Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2012, 01:47   #40
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wanda siedziała w poczekalni przyciskając chusteczkę do głowy. Udało jej się wyperswadować panu Mieciowi wezwanie karetki. Dziewczyna chyba spaliłaby się ze wstydu gdyby miała tak zajechać na pogotowie. Zastanawiała się nawet czy najzwyczajniej w świecie nie odpuścić sobie wizyty na pogotowiu i pojechać prosto do domu, ale obiecała panu Mieciowi a i matka nie dałaby jej żyć gdyby zobaczyła ranę głowy i usłyszała, że Wandzi nie obejrzał żaden lekarz.

Po dość długim czasie, na tyle długim żeby Jaworska zaczęła rozważać ucieczkę do domu przyszła po nią pielęgniarka i po krótkich oględzinach stwierdziła, że na pewno trzeba będzie szyć. Kobieta przygotowywała narzędzia dla lekarza a Wanda cicho westchnęła. Mogła założyć, że tak się to skończy. Zawsze tak było. Byle rana, z której każdy inny wyleczyłby się przy użyciu wody utlenionej i plastra ją zmuszała do szukania pomocy u służb medycznych.

Po niedługim czasie do pomieszczenia wpadł starszy mężczyzna w białym kitlu i obrzucił dziewczynę zmęczonym spojrzeniem.

- Nieźle śmy się walnęli, co? – Zagadnął Wandę przysuwając sobie stołek.

- Przestraszyłam się, kiedy zgasło nagle światło, spadłam z krzesła a potem poderwałam do góry i uderzyłam w kant stołu – Wandzie prawie udało się przekonać samą siebie do tej wersji zdarzeń.

- Aha – powiedział doktor pochylając się nad jej głową.

Dziewczynie przyszło na myśl, że okazałby tyle samo współczucia i emocji gdyby powiedziała, że dostała po głowie łamigłówką od jakiś zbirów, którzy potem zabrali jej miesięczną pensję.
Później Jaworska wdała się z lekarzem w dyskusję, kiedy ten zasugerował, iż powinna zostać na noc na obserwacji czy aby nie doszło do wstrząśnienia mózgu. Na szczęście mężczyzna cały czas prezentował podobny poziom zapału do niesienia pomocy i dał się przekonać, kiedy Wanda przysięgła, że ma kogoś w domu, kto by jej pilnował i obiecała w razie jakichkolwiek niepokojących objawów pojechać do szpitala. Dziewczyna zebrała się szybko do wyjścia nie dając mężczyźnie szansy na zmianę zdania i wykupiwszy w pobliskiej aptece leki przeciwbólowe wsiadła do jednej z taksówek czekających przed budynkiem.

Oczywiście reakcja matki była odwrotna do zachowania lekarza. Wanda musiała sto razy tłumaczyć, co się stało, kiedy i dlaczego. Przysięgać na wszystko, co jej najdroższe, że nie było potrzeby, aby została w szpitalu, a później wytłumaczyć Lidii, iż w żaden sposób nie dadzą rady wstać rano i odwiedzić wszystkich grobów, jeśli obie nie prześpią nocy. Wandzia widziała jak w jej matce walczą dwie siły, powinność wobec zmarłych i powinność wobec własnego dziecka. Mając w perspektywie nie spanie przez całą noc i nie odwiedzenia grobów bliskich młodsza Jaworska sięgnęła po ostatni silny argument.

- Wiesz mamo, że przecież Marcin przyjeżdża specjalnie na jeden dzień żeby pójść z nami na cmentarz.

- No tak, masz rację oczywiście – Lildia jeszcze się wahała, ale Wanda już wiedziała, że matka ugnie się wobec takiego argumentu.

Nieco później Wandzia wślizgnęła się z zadowoleniem do łóżka i ułożyła wygodnie szykując do snu. Była już przekonana, że całe zdarzenie w pracy wynikło z jej strachu i paniki. Nawrzucała sama sobie od strachliwych idiotek ze zbyt wybujałą wyobraźnią, które w szumie wiatru i skrzypieniu starej podłogi doszukują się słów.



***



Następnego dnia Wanda zerwała się z łóżka około ósmej i pobiegła do łazienki żeby się szybko ubrać. Pociąg Marcina, jej brata miał dotrzeć do Miasta o ósmej z minutami, więc chłopak powinien dotrzeć do domu nie później niż o dziewiątej. Szybko zjadły śniadanie i czekały na gościa. Matka zamówiła mszę w intencji swoich rodziców, czyli dziadków Wandy i Marcina. Msza miała rozpocząć się o jedenastej w pobliskim kościele a stamtąd mieli ruszyć prosto na cmentarz. Dalej była opracowana dokładna marszruta tak, aby nie tracić zbyt wiele czasu, potem obiad w domu i Marcin miał złapać pociąg powrotny. Wszystko było zaplanowane, co do minuty, ale plany sobie a życie sobie. Minęła dziesiąta a Jaworski się nie zjawiał. W pół do jedenastej matka opuściła stanowisko przy oknie i nerwowo zaczęła przechadzać się po korytarzu.

- Mamo, on nie zdąży a jeśli my chcemy być na czas to powinnyśmy już wychodzić – stwierdziła Wanda.

- Dobrze – Lidia pokiwała głową – chodźmy, dołączy do nas w kościele.

- Nie sądzę – Wandzia pokręciła głową - żeby Marcin pognał z bambetlami prosto z pociągu na mszę. Raczej przyjdzie tutaj.

- Trudno – Lidia już wkładała palto. – Ma klucze, prawda?

- Eeee, nie.

- Jak to nie?

- Po co mu one w innym mieście? Nigdy ich nie zabiera.

Lidia zamarła z kapeluszem nad głową. Potem włożyła go zamaszystym ruchem.

- Poczekaj na niego, ja idę do kościoła – i wymaszerowała z domu.

Wanda wzruszyła ramionami i poszła zaparzyć sobie herbaty.

Dwadzieścia po jedenastej Wandzia otworzyła Marcinowi drzwi, który jak sam stwierdził był zły, przemarznięty i wściekle głodny. Zamknął się od razu w łazience, bo jak to ujął potrzebował ciepłej a najlepiej gorącej wody żeby odtajać. Okazało się, że pociąg miał opóźnienie, miejsc nie było, więc całą drogę stał na korytarzu gdzie było popsute okno, którego nie dało się zamknąć. Kiedy w końcu wyłonił się z łazienki przebrany w czyste i ciepłe rzeczy Wanda już podgrzewała dla niego zupę gulaszową, która była zaplanowana na wspólny obiad. Marcin pochłonął od razu dwa talerze na szybko a dopiero trzecim się delektował. Wanda popatrywała na niego, kiedy jadł. Cały czas biła się z myślami czy opowiedzieć mu wszystkie te rzeczy, które przydarzyły się jej ostatnio i które tak wstrząsnęły jej spokojnym światem. W końcu doszła do wniosku, że nie powinna tego robić. Co tak naprawdę mogła mu przedstawić? Omamy, lęki, przypuszczenia i jeszcze trochę strachu... Czy Marcin wziąłby to na poważnie? Obawiała się, że tak. Obawiała się, że zdecydowałby się zostać tu dla niej a przecież nie mogła wymagać żeby rezygnował dla niej z własnego życia. Wanda nie łudziła się tak jak matka. Wiedziała, że Marcin nie wróci już do Miasta. Dlatego wyjechał na studia tak daleko od domu. Wyjechał i już tam zostanie, albo pojedzie jeszcze gdzieś indziej, ale nie tutaj.



***


Wanda i Marcin przepychali się przez tłum próbując dotrzymać kroku matce. Chłopak dźwigał torby ze zniczami a dziewczyna kwiaty, które, mimo, że lekkie były bardzo nieporęczne. Pani Jaworska obarczona tylko własną małą torebką torowała im wszystkim drogę po raz kolejny przypominając im trasę odwiedzin.

- Najpierw ciotka Matylda, potem wujek Zeniu, później prababcia i pradziadek, za nimi babcia i dziadek...

- Czuję się jakbym miał znowu dwanaście lat – Marcin szepnął do Wandy zwalniając nieco kroku.

- Taaa, dokładnie – przyznała dziewczyna.

- Wiesz, co to za ciotka Matylda? Pierwszy raz o niej słyszę. Nigdy do niej nie chodziliśmy. – Jaworski postawił torby ze zniczami na ziemi i włożył rękawiczki.

- Nie mam pojęcia, kto to? – Wyznała Wanda – Tak samo jak nie wiem, w którą stronę poszła mama.

- Poczekajmy chwilę może nas znajdzie – Marcin przysiadł na jakiejś ławeczce a siostra do niego dołączyła.

- Podobno byłaś na pogrzebie Czubka – powiedział po chwili.

- Byłam.

- Chciałem przyjechać, ale jakoś tak wyszło, że nie dałem rady.

- Nie musisz się tłumaczyć, w końcu nie musiałeś przyjeżdżać. Zresztą pójdziemy tam dzisiaj i zapalimy znicze.

Marcin wypytał o pogrzeb, ceremonię i księdza Kolińskiego a potem zapytał znienacka.

- Czy mama tę dzisiejszą mszę zamówiła też w intencji ojca?

Wandzia spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie, no coś ty! Nie zrobiłaby tego. Czy dlatego się spóźniłeś? – Zapytała podejrzliwie. – Żeby nie iść i się nie przekonać?

Jaworski zaprzeczył stanowczo, ale Wanda nie mogła się oprzeć wrażeniu, że mu ulżyło, gdy nie zdążył do kościoła.

- Widziałaś na pogrzebie kogoś znajomego z Węglowej? – Zapytał.

- O tak – Wandzia wstała i zaczęła przytupywać, bo zrobiło jej się zimno – Nawet byliśmy u Gawrona na małej wspominkowej stypie, ale szybko się stamtąd zawinęłam.

- U Gawrona? – Marcin też wstał. – Mieliśmy w następnej kolejności iść do wujka Zenia to chodźmy w kierunku tamtej bramy, bo mi tu zamarzniesz.

Wanda pokiwała głową i ruszyli w drogę.

- Patryk odziedziczył mieszkanie po babci.

- Aha. Pamiętam jak zawsze się w nim podkochiwałaś.

- Zwariowałeś?! On zawsze mnie wkurzał swoimi tekstami i podejściem.

- A niby, dlaczego się tym tak przejmowałaś siostra? Szkoda tylko, że to nieodwzajemnione uczucie, bo przecież wiadomo, że Gawron się zawsze kochał w Bułce.

- Teraz żeś wymyślił brat. – Wanda pokręciła głową i wzniosła oczy do nieba.

- No, co a nie było tak? A Bułka jest nadal z tym drętwiakiem?

- Z Pawłem – poprawiła z naciskiem – Tak. Ich syn Antek ma prawie siedem lat.

- Tyle lat już z nim jest? – Zdziwił się Jaworski – Zakładałem, że wytrzyma góra dwa lata.

- Od kiedy się zrobiłeś takim znawcą ludzkich związków? – I nie czekając na odpowiedź dodała – nie wiesz jak to z nimi jest.

- Prawda – przyznał, – ale pomyśl Wandzioch, gdyby nie jakiś dziwny, pokręcony zbieg okoliczności ta dwójka nawet by się nie poznała. Gdyby nie mieszkali blisko siebie to nie było szans żeby w ogóle się spotkali, bo przebywaliby w zupełnie innych kręgach znajomych.

- Oj daj spokój, nie wiesz jak jest i nie wykręcaj mi tutaj takich teorii. Są razem i kropka. Najwyraźniej jest pomiędzy nimi coś, co ich trzyma razem, inaczej by tyle lat nie wytrwali.

- Może i masz rację. W końcu nawet i ty przejrzałaś na oczy z tym twoim Tomkiem.

- Romkiem – poprawiła.

- Właśnie. Aż rok czasu zajęło ci zrozumienie, że facet był nudny, mimo, że większość ludzi wiedziała to już po pół godzinie znajomości z nim.

- Na początku nie był nudny. – Wanda czuła się zobowiązana bronić swojego byłego.

- Był. I to tak, że się sam ze sobą śmiertelnie nudził. No przyznaj. Słyszałaś te jego wiersze.

- Przynajmniej się starał – Wanda rozciągnęła usta w uśmiechu na wspomnienie „twórczości” Romka.

- A bo ty zawsze miałaś talent do wyszukiwania najgorszych nudziarzy, pardon poetów. – Ostatnie słowo wymówił śmiesznie je akcentując.
- Wszystkich tych artystów – dodał.
- Wystarczyło, że chłopak miał tomik wierszy albo gitarę i byłaś stracona. – Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jak ten Wicherek – uśmiechnął się do siostry. – Widziałaś go może? – Zapytał.

- Widziałam – Wanda przygryzła wargę.

- Musiałem trafić w czuły punkt, bo przygryzasz wargę – wydedukował i spojrzał na nią z poważną miną.

- No jesteście! – Lidia Jaworska złapała od tyłu Wandę i Marcina tak nagle, że dziewczyna aż krzyknęła.

- Gdzie żeście się podziewali? Musimy się spieszyć, bo nie zdążymy. Nie czas na spacery.

Matka wyminęła ich i pognała do przodu.

- Idzie jak przecinak – skomentował Marcin.

Wanda poprawiła uchwyt na niesionych kwiatach i wydłużyła krok.
 
Ravanesh jest offline