Sokół pomknął w stronę nowej ziemi, odprowadzany spojrzeniami stęsknionych za suchym lądem podróżnych. Na pokładzie radość mieszała się z niecierpliwością.
- Czy często tu bywamy? – szyper odpowiedział chorującej kobiecie
– W tym roku dwa razy w drodze z Dominium i jeszcze raz z Wyspy Jaszczurek. Hehe, Rover to najlepsza łajba do rejsu przez ocean! No, a zjeść to mnie i chłopakom zawsze daje Berta z portu, ona tam rządzi. Jak o tawernę chodzi, bo do tego pewnie tamtym dwóm gagatkom śpieszno… to Rutger w mieście waży piwo na wyszynk. Znajdziecie go… O żesz… Niech mnie kule biją! - przerwał.
Szyper pierwszy je wypatrzył. Pięć czarnych punktów, które oddzieliło się od ściany lasu i nisko nad wodą leciało w stronę okrętu. Podrygując na szerokich skrzydłach, coraz bliższe, nabierające kształtu. Małpy. Czarne, kosmate małpy, nieco mniejsze od człowieka, które jakiś absurdalny kaprys natury wyposażył w błoniaste, nietoperze skrzydła. Zbliżały się coraz bardziej, widać było ich powietrzne podrygi, miny i ekspresyjne gesty, wkrótce przez szum fal przebił się chaotyczny małpi wrzask.
- Przeklęte złodziejaszki! Do miasta już boją się zaglądać, to nas tutaj dopadły Zbliżamy się do portu! Chłopcy, nie porzucać roboty, bo się rozbijemy na podejściu!
A małpy dopadły do okrętu. Rozwrzeszczane, ogarnięte jakąś furią, w amoku rzuciły się do ataku. Jedna z nich wzbiła się wysoko i zaczęła szarpać nieuzbrojonego marynarza na bocianim gnieździe. Kolejna wpadła na śródpokład i, chwyciwszy skrzynie z towarami agenta handlowego, ciągnęła je ku morzu. Dwie kolejne upatrzyły sobie szypra, biciem skrzydeł i pięści omal nie odrzucając go od koła sterowego. Ostatnia zaś, lecąc nisko, wpadła przez bulaj do kuchni pokładowej – gdzie kuk właśnie palił w piecu.
Marynarze nie mogli bronić swego statku – niebezpieczne podejście do Port Hope wymagało wytężonej pracy ich wszystkich. Osadnicy – ludzie nienawykli do niebezpieczeństw – w popłochu biegali po pokładzie, bardziej tylko potęgując chaos.
- Ratunku! Ratunku! – panicznie wrzeszczał majtek nieomal wyciągnięty z bocianiego gniazda.
- Moje towary! Moja krwawica! – lamentował agent handlowy.
- Trzymać kurs! Bo się rozbijemy! – szyper starał się nie puszczać koła.
- Pomocy! Ona ogień zaprószy! – dobiegał krzyk kuka spod pokładu.