Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2012, 11:27   #42
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

WIECZÓR



Wieczór zastał ich we własnych domach. Zmrok w listopadzie zapadał szybko, więc była piąta, kiedy większość ludzi zdecydowała się siąść przed telewizorami lub – tradycyjnie – przy obiedzie i alkoholu, spotkać się ze swoimi rodzinami. Niektórzy, obdarzeni bardziej romantyczną naturą, wybierali się na cmentarz po zmroku, aby w pełni docenić uroki grobów oświetlonych setkami zniczy.


Powietrze nad cmentarzem drżało od ciepła bijącego znad zniczy. Jakby zmarli leżący w grobach oddychali wspólnym oddechem. Jakby upiory tańczyły wokół swoich grobów, pochylały się z jękiem nad własnymi mogiłami.

W istocie. Tak było.



TERESA BUŁKA – CICHA, HIERONIM BUŁKA



Spotkali się w umówionym miejscu, po zmroku. Wiadukt nad przemysłową, niemy świadek dawnej tragedii, straszył w mroku szarością betonu.

Kiedy przechodzili obok niego oboje rodzeństwa mieli wrażenie, że słyszą jękliwe głosy. Podeszli ostrożnie bliżej. Nie mylili się. Trzech lumpów zrobiło sobie w cieniu filarów chroniących przed wiatrem popijawę. Bułki minęły ich szerokim łukiem. Nie potrzebowali więcej kłopotów, niż mieli.

W ciemnościach, grzęznąc niekiedy w przymarzającym błocie odszukali, nie bez trudu, miejsce ukrycia „dowodów”. Przez te wszystkie lata okolica zarosła, zdziczała jeszcze bardziej. Stracili więc sporo czasu, nim trafili na znaki rozpoznawcze – cienie złych wspomnień z dzieciństwa.

Z duszą na ramieniu Hieronim zaczął kopać. Nie było to łatwe. Ziemia nieco przymarzła, a poza tym nie byli pewni, czy szukają w dobrym miejscu. Mijały minuty, po minucie, długie, niczym towarowy pociąg. Nic. Nie trafili nawet na ślad tego, czego szukali.

Po ponad godzinie latarka zaczynała tracić blask, a oni byli przemarznięci i brudni. I nic!

Nie znaleźli tego, czego szukali!

Było oczywiste, że na dzisiaj muszą skończyć. Jakoś nikomu nie uśmiechało się wracać przez opuszczone tereny nadrzeczne, nad którymi leżała ulica Przemysłowa, Wiertnicza, Kotwiczna i inne, których nazw nawet nie znali. Tereny, gdzie kiedyś były nieużytki, kilka starych powojennych bunkrów oraz tereny buforowe zakładów przemysłowych Miasta i żadnych budynków mieszkalnych. Raj dla dzieci, lecz miejsca budzące uzasadniony niepokój wśród dorosłych. Takie, gdzie jeśli człowiek zostanie napadnięty, lub złamie sobie nogę na jakimś wykrocie, to nikt nie usłyszy jego krzyku.

Poddali się. Skierowali w stronę Rzeźniczej, nim latarka odmówi ostatecznie współpracy.

Niechętnie mijali wiadukt nad Przemysłową. Impreza meneli trwała w najlepsze. Słyszeli jak zachrypnięty głos jednego z nich tnie ciemności. Rechotliwy, dziwacznie zniekształcony przez wiatr.

Nie usłyszeli świstu kamienia ciśniętego niewidzialną ręką z ciemności. Ciśniętego, jak się okazało, z przerażającą precyzją. To wydarzyło się w chwili, kiedy Teresa spoglądała w stronę szarej bryły wiaduktu. Poczuła, jak coś uderza ją prosto w czoło.

Idący przed nią z latarką Hieronim usłyszał jedynie, jak jego siostra wydaje z siebie bolesny jęk i pada, jak rażona gromem na ziemię.

Błyskawicznie doskoczył do niej z przerażeniem dostrzegając, że twarz Tereski zalewa czerwień krwi.

Od strony biesiadujących koło wiaduktu żuli dało się słyszeć złośliwy, radosny rechot.



GRZEGORZ WICHROWICZ


Obiad z siostrą, pogaduszki przy stole, ale w końcu i ona wróciła do siebie i Grzegorz znów został sam w mieszkaniu. Za oknem zrobiło się już ciemno. Uliczne lampy zalewały rozmytym blaskiem chodniki i alejki osiedlowe.

Przez chwilę Grzegorz kręcił się po cichym, dziwnie nieprzyjaznym mieszkaniu. Nie chciał być w nim sam. Bał się. Z drugiej jednak strony gdzie miał iść? Do kogo? Który znajomy przyjmie go pierwszego listopada o szóstej wieczorem?

Przypomniał sobie o Patryku. O pijackich obietnicach, że Grzesiek może wpadać do Gawrona, kiedy tylko chce. „O kaszdej posze dnija i noczy” – jak zapewniał bełkotliwie właściciel mieszkania na Węglowej.

Było to jakieś rozwiązanie.

Zadzwonił do Gosi. Pogadał prawie godzinę. A potem znów ogarnęła go przeczucie czegoś złego. Jakiegoś fatum. Nie wytrzymał. Nie miał zamiaru spędzić nocy sam w mieszkaniu, na drzwiach którego jakiś szaleniec wymalował krwią okultystyczne bazgroły. Mieszkania, do którego podrzucił zdjęcia zamordowanego Andrzeja.

Nie wytrzymał.

Zabrał tylko najpotrzebniejsze drobiazgi i opuścił mieszkanie, kiedy jeszcze na ulicach było wystarczająco wielu ludzi. Po drodze miał zamiar podjąć decyzję, gdzie zatrzyma się na noc. W ostateczności przewaletuje u kogoś.

Na przystanek szedł z oczami dookoła głowy. Ciepły oddech w zimnym powietrzu unosił się wokół jego głowy.

W pół drogi poczuł nagle potworny ból w plecach. Jakby ktoś walnął go pałką po nerkach.
Jak kiedyś, gdy zatrzymała go milicja „za niewinność”. Zachwiał się i wtedy, niewidzialna siła, walnęła go z całą parą w brzuch. Grzesiek zgiął się, skulił do pozycji embrionalnej czując, że za chwilę zwymiotuje. Kolejne ciosy niewidzialnej pałki spadły mu na palce, na plecy, na nogi, a na koniec poczuł, jakby ktoś przypalił mu twarz gorącym żelazem.
Wrzasnął z bólu i przerażenia.

I wtedy poczuł szarpnięcie za ramię.

Odwrócił się z jękiem, by spojrzeć na właściciela ręki. To był mężczyzna z autobusu na cmentarz.

Nim Grzegorz zdołał coś powiedzieć poczuł się tak, jakby ktoś nadepnął mu na palce. Zawył i z bólu stracił przytomność.





PATRYK GAWRON


Z Cmentarza wrócił do domu. Miał ochotę napić się herbaty z odrobiną wódki. Lub samej wódki. Nie był wybredny.

Wszedł po schodach na górę i zatrzymał się spoglądając na drzwi.

Podczas, gdy on był na cmentarzu, ktoś „życzliwy” pomalował mu drzwi farbą.

WYPIERDALAJ DEGENERACIE I MENELU! głosiły napisy ZBOCZONY HÓJ - napisane z błędami, z tego co orientował się Patryk.

ZAJEBIEMY CIĘ MORDERCO! NIE WYWINIESZ SIĘ GWAŁCICIEL! JESTEŚ JUŻ TRUPEM, POJEBIE

Patryk zagotował się w środku, ale uspokoił się. Był zbyt zmęczony i miał ochotę się napić, a nie biegać po kamienicy i szukać fiutów, którzy zapaskudzili mu wejście na kwadrat.
Wzruszył ramionami i zaczął otwierać drzwi.

W chwilę później dało się słyszeć, jak Patryk klnie wściekle miotając plugawymi bluzgami tak, że chyba cała kamienica go słyszała.

Co innego wulgaryzmy na drzwiach. To był w stanie znieść. Ale gówno wysmarowane na klamce i w zamku! To była już przesada i perfidia!

Stojąc w swoim korytarzu, z dłonią wymazaną ekskrementami Patryk czuł, że znów ma ochotę rozwalić komuś gębę. Policzek, w miejscu, gdzie podrapała go Baśka, swędział jak tysiąc diabłów.



WANDA JAWORSKA


Przy obiedzie matka paplała jak najęta wypytując Marcina o życie, naukę, sprawy prywatne, o wszystko. Marcin wytrzymywał dzielnie ten ostrzał pytaniami. Odpowiadał z uśmiechem, lecz Wanda – wyczulona na emocje innych ludzi – wyczuwała w nim jakiś wewnętrzny niepokój. Jakąś z trudem maskowaną nerwowość.

Atmosfera przy stole była przyjemna i Wandzia zapomniała o mroku za oknem, o dziwnych omamach, o swoim wypadku z rozbitą głową. Cieszyła się tą chwilą, tym momentem pozornej beztroski. Tym okruchem rodzinnego ciepła i szczęścia, za którym na pewno tęskniło wielu jej znajomych.

- Czasy się zmieniły, mamo – mówił Marcin. – Polska stała się wolnym krajem. To oznacza, że ludzie są wolni. A wolność nie jest tym, co my Polacy, znamy. Musimy się nauczyć z nią żyć.

Przełknął kęs posiłku.

- A wie mama, że Polska niedługo zostanie przyjęta do rady Europy. Wie mama, co to znaczy? Że po latach istnienia tylko na mapach jako prowincja ZSRR Polska w końcu została zaakceptowana na arenie Europy.

- Eeee tam – Lidia zawsze odpowiadała tak, jak nie za bardzo wiedziała, co ma powiedzieć.

- Trzeba się z tym pogodzić, mamo – perorował Marcin. – Komuna już nie wróci. Teraz każdy jest kowalem swojego losu. Państwo nie będzie pomagało tym, którzy sami sobie nie pomogą.....

I tak dalej.

W pewnym momencie Wanda przestała słuchać. Bo i po co. Te „Marcinie debaty” – jak nazywała je mama, czy też „Marcinie mądralenie” mogło jeszcze potrwać sporo czasu. To też była tradycja.

W pewnym momencie Wanda spojrzała w stronę okna i cała krew odpłynęła jej z twarzy.

Do szyby przyklejona była twarz staruszki z tramwaju. Z tym, że twarz ta była woskowo-żółta a mlecznobiałe, bladawe oczy wpatrywały się w oczy Wandy. Usta widma poruszały się, układały w słowa. I mimo, że to było niemożliwe Wandzie zdawało się, że słyszy szept „mój wnuk” . Zamknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła przestrzeń za oknem była pusta.

- Co się stało, siora – Marcin pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. – Zbladłaś, jakbyś ducha zobaczyła.

Mimo, że to miał być żart, Wanda poczuła zimny dreszcz paniki spływający jej po kręgosłupie i przeszywający cały system nerwowy.




BASIA ZIELIŃSKA


Basia zasnęła, sama nie wiedząc kiedy. Obudziła się popołudniem, kiedy za oknem zapadły już wieczorne, jesienne ciemności.

Przez chwilę leżała nieruchomo wsłuchując się w odgłosy mieszkania. W sąsiednim pokoju matka rozmawiała z konkubentem. Do uszu dziewczyny dobiegały ich urwane przyciszone słowa.

- Mówią, że zabił Czubę, bo miał romans z Baśką, wiesz – to był głos faceta jej matki.

- Nie no ... – matka miała wyraźnie powątpiewający głos. – Nie Basia. Ona jest dziwna. Nie przepada za chłopakami. Sam wiesz.

- Mówią, że Andrzej zrobił Basi dziecko, wiec z tym nie przepadaniem to bym był ostrożny – mówił konkubent. – Może nie jest taka czyściutka, jak o niej myślisz. Sama wiesz, jaka jest dla mnie. Udaje, że mnie nie ma.

- To przez męża...

- Eeee tam – strzeliła zapalniczka i Basia poczuła zapach nikotyny. – Eee tam. W każdym razie kamienica sądzi, że to Gawron zabił Czubę, że chciał zgwałcić Baśkę. Cała okolica tylko o tym gada. Ludzie mówią, że jak policja z nim nic nie zrobią, sami załatwią skurkowańca. Jeśli mają rację, to należy mu się, jak psu micha. Wiesz, co mówią, że jak wyglądał ten cały Czuba. A pijak w pijackim widzie wiele rzeczy jest w stanie zrobić. Widziałaś go, jak szedł na cmentarz. Widać było, że się z kimś tłukł. To kawał bydlaka. I tyle. Wszyscy powinni się trzymać od niego z daleka.

Jak objawienie złego ducha wywołanego przez przypadkowe słowa, tak z głębi cichej kamienicy dało się słyszeć wrzaski i bluzgi. Większość słów zostałaby w telewizji „wypikana”, a ci, którzy dobrze znali Gawrona – a więc i młoda Zielińska – bez trudu rozpoznali by krzyki Patryka.

- O widzisz – konkubent nie krył zadowolenia. – Jak wrzeszczy, degenerat jeden. Słyszysz jego słownictwo. Jest gorszy niż Słowik spod ósemki. A przecież ten to stary hutnik i pijaczyna. Menel, mówię ci kochanie. Menel, jakich mało.
 
Armiel jest offline