Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2012, 23:44   #23
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
cz. 2 wspólnego posta.

~*~

Courynn spokojnie wszedł do pustej już kajuty najemników. Po Noa i jej małych manipulacjach nie było już śladu, także nic nie wzbudzało jego niepokoju albo zainteresowania. Źle się ruszać niedługo po posiłku, przeszło mu przez myśl gdy mozolnie przesuwał stół w róg pomieszczenia, Ale jeszcze gorzej pozwolić, żeby rutyna i lenistwa przesłoniły potrzebę treningów. Tutaj na morzu, człowiek jest zdany tylko na siebie, siłę swoich mięśni i szybkość swojego refleksu. Odsunąwszy już stół, podobnie uczynił z dwoma niewielkimi taboretami. Rozejrzał się po trochę bardziej pustym i uporządkowanym pomieszczeniu, które niebawem miało służyć za arenę sparingu, i jeszcze mruknął tylko, jakby z namysłem:
- A może lepiej by było sprawdzić się na linach, wysoko nad pokładem? Tam walka byłaby ciekawsza. No i może udałoby mi się przycisnąć tego kalekę, Verasa, i wydobyć z niego jego sekret. Bo kłamie w żywe oczy.
Wzruszył z uśmiechem ramionami i usiadł na swoim hamaku, cierpliwie czekając przybycia Fortneya. A z resztą, tutaj każdy ma jakiś sekret. - pomyślał jeszcze.
Blondwłosy szlachcic pojawił się w pomieszczeniu niedługo po Courynie, prowadząc Chui pod ramię. Uśmiechnął się na widok przygotowanej areny i z namaszczeniem, doprowadził dziewczynę do hamaku.Gdy elfka już usiadła Veras podszedł na środek oczyszczonej areny i skłonił się swemu przeciwnikowi, p oczym sciągnął żabot który ułożył na swoim hamaku zostając w samej koszuli. - Tak więc chyba nie ma co zwlekać i trzeba zacząć trening, tylko uważajmy by nikt przez przypadek nie stracił dłoni. -zaśmiał się blondwłosy wojownik i sięgnął lewą ręką ku rękojeści rapiera. Ostrze cicho opuściło swe miejsce, by ukazać się światu. Ale cóż to był za rapier! Zdobienia rękojeści, były niczym w porównaniu do tego co znajdowało się na całej broni. Przez całą długość ostrza, przebiegał fresk przedstawiający błyskawicę. Była wykonana z taka dbałością, iż wyglądała jak gdyby zaraz miała spłynąć z ostrza i roztrzaskać statek w drzazgi. Natomiast teraz gdy wyraźnie było widać całą rękojeść, wśród płomiennych zdobień, można było dostrzec małe błyszczące punkciki. Były to małe kawałki diamentów, które przedstawiały gwiazdy świecące nad płomieniami. Fortney ustawił ostrze równolegle do swojej nogi i z uśmiechem zapytał. - Zaczynamy więc?
Chui posłusznie usiadła w hamaku. Ciekawa była, jak poradzi sobie Veras. Jego zachowanie podczas obiadu wyraźnie wskazywało na to, że rękę stracił całkiem niedawno i nie przyzwyczaił się jeszcze do operowania lewą dłonią. Jednak przede wszystkim elfka chciała poznać styl walki obu mężczyzn - ich słabe i mocne strony, kiedy i jakie błędy popełniają. Niezłe cacko - przeleciało jej przez myśl, gdy zobaczyła broń blondyna. - Efektowne, ale nadające się bardziej do powieszenia na ścianie, niż do walki. Szkoda, żeby się zniszczyło.
Również uwagę Courynna w całości pochłaniało ostrze Fortneya. Z ciekawością, a na pewno pewną dozą zazdrości, przyglądał się kunsztownemu, wspaniale zdobionemu rapierowi przeciwnika. Z pewnym ociąganiem sięgnął do pasa i powoli dobył swoją wysłużoną i przeciętnie wyglądająca broń, na której brakło zdobień, misternych run, czy błyskawic. Jedyną cechą wyróżniającą, i to niekoniecznie pozytywnie, był solidnie wyszczerbiony kosz broni, niechybna pamiątka po jakiejś walce.
- Pochwalam wasz pośpiech do nauki, Verasie. - powiedział pod nosem dla animuszu.
W jednej chwili podniósł rapier na wysokość piersi przeciwnika i zaatakował.
Fortney zareagował blyskawicznie, wprawne oko powiedział oby że odruchowo, jak gdyby tysiące razy przechodził już takie sytuacje. Jego zdobny rapier, w jednej chwili został poderwany do góry, by zbić oręż przeciwnika.



Gdzieś zniknęła ta nieporadność, w korzystaniu z lewej ręki, którą mężczyzna prezentował przy posiłku. Zaś uważny słuchacz, mógł dosłyszeć iż przy zderzeniu broni, dźwięk jaki wydał rapier Verasa, był różny od zwykłego metalicznego szczęknięcia, odgłos był w pewnym stopniu bardzo melodyjny, jak pojedynczy akord jakiegoś instrumentu. Gdy mężczyzna zbił oręż przeciwnika odskoczył nieznacznie do tyłu, stając w pozycji obronnej. Uniósł rapier przed siebie, wystawiając go ostrzem w stronę oponenta, ugiął lekko kolana. Jeżeli Courynn był wprawnym szermierzem, mógł dostrzec, że postawa jest idealna, nikt bez wieloletniego treningu nie byłby stanie odruchowo przyjąć gardy praktycznie bez prześwitu. Brew Vywernspura drgnęła jednak lekko, a on nieznacznie przesunął nogę i opuścił miecz, tworząc dodatkowe luki w swej obronie - czemu celowo pogorszył swoją gardę, dając przeciwnikowi sposobność do skuteczniejszego ataku, tego wiedziec nie mógł nikt p oza samym szlachcicem.
- Oh miałem szczęście, że udało mi się obronić przed tym atakiem... -powiedział z lekkim uśmiechem czekając na kolejne ataki przeciwnika.
Braegen obchodził powoli jednorękiego, odrobinę zaskoczony szybkością i sprawnością, z jaką przeciwnik posługiwał się orężem. Marynarz nigdy nie był najwybitniejszym ani najzręczniejszym z szermierzy, i szczęśliwie był tego całkiem świadom, ale taka postawa wypacykowanego inwalidy zbijała go z tropu. Odruchy i przyzwyczajenia szermiercze miał niemalże perfekcyjne, a do tego ta broń...
Courynn po pierwszym starciu oddychał spokojnie, energii miał jeszcze dużo. Zmrużył podejrzliwie oczy i przyznał niepewnie:
- Szczęście, zapewne.
Znów, jak jeszcze moment temu tuż po wypowiedzeniu słów powitania, zaatakował bez wyraźnego ostrzeżenia. Wyrzucił energicznie i mocno rękę z rapierem przed siebie, mierząc pod prawą pachę Verasa i szermierczym półkrokiem skrócił dystans do przeciwnika.
Veras zaś wykorzystał ten sam wykrok, tylko że do tyłu. jedna z podstawowych kontr na taki atak. Dzięki temu dystans pozostawał wciąż ten sam. Jednocześnie lekkim ruchem nadgarstka skierował ostrze swej broni w stronę dzierżącej broń dłoni przeciwnika, zmuszając go tym samym do zaprzestania ataku, lub też narażenia się na zranienie wiodącej kończyny co w ogniu walki może być zgubne.
Refleks marynarza również zadziałał szybko - może brakowało mu elegancji i wykwintnego przygotowania Fortneya, ale gdyby sam nie miał talentu i pewnych umiejętności, dawno skapcaniałby pod nożem jakiegoś illuskańskiego pirata. Zatrzymał atak i w odpowiedzi przeszedł do cięcia łukowego z nadgarstka, już bez wypadu - polegającego na zamachu ruchem obrotowym dłoni - cięcia szybkiego, silnego i skutecznego. Liczył, że uda mu się wyprowadzić przeciwnika z równowagi chociaż na chwilę.
Tym razem znowu wprawny obserwator zauważyłby że działają odruchy. Fortney mechanicznie obrócił się w miejscu, wykonując zgrabny piruet na palcach, niczym profesjonalny tancerz, swym rapierem odbijając cios przeciwnika. Rotacja jaką nadał swemu ciału Fortney, odpowiednio zwiększyła siłę bloku, by oprzeć się tak silnemu cięciu jakie zaprezentował marynarz. Veras zaś korzystając z okazji, wyskoczył do przodu, wyprowadzając proste cięcie od boku... i potknął się całkowicie tracąc równowagę i się odsłaniając. Chociaz potknięciem to było jakieś nienaturalne, jak gdyby szlachcic celowo szukał sposobu by popełnić tak karygodny błąd w tym ataku.
Courynn - chyba w ferworze walki, bo raczej nie zaślepiony chęcią zwycięstwa nad kaleką - nie przejrzał nader oczywistego blefu Fortneya. Szczególnie dziwne, że przecież już raz wyczuł kłamstwo tajemniczego szermierza. Odrobinę zaskoczony, że przeciwnikowi udało się sparować całkiem dobry i silny cios, akurat po opuszczeniu gardy przez Verasa nie zawahał się ani przez moment - uderzył go mocno płazem rapiera po żebrach odsłoniętych przez brakującą rekę. Z radości aż się mimowolnie zaśmiał, radosny uśmiech znów wykwitł na jego twarzy, i z ogólnego uniesienia piruetem odtańcował od obolałego szermierza w stronę stojącego w rogu pomieszczenia stołu z taboretami.
- Za małoście cierpliwi, mości Verasie! - napomknął jeszcze protekcjonalnie, całkiem nieświadom wyszukanego kunsztu przeciwnika.
- Haha rzeczywiście... -zaśmiał się jednoręki i pomasował obolałe żebra uśmiechając się lekko do przeciwnika. - Wciąż potrzebuje wiele praktyki.- dodał stając na nowo w pozycji szermierczej, tym razem od razu pełnej luk na ataki przeciwnika jednocześnie ciesząc sie w myślach. -” No i sie udało, przynajmniej on i możliwe, iż Elfka będą myśleli o mnie jako przeciętnej maści szermierzu, którego język jest bardziej cięty od ostrza. A przy odrobinie szczęścia marynarz opowie przy kufelku innym jak to pokonał stratega. Czegoż pragnąć więcej? Niedocenianie przeciwnika wszak jest jego najpotężniejszą bronią. Chociaż nie można było Courynnowi odmówić umiejętności, to jednak gdyby Fortney walczył na poważnie, marynarz już dawno leżałby u jego stóp, wsłuchując się w ostatnie akordy przeznaczenia.
- To skoro już pokaz umiejętności mamy za sobą, może pokażesz mi jak poprawnie wykonać to ciekawe cięcie, zawsze miałem z tym problem. -dodał Veras z uśmiechem
Courynn kiwnął z uśmiechem głową i z opuszczonym ostrzem podszedł do Fortneya, zajmując miejsce u jego boku.
- Ochoczo! - powiedział energicznie i przyjął pozycję, ruchem drugiej ręki zachęcając współtowarzysza, by uczynił tak samo - Ta sztuczka to popisowy numer przyjaciela, który pokazał mi jak w ogóle się włada tą bronią. W sam raz do przeciw-tempa, a wręcz idealna do opóźnionego przyjmowania pirackiej szarży. Ino, aby na lewaki uważać. - marynarz szybkim i wyćwiczonym ruchem obrócił nadgarstek, a wysłużone ostrze z głośnym sykiem przecięło powietrze. Courynn uśmiechnął się zachęcająco do Fortneya.
Fortney przyjął szybko pozycje taką samą jak marynarz, uważając by nie zrobić tego perfekcyjnie, troszeczkę inaczej ustawił nogę, oraz za bardzo wychylił się do przodu. Tak samo było z samym cięciem, było ono niezłe ale do poziomu Courynna temu atakowi trochę brakowało. Ostrze przecięło melodyjnie powietrze z mniejszą siłą, a pod koniec Fortney zadbał o to by rękojeść lekko wysunęła mu się z dłoni, co zakończyło się karkołomny pochwyceniem zdobnego ostrza, by to nie opadło na ziemię. - Ajaja, myślę, że idee już zrozumiałem, teraz jeszcze tylko nad praktyką trzeba popracować. - powiedział przybierając lekk ozażenowany wyraz twarzy.
Courynn jeszcze raz przyjrzał się Fortneyowi przez zmrużone oczy, ale w końcu wzruszył mimowolnie ramionami i uśmiechnął się do towarzysza szeroko.
- Tak, popracować, popracować - powtórzył wesoło - Ino się nie zmęcz przesadnie przed wilczą wachtą, boś jeszcze skłonny od tych treningów ospać całkiem. A wtedy nic, ino bosman wyrzuci Cię za burtę.
Braegen odszedł kilka kroków i zwalił się na swój hamak.
- Ja tymczasem przymknę oko.
Fortney dla niepoznaki potrenował jeszcze chwilę, po czym sam zaległ na hamaku by odespać przed swoim dyżurem na pokładzie.

~*~

Blondwłosy szlachcic został obudzony przez elfkę tuż przed początkiem wachty. Fortney ziewnął i przeciągnął się, po czym zaczął zakładać swój zdobny biały strój. Gdy już kompletnie się ubrał, owinął kikut połami peleryny jak to miał w zwyczaju i zabierając cały swój dobytek schowany w plecaku, oraz w żupanie ruszył na pokład. Nie pokazywał tego ale wcale nie był zachwycony takim przydziałem. Czyżby czymś podpadł kapitanowi? A może ten chciał sprawdzić jak poradzi sobie „laluś” na nocnej służbie. No chyba że kapitan liczył, że strategiczny umysł przyda się w nocy, kiedy trzeba mieć wszystkie zmysły wyostrzone. Tak czy inaczej Fortney z przydziału zadowolony w ogóle nie był.

Courynn zajął bocianie gniazdo tak więc szlachcicowi przyszło obstawienie dziobu wraz z Elfką. Ta była bardzo zamyślona, jak zresztą i sam Fortney. Szlachcic siedział na deskach i patrzył sie w niebo pokryte tysiącami gwiazd. Rozmyślał… o przeszłości i o przyszłości, zaś gwiazdy nie pozwalały mu zapomnieć o tej pierwszej. Tak mijały minuty, a potem godziny milczenia. Jedyny ciekawym zajściem podczas wachty było pojawienie się kapitana w towarzystwie pół elfki. Wynieśli oni na pokład dwa przedmioty, zapewne magiczne na to bowiem wskazywała niebieska poświata, dookoła nich. Fortney obserwował wszystko ukradkiem, ale starał się nie pominąć żadnego szczegółu. Pierwszym przedmiotem było sporej wielkości astrolabium…


które po wypowiedzeniu przez kapitana zaklęcia zaczęło się kręcić. Fortney był lekko zadziwiony, nie sądził, iż kapitan ma tu takie przedmioty… a zresztą po co wyznaczać kurs takimi sposobami, skoro mięli płynąc w jasno określone miejsce? Czyżby które było prawdziwym celem wyprawy wciąż zmieniało swoje położenie, albo w jaki sposób było ukryte?

Przepuszczenie szlachcica potwierdziło tylko zastosowanie drugiego urządzenia.


Sporej wielkości dysk z którego półelfka wyczytywała coraz to nowe kursy. Cała operacja korzystania z dysku i astrolabium, zajęła kobiecie i kapitanowi około półtorej godziny. Jednak po minach można było dojść do wniosku że operacja niezbyt się udała.
Czy to miało oznaczać iż rejs zajmie dłużej niż planowano? A może w ogóle nie uda im się dotrzeć do tajemniczego miejsca, bowiem strateg mniemał, że udają się właśnie do miejsca pełnego tajemnic.

Po odejściu kapitana znowu nastała nuda rozmyślania. Tak tez minęła cała noc, na milczeniu, obserwowaniu morza i gwiazd. Czasem szlachcic przymykał na chwilę oczy by wrócić do tamtego wydarzenia, czasów które zmieniły wszystko.

Wraz z nadejściem ranka zjawiła się kolejna zmiana, a szlachcic udał się do kajuty by trochę odpocząć po całej nieprzespanej nocy.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline