Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2012, 11:24   #41
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Nasze pomniki
są dwuznaczne
mają kształt dołu

nasze pomniki
mają kształt
łzy

nasze pomniki
budował pod ziemią
kret
nasze pomniki
mają kształt dymu
idą prosto do nieba
Wiersz autorstwa Tadeusza Różewicza „Pomniki ”.



Dzień Wszystkich Świętych zaczął się w Mieście pochmurnie. Nostalgia i zaduma wisiały nad miastem. Podobnie jak smog wytworzony przez dym z kominów. Sezon palenia w piecach zaczął się na dobre. Ludzie próbowali przegonić wilgoć i ziąb ze swoich domów. Próbowali ogrzać zmarznięte ciała, dać im odrobinę ciepła nocą.

Wszyscy potrzebują ciepła. Nie tylko w tym metaforycznym znaczeniu.

W okolicach Węglowej ludzie poruszali się, jak upiory. W szarym dniu przechodnie spieszący za swoimi sprawami wyglądali jak korowody widm. Jak złowieszcze ptaki gromadzące się nad miejscem, gdzie niedługo wydarzy się coś naprawdę złego.

Kamienica huczała od plotek. Głównymi punktami urastających do coraz bardziej monstrualnych rozmiarów były trzy osoby: Andrzej Czuba, Basia Zielińska i Patryk Gawron. Plotka opuściła kamienicę i wędrowała dalej, przez Węglową, na Taborową, Kolejową, Rzeźniczą i dalej.

* * *

Autobus zmierzający na cmentarz trząsł się, piszczał i zgrzytał na każdym postoju. Tłok był wręcz jak za komuny. Grupka starszych pań i jeden pan w beretce siedzieli na poczwórnym siedzeniu i dyskutowali tak, że większość współpasażerów bez trudu słyszała przebieg ich rozmowy.

- Mówi pani, sąsiadko, że to ten młody degenerat Gawron zabił tego drugiego... no jak mu tam było .... jak mu tam...

- Artur Czuba.

- Chyba Andrzej.

- Tak, tak. Andrzej.

- Jeden z nich, nie wiadomo który zbrzuchacił młodą Zielińską. No i drugi się zbiesił. Znaczy Gawron i Czubę zamordował, degenerat jeden. A wiecie, że mało mu było i chciał zgwałcić Baśkę w bramie. Wszyscy widzieli degenerata jednego.

- A jego nieboszczka babcia, taka dobra kobieta była. Taka pobożna. Miała szczęście nieboraczka, że umarła, nim dowiedziała się, że jej wnuk to zboczeniec i morderca.

- I pijak – dodał pan w beretce.

- I pewnie złodziej. Bo każdy pijak to złodziej – dodała sentencjonalnie pani Leokadia, wścibska rencistka i wdowa po oficerze UB mieszkająca na Węglowej 1.



BASIA ZIELIŃSKA


Basia została w domu. Zamknięta w czterech ścianach swojego pokoju czuła się pewniej i bezpieczniej. Nawet matka nie robiła jej wyrzutów, chociaż Barbara słyszała, że hałaśliwa pani Leokadia, główna plotkarka na Węglowej, odwiedziła ich dom i opowiadała matce niestworzone historie, aż ta grzecznie, pod jakimś zmyślonym pretekstem, wyprosiła ją za drzwi.

W domu znów zapanowała cisza przerywana jedynie odgłosami ulicy. Zwykłymi, normalnymi dźwiękami. Jednak Barbara bała się wyjrzeć za okno. Bała się zobaczyć wykrzywione twarze, migoczące czaszki, demoniczne, drapieżne oblicza sąsiadów, które – była pewna – widziała wczorajszego feralnego wieczora. Potem to wydarzenie w bramie. Próba gwałtu ... Było jej zimno, mimo, że mama napaliła w piecu tak, że aż nie dało się dotknąć zdobnych kafli.

Leżała próbując z jednej strony zapomnieć o koszmarze, jaki przeżyła, z drugiej jednak strony pragnęła sobie przypomnieć, co tak naprawdę zaszło w bramie.

Powoli, krok po kroku, wspomnienie po wspomnieniu, przypominała sobie przebieg wydarzeń....

* * *

Brama była ciemna i Basia żałowała, że nie wzięła ze sobą latarki. Prawie wbiegła do środka, zderzając się z kimś.....

Zderzają się z kimś ....

Zderzając się z kimś!

Umysł pracował na najwyższych obrotach.

Pamiętała, że ten ktoś był bez wątpienia gruby. Pamiętała, że odbiła się od mięsistej tkanki, od tłuszczu. Pamiętała! To nie był Gawron! Na pewno to nie był Patryk!
Spojrzała wtedy w górę. Przerażona tym niespodziewanym spotkaniem z grubasem w bramie.

I wtedy właśnie .... wtedy właśnie ....

Krzyknęła! Tak! Krzyknęła i chyba straciła przytomność!

Trudno było nie krzyknąć! Bo zamiast twarzy grubas miał bladą maskę pozbawioną rysów i żółte ślepia, przypominające ognie piekieł.

- Twoja .... kolej .... Dziecię ..... Chodź.....

To były ostatnie słowa, które Barbara usłyszała, nim wrzasnęła i zapadła w ciemność.


* * *


Basia wtuliła twarz w dłonie. Była przerażona. Teraz, kiedy przypomniała sobie oblicze potężnego nieznajomego, kiedy przypomniała sobie żółte ślepia, lęk rozlał się po jej sercu, niczym toksyna. Odebrał jej resztki odwagi. Odebrał jej resztki woli. Dopiero około południa pozbierała się na tyle, by zacząć ... racjonalizować.

Facet był gruby, to fakt, ale kilogramów dodały mu zapewne: ciemność, strach jaki odczuwała i gruby płaszcz, jak na sobie nosił. Tak! Poza tym pozbawione rysów twarzy oblicze było niczym innym, jak maską. Tak! Facet nałożył maskę, by – gdyby coś poszło nie tak – ofiara nie mogła go rozpoznać. A żółte ślepia? To tylko wytwór jej wyobraźni! Tak.

Zatem jakiś zboczeniec musiał zaczaić się na nią w bramie. Z tej perspektywy pojawienie się pijanego Patryka było dla niej pewnego rodzaju wybawieniem.

Przypomniała sobie, że ktoś ciągnął ją za nogi w stronę piwnicy. A potem upadł pojawił się Patryk z latarką, by upaść na nią. Uratował ją, a ona – w amoku – o mało nie wydrapała mu oczu.

Troszkę głupio wyszło. Chyba winna była mu przeprosiny.

Nie wiedziała jeszcze, że ziarno zła zostało zasiane. I niedługo miało wydać plony. Krwawe plony.

W końcu Barbara zdobyła się na odwagę i wyjrzała przez okno.

Ujrzała zwykłą, brudną ulicę, przy której się wychowała i którą znała na pamięć. I zwykłych, szarych ludzi śpieszących się z kwiatami i zniczami na groby swoich bliskich.



TERESA BUŁKA – CICHA, HIERONIM BUŁKA. PATRYK GAWRON



Spotkali się w umówionym miejscu. Z pewnym zdumieniem Hieronim zauważył, że jego siostra przyszła bez „balastu”, jak czasami nazywał jej męża i teściową. W chwilę później odszukał ich Patryk. Przynajmniej na grób Andrzeja chcieli iść razem.

Cmentarz o tej porze był pełen ludzi. Nawet paskudna, wietrzna pogoda nie powstrzymała Polaków od odwiedzin grobów bliskich. Na lśniących pomnikach lśniły znicze, pyszniły się chryzantemy, zieleniły wieńce. W powietrzu unosił się zapach błota i rozgrzanego wosku.

Szli ostrożnie, omijając co większe kałuże. Grób Andrzeja łatwo było rozpoznać. Mienił się mrowiem lampek. Powietrze nad nim drżało od płomieni zniczy. Widać było, że dzielnica nie zapomniała o zamordowanym chłopaku. Nie po kilku dniach. Mogli założyć się jednak między sobą o ostatnie oszczędności, że za rok grób będzie prawie pusty. Że płonąć będą na nim tylko lampki zapalone przez najbliższych. Miasto zapomni o okrutnej śmierci, jaka spotkała jednego z ich mieszkańców. Wszyscy zapomną. A Andrzej Czuba stanie się tylko jednym z wielu tysięcy imion na cmentarnych pomnikach i tabliczkach.

Przez chwilę stanęli, wsłuchując się w odgłosy cmentarza. Może mieli nadzieję, że znów objawią się im głosy duchów? Może liczyli na powtórkę przeżyć z cmentarza? Jeśli tak, zawiedli się. Nic się nie stało. No prawie nic.

W pewnym momencie powietrze przeszył głośny trzask. Zadrżeli, ale to tylko jeden ze zniczy pękł od wilgoci. Gdzieś z wysoka doleciało do nich krakanie wrony.

Po kilku minutach rozstali się. Gawron ruszył w stronę grobów dziadków, a Hieronim i Teresa nad groby swoich bliskich.




GRZEGORZ WICHROWICZ


Grzegorz o drzwiach przypomniał sobie na godzinę przed przyjazdem rodziny. Miał mało czasu, więc szybko zabrał się do pracy. Zaschnięta krew dość łatwo dała się zmywać domowym środkom czystości. Kiedy rodzina przyszła po Grzegorza, drzwi lśniły, jak nowe.

Nikt nic nie zauważył. W paradoksalnie radosnej atmosferze tych z założenia nostalgicznych świąt pojechali na cmentarz. Jak trzy czwarte mieszkańców Miasta. Nic więc dziwnego, że w autobusie panował nieludzki tłok.

Myśli Grzegorza kierowały się w stronę Czubka. Po ostatnim incydencie z drzwiami był już pewien, że jakiś psychol wziął sobie go na cel. Jak go znalazł? Kim był? Dlaczego mordował? Pytania bez odpowiedzi, jednak budzące z uśpienia strach ofiary.

Grzegorz radził sobie z ludźmi bardzo dobrze. Ale coś mu mówiło, że gdyby stanął oko w oko z mordercą, żadne umiejętności socjalne, jakie zdołał rozwinąć, nie przekonałyby go od tego, żeby powstrzymać go od zabijania.

- Coś ty taki markotny, co? – zapytała siostra i chcąc nie chcąc Wichrowicz musiał wrócić do rzeczywistości.

I wtedy go zobaczył. Mężczyznę w średnim wieku, ubranego zwyczajnie, zgodnie z wymogami pory roku. Nieznajomy obserwował go, ale kiedy poczuł na sobie wzrok Grześka odwrócił się w stronę okna. Cholera! Grzegorz przypomniał sobie, że widział tego człowieka na przystanku autobusu, którym jechali.

Uspokój się – przekonywał sam siebie. Uspokój. To pewnie tylko mieszkaniec tego samego osiedla, jadący na groby bliskich. Ale gdzie ma znicze lub kwiaty?! Uspokój się! Pewnie kupi przy cmentarzu. Uspokój się!

Ale niepokój nie zmalał, szczególnie, kiedy nieznajomy, wraz z falą pasażerów, wysiadł tam, gdzie Grzegorz z rodziną.

Cmentarz powitał ich korowodem ludzi, zniczy, gwarem ludzkich rozmów i niemalże mistyczną więź żywych z ich zmarłymi bliskimi.

Przed wejściem na cmentarz zebrała jakaś Rumunka. Zgarbiona, w łachmanach, z tabliczką wystawioną przy plastykowym kubku z drobnymi. Nowe oblicze Polski po przemianie ustrojowej. Mniej patriotyczne, bardziej smutne i żałosne.

Weszli między zatłoczone, cmentarne alejki.

- Zaprowadź nas na grób Andrzeja Czuby – poprosiła siostra.

A Grzegorz poczuł, jak w przełyku rodzi mu się zimna gruda lęku.



WANDA JAWORSKA


Dreptała po cmentarzu z bratem za matką, która pędziła, jak wyścigówka na torze. Przeciskała się pomiędzy ludźmi, z wprawą i mistrzostwem, którego młodsi Jaworscy w swoim życiu jeszcze nie posiedli.

Mimo zdawać by się mogło spokojnej rozmowy z bratem, Wandzia czuła jakiś niepokój. Wspomnienie starszej kobiety rozpadającej się na dziesiątki czarnych wron było tak realne, jakby to nie był wytwór jej imaginacji, lecz autentyczne wydarzenie.

Jednak, poza napierającym na głównych alejkach tłumem, który pomiędzy grobami zamieniał się w grupki modlących się nad grobami ludzi, nic złego się nie wydarzyło.

Wizyta na cmentarzu przebiegła w coroczny, niemalże tradycyjny i rutynowy sposób.

I w końcu, popołudniem wylądowali wszyscy w domu na obiedzie.
 
Armiel jest offline