Tommy, pobrawszy od Abrama wszystkie potrzebne rzeczy, ulotnił się bez słowa. Wyszedłszy z budynku zgrabnymi, wyćwiczonymi ruchami zapalił papierosa, strzepnął z ubrania niewidoczny pyłek i poprawił ciemne okulary. Dzień nie był szczególnie słoneczny, jednak świat nabrał dziś koloru gówna. Dym grzał płuca, ale zaległego głębiej chłodu nic nie mogło wypędzić.
Cóż, były tylko dwie opcje, w prawo albo w lewo. Mógłby oczywiście przejść się na ruchliwa ulicę... ale to jeszcze nie dziś. I nie w ten sposób.
Idąc niespiesznie ulicą, rozglądał się desperacko aż znalazł odpowiednio szykowny sklepik, gdzie zmienił ciuchy na nowe. Forsą się nie przejmował - miał dość zaskórniaków by wręcz nieco nią poszastać. Nowy garniak leżał idealnie. Stare ciuchy poszły do śmietnika, zabierając ze sobą wszelkie myśli o porażce.
Szukał nowych rzeczy tak długo, aż cały błyszczał nowością. Zabijał czas i myśli kupując. Stracił na tym dość czasu, by zrobiło się późno... nareszcie. Taksówką podjechał do znajomego już klubu. Nie mógł pić, ale poza zimnymi drinkami serwowali tu też gorące dziewczęta...
W końcu usnął. Jeszcze raz udało się zasnąć.
Następnego dnia pojawił się na lotnisku nienagannie odprasowany i sztywny jak zawsze.
__________________ Cogito ergo argh...! |