*



Zaskoczeni orkowie zdążyli tylko obrócić spojrzenia by dostrzec dwa potężne, skaczące wprost na nich zwierzęta. Tygrys i niezwykle duży jaguar niczym głaz wystrzelony z katapulty uderzyły na swoje ofiary przywalając je twardo do ziemi. Pierwszy z nich na którego skoczył tygrys w przeciągu kilku sekund został rozszarpany na strzępy. Potężne łapy uzbrojone w wielkie pazury i budzące respekt kły spływały teraz gorącą krwią prosto z rozerwanej szyi Tannaruka. W tym czasie jaguar doskoczył drugiego, razem ze skórą zrywając pancerz z orka i rozszarpując krtań. Orcze wrzaski, zagłuszane przez ryki dzikich kotów niosły się w okolicy, a mężczyźni śpiesznie zrywając sięgnęli swych broni. Byli doświadczonymi wojownikami, ale nie mogli wiedzieć iż ich przeciwnicy także.
Jeden z nich zdołał pchnąć tygrysicę włócznią w ramie, ta jednak tylko wrzasnęła wkurzona, pod wpływem adrenaliny nie czując prawie bólu. Obok niej stał jeszcze jeden, który nie docenił zwinności kota, a jego wielki topór wbił się tylko głucho w ziemię obok. Jaguar był jeszcze zwinniejszy, zgrabnie uskakując pędzącej w niego włóczni, co jednak ostatni z Tannaruków wykorzystał aby ciąć swym wielkim mieczem po łuku. Tego bólu nie mógł przyćmić nawet szał walki, a przez las rozbiegł się echem głośny i ostry koci ryk. Furia dzikości nie zmalała, przeciwnie. Teraz miało rozpętać się piekło, którego nawet Tannaruki się nie spodziewały. Zostało ich tylko czterech, a w zasadzie trzech bo gdy jaguar wskoczył na uzbrojonego w wielki miecz orka z rządzą zemsty, nie było już co zbierać. Pancerze niewiele tu pomagały, bo siła zwierząt była tak ogromna że stal rwała się jak zwykły materiał. Zaspokojona chęć zemsty sprawiła że wielki kot zerknął w stronę towarzyszki, tygrysicy. Ta nie radziła sobie aż tak dobrze, a podrapany przez nią ork stał jeszcze na nogach. Jaguar zaskakując i ignorując swojego przeciwnika, rzucił się znienacka na plecy jednemu z osaczających tygrysicę Tannaruków. Każda z uzbrojonych w wielkie pazury łap dochodziła celu, każda szarpała i wyrywała żywcem część jego ciała, aż w końcu wielkie kły przebiły się przez stalowy hełm. Ciało orka przestało stawiać opór, niczym szmaciana lalka zastygając bezwładnie i topiąc się w kałuży własnej krwi. Tygrysica w tym czasie smagnęła pazurami rannego już przeciwnika, ten zaś i tak ledwie stał na nogach co wykorzystała przywalając go do ziemi. Paszcza zwierzęcia wgryzła się w jego rękę wysoko, kły musiały jakoś wbić aż między kości bo gdy szarpnęła, łapami dociskając swą ofiarę do ziemi wyrwała bestialsko całą rękę z ciała. Ostatni Tannaruk postanowił wykorzystać fakt że jaguar odskoczył odwracając się plecami do niego i zamierzył się włócznią wprost w tyłek skąpanego we krwi jego towarzyszy kota. Bał się, bał się jak diabli, albo i bardziej bo właśnie uświadomił sobie że nikt więcej nie przeżył, a on został sam sobie. To właśnie ten strach sprawił że jego desperacki atak nie trafił. Cztery wielkie ślepia zwróciły się groźnie w stronę skąd nadszedł atak, na co ork wydarł się w panice i zaczął uciekać. Zakuty jednak w stalowy napierśnik nie odbiegł daleko, a jego agonalny krzyk brzmiał tylko przez chwilę nim w lesie zapanowała znów błoga cisza…



Ptaki szybko zaczęły znów śpiewać, obserwując ciekawie poczynania obu kotów z wysokich drzew. Elfia druidka o imieniu Yasumrae nawet pod postacią jaguara budziła zaufanie leśnych stworzeń, a skoro tygrysica Sarchie jak na nią wołała, była razem z nią, jej także dotyczyło nieco ustępstw. Delikatne kocie łapki powiodły druidkę żwawo do jej przyjaciółki Sarchie, a ta spojrzała przyjaznym, tajemniczym wzrokiem i wydała z siebie koci marudny pomruk. Były dla siebie kimś więcej, były niczym rodzina odkąd poznały się w dżunglach Chult. Kocie pyszczki zbliżyły się do siebie i delikatnie ucałowały po czym Yasumrae wydała z siebie pomruk aprobaty. W końcu jej towarzyszka dobrze się spisała, ale też chciała dać jej do zrozumienia jaka jest dla niej ważna. Obie były ranne, ale druidka już usiadła obok i tuląc głowę do szyi tygrysicy wydała z siebie dziwny ciąg kocich pomruków wykonując przy tym drobny gest łapką. Nie minęło dużo czasu a ich rany zniknęły, gojąc się w zaskakującym tempie. Jaguarze oczka przymknęły się z przyjemności czując jak Sarchie liże ją za uszkiem, ale druidka już wiedziała o co chodzi. Jej kochanie chciało się podlizać by nie było mycia, ale elfka nie miała zamiaru zostawiać ich całych, upapranych we krwi orków o piekielnym rodowodzie. Mimo marudzenia Sarchie kolejne zaklęcie przywołało nieco wody która zrosiła ich brudne futerka i nie pozostało im nic więcej jak wylizać je do czysta. Czasem pomagały sobie wzajemnie bo Yasumrae nie gorzej czuła się w kocim ciele niż swoim własnym. Spędzała w tej formie na tyle dużo czasu że czasem zapominała się na druidzkim zgromadzeniu i ujawniała pewne zwierzęce nawyki przez co nawet tam czuła w ich oczach dość dziko.

Po myciu przyszedł czas na wspólny posiłek, a jako że upieczonym już sarenkom nie dało się pomóc ich mięso nie miało się zmarnować. Podejście druidki do ich wspólnej czystości było dziwne i nieco tych upodobań narzucała swojej towarzyszce, dlatego teraz nie chciała aby ta żywiła się mięsem jakiegoś Tannaruka. Pieczeń przygotowana na sześć osób wystarczyła by obie objadły się do syta, a po skończonym posiłku każda zajęła sobą. Sarchi z nieukrywaną satysfakcją lizała sobie łapki.


Yasumrae zaś delikatnie przeszła kilka kroczków po czym kontury jej ciała w lekkim świetle zmieniły formę aby na powrót stać się elfką. Otworzyła oczy będąc na czworaka wśród pięknych paproci, i z lekkim westchnieniem prężąc ciało by przywyknąć do zmiany. Podniosła się, odrywając dłonie od delikatnego i wilgotnego mchu. Można było już ugasić ognisko, by nie spowodowało jakiej szkody.

Chociaż przed chwilą z zimną krwią własnymi rękoma zbiła kilku orków, teraz wyglądała wyjątkowo potulnie i delikatnie. Niczym natura sama w sobie, raz burzliwa i straszna, innym razem spokojna i piękna. Tak jak ona, mimo że nie używała nawet połowy kosmetyków za którymi szalały inne elfki. Nie interesowały ją kompletnie pieniądze i nie były jej potrzebne do szczęścia, tak więc nie nosiła przy sobie ani jednej monety. Sama polowała by zapewnić sobie posiłek, a gdy już naprawdę chciała czegoś od cywilizacji trzeba było prowadzić handel wymienny, lub służyć pomocą w jakiejś sprawie.
Mimo swojego uwielbienia do czystości, nie używała mydła, które zanieczyszczało wodę i choć było to trudne, w naturze dało znaleźć się rośliny które pomagały w zabiegach higieny nie naruszając ekosystemu. Teraz, w kwiecie wieku jej sylwetka promieniała gracją i naturalnym zdrowiem które przyszło z ucieczką od cywilizacji.


Miała długie nogi, bardzo kobiece, pełne biodra podkreślane przez wąską talię i całkiem spory, ale nie przesadnie biust. Nawet gdyby tak nie było, małe to miało znaczenie dla samotniczki którą las i tak by zaakceptował. Czemu nie poznała jeszcze swojego mężczyzny? Niewielu mogłoby ją zrozumieć, jeśli w ogóle nie wystraszyłoby się za pierwszym razem gdy okazałaby nieco swego temperamentu. Ten zaś był wyjątkowo wojowniczy, prawie niczym amazonki, prawie bo jednak zachowała w sobie wiele kobiecej delikatności. Mężczyźni z kręgu druidów także jej nie interesowali. Albo byli już zajęci, albo nie było żadnej iskierki, uczucia które mogłoby stworzyć coś więcej.

Yasumrae nigdy nie nosiła jakiś zmyślnych ubrań, w ogóle czując się w nich dość nieswojo. Były czymś nienaturalnym, szczególnie te sztywno opinające sylwetkę. Czasem nosiła coś drobnego, nieco skąpego ale wystarczająco zasłaniającego co trzeba. Zimą musiała ubrać się w grubsze futro.
Z Chult wróciła zaś z bardzo stylowym, pięknie wykonanym ubraniem które choć ze zwierzęcej skóry przesiąknięte potężnymi zaklęciami chroni nie lepiej niż niejedna stalowa zbroja.
Zdawałoby się że taka wojowniczka będzie cała pełna blizn, a skóra twarda i nieprzyjemna w dotyku. Jednak z pomocą magii i maści, udało jej się zachować swój delikatny urok, tym bardziej że jako elfka walczyła znacznie mniej.

Spoglądając na jej twarz widzi się mały prosty nosek, zmysłowe usta i pulchne policzki wraz ze spojrzeniem jej niebiesko-morskich oczu które nadają jej niesamowity charakter.


Długie, proste, blond włosy o słomianym odcieniu upina zazwyczaj w kucyk, lub koński ogon. Czasem rozpuści, a wtedy sięgają one nisko, aż do pośladków. Pachnie kwiatami i owocami lasu, choć zapach ten utrzymuje się niedługo bo nie są to prawdziwe perfumy, jednak Yasumrae lubi czasem dodać sobie nimi nieco czaru. W końcu, jej ciało zdobią białe pasy ostrych, plemiennych tatuaży, ale te są czymś więcej niż dekoracją. To pamiątka i symbol którym naznaczono jej ciało gdy przeszła męską próbę udowadniając w Chult że zasługuje na miano wojownika.

~~~

Elfka właśnie skończyła zbierać trofeum – upiłowany róg Tannaruka, nad którym dokładniejszą pracę miała zamiar wykonać później. Dziewczęce oczy niepewnie rozejrzały się po okolicy.

- Sarchie, musimy już stąd iść. Nie jesteśmy tu bezpieczne.

Yasumrae jeszcze powiodła z uśmiechem wzrokiem za tygrysicą skaczącą w głąb lasu, znikającą za ścianą zieleni.

Jesteś moim futrzastym szczęściem.

Ciepła myśl chwilę zatańczyła w jej głowie, po czym sama zniknęła za gęstwiną liści…



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172