Eryk budząc Khaldina nawąchał się wielu oparów. Ani te pochodzące od piwa, ani te organiczne nie należały do najprzyjemniejszych, które musiał czuć. Z grymasem niezadowolenia i obrzydzenia powoli schodził po schodach oberży. Nie spieszył się. Smród ciągnął się za krasnoludem dość intensywnie, a ten szedł przed akolitą. Posiłek w towarzystwie tak cnotliwego kompana był chyba dla Eryka zbyt dużym zaszczytem. Dało się ujrzeć na jego twarzy, że czuł delikatny dyskomfort. Może właśnie dlatego dość szybko wyszedł z karczmy.
Coś wisiało w powietrzu. Tym razem nie był to pijacki smród. Teraz było to rześkie powietrze... i coś jeszcze...
Konie, zbiry, krzyki, wołanie o pomoc. Eryk dość szybko zrozumiał co się wyrabia. Jego największą obawą było to, czy bandyci nie porwą kapłanki Juliane wraz z jej wozem. W tym samym momencie, w którym młot znalazł się w jego dłoniach, wpadł mu pewien pomysł do głowy.
Eryk krzyknął głośno do Kathrine:
- Juliane chowaj się do karczmy! Migiem! - popchnął służkę w stronę oberży samemu szarżując na drugiego od lewej oprycha. Kasimir pewnie będzie walczył z tym pierwszym, a kozaczyna potrzebuje lepszej osłony.
~ Oby byli na tyle tępi... żeby tylko połknęli haczyk... - miał nadzieję, że zbiry zostawią wóz Juliane będąc przekonani, że kapłanka stoi przy nich. |