Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2012, 11:53   #23
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Caine nie bez zdziwienia powitał wiadomość, że chwila zabawy z towarzyszami Joe zaowocowała możliwością wybrania czegoś ze sklepiku Shanksa. Nie miał w planach starania się o cokolwiek, widać jednak że los zdecydował za niego. Nie zamierzał się jednak sprzeczać z jego decyzjami. W końcu po rozmowie z Bajarzem doszedł do wniosku, że uzbrojenie się nie będzie najgorszym pomysłem. Shanks zaś dysponował, może nieco starodawną jednak wciąż zdolną do zadawania ran, bronią. Miecz w, zaczynał przyzwyczajać się do tego określenia, magiczny sposób dostosował się do jego dłoni jakby został wykonany specjalnie dla niego. Było to dość dogodne rozwiązanie i bez wątpienia pomoże mu w opanowaniu techniki walki tą bronią. Miał wrażenie, że nie będzie to takie proste jak pociągnięcie za spust.

Ścieżka prowadząca ich przez nienaturalnie cichy las, to zwężała się, to znów rozszerzała. Caine, nie wypuszczając broni z rąk, szedł przodem. Nigdy nie był dobry w radzeniu sobie ze zwierzętami więc rozsądniejszym wyjściem było by to on zajął się ochroną, a kobiety wystraszonym osiołkiem. Dzięki temu mógł w spokoju przemyśleć słowa Bajarza. Osobiście nie miałby nic przeciwko zostaniu w cygańskiej osadzie. Spodobała mu się wolność którą tam poczuł, tak daleka od jego świata. Jednak wizja, która została im przedstawiona nieco zburzyła jego ledwo wykluwające się plany. Może to i lepiej. Nie był pewien jak długo mógłby tak żyć nim jego natura dałaby o sobie znać. W zupełności wystarczały mu chwile spędzane w górach. Wystarczyło tylko dotrzeć do “domu” i mógłby mieć je z powrotem. Nic więc dziwnego że poganiał dziewczyny jak się dało nie mając serca dla ich i własnego zmęczenia. W końcu jednak i on musiał się poddać. Ciężko bowiem przeć na przód gdy ledwo widzi się drogę po której się stąpa, a zabłądzenie było ostatnią rzeczą na jaką miałby ochotę. Podobnie zresztą jak spotkanie goblina. Zdziwił się nieco jak łatwo przyszło mu wyciągnąć miecz i stanąć między zielonym stworem a kobietami. Od kiedy do diabła taki z niego rycerzyk?

***

Pertraktacje z goblinem i późniejsza sprzeczka z Karolą nieco odgoniły zmęczenie wywołane drogą. Nieco zaniepokoił go fakt jak mało brakowało by cała ta sprawa skończyła się na czymś więcej niż słownych przepychankach. Nigdy nie podniósł ręki na kobietę o ile ta wyraźnie o to nie poprosiła lub nie nastawała na jego życie. Co w niego do diabła wstąpiło? Fakt, nie mógł ignorować jej zachowania jednak...

***

Caine w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy kobietami. Nie dało się ukryć, że sprawiała mu ona radość gdyż uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Gdy Karolina oddaliła się nieco i usiadła pod drzewem, uniósł lekko miecz i czubkiem ostrza wskazał na posłanie Alicji.
- Powinnaś wrócić do przerwanego odpoczynku, skarbie - powiedział niemal czułym głosem, który jednak nie był w stanie zatuszować nakazu zawartego w słowach. Nie miał ochoty wykłócać się również z nią, liczył więc na jej rozwagę.
- Mógłbyś w końcu przestać rozkazywać? - to było raczej stwierdzenie.
- Z tym może być problem... - odpowiedział. - Dla ciebie jednak mogę zrobić wyjątek. Idź spać - dodał tym samym tonem co poprzednio jednak dodając do niego nieco sztucznie brzmiącą nutę prośby.
Alicja zaśmiała się krótko po czym zerknęła na Karoline. - Obudź mnie - zaczęła włażąc ponownie w ciepły śpiwór - jak będzie trzeba. - Otuliła się szczelnie i uśmiechnęła lekko spoglądając w ogień.

Caine po chwili zajął swoje miejsce przy ognisku. Jednak zamiast, jak wcześniej, zająć się mieczem, skupił całą swoją uwagę na młodej kobiecie, uśmiechając się niczym kocur, który za chwilę dobierze się do miski pełnej śmietanki. Gdyby jednak przyjrzeć się lepiej można było dostrzec, że uśmiech ten nie sięga oczu. Faktem bowiem było, że wzbudzała w nim instynkty, o których istnienie by się nie podejrzewał. Jednocześnie pragnął chronić ją przed niebezpieczeństwem i sprawić by znalazła się przed nim na kolanach. Wiedział, że potrafiłby nią zawładnąć, przebudzić w niej wojowniczkę tkwiącą w zamknięciu jej własnych ograniczeń. Uczynić z niej swoją królową. Piękną, posłuszną i śmiertelnie niebezpieczną dla każdego, kto stanąłby na ich drodze. Potrzebował jednak czasu, a ten działał na jego niekorzyść. On i warunki w których się znaleźli. Musiał się więc ograniczyć do gry, która stała się jego życiem. Jednak do czasu... W końcu uda się im dotrzeć do domu, a wtedy zrobi wszystko by mieć ją dla siebie... Wszystko...

Alicja wpatrywała się ukradkiem w mężczyznę, wzdrygnęła się lekko. - Nie patrz tak na mnie - starała się by jej głos nie zdradzał ni odrobiny strachu - to... niepokojące.
- Spokojnie skarbie, nie gryzę...
- przerwał na chwilę, wykorzystując ten czas na dokładne i powolne przesunięcie wzrokiem po jej sylwetce rysującej się pod śpiworem - zazwyczaj - dodał pozwalając by ich spojrzenia się spotkały. Z jego oczu bez trudu mogła odczytać, że tym razem owo “nie gryzę”, było stwierdzeniem ostro mijającym się z jego zamiarami.
- Caine...- Alicja zebrała się na odwagę i wciąż patrzyła mu w oczy - wyluzuj co?
Mężczyzna roześmiał się wesoło.
- Śpij Alicjo - odpowiedział, jakby nigdy nic powracając do podziwiania swojego miecza. Nie dało się stwierdzić o czym myślał, gdyż jego twarz nie zdradzała niczego, zupełnie jakby został zahipnotyzowany przez odblask ognia igrający na powierzchni ostrza. Ostrza, które w niebezpieczny sposób naruszało tamy jakie zbudował by chronić swój świat. Czymkolwiek było, a Caine zaczynał podejrzewać, że nie tylko bronią jakiegoś wojaka, budziło w nim niepokój, o ile nie strach. Dawało mu bowiem przewagę, zbrojąc jego dłoń i czyniąc zdolnym do walki. Jednak w tym samym czasie osłabiało w sposób, którego najbardziej się obawiał.
- Yhmm. Chcę Ci zaufać Caine, komuś tutaj muszę. Nie zmarnuj tego - głos dziewczyny zabrzmiał zupełnie szczerze. I poważnie.
- Marny wybór kochanie - oznajmił po chwili, nie podnosząc wzroku znad ostrza.
- Marny, ale komuś trzeba - stwierdziła patrząc w niebo, które ledwo przebijało się pomiędzy konarami.
- Wolisz zaufać komuś takiemu jak ja niż naszej drogiej damulce od zielonych kurdupli? - zdumienie w jego głosie było nieco zbyt wyraźne, by było szczere. - To może być nawet ciekawe...
- Chyba już to powiedziałam. Co do ciebie nie dotarło?
- Nie denerwuj się skarbie
- odparł spokojnie. - Dbam tylko o twoje dobro...
Spojrzała na niego i zaśmiała się krótko. - Moje dobro, naprawdę daruj sobie - prychnęła.
- Cóż za brak wiary w moje dobre intencje. Wstydź się moja droga - mimo, iż w głosie dźwięczała nutka wesołości to szare oczy, które na chwilę połączyły się z jej, nie miały w sobie ani odrobiny radości. - Gdy mi na kimś zależy dbam o jego dobro, tak samo jak o własne. Ty zaś nie powinnaś ufać nikomu, dopóki dobrze go nie poznasz. Nawet wtedy istnieje ryzyko, że zostaniesz zdradzona, moja droga. W niektórych przypadkach oznacza to coś bardzo, bardzo nieprzyjemnego. Zdaję sobie sprawę, że nasza obecna sytuacja nie daje możliwości zastosowania zwyczajowych zasad, nie znaczy to jednak, że powinnaś od tak szastać czymś od czego może zależeć twoje życie. Na twoim miejscu, jeżeli już musisz, zaufałbym Karoli. Jest twarda, potrafi się obronić. Może nie zawsze myśli trzeźwo, jednak jest kobietą, a wy w sytuacji takiej jak ta, powinniście trzymać się razem. Nie mam zwyczaju zabijać kobiet, nawet ranić... W końcu pięknu należy się ochrona. Nie zawaham się jednak was zdradzić, jeżeli uznam, że jest to konieczne. Zastanów się mała czy warto podjąć takie ryzyko... - zakończył swoją przydługą przemowę i wstał. Minę miał ponurą, gdyby nie jego słowa i wcześniejsze zachowanie, można by przypuszczać, że w spojrzeniu odbijał się smutek, który odczuwał. - Idę się nieco przewietrzyć, a ty lepiej odpocznij - oznajmił, po czym wolnym krokiem ruszył w stronę drzew. Znów towarzyszyło mu to uczucie, tym razem popychając do szczerości, która bynajmniej nie byłą mu na rękę. Potrzebował chwili... Długiej chwili z dala od tych kobiet, ich spojrzeń i chaosu który budziły w jego głowie. Niech to szlag trafi... Potrzebował teraz swojego opanowania, a nie ckliwych gadek i sentymentów.

Karola oparła się plecami o drzewo i spod przymkniętych powiek obserwowała ognisko. Była zmęczona, ale jednoczesnie zbyt zdenerwowana, żeby spać. Sytuacją, w jakiej się znalazła, ale przede wszystkim osobą Caina. Jego zachowaniem. Mężczyzna zbyt mocno kogoś jej przypominał, a Karola bała się tych wspomnień. Nie chciała pamiętać.
- Świetnie, niech nikt nikomu nie ufa. Działajmy na własną rękę na pewno daleko zajdziemy - rzuciła za oddalającym się mężczyzną.
- Nie powiedziałem żebyś nikomu nie ufała - odpowiedział przystając jednak nie odwracając się w stronę kobiety. - Tylko że wybrałaś nieodpowiednią osobę. Zgodzisz się ze mną, prawda? - zwrócił twarz w kierunku drzewa pod którym siedziała Karola.
- Niekoniecznie. Uwierz, że to przemyślałam.
- Twoja wola, maleńka
- odparł ruszając dalej.
- Moja - odpowiedziała krótko i stanowczo. Obserwowała mężczyznę.

Czując na sobie wzrok obu “dam” zagłębił się w las odchodząc tak daleko by zniknąć im z oczu jednak nie na tyle by samemu nie móc ich obserwować. W końcu to było jego zadaniem, a co jak co, z powierzonych mu zadań zawsze się wywiązywał. Rzucił gniewne spojrzenie w stronę miecza.
- Zadowolony? - wyszeptał wiedząc, że nocą głos niesie się daleko. Ukrył ostrze w przeznaczonej dla niego pochwie, przypiętej do pasa. Kurwa... Obwiniał miecz za własne zachowanie. Jak nic zaczyna mu odpierdalać...

Obszedł obóz dwa razy nim wrócił na swoje miejsce. W lesie nadal panowała cisza, co wcale go nie uspokajało. Ponownie wyjął miecz, który wydał się mu nieco lżejszy, ale cholera go tam wiedziała. Czekał dopóki nie poczuł, że zaczyna padać. Dopiero wtedy wstał i obudził Karole, o dziwo, delikatnie.


*****

Otworzył oczy by spojrzeć w jasne niebo. Jego widoku nie przesłaniały mu drzewa, a kruki. Czarne ptaszyska szybujące nad nim i nad... Uniósł się nieco by zobaczyć miejsce w którym się znalazł. Była to polana, mógłby rzec, że piękna gdyby nie trupy które ją zaścielały. Nie mógł sobie przypomnieć w jaki sposób się tu znalazł. Jego wzrok przyciągnęła wieża majacząca na horyzoncie. Spróbował się podnieść gdyż czuł, że właśnie w tamtym kierunku powinien się udać. Było to trudne zadanie mimo iż zbroja, którą miał na sobie była zadziwiająco lekka. Jego miecz nosił na sobie ślady krwi, lecz pamięć nie podsuwała wspomnień. Nie schował go do pochwy pozwalajac by słońce odbijało swe promienie na jego ostrzu.
Ruszył przed siebie omijając ciała zakute w zbroje. Rozlana posoka sprawiała, że stratowana trawa zmieszana z namokniętą ziemia przypominała szkarłatną breję. Szedł ostrożnie jednak z każdym kolejnym krokiem przyspieszał. Las, który otaczał pole bitwy szumiał cicho, łącząc się swym smutkiem z głosem, który coraz wyraźniej dolatywał do jego uszu. Błagalna pieśń wrzynała się w jego serce zmuszając nogi do zwiększenia wysiłku.


Ave Maria! Maiden mild!
Listen to a maiden's pleading
from these rocks, stark and wild,
my prayer shall be wafted to thee.
we shall sleep safely till morning,
though men be ever so cruel.
o Maiden, see a maiden's distress,
O Mother, hear a suppliant child.

Ave Maria, undefiled!
When we upon this rock lie down
to slumber, and they protection covers us,
The hard stone will seem soft to us.
If Though smilest, the scent of roses will float
Through this murky cavern,
O Mother, hear a child's petition,
O maiden, 'tis a maid that calls!

Ave Maria, Maiden pure,
the demons of the earth and air,
drien forth by thy gracious glance
cannot stay here with us.
we will camly bow to fate
Since they holy comfort hovers over us...


Słowa modlitwy wyśpiewywanej kobiecym głosem zawiodły go wreszcie do podnóża zrujnowanej wieży. Za ich przewodnictwem dotarł do komnaty znajdującej się na samym jej szczycie, w której ujrzał ciało spoczywające na łożu. Nie słyszał już śpiewu, a jego serce wypełnił ból jakiego nigdy jeszcze nie czół. Żal narastał w nim niczym wody wezbrane powodzą. Żal i złość szalona szukająca dla siebie ujścia. Odwrócił twarz nie mogąc znieść widoku jaki miał przed sobą. Jego oczy napotkały lustro, a w nim obce obce oblicze...

*****

Obudził się nagle, przez chwilę nie wiedząc gdzie jest ani kim jest.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline