Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2012, 23:43   #22
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Post wspólny

Gdy zabrzmiał dzwon oznajmiający posiłek szlachcic był aktualnie na pokładzie wraz z Elką, a że jego kiszki grały wesołą muzykę, szybko skierował się w stronę pokładowej stołówki. Fortney wprowadził dziewczynę do mesy i rozejrzał się po sali. No tak, kapitański stół nie był niczym dziwny, zaś podział wśród marynarzy był dość zrozumiały. Szlachcic nie miał interesu w tym, by pokazywać tym prostaczką jaki to jest ważny czy wspaniały. Jednak stół dla starych wyjadaczy sprawiał możliwość zjedzenia posiłku bez rozpychania się łokciami i walczenia o każdy cal stołu. Blondyn pochylił się lekko i szepnął dziewczynie do ucha - Nie wiem jak ty, ale ja wolałbym usiąść o tam. - i ruchem głowy wskazał na mniej zatłoczony stół.
Chui kiwnęła głową i bez sprzeciwu dała się poprowadzić do stołu. Ta opcja nawet jej się podobała. Typów spod ciemnej gwiazdy się nie bała, a przynajmniej nie musiała się tłoczyć przy zaludnionej ławie.
Szlachcic uśmiechnął się i spokojnym krokiem poprowadził dziewczynę do ławy, by następnie pomóc zająć jej miejsce. Gdy elfka już usiadła sam przysiadł się obok i wrócił do przerwanej przez smoka i kapłana rozmowy. - Chęć przygody powiadasz? Cóż to dość ciekawe marzenie, jednak jak mam być szczery, z doświadczenia wiem, że kielich wina i ciepły kominek może być o wiele przyjemniejszy niż walka z orkami czy innymi potworami.
- Walka z orkami? - zdziwiła się elfka. - I wszystko zależy od tego, jak definiujesz przyjemność.
-Przygoda najczęściej niesie ze sobą walkę, świat je niebezpieczny. Czy to rok czy pirat, w ogniu walki każdy jest bestią. - stwierdził jednoręki.
Trzeci do mesy wkroczył Courynn Braegen. Marynarz wydawał się rześki i wesoły. Szybko rozejrzawszy się po pomieszczeniu skwapliwie ruszył w stronę stołu starych, doświadczonych marynarzy. Co jak co, pomyślał z uśmiechem, ale akurat ten wybór jest dla mnie prosty. Zajął miejsce naprzeciwko Fortneya, zagadkowego mężczyzny bez ręki i zaczął cierpliwie czekać na posiłek.
- Powitać, powitać. Myśma jesio nie mieli okazji się poznać. Courynn.
- Atuar - przedstawił się kapłan, który w tej samej niemal chwili zajął miejsce przy stole obok elfki.
-Veras I Werg -przedstawił się po raz kolejny Fortney. “ Co jak co, ale ten to marynarz z krwi i kości, nie powinien być problemowym osobnikiem. -pomyślał szlachcic i uśmiechnął się. - Jak samopoczucie, statek spełnia oczekiwania?- zagaił by jakoś pociągnąć rozmowę.
Courynn wzruszył szybko ramionami i uśmiechnął się szeroko.
- Patrząc po niektórych łajbach, na których miałem wątpliwą przyjemność pływać na północ od Waterdeep, moje oczekiwania są raczej niskie. - yartarczyk zaśmiał się lekko - Ale rzeczywiście, statek potrafi spełnić nawet te najbardziej wygórowane. Co jak co, ale statek kapitan Lanthis ma godny pozazdroszczenia przez całe chyba Wybrzeże Mieczy. Załoga też - Courynn skinął w stronę siedzących przy tym samym stole morskich wyjadaczy - sprawie wrażenie dobrej. A mości, Verasie, jak wam się nasz galeon widzi?
-Jest to doprawy największa jednostka na jakiej dotąd przyszło mi pływać.- odparł, kłamstwem to nie było, bowiem pierwszy raz na wodach żeglował. - I zapowiada się na naprawdę wspaniały rejs, wśród doborowej załogi.- dodał z uśmiechem. - Czy dobrze pamiętam, że oferowałeś trening szermierczy w kajucie? - zmienił temat Fortney.
Courynn podniósł głowę i przyjrzał się Fortneyowi dokładniej. Coś mu tu nie pasowało - nie był zwolennikiem pochopnych osądów, ale ten ekscentryczny człowiek wyjątkowo nie pasował mu do obrazu wytrawnego, albo chociażby w miarę częstego pasażera statków. I czyżby głos mu się odrobinę zawahał? Spojrzał człowiekowi prosto w oczy, a na jego oblicze znów wrócił lekki uśmiech.
- Rzeczywiście, oferowałem. Rzeczywiście. - potarł czoło z namysłem i uśmiechnął się jeszcze raz - A co, chętniście na skrzyżowanie rapierów?
-[i] Chętnie bym poćwiczył, widzisz przez moją wadę...[//i]- tu wskazał kikut. - Nie można zaniedbywać treningów, i tak łatwo nie jest. A lepiej umieć się bronić. -dodał z uśmiechem.
Courynn pokiwał głową zgodnie i dodał zaraz:
- Chętnie pomogę, rzeczywiście. Sam już dawno nie miałem okazji walki z czymś innym niż drewniany manekin, także możemy spróbować swoich sił po obiedzie. Ino by pamiętać, co by resztę uprzedzić, że to ino niewinny trening, bo inaczej pewnikiem wychrzanią nas za burtę albo przeciągną pod kilem. - marynarz uśmiechnął się chytrze.
-Czyli trening po obiedzie.- uśmiechnął się blondyn pomijając resztę wypowiedzi marynarza, bowiem zwrócił twarz w stronę szarookiej elfki. - A ty szanowna Chui zaszczycisz nas swoją obecnością przy treningu szermierczym czy masz inne plany? - zapytał niewinnie. “ Warto by zobaczył oto jak najwięcej osób.” westchnął w duchu jednoręki.
- Chętnie. I tak nie mam innych planów na popołudnie. - odparła elfka. - Ale pod warunkiem, że też dostanę lekcję fechtunku. Co panowie na to?
- Chyba przeceniacie mój kunszt - zaśmiał się wesoło Courynn - ale w porządku, myślę, że we troje też się pomieścimy. Po obiedzie na trening, tedy!
- Ależ nie miałam na myśli walki we trójkę naraz. To by było zbyt niebezpieczne nie tylko dla nas, ale i załogi. - odparła Chui - Mnie wystarczy trening jeden na jednego.
-Zapowiada cię ciekawe popołudnie- westchnął szlachcic i odrzuchowo przetarł wisiorek który miał na szyi palcami.
Courynn rozejrzał się po pomieszczeniu i zamruczał marudnie:
- No gdzież to żarcie...
-Chyba już nadciąga.- stwierdzil Fortney ruchem głowy wskazując na nadciągający kocioł z potrawką. - I pachnie zaskakująco dobrze...- dodał na tyle cicho by tylko elfka i Courynn mogli go usłyszeć.
W czasie gdy kuchcikowie nakładali potrawkę załogantom do mesy wkroczył Yagar. Nie, nie wszedł - wkroczył. Był to krok dostojny jak na człowieka o jego potędze przystało. Choć pewnie większe wrażenie zrobiłby gdyby “wlewitował” do pomieszczenia, to i tak przyciągał wzrok marynarzy. Większość z nich była wytatuowana, ale były to jakieś zwykłe bazgroły, a nie tajemnicze tatuaże którymi pokryty był czarodziej.
- Te magik siadaj jeść, a nie się prężysz jak paw - ryknął bosman. Jego komentarz wywołał lawinę śmiechu marynarzy.
Czarodziej jeno zmrużył w odpowiedzi oczy, po czym rozejrzał się po mesie i przysiadł się do tego mniej tłocznego stolika. Nie przeszkadzało mu, że starzy wyjadacze którzy przy nim siedzieli nie wyglądali zbyt sympatycznie. Tak się składało, że i jego wygląd do zawierania znajomości nie zachęcał.
Fortney zerknął na nowo przybyłego, mierząc jego tatuaże przeciągłym spojrzeniem po czym uśmiechnął się sam do siebie, i zaczął z trudem podwijać sobie lewy rękaw żabotu, by łatwiej było mu spożywać posiłek. Było to przy użyciu jednej dłoni zajęcie mozolne, i wymagające naprawdę dużo cierpliwości.
Mag zauważył, iż jednoręki mężczyzna mu się przygląda. Odpowiedział spojrzeniem. Zdążył mu się przyjrzeć gdy czekali na “odprawę”, lecz nadal, mimo swej inteligencji, nie mógł domyślić się co kaleka robi na statku. Nurtowała go ta postać. Większość z najemników wyglądała na zabijaków, jednoręki do nich nie pasował.
Fortney widząc spojrzenie maga, uprzejmie kiwnął mu głową na znak powitania i życzenia smacznego posiłku, po czym wrócił do prac z rękawem.
Yagar uniósł brew, po czym zajął się parującą potrawką postawioną przed nim przez kuchcika. Z początku zamierzał rzucić na jedzenie czar “wykrycie trucizny”. Tam skąd pochodził trucie innych osób nie było uważane za coś złego. Była to jedna z dróg awansu na wyższe stanowisko w hierarchii Czerwonych Czarnoksiężników. Zło konieczne. Poza tym taka śmierć była znacznie przyjemniejsza niż sztylet wbity w plecy, prawda? W końcu jednak nie rzucił czaru, gdyż zauważył, że inni ze spokojem pałaszują potrawę przygotowaną przez niziołka. Postanowił jej skosztować.. Spodziewał się czegoś okropnego, więc mile się zaskoczył. Potrawka była całkiem smaczna! Trochę się zdziwił, że poślednim marynarzom również wydawany jest tak pyszny posiłek.
- Jakie na statku panują zasady? - spytał ktoś, czyjego głosu w pierwszej chwili Atuar nie rozpoznał. - I czego się spodziewać po kapitanie?
- A co tu dużo gadać - odpowiedział elf z kawałkiem odciętego ucha. - Zasady są proste. To co powie kapitan lub bosman to święta rzecz i lepiej wykonywać to bez gadania, jak chce się dalej pożyć.
W odpowiedzi rozległ się rubaszny śmiech jego kompanów.
- Jasna rzecz - dołączył się drugi. - Kapitan nerwowy człowiek i lepiej go nie drażnić.
- Lepiej więc pilnuj swego nosa najmito, słuchaj rozkazów, a może dożyjesz do końca rejsu - dorzucił kolejny, postawny blondyn o świńskich oczkach.
Z lekkim opóźnieniem do pomieszczenia wszedł Ashrak. Omiótł całą salę spojrzeniem rejestrując podział na stoły, pozostałych najemników i kapitana razem z innymi ważnymi personami okrętu. Od razu zdecydował się na zajęcie miejsca przy najmniej zatłoczonym stole. Dzięki dostępnej całkiem dużej przestrzeni wybrał miejsce, w którym nie miał sąsiadów po żadnej ze stron. Nim kucharz dotarł na miejsce przyglądał się swojemu medalionowi, ściskał w dłoniach każdy kieł z osobna jakby wspominał. Kiedy nadszedł czas poszedł odebrać swoją porcję i wrócił tam gdzie siedział, jadł w milczeniu będąc jednak bardzo pozytywnie zaskoczonym smakiem potrawy. W trakcie jedzenie do mesy weszła znajoma twarz, Ashrak przyglądał się jej z ciekawością pamiętając dobrze co ostatnio dostrzegł w jej oczach, nie miał jednak okazji o to zapytać. W tej chwili pozostała jedynie obserwacja, a pytania zada przy najbliższej okazji.
Noa wślizgnęła się szybko do pomieszczenia, powierzchownie omiotła spojrzeniem zgromadzony tłum, po czym odebrała swoją porcję jedzenia. Natarczywe gapienie się ustąpiło miejsca niemal niegrzecznej obojętności. Jej spojrzenie, nawet jeśli padło na jednego z marynarzy, zdawało się dostrzegac jedynie pustą przestrzeń.
Nie zastanawiając się wcale zasiadła przy stole, tuż obok wytatuowanego maga. Zauważyła wymianę spojrzeń między nim a wybrakowanym blondynem, siedzącym gdzieś dalej. ”Wytatuowany jak niewolnik, a mimo wszystko to Ty jesteś cyrkowym pośmiewiskiem lalusiu...”- pomyślała mierząc obu raczej obojętnym spojrzeniem. Gadanie marynarzy pozostawało gdzieś po za jej świadomością - nie różniło sie dla niej niczym od pieprzenia zapijaczonych, nienachędożonych zasrańców z wielu portowych burdeli … Chyba tylko dla niepoznaki nazywanych karczmami. “Kiedy będziecie upychac własne trzewia do dziury w brzuchu, każdy z was będzie przez łzy błagał o jeszcze jeden pocałunek Maervi, Klary czy innej portowej dupodajki... Albo matki, która zapewne i z tego fachu słynęła.”
Swój talerz opróżniła zaskakująco szybko. Nawet przez chwilę nie sycąc się smakiem potrawy. Zapewne za sprawą swojego praktycznego podejścia : “jesz bo musisz. Tak samo jak srac i oddychac”.
Po wszystkim przeciagnęła się lekko, w jej plecach strzeliły kręgi. Spokojnym, bezwstydnym spojrzniem zbadała postac maga. Po części komiczną, po części budzącą w niej dziwny respekt. Dokładnie przyjrzała się każdemu przedmiotowi jaki miał przy sobie i był dla niej widoczny. Po chwili , jakby tracąc zainteresowanie , rozejrzała się dookoła wyraźnie czegoś szukając.
“Egzotycznego pana ze złotą szmatą na głowie nie ma...ciekawe”. Chwyciła za miskę i odeszła od stołu.
Fortney ledwo co zdążył skosztować kilka kęsów wspaniałej potrawy, a ta kobieta już opróżniła całą miskę. “ Cóż za barbarzyństwo, tak nie doceniać kunsztu kucharza.”- westchnął w duszy i zamerdał na swym półmisku sztućcem. Można było zauważyć, pewną niezgrabność w tym jak jada i posługuje się sztućcami. Nie trudno się było po tym domyślić, że Vywernspur nie przywykł jeszcze całkowicie do posługiwania się lewą ręką. “ Wesoły olbrzym, druid z dziką siostrzyczką, marynarz gaduła, zwykła elfka, smokopodobne coś, najzwyklejszy kapłan, i facet rodem z bajki o rozbójnikach.”- zaczął wyliczać w myślach strateg, rysując szlaczki w potrawce. “ Połowa z nich nawet nie połapie się w tym jaką szopkę odstawiam albo uzna mnie za idiotę, jedno lepsze od drugiego. Lepiej skupić się na tych którzy mogą coś podejrzewać. -westchnął w duchu umieszczając w ustach kolejny kęs wonnej potrawy. -“ Elfka i marynarz mogą być użyteczni, przydałoby się ich do siebie zjednać. Dzikusi zapewne będą irytujący ale nie szczególnie groźni, zapijaczona góra mięśni prędzej sama sobie odetnie głowę niż domyśli się w jakie są zasady gry Fortneya. Kapłan i smok raczej nie przejmują się niczym, póki im to nie zagraża. Tak więc póki co należy skupić się na magu i Bahadurze.”- stwierdził w myślach po czym znad talerza uśmiechnął się do siedzącego na przeciw Courynna.
Marynarz żuł powoli, ukradkiem przypatrując się pozostałym załogantom siedzącym przy stole. Nie zdziwiła go szorstka reakcja wiarusów na nagabywania Atuara. Wilki morskie jakie były, takie były. Dokończył posiłek już w milczeniu i tylko wstając rzucił jeszcze na odchodne do Fortneya:
- Będę w kajucie. Jak się już najecie to tam mnie znajdziecie. Pomachamy ostrzami, coby od tej słonej morskiej bryzy całkiem rdzą nie przeszły!
Fortney przytaknął kończąc powoli swój posiłek, miał zamiar skończyć i poczekać na elfkę by wraz z nią udać się do kajuty na trening. Oczywiście ktoś o prostym umyśle mógłby posądzić szlachcica o filtr z przedstawicielką rasy długouchych. Nic bardziej mylnego. Oczywiście urody nie można było elfce odmówić, jednak Veras miał swoje powody by po statku przechadzać się w jej towarzystwie…
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline