Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2012, 15:12   #108
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Więc to teraz.
Nie w zimnych podziemiach z wyroku kapłanów Maraji, nie na szubienicy z wyroku kapłanów Varunatha. Nie w ciemnym zaułku, na rozgrzanym słońcem bruku, nie od miecza Pazura.
Więc to już.

Ciemniała gęstniejąc krew na szarym kamieniu, na skórzanych rękawicach, na chłodnej stali jej własnego noża, na stygnącym ciele Lisicy, na jej jasnych włosach, na oczach szeroko rozwartych po równi bólem i zaskoczeniem. Ciemniała gęstniejąc krew w jej własnych żyłach. Szept demona niedługo wstrzyma jej serce.
Więc to tu.

Uwierzyła jej. Uwierzyła umierającej elfce. Uwierzyła jej ostrzu. Uwierzyła równoległym do zbrocza żłobieniom. Oczy nie kłamały.
Tu i teraz - uwierzyła.

Tu i teraz po raz drugi w życiu Dzierzba dokonywała rozrachunku sumienia. Szybkiego. Niechcianego. Prawie nieświadomego. Pojawiającego się w błyskach obrazów, nieuchwytnych niemal splotach skojarzeń, burzy uczuć, której nie potrafiła opanować.

Dotknęła ją Maraja. Dotknął ją Varunatha. Dotknęła ją Lyria. Ją. JĄ!

Kobiece gnijące ręce. Walka. Ucho dzbana przebijające na wylot dłoń młodego złodzieja. Sprawne palce łuczarza, jego kutas, jej jęk. Język kapłanki Kolczastego Aspektu w jej ustach. Cykor. Miły uchu dźwięk z jakim twarz Cichacza spotkała się z dębowym stołem. Walka. Dwa trupy zostawione w zaułku. Sakiewka wpadająca w ręce portowej dziwki. Kołtun. Lidia. Próg jak wysklepiony obojczyk. Przywołane dusze, widmowy szereg tych, którzy zginęli z jej ręki: starcy, kobiety, chłopcy i mężczyźni, nawet płód, który wycięła z napęczniałego brzucha matki. Jej nóż wbity po rękojeść w brzuch kapłana Czarno-Białej Suki. Walka. Miecz Pazura wbity w jej pierś. Rozgrzany bruk ulicy pod plecami, gdy pada bezwładnie na ziemie, oślepiające słońce, które zdaje się wypalać z niej resztki życia. Albrecht i pierwszy cud. Twarz Cykora za maską Księgi. Rozjarzone oczy kapłanki-kurwy.
...krew...
...w wojowniku Narsilira...
Pożądanie, pragnienie. Drugi cud. Nie ma już zapachu róż i mleka. Uważne spojrzenie thara. Nie ma już smaku krwi Rysia na języku. Morze szczurów. Jego wrzask. Morze szczurów. I Lidia. I dym. Walka. Zabiła sitha i z ręki sitha zginęła.
Jeden dzień. Jedna doba. Zbyt wiele. Zbyt mało. Śmiała się. Ściskała w palcach włosy oderżniętej głowy Lisicy. Chciała więcej. Nawet jeśli to teraz.
Twój wybór.
Nawet jeśli to już. Za kilkaset uderzeń serca.
Nie wydarzy się więcej cudów.

Zawsze wiedziała, że jest jak pies, który potrzebuje pana, który potrzebuje smyczy i mocnej ręki. Bez tego była zagubiona - kolejny ślepiec w ciemnościach kierujący się kaprysem i prostymi pożądaniami chwili. Bez planu, bez żadnego zamysłu.

Jej wybór. Tu i teraz.

Korytarz zalało jaskrawe światło. Osłoniła przyzwyczajone do mroku oczu przedramieniem.
Mocniej zacisnęła palce na jasnym warkoczu. Przesunęła przewieszony przez pierś jak pendent pas Rysia.

Jej wybór.
Ruszyła w stronę rozświetlonej blaskiem komnaty.

W rzyci miała wyroki Czarno-Białej Suki. W rzyci miała przekupioną bękartami łaskę Lyrii. W rzyci miała wolę Varunatha, która pozwalała wojownikom zdychać jak zwierzętom. I w rzyci miała kapłanów, którzy tą wolą tyłki sobie podcierali przy każdej okazji, usprawiedliwiając nią każdy ze swoich zasranych kaprysów. W rzyci miała takiego pana.

Wyszarpnęła z pochwy miecz ryżego. Nie mogła przestać się uśmiechać. Dobrze leżał w dłoni. Pewnie. Właściwie. Jakby wrócił na swoje miejsce. Zawsze wszystko sprowadzało się właśnie do tego, prawda? Do śpiewu stali, tańca żelaza, do bicia serca, do pracy mięśni. Do walki. Do tej jednej jedynej rzeczy, w której była dobra, do której miała powołanie. “Dotknięta przez Narsiliara”, śmiał się Kotwica.

Więc to teraz. Już.
Po raz pierwszy wydało się to właściwe, słuszne. Całkowicie niezrozumiałe. Pełne zdziwienia i niedowierzania. Prawdziwe jak trzymany w dłoni miecz. Prawdziwe jak bezgłowe ciało elfki stygnące za jej plecami.

Pies potrzebował pana.
Pies odnalazł pana.


* * *


Weszła do sali szybkim, pewnym krokiem. Pilnowała oddechu, uspokajała bicie serca, krzywiła wargi w dziwnym uśmiechu. Trzymana za warkocz głowa Lidii poruszała się jak wahadło makabrycznego zegara. Na bladej, ślicznej twarzy ból i zaskoczenie, usta w pół otwarte, ze smukłej szyi sterczy pośród poszarpanych ścięgien i włókien mięśni fragment kręgosłupa. I jest coś obscenicznego w zderzeniu jasnowłosego piękna i tego okaleczenia, brutalnego rozdarcia ciała.

Nie zdechnie w kącie, w bezruchu - jak szczur, jak zwierzę.
Ogień i walka.
Jej wybór.
Ostatni Bastion.

Machnęła ręką w oszczędnym zamachu i odcięta głowa elfki potoczyła się pod nogi temu, co stało otoczone cieniami pośrodku komnaty, popatrzyła na niego niewidzącymi oczami. A Dzierzba przeciągnęła sztychem Rysiowego miecza po kamiennej posadzce, krzesząc skry i składając się do ciosu.
Patrz na mnie.
Patrz, jak się modlę.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 05-02-2012 o 15:25.
obce jest offline