Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2012, 03:50   #86
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Wyjście z poziomu 1 snu + zebranie 1 + pokój

Powstały karabiny i dużo amunicji. Czyżby stało się to dobrym rozwiązaniem, a broń palna miała zacząć działać?

Na środku pokoju stało wielkie ognisko aż proszące się o ogień, natomiast pod drzwi biegł James Bond.
Smith poszukał Amy i Cryera. Amy znalazł, Cryera już nie, więc miał odpowiedź kim był ich "nowy" towarzysz.

Co jakiś czas zerkali ku górze, więc i on spojrzał w tamtym kierunku. Zobaczył ruszającego się, gnijącego aniołka.
Przypomniał sobie pytanie czy ktoś czuje padlinę.
Śmierdzący, maleńki aniołek. Zafajdana manifestacja tego, co właśnie nadchodziło.

Najwyraźniej Malcolm nic sobie z tego nie robił. Jedynie wyśnił fotel i szampana.
Smith uśmiechnął się lekko na myśl, iż obaj robią coś podobnego. Przynajmniej na płaszczyźnie sennofizycznej.

Nie było czasu na jakiekolwiek działanie, więc ponownie zamknął oczy, mamrocząc coś pod nosem, a jego palce machinalnie przesuwały się po paciorkach.

Ni z tego, ni z owego pojawiła się zarówno wizja i nieprzytłumiona fonia. Jednocześnie czuł, że oczy ma zamknięte.
Siedział pogrążony w największym zdziwieniu, jakie przydarzyło mu się od lat, lecz nie trwało to długo.
W jednym momencie zaskoczenie oraz radość jaka mogła przyjść za kilka chwil, straciły na znaczeniu. Zniknęły jakby ich nigdy nie było lub zostały zablokowane, by nie nadeszły, zaś on sam zmuszony był patrzeć na otoczenie tak jak człowiek, któremu na siłę otworzono powieki.

Oto miał przed sobą kocioł, w którym diabeł spływał z chmur na łeb Goga i Magoga, by zatańczyć walca w pozycji do kankana z Mocami z chórów anielskich w rytm karnawałowych hitów rodem z Brazylii.

Z góry spływała bezkształtna masa stworzeń nie mających racji bytu w rzeczywistości.
Być może roześmiałby się, gdyby nie dostrzegał kilku znajomych kształtów, przez które jego percepcja wzrokowa stawała się nieco zamglona.
Czuł się tak, jakby jakiś siłacz ścisnął go w pasie i ciągnął w kierunku własnego ciała, po którego plecach przeszedł zimny dreszcz.

Większość ze stworów widział pierwszy raz, ale te niektóre. Wyglądały podobnie, bardzo podobnie.
Czy możliwym było, by...?

Nie, niemożliwe.

Zespół wycofywał się przy akompaniamencie dźwięków wystrzału AK-47, ale kiedy drzwi się otworzyły, coś za nimi zatrzymało ich...


Siedział przy stole, patrząc szarymi oczyma na Andersona przygotowującego herbatę, lecz Anthony miał coś lepszego.
Machinalnie obserwował zgromadzonych i ich reakcje. Sam wyglądał tak, jakby robił takie akcje codziennie, ale jego dłoń powoli sięgnęła do kieszeni marynarki.


W jego dłoni pojawiła się obszyta czarnym zamszem piersiówka ze złotymi akcentami.
Całkowicie pozbawionym emocji ruchem otworzył ją, by ostatecznie przyssać się do gwintu na dłuższą chwilę.
Sądząc po ruszającej się nieustannie krtani, wypił ponad połowę, by ostatecznie schować zapas na dawne miejsce.

Może i wyglądał na całkowicie opanowanego, zaś stalowe oczy bacznie przyglądały się twarzom pozostałych, natomiast jego wnętrze wyglądało inaczej.
Czuł niepokój wywołany wspomnieniami pobudzonymi przez niektóre istoty.

Wenecja, pełne kanały, chmara pyłu...

Automatycznie obserwował otoczenie, analizując drogi ucieczki oraz miejsca, z których przeprowadzić można skuteczną defensywę, a także kontrę.
Jedyną różnicą między poziomem pierwszym snu i rzeczywistością była taka, iż tutaj powoli zaczynał unosić się swąd świeżej uryny.
Zaprogramowana maszyna nie myślała co robi. Robiła to, podczas gdy myśli zajęte były dokładną analizą poszczególnych potworów.
Były podobne. Nie identyczne. Trochę podobne.

Jako pierwsza głos zabrała Antonia, rozpoczynając przemowę, którą Smith słuchał biernie, jednocześnie rozmyślając nad tym, co zobaczył i bawiąc się swoim Mala.
Ponownie przeżywał zakończenie, bardzo dokładnie, jak na zwolnionym filmie, przeglądając zdarzenia, które miały miejsce poziom niżej.
Demony wylewały się bardzo wolno, a on przyglądał się każdemu z osobna, starając się odtworzyć każdy szczegół.

Widział jak pociski trafiały poszczególne stwory nie czyniąc im szkody. Musiał się dowiedzieć jak zabić to gówno. Albo odesłać tam, skąd wylazło.
Przypomniał mu się film Ksiądz. Jakiś czas temu wyszedł w kinach, a opowiadał o przedstawicielu Kościoła - zabójcy wampirów.
Na wszystko jest jakiś sposób. Trzeba tylko ów znaleźć.

Nagle Mirandą zaczęły targać coraz to silniejsze drgawki. Dopadła do niej Brazylijka, natychmiast rozpoczynając akcję ratunkową.
Inżynier przyglądał się z chłodnym zainteresowaniem, które na kilka chwil wytrąciło go z rozmyślań.
Dość szybko powrócił do własnych analiz.

Powrócił pamięcią do czasu, kiedy to poraz pierwszy użyto jego umysłu jako bazy zapełniającej.
Było to podczas pierwszego wypadu treningowego. Ekstraktor próbował podłączyć go potajemnie, ale zakończyło się na jawnej akcji.
Wtedy to po raz pierwszy zobaczył...

-Mogę zadzwonić do Alberta, jej wuja, z którym tu przyjechała-powiedział nie siląc się na wyjaśnienia, iż rzekomy wuj to jego człowiek.

-Dzięki, Anderson-przyjął przygotowaną herbatę.
Wypił ją w sposób, przez który Anglicy mogli patrzeć na niego tak, jakby poderwał ich babkę, matkę i córkę jednocześnie, a potem złamał im wszystkim serce.
Jednym, dużym łykiem wlał w siebie połowę zawartości. Drugim ją dopił.

Nie miał czasu na smakowanie. Musiał przeprowadzić sesję, nawet kilkunastominutową.

-Chciałbym mieć godzinę do półtorej dla siebie-zakomunikował na odchodnym, by następnie szybkim krokiem opuścić salę.


Za dwie minuty zapuka pracownik hotelowy.

Wszystkie funkcje życiowe zwolniły swój bieg: normalne dla większości tempo oddechów zdawało się potężną zadyszą po długim biegu, bijące w zwyczajowym tempie serce przypominało szaleńczy koński cwał.
Ospale opuścił strzelającą w sufit nogę do pozycji równoległej do podłoża i prostopadłej do drugiej nogi.
Tułów odchylił do tyłu, przez co przypominał idealnie prostą literę T o krótszej podstawie i długim dachu.

Nagle rozległo się kołatanie do drzwi. Za wcześnie.

Inżynier zdawał się nie słyszeć, przechodząc płynnie do kolejnej pozycji mogącej przywodzić na myśl kątownik.

Człowiek po drugiej stronie ponownie zapukał, lecz Anthony drugi raz go zignorował, powoli uginając nogi w kolanach w pozycji zdającej się przeczyć grawitacji.
Popisowa i bardzo męcząca postawa przyspieszająca oddech i bicie serca.

Dotknął głową podłogi, tworząc z nią trójkąt prostokątny o przeciwprostokątnej coraz bardziej przylegającej do dłuższej przyprostokątnej, co zakończył świecą.
Wyszedł z niej, stając na nogi sprężyną w momencie, gdy stukot rozległ się poraz trzeci.

-Zero-mruknął do siebie, po czym otworzył drzwi w mocno niewizytowym stroju.
Bardzo luźne, oliwkowe bojówki były jedynym elementem stroju, nie licząc zegarka, Mala i nieśmiertelnika.

-Buonasera...-zaczął młody człowiek z wózkiem.

-Po angielsku-przerwał mu Smith, znając jedynie kilka podstawowych zwrotów.

-Pan życzył sobie...-młody mężczyzna delikatnie, ledwie zauważalnie pociągnął nosem, gdy dobiegł go łagodny zapach jaśminu wywołany przez zapalone kadzidełka.

-Życzyłem-ponownie przerwał pracownikowi i odebrał półmisek z przykryciem.

-Zgłoś się za pół godziny. Po odbiór, a teraz...-pokazał pięćdziesiąt euro.

-To za jedzenie i reszty nie trzeba-podał banknot, lecz nie zachwycał hojnością.
Posiłek przygotowany specjalnie dla niego, poza menu kosztował czterdzieści dziewięć euro i dziewięćdziesiąt eurocentów.
-To twój napiwek-podał papierek oznaczony dużą dziesiątką.
-Staw się dokładnie za pół godziny po odbiór zastawy. Do zobaczenia-powiedział, zamykając drzwi przed nosem młodego człowieka.

Postawił półmisek na stoliku, żałując, iż pokój nie jest większy. Gdyby sam zamawiał, zażyczyłby sobie apartament.
Tymczasem musiał gnieździć się w pomieszczeniu bez okien i pojedynczą żarówką skrytą za drogim, ozdobnym kloszem.

W tej chwili światło było zgaszone. Pozwalało na zadomowienie się półmroku wywołanego jedynie blaskiem zapalonych i porozstawianych równomiernie świec.
Trzy znajdowały się na małym, prostokątnym stole usytuowanym pod ścianą, zaraz przy wejściu, jedna na krześle skompletowanego z ów stolikiem. Ta znajdowała się przy drzwiach.
Cztery następne płonęły na szafie po prawej stronie, kolejne trzy na półkach nad dwuosobowym łóżkiem, nieopodal na szafce nocnej dumnie stała jedna.
Tylko na fotelu, w rogu kwatery nie ustawił żadnej.

Smith wyciągnął się poraz ostatni i spojrzał na zakryte jedzenie.
Najpierw praca.
Z kieszeni kremowej kurtki wydobył telefon komórkowy, na którym z pamięci wybrał serię cyfr uprzednio wyłączając jedną z ukrytych blokad.

-Potrzebuję Komara-powiedział bez zbędnych wstępów.

-A jak myślisz? Na wczoraj. Nie mam pojęcia. Ja zlecam, ja płacę, ja wymagam. Załatw najszybciej jak możesz, a jak już będziesz miał, to daj znać. Cześć.

Rozłączył się i natychmiast wybrał kolejny numer. Po kilku chwilach ciszy odezwał się znajomy głos.

-Zbierz ekipę. Tyle osób ile potrzebujesz, sami zaufani. Mają być Twoi ludzie. Twoi, rozumiesz? Chcę mieć ekipę Czarnych Wdów. Czarnych. Lecicie do Afryki, do różnych krajów. Rozpraszacie się i szukacie największych, najpotężniejszych szamanów, czarnoksiężników. Cokolwiek tam mają. Byle dyskretnie.
Chcę mieć o nich pełną dokumentację, nie przyjmuję żadnych porażek. Macie na to dwa tygodnie. Za ekstra robotę w terminie płacę ekstra. Czas start, ruszaj. Cześć
-poraz kolejny wyłączył się, by wybrać następny, dwunastocyfrowy numer.

-Masz tydzień na zebranie ekipy. Rozmiar ustalasz sam i mają być tylko zaufani ludzie i mają być kompletnie Twoi. Same Czarne Mamby. Rozumiesz? To dobrze. Lecicie do Ameryki Południowej i rejonów takich jak Haiti, Kuba. Wszędzie, gdzie znajdują się wyznawcy voodoo, hoohoo i innych w tym guście.
Rozpraszacie się i dyskretnie polujecie na informacje o samych guru szamańsko-czarnoksięskich czy co tam oni mają. Chcę mieć pełną dokumentację o samych szychach. Dyskretnie! Macie na to dwa tygodnie.
Teraz słuchaj mnie uważnie. Jak za trzy tygodnie dostanę informacje urywające jaja, dostaniecie taką sumę, że sami sobie jaja urwiecie. Gotowy? Start. Cześć.


-Załatw mi książki. Tak, książki. Chcę mieć najbardziej uznane dzieła o Voodoo, Hoodoo, Macumba, Arara, Palo, Quimbanda i Umbanda, Obeah, Santeria, Duchowy Baptyzm. Nadążasz? To dobrze.
Mogą być też opracowania. Chcę mieć skondensowane informacje o tym. Możesz skołować też jakiegoś fascynata chorego na tym punkcie. Cokolwiek, co niesie wiarygodne informacje. Masz na to tydzień.
Wiesz, że potrafię być wdzięczny za pomoc. Trzymaj się
-wykonał drugi telefon.
Przed serią ćwiczeń dużo uwagi poświęcił poszukiwaniu nazw specyficznych religii afroamerykańskich w internecie.

Stał przez chwilę, dla zabawy podrzucając swój środek komunikacji. Czy miał coś jeszcze do załatwienia?
Musiał pogadać ze starym znajomym, ale to nie teraz. Może się z nim zobaczy. Nie teraz... Czy jest coś jeszcze?
Pospiesznie wybrał kolejne dwanaście cyfr.

-Zorganizuj mi guru świadomego śnienia. Prawdziwego fachowca światowej sławy. Najlepszego z najlepszych.
Nie obchodzi mnie jak to zrobisz. Zrób to w tydzień. Znasz kwoty, którymi operuję, więc postaraj się. Na razie
-wcisnął czerwony przycisk.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 10-02-2012 o 00:43. Powód: Kolejny obiecany tytuł :D
Alaron Elessedil jest offline