Zachowali się całkiem jak banda opryszków. Zaatakowali bez ładu i składu. Aż dziw, że z jakimś sukcesami. Przynajmniej na początku.
Alex z satysfakcją zobaczył, jak wystrzelony przez niego bełt mija sojuszników i pogrąża się w barku jednego z porywaczy, umożliwiając w ten sposób Wołodii wykonanie ryzykownego manewru.
Życzenie Eryka częściowo zbiegło się z usilnymi prośbami Juliene, chociaż, trzeba było przyznać, można było je o wiele łatwiej zrealizować. Alex nie bardzo sobie wyobrażał, jak niby mieli wydostać kapłankę z rąk tamtych zbirów, nie posyłając ich w większości w objęcia Morra. I po co, na cudne cycuszki Shallyi, Juliene zatrudniła do ochrony grupę rębajłów? Trzeba było oddać się pod opiekę garstki świętobliwych dziewic. Albo też małych dzieci...
- Zamknij oczy, gołąbeczko - mruknął.
Sytuacja na polu walki była (jak to powiadają) dobra, ale nie beznadziejna. Z punktu widzenia porywaczy szczególnie. Wszak mieli w swych dłoniach upragniony łup. Wrzaskliwy i wyrywający się, ale zawsze. Na dodatek część z nich nie była związana walką. Wystarczyło zrzucić z kozła Sigismunda, wpakować kapłankę z powrotem na wóz i odjechać. należało temu w jakiś sposób zapobiec.
Alex, ładując ponownie kuszę, ruszył się z miejsca. Miał zamiar obejść walczących i znaleźć się w takim miejscu, by mieć porywaczy i brankę jak na dłoni. Wtedy mógłby spokojnie wycelować i strzelić do upatrzonego celu. |