Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2012, 14:59   #99
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Spotkali się. Dwie grupki uciekinierów połączonych wspólnym losem. I jeszcze kilka rzeczy ich łączyło, jak szybko zauważył Green wyczulony na takie sprawy – strach i rany. Łączyły ich strach i rany.

Swen wysiadł pierwszy. Wulkan energii i strachu. Tak. Ostatnio Green nawąchał się zbyt wiele strachu i krwi. Śmierć deptała im po piętach i tylko jakiś nieludzki fart ratował im tyłki raz po razie. Lecz kiedyś zapas szczęścia się skończy i .... koniec ucieczki.

Green również wysiadł, zostawiając ciężki miotacz w samochodzie, lecz chowając do kieszeni pistolet. Tak na wszelki wypadek. Jednak ręce trzymał na widoku. Uśmiechnął się do doktor Bowen.

- Dzień dobry, pani doktor - powiedział Murzyn miłym, lecz zmęczonym tonem, kiedy już podszedł na tyle blisko, by nie zdzierać sobie gardła - Widzę, że miewa się pani dość dobrze. Cieszę się.

Potem przeniósł wzrok na samochody. Powitał skinieniem głowy Thomsona, który obserwował scenę z kamienną twarzą. Potem odszukał wzrokiem resztę. Nikogo nie ubyło. To go ucieszyło.

- Dzień dobry paniom - pozdrowił siostry. - Czy z dziećmi wszystko w porządku? - ostatnie pytanie powiedział ze szczerą, autentyczną troską.

Po tych wstępnych grzecznościach Green odsunął się nieco na bok. To była, przynajmniej na początku, rozmowa Swena. On zamierzał wtrącić się tylko wtedy, kiedy coś będzie szło nie tak. Obserwował resztę ludzi i pakunki na samochodach. Czekał na rozwój wypadków.

- Mieli my zwarcie z mutantami. - powiedział Swen sięgając do kieszeni munduru. - Chyba jestem zarażony. - splunął na ziemię. - Jak masz jak, to chciałbym się upewnić. Tu jest kawałek zarażonego potworka. - położył na masce auta pudełko po papierosach. - Ostatnim razem nie byłaś pewna, co ma murzyn w sobie. Może to będzie odpowiedź na wszystkie pytania. Ile nam zostało życia. No, a Jugolowi trza nastawić złamaną rękę. Jak kto umie, to pewnie ty.

Boven pokręciła zdecydowanie głową, odpowiadając najpierw na ostatnie pytanie.

- Nie jestem lekarzem, mówiłam wam o tym już kilka razy. Przeprowadzałam sekcje, ale one są na martwych. Mogę to zrobić, ale nie odpowiadam za coś, co może pójść źle, jeśli złamanie jest bardziej skomplikowane.

Podeszła bliżej, przyglądając się temu, co Swen położył na masce.

- Musiałabym to zbadać. Tutaj nie ma warunków, potrzebne w miarę sterylne pomieszczenie i odpowiednie naświetlenie, wtedy mogę cokolwiek zobaczyć, choć to wszystko jest tylko ogólnikowe. Jeśli to było coś innego od zwykłego zarażonego... nie mam pojęcia, czy jesteś zarażony. Nie wszystkie... formy przenoszą tak samo. Johnowi wstrzyknęli coś dożylnie, tobie dostało się od źródła, chociaż wciąż nie wierzę, że to to samo.

Popatrzyła na Montrose, a potem Thomsona, jakby to im powierzając ewentualne mówienie o czymś innym. Potem wróciła wzrokiem do Swena.

- To także nie wyjaśnia tej dziwnej mapy z objazdem. Co jest na południu, byliście tam?

Liberty jako jedyna ze swojej rodziny wysiadła z samochodu. Było zimno i nie było sensu aby reszta też mokła na deszczu. Zbliżając się do biochemiczki, skinęła głową Greenowi odpowiadając bezsłownie na pytanie z innych lepszych czasów. Kiedyś miało znaczenie grzecznościowe, teraz... teraz były inne czasy i zdawkowe grzeczności wydawały się dziwnie nie na miejscu.

- Szukają ciebie Boven. – powiedział Swen patrząc na doktor - Żywą lub martwą... Wiedzą, że jedziesz na południe. Nie wiedzą tylko, że ty to teraz wiesz. W następnym mieście będzie blokada. Most wysadziłem za nami. Jak kto jedzie tropem, to utknie na dłużej. Zostaje skrót. - wzruszył ramionami. -Pewnie w Chelan coś się znajdzie... - potem zmienił temat. - Goran pokaż rękę pani doktor. - odezwał się płógębkiem do Jugola. - Jak umi to może poradzi. - dodał mierząc zamyślonym wzrokiem kobietę od dzieci.

Green trząsł się z zimna. W końcu euforyczna siła lekarstwa opuściła jego ciało. Teraz znów czuł, że jest rozpalony od środka. Że żyły płoną pod jego skórą. Że musi się ochłodzić od środka. Najlepiej mówiąc coś. Mroźne, górskie powietrze spełni doskonale tą rolę.

- Są dobrze zorganizowani, skuteczni i bezwzględni - powiedział Green powoli patrząc kobiecie w oczy. - I zależy im na tobie, Bowen. Sama najpewniej wiesz czemu. Moim zdaniem nie powinnaś narażać Liberty i jej bliskich. Z tobą są mniej bezpieczni, niż bez ciebie. No, ale w tych szalonych czasach, człowieczeństwo jest jedynym, co odróżnia nas od tych tworów korporacji, dla której pracowałaś. Opieka nad słabszymi osobnikami naszego gatunku. Humanitaryzm. Pomoc tym, którzy potrzebują pomocy. Jak ten ranny, młody Indianin w naszym samochodzie. Mogliśmy go zostawić gdzieś po drodze. Bo z rannym mamy mniejsze szanse na przetrwanie. Ale my, w odróżnieniu od co poniektórych, jesteśmy ludźmi i zachowujemy się jak ludzie. I zostaliśmy z nim, bo - do kurwy nędzy - potrzebował pomocy drugiego człowieka w tej ciężkiej dla niego chwili. Nie zostawiliśmy, by gdzieś zdechł, zapomniany przez świat.

Tyle miał do powiedzenia. Teraz, kiedy spojrzał w oczy tych ludzi zebrało w nim jedynie rozgoryczenie i poczuł jakieś mdłości. Wyglądali jak sparszywiałe, zaszczute szczury i to, co początkowo wziął za siłę charakteru, było niczym więcej jak instynkt przetrwania. Zrobiliby wszystko, by przeżyć. Przekroczyli każdą granicę. Nie byli inni niż ożywione trupy. Tamte kreatury napędzał głód zabijania. Ich napędzała zwierzęca wola przetrwania.

Green odwrócił się, by nie patrzeć w oczy Bowen i Liberty. Wrócił do samochodu. Wtulił ciało w kurtkę. Miał cholerną ochotę zapalić. Ponownie zadumał się nad skurwysyńskim brakiem rozwagi tamtej grupki. Jego mogli zostawić, czarnego, niegroźnego turystę, którego jedyną winą było to, że ze wszelkich sił starał się zobaczyć swoich bliskich. Na pewno tłumaczyli sobie, że on, Swen i Goran to jedna paczka gangsterów. No przecież. Czarny motocyklista to norma! Jasne, ze jeździł z nimi w gangu. To przecież było takie - kurwa - oczywiste. A Bowen ciągali ze sobą, mimo ze tropiło jej pół korporacji Umbrela i jakaś ruska mafia. Że tropili ją ludzie, którzy zabiliby całą ich grupkę bez cienia litości. Ludzie dużo gorsi od żywych trupów i mutantów. Tak. To było - kurwa - oczywiste, że z Bowen są bezpieczniejsi i Liberty i jej rodzina. Na pewno!

Ochłonął. Przyłożył czoło do zimnej szyby. Uspokoił myśli. Teraz miał to już za sobą. Spojrzał w oczy ludziom, którzy skazali go na śmierć z taką łatwością. I nie poczuł nic, poza krótkim przypływem gniewu i żalem. Żalem, bo zrozumiał, że tamci boją się chyba jeszcze bardziej niż on i na dłuższą metę niczym, zupełnie niczym się od siebie nie różnią.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-02-2012 o 15:19.
Armiel jest offline