Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2012, 11:29   #9
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Sokół pomknął w stronę nowej ziemi, odprowadzany spojrzeniami stęsknionych za suchym lądem podróżnych. Na pokładzie radość mieszała się z niecierpliwością.

- Czy często tu bywamy? – szyper odpowiedział chorującej kobiecie – W tym roku dwa razy w drodze z Dominium i jeszcze raz z Wyspy Jaszczurek. Hehe, Rover to najlepsza łajba do rejsu przez ocean! No, a zjeść to mnie i chłopakom zawsze daje Berta z portu, ona tam rządzi. Jak o tawernę chodzi, bo do tego pewnie tamtym dwóm gagatkom śpieszno… to Rutger w mieście waży piwo na wyszynk. Znajdziecie go… O żesz… Niech mnie kule biją! - przerwał.

Szyper pierwszy je wypatrzył. Pięć czarnych punktów, które oddzieliło się od ściany lasu i nisko nad wodą leciało w stronę okrętu. Podrygując na szerokich skrzydłach, coraz bliższe, nabierające kształtu. Małpy. Czarne, kosmate małpy, nieco mniejsze od człowieka, które jakiś absurdalny kaprys natury wyposażył w błoniaste, nietoperze skrzydła. Zbliżały się coraz bardziej, widać było ich powietrzne podrygi, miny i ekspresyjne gesty, wkrótce przez szum fal przebił się chaotyczny małpi wrzask.


- Przeklęte złodziejaszki! Do miasta już boją się zaglądać, to nas tutaj dopadły Zbliżamy się do portu! Chłopcy, nie porzucać roboty, bo się rozbijemy na podejściu!

A małpy dopadły do okrętu. Rozwrzeszczane, ogarnięte jakąś furią, w amoku rzuciły się do ataku. Jedna z nich wzbiła się wysoko i zaczęła szarpać nieuzbrojonego marynarza na bocianim gnieździe. Kolejna wpadła na śródpokład i, chwyciwszy skrzynie z towarami agenta handlowego, ciągnęła je ku morzu. Dwie kolejne upatrzyły sobie szypra, biciem skrzydeł i pięści omal nie odrzucając go od koła sterowego. Ostatnia zaś, lecąc nisko, wpadła przez bulaj do kuchni pokładowej – gdzie kuk właśnie palił w piecu.

Marynarze nie mogli bronić swego statku – niebezpieczne podejście do Port Hope wymagało wytężonej pracy ich wszystkich. Osadnicy – ludzie nienawykli do niebezpieczeństw – w popłochu biegali po pokładzie, bardziej tylko potęgując chaos.

- Ratunku! Ratunku! – panicznie wrzeszczał majtek nieomal wyciągnięty z bocianiego gniazda.
- Moje towary! Moja krwawica! – lamentował agent handlowy.
- Trzymać kurs! Bo się rozbijemy! – szyper starał się nie puszczać koła.
- Pomocy! Ona ogień zaprószy! – dobiegał krzyk kuka spod pokładu.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline