Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2012, 17:51   #67
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To wszystko miało wyglądać inaczej.

Jak się okazało za barwnym ogłoszeniem stała równie barwna półorczyca, w czerwonym wdzianku.


Uzbrojona po zęby ponura kobieta przedstawiła się jako Grimma, od teraz wasza szefowa.” I należała do wyjątkowo ponurych i posępnych osób. I niewiele mówiących o sobie.
Niewiele wspominała o samym skarbie. Tyle, że znajduje się gdzieś na terenie miasta Wormbane, lub na terenie pobliskiego zamku. Więcej informacji miała dostarczyć później.


O wiele bardziej pod tym względem gadatliwa była aasimarka o imieniu Sarabis Skysong, uzbrojona w broń palną. Sarabis wspomniała, że bez względu na efekt poszukiwań skarbu, dopóki awanturnicy będą posłuszni jej chlebodawczyni, mogą liczyć na wynagrodzenie za swe usługi. Sowite wynagrodzenie.
Z tych dwóch kobiet, aasimarka wydawała się bardziej sympatyczna i przyjacielska, acz... była równie dyskretna co półorczyca.
Pod takim to dowództwem przyszło służyć Leonidasowi Obarskyrowi, oraz Laurze Campert. I nie tylko im.
Do wyprawy dołączył także. Mordimer Grimstone doświadczony awanturnik i kapłan Clangeddina Srebrnobrodego.


Doskonale się uzupełniał z półorczycą. To samo fanatyczne spojrzenie, ta sama mrukliwość i niechęć do opowiadania swej przeszłości. Ani powodów, przyłączenia się do drużyny.
Kolejnym dzielnym awanturnikiem był Ilisidir,


mnich Ilmatera który akurat i tak zmierzał do Wormbane. Sympatyczny i dobroduszny ilmateryta nie wydawał się zainteresowany samym skarbem, co raczej możliwością podróży w większej grupie.
Co innego Gharrok



Ten łysy rashameński renegacki wojownik był bardzo zainteresowany skarbem, jak i kobietami. O czym co chwila informował zarówno Laurę, jak i Sarabis. Chwaląc się przy okazji swoją listą miłosnych podbojów, wytatuowaną na lewym przedramieniu. Bowiem na prawym miał “list referencyjny” w postaci listy wrogów, których ukatrupił.

Podróż do Wormbane, zaczęła się sympatycznie. Oczywiście widoki na skalistych ziemiach, tylko pijany w sztok poeta nazwałby ładnymi, a krasnolud z półorczycą walczyli o miano największego ponuraka drużyny. To jednak Ilisidir był bardzo sympatyczny, a gotowane przez niego posiłki smaczne. Także jego opowieści o krainach na południe od Cormyru, można było uznać za ciekawe. Również aasimarka chętnie opowiadała Waterdeep z którego pochodziła. No i był Gharrok, którego tępe samcze zaloty musiały znosić obie kobiety. Na szczęście Rashemita nagabywał jedynie słownie, więc wielkiego problemu nie było.

Z czasem pogoda się pogorszyła i zaczął sączyć się rzęsisty deszczyk, ale cóż za problem dla dzielnych poszukiwaczy przygód?
A właśnie... Pierwszą oznaką przygód, było znalezienie pozostałości po napadzie na karawanę. Niewielu szczątków, co prawda. Ktoś zadał sobie trud, by zrobić stos pogrzebowy nieszczęśnikom. Niestety deszcz zmył wszelkie ślady, tych którzy którzy zabili. I tych, którzy pogrzebali.
Drużyna ruszyła dalej, wkrótce docierając do urwiska kanionu, w którego głębi płynęła wartkim strumieniem rzeka. Dotarli do miasta leżącego po drugiej strony owego kanionu. Dotarli do zburzonego mostu, po którym nie dało się już przejść.
-Co do jasnej...?- zaklął Gharrok wyrażając zdumienie na widok zniszczonego mostu. Budowli pozostawionej samej sobie. Jego krzyk wyrażał zdziwienie wszystkich podróżników, moknących w tej mżawce.
-Będziemy musieli sobie jakoś poradzić.- mruknęła w odpowiedzi Grimma grzebiąc w torbie.- A myślałam, że zdołam to zostawić na później.
-Wiesz... chyba nie powiedziałaś nam wszystkiego.
-warknął w odpowiedzi łysy Rashemita.
-Jeszcze możesz się wycofać.- burknęła w odpowiedzi półorczyca, a Sarabis dodała dźwięcznym tonem głosu.- Oczywiście wycofując się nie licz na jakąkolwiek rekompensatę.

To nie miało tak wyglądać.
Choć początki zapowiadały się obiecująco.

Lionel zorganizował ognisto i apel motywujący na dziedzińcu. Stawili się wszyscy, poza mateczką Deldi. Niziołka w krótkich i dosadnych słowach, stwierdziła, że “ma rannych do leczenia i brak czasu na duperele”.
No cóż... w końcu Deldi była tylko cywilem.
Najważniejsze, że kusznicy byli i ludzie Lionela. Najważniejsze, że plan mógł zadziałać.
I zadziałał.
Była krótka przemowa, było hasło. Były fajerwerki. Proch błyskowy Drogbar zużył w całości, co by być pewnym, że nikt nie uniknie jego działania. I udało się. Żołnierze Garisona zaskoczeni i oślepieni, szybko zostali rozbrojeni i skrępowani. A wtedy... wszystko się sypnęło.
Najpierw z baraków wybiegła przerażona niziołka. A potem coś co zmroziło krew w żyłach.


Nieumarli, jeden po drugim wyszli z baraków. Jak się tam dostali? Jakim cudem?
Ich oblicza były przegniłe, ciała zasuszone, a otworach ich ciał kłębiły się oślizgłe zielone robale.
W grupie zapanował chaos, związani żołnierze krzyczeli coś o zdradzie i przejściu na stronę wroga.
Ludzie Lionela spanikowani spoglądali na swego przywódcę. Ten jednak opanował sytuację kilkoma głośnymi krzykami i nakazał uformować szyk, by odciąć drogę nieumarłych od mateczki Deldi i związanych towarzyszy broni.
Ale wtedy... rozległ się hałas. Wyjątkowo głośny furkot robaczych skrzydeł. To właśnie olbrzymi skarabeusz pikował z nieba prosto na zgromadzonych na dziedzińcu żołnierzy. Partnerka czy partnerka tego robala, którego zabili na dziedzińcu przed ratuszem.
I po chwili, zapanował chaos.

To nie tak miało być.

Tak sobie myślała Evelyn ostukując ścianę. Nic bowiem, ani jej ani Viltisowi nie udało się znaleźć. Ciągle ten sam głuchy stukot. Ciągle brak tajnej skrytki, czy też kryjówki. Ciągle ten sam głuchy stukot.
Także i Viltisowi poszukiwania nie wychodziły. Skrytki znaleźć nie mógł, obrazek namalowany przez szaleńca niewiele pomógł.
W dodatku ciągły chrobot denerwował eidolona. Te małe ucięta rączki biegały pod półkami archiwum. Obserwowały przeszukujących je awanturników. Irytowały Viltisa zwłaszcza tym, że były zazwyczaj poza jego zasięgiem. Czasami jednak nie doceniały go, wtedy to pysk Viltisa błyskawicznie dopadał je i potężne szczęki miażdżyły.
W ten sposób nieco rozładowywał frustrację, jaką sprawiały jemu bezowocne poszukiwania. Evelyn jednak nie miała takiej możliwości, poza oczywiście... złośliwościami wypowiadanymi wobec Tarnusa.
Rycerz jednak zajęty poszukiwaniami kolejnych wartościowych dokumentów, zupełnie je ignorował. Widać jedynie nowe odkrycia pozwalały na moment ożywić tą kukłę jaką wydawał się być w Wormbane.
To że Tarnus przeglądając kolejne dokumenty nie znalazł nic nowego, nie wywołało na nim, nawet cienia gniewu. Żadnej emocji.

Także i Corella nie odniosła nowych sukcesów i nie dokonała nowych odkryć. Może dlatego, że częściej niż w papiery spoglądała na Lialdę. Ta zaś zauważała te zerknięcia i zachowywała się prowokująco w odpowiedzi. Czasami się uśmiechnęła lubieżnie, czasami oblizała wargi. A często korzystała z okazji, by z uśmiechem zniknąć za kolejnym regałem.
Za którymś razem paladynka poszła za nią. I wpakowała się wprost na czekającą na nią Lilę. Ta przyszpiliła jej ciało swym do regału. Ocierając się o paladynkę piersiami, ukryta wraz z nią przed spojrzeniami pozostałych, półelfka szepnęła Corelli do ucha.- Wiem co zrobiłaś w lazarecie. Smakowała ci? Moja krew? Było ci bardzo przyjemnie prawda? Polubiłaś to? A może...v podobało ci się dlatego, że jestem kobietą? Wiesz... twój krwawy pocałunek obudził coś we mnie. A może też i w tobie?
Lialda spojrzała w oczy Corelli i szepnęła cicho.-Pocałuj mnie.
Corella się wzdrygnęła na samą myśl. Jakoś nigdy nie miała takich pobudek wobec kobiet. Ale jej dłonie ujęły Lialdę w pasie. Jej usta przybliżyły się do warg półelfki. Corella zaczęła ją całować namiętnie i gwałtownie. Pieściła wargi półelfki z uczuciem. I robiła to wbrew sobie. Mimo, że to paladynka całowała półelfkę to tak naprawdę nie chciała tego czynić. Czuła się niemalże gwałcona w perfidny sposób... i czuła, że jest to kara za jej słabość. To wszak krwawy pocałunek Corelli tak odmienił Lilę. Półelfka zaś najwyraźniej delektowała się jej pocałunkiem, jak i władzą jaką miała nad paladynką.
A dalszym pieszczotom przeszkodził huk przewracającego się regału. A właściwie rzędu regałów.

Dłonie bowiem nie próżnowały, szukając okazji do ataku i taką znalazły.
Zebrawszy się w jednym miejscu wspólnie przewróciły regał, ten na zasadzie reakcji łańcuchowej przewrócił kolejny i kolejny. Ostatni z nich przewrócił się na badającą wypaczone klepki podłogi Evelyn. Ta próbowała uciec, ale.. poślizgnęła się na śliskiej podłodze. Regał upadł na jej nogi, wywołując huk i trzask... i okrzyk bólu. Evelyn leżała przygnieciona do pasa regałem zaciskając zęby z bólu. Przywoływaczka była unieruchomiona podwójnie, przez ciężki regał i przez złamania nóg.
A odcięte ręce to wykorzystały. Uzbrojone w żelazne pazury ruszyły w kierunku łatwej zdobyczy, jaką była Eevelyn.


Trzydzieści pazurzastych nieumarłych, na których drodze stał jedynie Tarnus i Viltis. Lialda i Corella gdzieś się bowiem zapodziały. Zapowiadała się ciężka walka, bowiem nieumarłych kreatur nie obchodziło nic poza ich zdobyczą. Evelyn i jej zgrabnymi dłońmi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-02-2012 o 22:01.
abishai jest offline