Wanda siedziała w poczekalni przyciskając chusteczkę do głowy. Udało jej się wyperswadować panu Mieciowi wezwanie karetki. Dziewczyna chyba spaliłaby się ze wstydu gdyby miała tak zajechać na pogotowie. Zastanawiała się nawet czy najzwyczajniej w świecie nie odpuścić sobie wizyty na pogotowiu i pojechać prosto do domu, ale obiecała panu Mieciowi a i matka nie dałaby jej żyć gdyby zobaczyła ranę głowy i usłyszała, że Wandzi nie obejrzał żaden lekarz.
Po dość długim czasie, na tyle długim żeby Jaworska zaczęła rozważać ucieczkę do domu przyszła po nią pielęgniarka i po krótkich oględzinach stwierdziła, że na pewno trzeba będzie szyć. Kobieta przygotowywała narzędzia dla lekarza a Wanda cicho westchnęła. Mogła założyć, że tak się to skończy. Zawsze tak było. Byle rana, z której każdy inny wyleczyłby się przy użyciu wody utlenionej i plastra ją zmuszała do szukania pomocy u służb medycznych.
Po niedługim czasie do pomieszczenia wpadł starszy mężczyzna w białym kitlu i obrzucił dziewczynę zmęczonym spojrzeniem.
- Nieźle śmy się walnęli, co? – Zagadnął Wandę przysuwając sobie stołek.
- Przestraszyłam się, kiedy zgasło nagle światło, spadłam z krzesła a potem poderwałam do góry i uderzyłam w kant stołu – Wandzie prawie udało się przekonać samą siebie do tej wersji zdarzeń.
- Aha – powiedział doktor pochylając się nad jej głową.
Dziewczynie przyszło na myśl, że okazałby tyle samo współczucia i emocji gdyby powiedziała, że dostała po głowie łamigłówką od jakiś zbirów, którzy potem zabrali jej miesięczną pensję.
Później Jaworska wdała się z lekarzem w dyskusję, kiedy ten zasugerował, iż powinna zostać na noc na obserwacji czy aby nie doszło do wstrząśnienia mózgu. Na szczęście mężczyzna cały czas prezentował podobny poziom zapału do niesienia pomocy i dał się przekonać, kiedy Wanda przysięgła, że ma kogoś w domu, kto by jej pilnował i obiecała w razie jakichkolwiek niepokojących objawów pojechać do szpitala. Dziewczyna zebrała się szybko do wyjścia nie dając mężczyźnie szansy na zmianę zdania i wykupiwszy w pobliskiej aptece leki przeciwbólowe wsiadła do jednej z taksówek czekających przed budynkiem.
Oczywiście reakcja matki była odwrotna do zachowania lekarza. Wanda musiała sto razy tłumaczyć, co się stało, kiedy i dlaczego. Przysięgać na wszystko, co jej najdroższe, że nie było potrzeby, aby została w szpitalu, a później wytłumaczyć Lidii, iż w żaden sposób nie dadzą rady wstać rano i odwiedzić wszystkich grobów, jeśli obie nie prześpią nocy. Wandzia widziała jak w jej matce walczą dwie siły, powinność wobec zmarłych i powinność wobec własnego dziecka. Mając w perspektywie nie spanie przez całą noc i nie odwiedzenia grobów bliskich młodsza Jaworska sięgnęła po ostatni silny argument.
- Wiesz mamo, że przecież Marcin przyjeżdża specjalnie na jeden dzień żeby pójść z nami na cmentarz.
- No tak, masz rację oczywiście – Lildia jeszcze się wahała, ale Wanda już wiedziała, że matka ugnie się wobec takiego argumentu.
Nieco później Wandzia wślizgnęła się z zadowoleniem do łóżka i ułożyła wygodnie szykując do snu. Była już przekonana, że całe zdarzenie w pracy wynikło z jej strachu i paniki. Nawrzucała sama sobie od strachliwych idiotek ze zbyt wybujałą wyobraźnią, które w szumie wiatru i skrzypieniu starej podłogi doszukują się słów.
***
Następnego dnia Wanda zerwała się z łóżka około ósmej i pobiegła do łazienki żeby się szybko ubrać. Pociąg Marcina, jej brata miał dotrzeć do Miasta o ósmej z minutami, więc chłopak powinien dotrzeć do domu nie później niż o dziewiątej. Szybko zjadły śniadanie i czekały na gościa. Matka zamówiła mszę w intencji swoich rodziców, czyli dziadków Wandy i Marcina. Msza miała rozpocząć się o jedenastej w pobliskim kościele a stamtąd mieli ruszyć prosto na cmentarz. Dalej była opracowana dokładna marszruta tak, aby nie tracić zbyt wiele czasu, potem obiad w domu i Marcin miał złapać pociąg powrotny. Wszystko było zaplanowane, co do minuty, ale plany sobie a życie sobie. Minęła dziesiąta a Jaworski się nie zjawiał. W pół do jedenastej matka opuściła stanowisko przy oknie i nerwowo zaczęła przechadzać się po korytarzu.
- Mamo, on nie zdąży a jeśli my chcemy być na czas to powinnyśmy już wychodzić – stwierdziła Wanda.
- Dobrze – Lidia pokiwała głową – chodźmy, dołączy do nas w kościele.
- Nie sądzę – Wandzia pokręciła głową - żeby Marcin pognał z bambetlami prosto z pociągu na mszę. Raczej przyjdzie tutaj.
- Trudno – Lidia już wkładała palto. – Ma klucze, prawda?
- Eeee, nie.
- Jak to nie?
- Po co mu one w innym mieście? Nigdy ich nie zabiera.
Lidia zamarła z kapeluszem nad głową. Potem włożyła go zamaszystym ruchem.
- Poczekaj na niego, ja idę do kościoła – i wymaszerowała z domu.
Wanda wzruszyła ramionami i poszła zaparzyć sobie herbaty.
Dwadzieścia po jedenastej Wandzia otworzyła Marcinowi drzwi, który jak sam stwierdził był zły, przemarznięty i wściekle głodny. Zamknął się od razu w łazience, bo jak to ujął potrzebował ciepłej a najlepiej gorącej wody żeby odtajać. Okazało się, że pociąg miał opóźnienie, miejsc nie było, więc całą drogę stał na korytarzu gdzie było popsute okno, którego nie dało się zamknąć. Kiedy w końcu wyłonił się z łazienki przebrany w czyste i ciepłe rzeczy Wanda już podgrzewała dla niego zupę gulaszową, która była zaplanowana na wspólny obiad. Marcin pochłonął od razu dwa talerze na szybko a dopiero trzecim się delektował. Wanda popatrywała na niego, kiedy jadł. Cały czas biła się z myślami czy opowiedzieć mu wszystkie te rzeczy, które przydarzyły się jej ostatnio i które tak wstrząsnęły jej spokojnym światem. W końcu doszła do wniosku, że nie powinna tego robić. Co tak naprawdę mogła mu przedstawić? Omamy, lęki, przypuszczenia i jeszcze trochę strachu... Czy Marcin wziąłby to na poważnie? Obawiała się, że tak. Obawiała się, że zdecydowałby się zostać tu dla niej a przecież nie mogła wymagać żeby rezygnował dla niej z własnego życia. Wanda nie łudziła się tak jak matka. Wiedziała, że Marcin nie wróci już do Miasta. Dlatego wyjechał na studia tak daleko od domu. Wyjechał i już tam zostanie, albo pojedzie jeszcze gdzieś indziej, ale nie tutaj.
***
Wanda i Marcin przepychali się przez tłum próbując dotrzymać kroku matce. Chłopak dźwigał torby ze zniczami a dziewczyna kwiaty, które, mimo, że lekkie były bardzo nieporęczne. Pani Jaworska obarczona tylko własną małą torebką torowała im wszystkim drogę po raz kolejny przypominając im trasę odwiedzin.
- Najpierw ciotka Matylda, potem wujek Zeniu, później prababcia i pradziadek, za nimi babcia i dziadek...
- Czuję się jakbym miał znowu dwanaście lat – Marcin szepnął do Wandy zwalniając nieco kroku.
- Taaa, dokładnie – przyznała dziewczyna.
- Wiesz, co to za ciotka Matylda? Pierwszy raz o niej słyszę. Nigdy do niej nie chodziliśmy. – Jaworski postawił torby ze zniczami na ziemi i włożył rękawiczki.
- Nie mam pojęcia, kto to? – Wyznała Wanda – Tak samo jak nie wiem, w którą stronę poszła mama.
- Poczekajmy chwilę może nas znajdzie – Marcin przysiadł na jakiejś ławeczce a siostra do niego dołączyła.
- Podobno byłaś na pogrzebie Czubka – powiedział po chwili.
- Byłam.
- Chciałem przyjechać, ale jakoś tak wyszło, że nie dałem rady.
- Nie musisz się tłumaczyć, w końcu nie musiałeś przyjeżdżać. Zresztą pójdziemy tam dzisiaj i zapalimy znicze.
Marcin wypytał o pogrzeb, ceremonię i księdza Kolińskiego a potem zapytał znienacka.
- Czy mama tę dzisiejszą mszę zamówiła też w intencji ojca?
Wandzia spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie, no coś ty! Nie zrobiłaby tego. Czy dlatego się spóźniłeś? – Zapytała podejrzliwie. – Żeby nie iść i się nie przekonać?
Jaworski zaprzeczył stanowczo, ale Wanda nie mogła się oprzeć wrażeniu, że mu ulżyło, gdy nie zdążył do kościoła.
- Widziałaś na pogrzebie kogoś znajomego z Węglowej? – Zapytał.
- O tak – Wandzia wstała i zaczęła przytupywać, bo zrobiło jej się zimno – Nawet byliśmy u Gawrona na małej wspominkowej stypie, ale szybko się stamtąd zawinęłam.
- U Gawrona? – Marcin też wstał. – Mieliśmy w następnej kolejności iść do wujka Zenia to chodźmy w kierunku tamtej bramy, bo mi tu zamarzniesz.
Wanda pokiwała głową i ruszyli w drogę.
- Patryk odziedziczył mieszkanie po babci.
- Aha. Pamiętam jak zawsze się w nim podkochiwałaś.
- Zwariowałeś?! On zawsze mnie wkurzał swoimi tekstami i podejściem.
- A niby, dlaczego się tym tak przejmowałaś siostra? Szkoda tylko, że to nieodwzajemnione uczucie, bo przecież wiadomo, że Gawron się zawsze kochał w Bułce.
- Teraz żeś wymyślił brat. – Wanda pokręciła głową i wzniosła oczy do nieba.
- No, co a nie było tak? A Bułka jest nadal z tym drętwiakiem?
- Z Pawłem – poprawiła z naciskiem – Tak. Ich syn Antek ma prawie siedem lat.
- Tyle lat już z nim jest? – Zdziwił się Jaworski – Zakładałem, że wytrzyma góra dwa lata.
- Od kiedy się zrobiłeś takim znawcą ludzkich związków? – I nie czekając na odpowiedź dodała – nie wiesz jak to z nimi jest.
- Prawda – przyznał, – ale pomyśl Wandzioch, gdyby nie jakiś dziwny, pokręcony zbieg okoliczności ta dwójka nawet by się nie poznała. Gdyby nie mieszkali blisko siebie to nie było szans żeby w ogóle się spotkali, bo przebywaliby w zupełnie innych kręgach znajomych.
- Oj daj spokój, nie wiesz jak jest i nie wykręcaj mi tutaj takich teorii. Są razem i kropka. Najwyraźniej jest pomiędzy nimi coś, co ich trzyma razem, inaczej by tyle lat nie wytrwali.
- Może i masz rację. W końcu nawet i ty przejrzałaś na oczy z tym twoim Tomkiem.
- Romkiem – poprawiła.
- Właśnie. Aż rok czasu zajęło ci zrozumienie, że facet był nudny, mimo, że większość ludzi wiedziała to już po pół godzinie znajomości z nim.
- Na początku nie był nudny. – Wanda czuła się zobowiązana bronić swojego byłego.
- Był. I to tak, że się sam ze sobą śmiertelnie nudził. No przyznaj. Słyszałaś te jego wiersze.
- Przynajmniej się starał – Wanda rozciągnęła usta w uśmiechu na wspomnienie „twórczości” Romka.
- A bo ty zawsze miałaś talent do wyszukiwania najgorszych nudziarzy, pardon poetów. – Ostatnie słowo wymówił śmiesznie je akcentując.
- Wszystkich tych artystów – dodał.
- Wystarczyło, że chłopak miał tomik wierszy albo gitarę i byłaś stracona. – Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jak ten Wicherek – uśmiechnął się do siostry. – Widziałaś go może? – Zapytał.
- Widziałam – Wanda przygryzła wargę.
- Musiałem trafić w czuły punkt, bo przygryzasz wargę – wydedukował i spojrzał na nią z poważną miną.
- No jesteście! – Lidia Jaworska złapała od tyłu Wandę i Marcina tak nagle, że dziewczyna aż krzyknęła.
- Gdzie żeście się podziewali? Musimy się spieszyć, bo nie zdążymy. Nie czas na spacery.
Matka wyminęła ich i pognała do przodu.
- Idzie jak przecinak – skomentował Marcin.
Wanda poprawiła uchwyt na niesionych kwiatach i wydłużyła krok.