Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2012, 12:46   #33
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Aoife O'Brian


Irlandka wróciła po cichu do pokoju. Oficer armii Jego Królewskie Mości jeszcze smacznie spał.
Aoife zatrzymała się na chwile przed lustrem. Mała Molly machała do niej energicznie. Coś chciała, coś pokazywała, ale Verbena za cholerę nie mogła zrozumieć o co jej chodzi. Stała zatem przed zwierciadłem, ze zdenerwowaniem przyglądająca się co też jej duchowe ja stara się pokazać. Molly też była zirytowana, dała temu wyraz pukając się kilkukrotnie w czoło. I ponownie zaczęła wymachiwać rękoma i coś krzyczeć. Aoife z całej siły wytężyła swoje zmysły, żeby móc w końcu zrozumieć o co chodzi dziewczynie po drugiej stronie lustra. Dostrzegła jakiś kształt zbliżający się do słodkiej Molly. Jakieś macki chcące ją pochwycić. Obraz nagle zafalował, rozmył się. Irlandka cofnęła się o krok i o mało co się nie wywróciła potykając się o coś co się nagle za nią zmaterializowało, a czego tam być nie powinno. Nie wywróciła się tylko dlatego, że wpadła na ów obiekt będący przyczyna utraty przez niż równowagi.
Gwałtownie się obróciła i... wpadła twarzą w nagi, męski tors.
Aoife zdążyła się co prawda już zapoznać z tą i nie tylko ta częścią ciała porucznika. Ale w świetle dziennym widziała go po raz pierwszy. Nie mniej jednak była zbyt rozzłoszczona, by podziwiać muskulaturę swego kochanka.
- Cholera jasna. - Syknęła. - Mógłbyś się tak nie skradać.
- Dzień dobry. - Rao zupełnie zignorował to co powiedziała do niego. - Mam nadzieję, że spałaś dobrze.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć Mówca Marzeń zamknął jej usta swoimi. Irlandka doskonale to znała. Poranny przypływ namiętności...

- Naprawdę ładnie ci w tej sukni. - Kilkanaście minut później porucznik Rao skomplementował Werbenę. - Pasuje ci do...
Ale Aoife już nie słuchała jego wynurzeń. Jak zahipnotyzowana przyglądała się procesowi wiązania turbanu. Najpierw jak Nath układa swoje długie, kruczoczarne włosy. Włosy, których pozazdrości mogłaby mu niejedna kobieta. Takich pięknych, zadbanych... a które z taką łatwością i zręcznością ukrył teraz pod zwojami bawełnianego materiału koloru khaki.

Margaret Twisleton


Margaret zeszła do jadalni. Już, już miała otworzyć drzwi, gdy zamarła z ręką na klamce przysłuchując się dziwnym odgłosom dochodzącym zza nich. Werbena poczęła się przysłuchiwać owym hałasom. Margaret z całego tego szumu zdołała wyłowić wypowiedziane męskim głosem “Lady Etherington”. A właściwie wydyszane. A może jej się to tylko zdawało. Tak na pewno jej się to tylko zdawało.
Pani Twistelon wyprostował się. Wygładziła suknię. Zdecydowanym ruchem nacisnęła klamkę i...
Nie, nie zdawało jej się. Nie przesłyszała się.
Pani Twiestelon mimowolnie stała się świadkiem zaspokajania potrzeb ciała, o których kilka minut wcześniej prawił jej awatar. W jadalni, na stole, przy otwarych drzwiach i z widzem do tego.
- Widzę, że nie tylko ty masz na koncie różne grzeszki młodości. - Margaret aż podskoczyła, gdy usłyszała tuż obok siebie głos staruchy. Drwiący do tego. Meg już nie powróciła do przyglądania się co też pani domu robi z tym młodym, jurnym byczkiem.
Pomruk zawodu wydobył się z ust awatara. Podglądactwo raczej nie leżało w naturze magini. Dlatego jedyne co mogła teraz zrobić to zamknąć dyskretnie drzwi i udać się z powrotem do sypialni. Niestety nie dane jej było zaspokoić tej konkretnej potrzeby fizjologicznej. Na przeszkodzie stanęło zaspokajanie innej potrzeby przez innych ludzi.
Obróciła się więc na pięcie i pomaszerowała do sypialni.
William jeszcze spał. Chociaż Margaret wiedział, że zaraz się obudzi. Już wielokrotnie z rana była świadkiem owej sceny. Znała ją na pamięć.
William przez sen obraca się na bok. Przesuwa nieco do przodu. Potem jeszcze trochę. Wszystko to w poszukiwaniu ciepła osoby, która zasnęła tuz obok niego. Nieznalazłszy nikogo zaczyna po omacku ręką szukać żony. I w tym momencie się budzi.
Meg ciepło uśmiechnęła się do męża, gdy ten podniósł rozespany jeszcze wzrok na nią.
- Znowu wcześnie wstałaś. - Rzekł na przywitanie z wyrzutem. - Jesteśmy przecież w gościach.
W czasie porannej toalety jak zwykle z troską w głosie wygłaszał jej pogadankę o tym, że powinna mniej się forsować i od czasu do czasu pozwolić sobie na dłuższe wylegiwanie się w łóżku. Kładąc wyraźny nacisk na “wylegiwanie się z mężem w łóżku”.



Julia Darlington


Julia cicho niczym myszka zakradła się do sypialni brata. James leżał na wznak i tempo gapił się w sufit. Panna Darlington doskonale wiedział, ze właśnie przed chwilą się obudził. Nie zamierzała jednak tracić czasu. Szybko podbiegła do łóżka i miękko wylądował na pościeli obok brata.
Młodzieniec westchnął ciężko i podniósł się podciągając kolana pod brodę. Tak, był już gotowy by przedstawić mu genialny plan obu magiń.
Kultystka ze szczegółami opisała bratu swoja podróż w przeszłość. Potem o wspólnym odkryciu jakiego dokonała z Werbeną. I na koniec przedstawiła mu plan jaki ułożyła z Irlandką.
Z początku sir Darlington nie był zachwycony, przynajmniej tyle mówiła jego twarz. Ale Julia zrzuciła to na krab snu, który nie opuścił go jeszcze całkowicie. Jednak nie musiała zbyt długo przekonywać brata. Nie musiała zbytnio tez tłumaczyć co i jak. chociaż gdy wspominała o “zielonej wróżce” James zmarszczył czoło w wyrazie troski. Jeszcze większe bruzdy pojawiły się gdy wspominała o ataku, którego była celem. To było naturalne, ze się o nią martwił. “Kochany James” pomyślała zostawiając brata samego by mógł się stosownie przebrać. Przed śniadanie miał też znaleźć sir Etherington i pomówić z nim o zabraniu młodego panicza do Bath.
Została jej chwilka czasu na doprowadzanie się do porządku. Wprawdzie szlafrok był niezwykle wygodny i ciepły,a le nawet jak na nią to byłaby zbytnia ekstrawagancja pojawienie się na śniadaniu tak ubraną. Zwłaszcza, ze nie mogła sobie pozwolić na niechęć ze strony gospodarzy w stosunku do swojej osoby.



Sir Roger Attenborough

Aisha otworzył drzwi w szlafroku. Znakiem tego dopiero co się wybudziła, było to trochę dziwne, gdyż była rannym ptaszkiem. Roger delikatnie próbował wybadać co tez może być przyczyną takiego stanu rzeczy. Wszak było to naturalne, że niepokoił się o swoją asystentkę, a w zasadzie o kogoś więcej niż asystentkę. Sieć ich wzajemnych relacji była skomplikowana, nawet bardzo. Ale nie było to to co Roger chciał roztrząsać właśnie teraz. Teraz dyplomatę interesowało co było powodem dziwnego zachowania Hinduski.
Na swoje zawoalowane pytanie otrzymał banalna odpowiedź. Krótkie stwierdzenie
“Koszmar” miało rozwiać wszelkie wątpliwości.
Attenborough usiadł w fotelu panna Rai zajęła się w tym czasie poranną toaletę.
Wzrok Rogera przykuło błoto na sandałach jego asystentki. No błoto jak błoto. Brązowa, lepka maź lepiąca się do wszystkiego z czym miała kontakt. Samo w sobie owo błoto na butach nie powinno dziwić. Ale nigdzie nie było innych śladów. A przecież powinny być. Dyplomata rozejrzał się po całym pokoju. Czyściutko. Nawet grama kurzu człowiek by nie znalazł. A tym bardziej zaschniętej ziemi.
- Gotowa. - Głos asystentki wyrwał sir Rogera z zamyślenia.
Aisha ubrała się w salwar kamiz. Dziś królowały turkusy i głębokie odcienie pomarańczu. Do tego dupatta w tej samej kolorystyce. Wszystko oczywiście bogato wyszywane złotymi nićmi. Kilka pierścieni. Kilka bransoletek. Na kostce również jedna. Europejki tak nie potrafiły.



Wszyscy


Goście schodzili się powoli do jadalni. W jednym rogu siedział pan Etherington, pułkownik Chisholm , doktor Bennett, pan Swanson i pan Cronje. Rozprawiali o czymś, ale po cichu. W drugim końcu stołu królował inspektor Hall. Otoczony wianuszkiem kobiet, głośno i niezwykle ekspresyjnie opowiadał o swojej pracy. A panie słuchały go niemal z wypiekami na twarzy. Pani Swanso co jakiś czas starała się wpłynąć na to co padało z ust żywego wcielenia Sherlocka Holmesa, ale inspektor jakoś nie zwracał na to uwagi. A panna Swanso, którą to zapewne dostojna matrona starała się uchronić przed okropieństwami tego świata, wpatrzona w policjanta jak w obrazek chłonęła jak gąbka opowieści o zbrodniarzach ujętych przez dzielnego stróża prawa.
Julia z Jamesem zajęli miejsca tak po środku, podobnie jak sir Attenborough ze swoją asystentką i udając brak zainteresowania zajęli się posiłkiem.
Pani Twisleton, po tym jak mąż zostawił ją by przysiąść się do panów, raczej nie miała większego wyboru i zasiliła grono wiernych słuchaczek inspektora. Ona jednak nie emocjonowała się tak bardzo tym wszystkim. W przeciwieństwie do innych dam z owego kółeczka.
Podobnie zresztą postąpił porucznik Rao. Irlandka, w przeciwieństwie do Angielki, przysiadła się do rodzeństwa Darlingtonów. Wszyscy w trójkę wymienili się grzecznościami i rozpoczęli cichą dyskusję.
Jedynymi, których brakowało, była siostra pani domu, cioteczka Viki i Mimi. Roger odnotował również brak panny Abercrombie. Ale chyba tylko on.
Śniadanie było... dużo spokojniejsze niż kolacja. Chociaż gospodyni obrzuciła nienawistnym spojrzeniem Irlandkę. Nienawistnym to za mało powiedziane, to była wręcz życzenie śmierci.

Margaret Twisleton i sir Roger Attenborough


Po śniadaniu, które było nudne, jeżeli je porównać z wieczerzą, większość gości wybrała się na polowanie. Nie odjechali wcale tak daleko od posiadłości, ale pan Ethernigton zapewniał, ze i tak będzie na co polować, może nie będzie to miało kłów i pazurów, ale goście nie powinni żałować.
Do tej grupy dołączyło jeszcze dwóch młodych dżentelmenów. Zostali przedstawieni jako Timothy Dirac i Peter Brown, syn sąsiada państwa Etheringtonów i jego kuzyn. Obaj mieli może z dwadzieścia pięć, może mniej lat. Obaj cieszyli się względami lady Sylivii i pewną niechęcią jej męża. Pani Twisleton, mimowolnie podsłuchując rozmowy między gospodynią a panią Swanson, mogła się dowiedzieć, że lady Etherington liczy iż młody pan Dirac wkrótce zostanie jej zięciem.
Meg mogła być jeszcze jednej rzeczy pewna co do przyszłego zięcia jej gospodarzy, to był ten sam młody człowiek, którego przyłapała dziś z lady Silivią w jadalni. Tego oczywiście gospodyni nie wyjawiła swojej przyjaciółeczce, ale oplotkować jego zalety nie omieszkały. Że przystojny. Że bogaty. Z dobrego domu. Z dobrym wykształceniem. Same superlatywy.
Do grupy polujących dołączył jeszcze pan Barry Telley. Zupełnie jakby mu nie przeszkadzało,ze jego żona leży zdjęta chorobą, a syn nie żyje. Ów dżentelmen oddała się najzwyczajniej w świecie rozrywce.

Roger tym czasem, tak jak pozostali mężczyźni otrzymał broń. A ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich uczestników polowania, Aisha też jej zażądała.
Nie trzeba było też i wcale daleko odchodzić by sobie do czegoś postrzelać. Naganiacze o to zadbali.
Pierwsze do odstrzału poszło dzikie ptactwo. Wypłoszone przez psy i ludzi stało się niezwykle łatwym celem dla myśliwych. Huk wystrzałów niósł się dalekim echem po okolicy. Panowie gratulowali sobie na wzajem doskonałych strzałów. Tylko sir Attebnorough stał ze swoją strzelbą i nie strzelał do niczego.
Ptaki po raz kolejny pojawiły się w polu widzenia. Myśliwi przygotowali się. Padł pierwszy strzał. A później po okolicy rozniósł się nieziemski wrzask zmieszany z przekleństwami.
Z początku zdezorientowani ludzie nie mogli się połapać kto się drze jak żywcem ze skóry obdzierany a nie dlaczego się tak drze. Dopiero gdy sir Etherington, trzymając się za ucho ruszył w stronę dwóch młodzieńców stało się jasne, że to on wydawał z siebie te dźwięki.
Teraz już tylko miotał przekleństwami pod adresem młodzików. A nim ci zdążyli się połapać, gospodarz był już przy nich. Jednym zdecydowanym uderzeniem kolby powalił pierwszego z brzegu na ziemię i wykrzykując nieparlamentarne słowa zamierzył się by roztrzaskać młodzieńcowi czaszkę. Na szczęście pułkownik Chisholm był szybszy. Chwyciwszy strzeblę za lufę wyrwał ją rozwścieczonemu sir Etheringtonowi.
Do akcji zaraz włączyli się pozostali dżentelmeni, gdyż uderzony młodzian wcale nie zamierzał odpuszczać.
Wrzawa podniosła się na nowo. Każdy każdego starał się przekrzyczeć udowadniając swoje racje. Ale nadal nikt nie wiedział co tak w zasadzie się stało.
Do kłócących się mężczyzn podbiegły kobiety, które do tej pory siedziały sobie spokojnie na kocach i popijały herbatkę racząc się przy tym ploteczkami i ciasteczkami.

Pojedynczy strzał uspokoił na chwilę całe to rozgorączkowane towarzystwo. To sir Roger go oddał. Chisholm skinieniem głowy podziękował dyplomacie i przystąpił do wyjaśniania sprawy.
Okazało się, że jeden z młodzieńców, Timothy Dirac, wstrzelił przypadkiem raniąc sir Hawarda. Sam poszkodowany w przypływie furii uderzył jednak nie winowajcę ale jego towarzysza.
Rana nie była groźna. Ot draśniecie ucha. Lady Silivia chciał opatrzyć męża, ale została przez niego brutalnie odtrącona, tak że wywróciła się. Sir Ethernington nie zwracając na nią uwagi, ani na pozostałych gości wskoczył na swojego wierzchowca i odjechał.
Polowanie właśnie w tym momencie zostało zakończone.



Julia Darlington


James nie miał najmniejszego problemu z przekonaniem starszego pana do ich planu. Sir Etherington zgodził się i zaraz po śniadaniu cała trójka mknęła w kierunku Bath. Lloyd, jedyny syn i dziedzic państwa Etheringtonów, wpatrywał się jak w obrazek w Julię. Magini co jakiś czas była komplementowana przez młodzieńca, co wywoływało oczywiście uśmiech na twarzy Jamesa.
Podróż do Bath minęła w miłej i wesołej atmosferze. Młody panicz Etherington był niezwykle podekscytowany wyjazdem.
Samo Bath też warte było zobaczenia. Starożytne rzymskie łaźnie. Prior Park Landscape Garden. Most Pulteney. Royal Crescent i wiele, wiele innych atrakcji. Ale o tym można była jak an razie tylko pomarzyć.
Teraz należało odnaleźć starego zegarmistrza. To tez takie trudne nie było. Wystarczyło spytać pierwszą lepsza osobę o zegarmistrza Aakena i od razu wskazała ona właściwy adres.
Sklepik i warsztat nie wyróżniały się niczym szczególnym, z zewnątrz. Ale w środku...
Aoife miała rację, to był prawdziwy mistrz i doprawdy cudeńka wyrabiać potrafił.

Aoife O'Brian

Irlandka wymknęła się z posiadłości nim jeszcze reszta towarzystwa zdołała się zebrać. Poranny spacer dobrze jej zrobił. A już na pewno obcowanie z przyrodą.
Lasy wokół domostwa Etheringtonów były stare i nie ruszone ręka człowieka, przynajmniej w sporej części.
Aoife trzymała się blisko drogi, ale wolała iść wśród gęstwiny drzew. Szum liści. Śpiew ptaków. Zapach natury. Sielanka. Gdyby jeszcze nie te cholerne muchy i inne owady, które upodobały sobie jej osobę, by jej brzęczeć nad uchem lub, co gorsza, posilić się jej krwią. Sielanka, nie ma co.
Ale spacer i tak jej dobrze zrobił. Pozwolił nieco uspokoić myśli i siebie samą. I gdy Aoife już się wyciszyła coś niespodziewanego wytrąciło ją z równowagi.
Ludzie. Pełno ludzi. Pełno ludzi w mundurach. Policyjnych mundurach.
Po całym terenie, który Irlandka zamierzała zbadać, w pewnym sensie, kręciała się cała rzesza policjantów.
Mundurowi łazili w tę i nazat. Deptali po wszystkim. Jak stado szarańczy.
Werbena przycupnęła pod jakimś drzewkiem, tak by móc dobrze obserwować wszystko, ale by być niezauważoną dla policjantów.
Koordynującego akcją rozpoznała bez trudu. Constabl Simpson. Jego przełożony bawił się razem z arystokratycznym wrzodem ana dupie porządnych ludzi, a całą czarną robotę wykonywali inni, posłuszni i usłużni, tacy jak constabl Simpson. A śmietankę spije inspektor Hall. Tego O’Brian była bardziej niż pewna.
Aoife trafiła na bardzo ciekawy moment. Właśnie podnoszono wóz, którym podróżowali państwo Telley z synem.
Constabl Simpson wszystko dokładnie odnotowywała w dzienniku.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline