Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2012, 16:04   #138
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Rączka, Thomas, Justin, Drwal i młody grubas, którego imienia murzyn nie znał... Ekipa, której członkowie reprezentowaliby całkiem inne warstwy społeczne... całkiem inne życie i jego warunki... całkiem inną śmierć. Teraz jednak byli zespoleni przez los. Dlaczego? Przez wygibasy Thoma, które miały miejsce na rynku? Zapewne. Przez Justina, który potwierdzając swe człowieczeństwo pomógł kumplowi w potrzebie? A może potwierdziłby je gdyby właśnie mu nie pomógł? A może przez komandosa, który przekreślając dalszą karierę w FBI zabił grupkę pseudo-twardzieli przed sklepem Toledo? Na pewno. Teraz jednak to nie miało znaczenia. Już było za późno. A Thomas jak jebany czarny anioł śmierci powiedziałby, że niczego nie żałuje. Że gdyby miał wybierać zrobiłby to drugi raz. Bo nie potrafił znieść, że jedną z nielicznych osób, które na przywitanie nie rzuciły mu magazynka ołowiu ktoś śmiał porwać i torturować. Takim był...

Mimo temblaku i lekko zmarnowanej miny czarnuch nadal wyglądał zadziornie. Przewieszoną wcześniej torbę położył pod nogami a AKS przewiesił przez plecy. Był gotowy walczyć mimo komplikacji zdrowia. Był gotowy poświęcić życie za tych, którzy nie bali się stanąć do niego plecami. Kiedy zostali sami Justin i Rączka stanęli, gdzieś z boku a kobieta z toporkiem strażackim podeszła do Thoma zaczynając rozmowę.

- Naprawdę walczyłeś na arenie? - zagadnęła.

- Taa... Ale bardziej z przymusu i chęci ratowania własnej dupy niż z pasji. Byłem niewolnikiem. - powiedział Thomas nie ukrywając swojej historii.

- Teksańczycy to barbarzyńcy. To prawda, ze musieliście walczyć z mutantami i z maszynami?

- Niektórzy pewnie tak, ale mnie wykupili zanim zdążyłem na takie widowisko trafić. Potem przygoda z najemnikami i wyszło, że jestem wolny. Tylko ta jebana ręka. - powiedział pokazując na temblak.

- Alahama Ciebie potrąciła?

- Dostałem kulkę. A tak, kurwa, lubię tę rękę. Słuchajcie może jakoś się lepiej schowamy aby widzieć drogę z ukrycia? Lepiej być zaskakującym niż zostać zaskoczonym. - powiedział murzyn z krzywym grymasem. - Boli jak jasny chuj.

- Dave obserwuje drogę z termowizji a Łańcuch i Steve z ruin. My robimy za gońców i wsparcie.

- Gońców? Nie wiem co ty znaczy, ale szybko biegam. Poza tym mogę kogoś jebnąć jak dacie mi jakąś broń. Znaczy ręczną. A poza tym mam klamki i AKS. Macie gnaty jakieś? - zapytał czarnuch.

- Tylko to co widać. - odparła kobieta, której przez plecy zwisał kałach. Chłopak był uzbrojony w stena. - Mego narzeczonego Ci nie oddam. - dodała Drwal uderzając płazem toporka o otwartą dłoń i się uśmiechając.

- Mi narzeczoną i kochankę zabrały te kutasy. Że niby nie można karabinu ani miecza w NY nosić. Pierdolenie. Czyli nie da się kupić u was topora czy innego porządnego żelastwa? - zapytał murzyn udając zasmucenie.

- Topór, miecz... Gadasz prawie jak jakiś Federasta. Siekierę kupisz prawie wszędzie a jakieś dziwne maczety widziałam w antykwariacie w Pierwszej. Tam spróbuj.

- Jak bym chciał gówno to mam. - powiedział Thomas sięgając do torby i z kliknięciem rozkładając pałkę teleskopową Skerritta. - Taka sobie pałeczka.

- No, ale wiesz. Dopiero się poznaliśmy a Ty mi już pokazujesz swoją pałę... - słowa kobiety wywołały śmiech rebeliantów. Thomas wybuchnął szczerym śmiechem jednak nagle go urwał.

- Jak bym chciał Ci pokazać “moją” pałę to bym musiał stanąć tam. - pokazał trzymaną teleskopówką okolice murka oddalonego o parę metrów. - Aby Ci się krzywda nie stała. Macie jakieś granaty albo większy kaliber jakby terenowe auta podjechały albo jakieś skurwysyny z kamizelkami? - zapytał po chwili.

- Ta... Ci z małymi zawsze tak mówią. A to co mamy to nasza sprawa. - odparła kobieta. "Wyszczekana suczka. Lubię takie" pomyślał Thomas uśmiechając się sam do siebie.

- Ci z małymi? Ale oni mówią “takim głosem”. - powiedział murzyn udając przez ostatnie dwa słowa głos kastrata. - A może to mój naturalny głos tylko udaje? Wiesz jak mamy już razem kogoś ubić czy pilnować czegoś nawet porządnie fajnie będzie jakoś współpracować. Za czasów areny było mi to obce, ale u najemników i ostatnio nauczyłem się, że współpraca daje wiele korzyści. - powiedział odsłaniając połę torby a tam rewolwer, 1911 i od groma pocisków. - Masz kamizelkę?

- Niet. Wiesz... Jasne będziemy współpracować jak mieliście ogon, ale nie mogę Ci powiedzieć ile i jakiego sprzętu mamy. Więc nie naciskaj wielgasie... - "Wielgasie? Wcześniej mówiła o małym. Sama sobie przeczy."

- Ok. Muszę wiedzieć. Ja mam kamizelkę nową. W razie co zasłonię Cię własną klatą więc się nie martw. Dla mnie kamizelka czy noktowizor to bajery. A co do sprzętu spokojnie. Mam własny.

- Ty chyba nic nie kumasz. Działamy nielegalnie, z podziemia. FBI od lat próbuje nieudolnie odkryć, gdzie mamy siedziby i ile czego mamy, nie wychodzi im dlatego nikomu nie możemy powiedzieć “mamy tyle a tyle sztuk takiej a takiej broni i do tego tyle amunicji”. Widzisz co mamy, jak jesteśmy uzbrojeni i to musi Ci wystarczyć.

- Spokojnie. Nie chciałem od razu wam życia po ilości kapsli układać na nowo. Jak już otworzę własną żarłodalnię gdzieś w NY może wpadniecie? Tylko bez tych opasek i innych. Nie chce szpicli w lokalu. Ciekawe czy po zabiciu paru osób jestem już ugotowany. Jak to u was w Yorku wygląda?

- Jeśli wiedzą, ze to Ty to tak. Zrobią obławę i dupa. Chodź znam takich którzy żyją mimo listów gończych. Większość jednak wcześniej czy później ginie. Niestety, chuje są skuteczni. O jakich opaskach mówisz?

- No tych, czerwonych. I ogólnie waszych znakach rozpoznawczych. No, ale jak są skuteczni to pewnie niedługo umrę a jak nie to spierdalam stąd. Chyba, że przyda wam się pomoc w zamian za dobranie się do dupy paru ludkom w NY.

- Pogadaj z szefostwem. Suzi, Jamesem lub Darenem. Może Ciebie przyjmą a arafatkę nosi tylko Mike.

- Aha. No ja bym musiał gdzieś na lewo opchnąć nieco fantów, wydobrzeć, a jak byście mi zaoferowali bezpieczne miejsce do treningów to bym dla was robił. No i może wyszkolił parę osób w tym co robię najlepiej... Jak dożyję to pogadam z szefami.

- Od szkolenia ktoś by nam się przydał. Po śmierci Neo, Granta i JT zajmuje się tym Mike, ale nie może sam robić wszystkiego. No i nie jest tak dobry jak oni.

- Umiem strzelać i lać się żelastwami. Poza tym jestem nawet odporny i mogę długo zapierdalać. Nie jestem chory. Jak wy mi pomożecie ja wam pomogę. Dawno nie trenowałem porządniej na bezpiecznej ziemi. Znaczy musiałbym zrobić grafik itd. ale znam się na tym. Wielu ludzi bym mógł nauczyć porządnych podstaw. Kim są ludzie, o których mówisz? Jacyś weterani? Lepsi od Mike’a? Nie wygląda na lebiegę chociaż, rzecz jasna, bym go z przedziurawionym barkiem połamał. - powiedział z szerokim uśmiechem gladiator.

- Neo był dowódcą Czerwonych, marzeniem każdego z naszych wojowników było dołączyć do nich. Kiedyś był w armii, szkolili go przedwojenni żołnierze. Potrafił z kilometra ustrzelić człowieka w ruchu. JT i Grant dołączyli do nas i też chyba byli w armii. Neo to wyczaił ale szanowaliśmy to, że nie chcą o sobie mówić. JT był snajperem a Grant strzelał świetnie chyba ze wszystkiego. Wszyscy zginęli podczas niedawnej akcji.

- Chujowo. Przykro mi. Może z pyska kogoś takiego jak ja nie brzmi to zbyt pocieszająco, ale wiem jak to jest stracić ważną osobę. W sumie nigdy nie miałem rodziny, ale całą karawanę, w której się wychowałem wybiła banda łowców niewolników. A przyjaciela nie widziałem od tygodni. Chyba jedynego zanim poznałem ekipę Boba. - powiedział Thomas przypominając sobie Legiony i ludzi, których tam zostawił. Głównie Gordona...

- Przykro mi. Bob to ten fedź? - zapytała Drwal.

- Taa... Znaczy ten co poszedł z Mike’iem. A ty od dawna tu jesteś? Ja w NY z 3 dni. - powiedział murzyn rozglądając się. - Piękne miasto chociaż nie wszędzie.

- Urodziłam się w nim. Moi rodzice z niego pochodzą. To moje miasto dlatego nie boję się za nie krwawić i zabijać.

- Masz o co walczyć. Ale ta walka będzie ciężka. Lubię takie dlatego jak dożyję to do was dołączę. Znaczy jak się góra zgodzi. A jak nie to spierdolę gdzieś i coś otworzę. Muszę zacząć na nowo trening. Strasznie się zaniedbałem. A wiesz dziwne. U najemników nie doceniałem tego, że za narażanie dupy miałem super salę do ćwiczeń, dobre żarcie, nocleg i nie martwiłem się czy jutro będę miał czas na coś tam. Grafik znałem. A tak to chujowo. Latam, strzelam, zabijam jakoś tak bez celu... Miałaś tak kiedyś?

- Nie. Cel to jedyne co nam zostało. Nie mamy sal, dobrego żarcia a nocleg czasem polega na śpiworze w ruinach, ale mamy za co i dla kogo walczyć.

- Żarcie przeżyje, ale meta z miejscem na trening się przyda. Nie martw się nie spodziewam się sal z kafelkami na glebie. Ja byłem niewolnikiem. Jak bym miał kogoś trenować to trza mieć jakieś zadupie. Ale zobaczymy co się wydarzy na czasie. Mam złe przeczucia. Po jakimś czasie na arenie po prostu czujesz takie głupie coś. Raz zapach, innym razem ciary, a jeszcze innym ktoś w okolicy straci flaki zanim cokolwiek poczujesz. Dlatego wolę być czujny. A ty dla kogo walczysz? Bo chyba nie tylko dlatego, że York to twoje miasto?

- Właśnie dlatego. - odparła kobieta patrząc na Thomasa jakoś tak poważnie.

- Ja w sumie nie jestem tak przywiązany do żadnego miejsca. Zawsze przenosiłem się z miejsca na miejsce. Podróżowałem. Raz wozem, raz w klatce, a nawet wierzchem się zdarzało. No, ale nigdzie miejsca na długo nie zagrzałem. Więc ten powód dla mnie odpada. Zawsze biłem biedę dlatego kasa mnie pociągała, ale teraz... mam już tyle, że na jakiś czas mógłbym się gdzieś zbunkrować i siedzieć.

- Każdy ma swój sposób na życie i cel w nim.

- Jeden go ma inny nie. Ja dla przykładu miałem taki cel aby odzyskać wolność. Jestem wolny. Co teraz nie wiem, ale jak to mówią pożyjemy zobaczymy. Często na tym powiedzonku się kończy. Dobrze tym machasz? - zapytał wojownik wskazując na toporek strażacki.

- Ciągle nim macham a to o czymś świadczy.

- Jakby zaczęły kule świstać możesz na mnie liczyć. Znaczy jak kogoś nie ustrzelę to dojebie go na blisko. Zawsze lubiłem dobre, starodawne klepanie michy kawałem żelastwa. I póki co nikt mnie mocniej nie oklepał o czym świadczy zerowy stan blizn na pysku. - powiedział pokazując profil czarnuch.

- Gdy kule latają raczej nie masz szans na zarąbanie kogoś toporkiem. Taki ich urok.

- Pewnie nie. Dlatego mam tu parę motywów. O chociażby mój Walter. Pierwsza klasa klameczka. Albo ten nowy 1911. Tylko wygląda na taki z FBI czy coś... - powiedział z dziwnym grymasem Thomas. - Wychuchany jest.

- Wiesz co jeszcze robią faceci z małymi? Zbytnio jarają się klamkami. - słowa zostały złagodzone przez śmiech kobiety.

- Jak tak to mam najmniejszą pytkę na wschód od Cansas. - powiedział z uśmiechem. - Kiedyś musiałem szczędzić amunicję a teraz... jebię ile wlezie i się nie martwię. Kiedyś jak wystrzeliłem o 1 pocisk więcej niż trzeba było to miałem opierdol. A teraz... zajebista sprawa. - kobieta jedynie skinęła głową. Temat broni chyba ją nudził. Nastąpiła chwila ciszy a Thomasa coś trapiło, dlatego zajął głos.

- A tak poza tym to masz jakaś obsesję na punkcie wielkości pał otaczających Cię mężczyzn? - zapytał z uśmiechem.

- A czemu Ciebie obchodzi jakie pały preferuje? - zapytała patrząc spod byka na murzyna.

- Yyyy... Skąd ten wniosek? Ja tylko zapytałem czemu. Nie mówię, że coś...

Thomas nigdy nie był mistrzem ciętej riposty czy kulturalnego dialogu. Bardziej interesowało go klepanie michy, strzelanie czy trening. Głównie to trzecie. A Drwal... podobała mu się. Pewnie dlatego, że gdy ostatnio mógł porządnie obcować w kobietą przerwał mu jakiś wielki Meks - przyszły truposz - oraz jego cyrkowa ekipa. Chłopaki mieli jaja co oczywiście nie przeszkodziło rannemu Thomasowi i jego towarzyszom pozbawić ich przyjemności ich posiadania. Czarnuch musiał się przygotować. Przez tą całą gadkę nieco za bardzo się rozluźnił. Rana bolała jak diabli a on nie mógł tracić czujności. Rozłożony teleskop położył na wyciągnięcie ręki na torbie. W dłoń wziął za to Waltera. Plan był prosty. Jak ktoś wleci najpierw ogarnia magazynek czy dwa z klamki a potem - jak będzie okazja i sposobność - wita ryjem metalowe obicia pałki Skerritta.

 
Lechu jest offline