Mógł wymyślić wiele powodów. Mógł spleść ze sobą wiele kłamstw. Ale po co?
Tym razem prawda mogła się sama obronić. Dlatego też napisał prawdę, acz mocno osłodzoną lukrem.
Z wielkim żalem odmówił swemu krewniakowi pomocy, motywując powód odmowy obowiązek.
Przedstawił bowiem w liście swoją ekipę jako zawodowców zawsze wypełniających co do joty kontrakt, który zawarli. I tu właśnie miał pojawić się problem. Bowiem już zawarli kontrakt i zawodowa duma, jak i renoma ekipy ucierpiałaby, gdyby go ot tak zerwali. Dlatego z tej przyczyny, z boleścią na sercu musieli odrzucić kontrakt.
W ostatnich akapitach odmowy zaznaczył jednak, że jeśli propozycja Markiza Shin Hin Nijan Li Halana będzie nadal aktualna po ich obecnej misji, z radością ponownie ją rozważą.
Koniec, kropka, wysłane.
Akhader miał nadzieję, że przy kolejnych decyzjach, jego współudziałowcy wykażą się umiejętnością postrzegania sytuacji bardziej perspektywicznie.
Witamy na Kordeth.
Parszywa planetka, z parszywą pogodą, idealna do parszywej misji. Już sam jej wygląd świadczył, że będzie ciężko. Ale współudziałowcy nie pomyśleli o tym, znowu.
Li Halan przyglądał się przez iluminator statku, jak Hawkwood pędzi w kierunku planety, na zwiad. -A mogliśmy teraz negocjować i walczyć w cywilizowanych warunkach.-westchnął bardziej do siebie, niż do stojących w pobliżu ludzi.
No cóż. Akhaderowi pozostało sprawdzić drugi prom, którego pilotem został. Paulus nie był tak zwrotny, jak “Jastrzębie” którymi oblatywał rodzinny majątek. Z drugiej strony... nie był tak prymitywny jak “Jastrzębie” i trochę zajęło Li Halanowi obeznanie się z tą maszyną. Ale, ponieważ stanowił on główny środek transportu między planetą a statkiem, to miał okazję na nim często fruwać. Choć nie było to tak ekscytujące jak latanie Nadirami.
Akhader wysłuchał z ciekawością wypowiedzi Jacka. Westchnąwszy smętnie spojrzał na wydruk, na którym oprócz informacji na temat parametrów lotu była też informacja o fatal errorze i awarii automatycznej stabilizacji lotu. Jeszcze nic nie zarobili, a już byli na minusie. Cudownie.
Podczas pogadanki Martineza szlachcic starał się nie ziewać za często, a jeśli już to dyskretnie... w końcu to nie do niego skierowane były słowa porucznika.
Li Halan usiadł przy sterach swego promu, uzbrojony w cały swój skromny arsenał, bardziej jednak polegając na strzeleckich umiejętnościach J.J.-a niż swoich. Akhader wolał bowiem śmiertelny taniec ostrzy, niż plucie ogniem.
Zadanie jakie mu przypadło, nie wymagało zresztą walki. Miał tylko jednego przeciwnika z jakim (teoretycznie) miał się zmierzyć. Niepogodę.
Upewnił się, że wszystkie systemy jego Paulusa działają w porządku i czekał. Najpierw bowiem Jack z Martinezem i jego ludźmi mieli zabezpieczyć lądowisko. A potem przylecieć z pierwszą partią uchodźców.
A Li Halan miał startować, gdy oni wyruszą z planety na Dariusa.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |