Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2012, 23:25   #43
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
2 listopad, 7:40
Teresa podciągnęła pod nos kołdrę i na moment wstrzymała oddech. W drzwiach stał siwiejący mężczyzna, który trzymał w rękach tacę z parującym jedzeniem. Odstawił ją na nocną szafkę i pochylił się nad kobietą dotykając opatrunku na jej głowie.
- Dobrze pani spała?

1 listopad, 22:40
Teresa apatycznie powłóczyła nogami. Byli cali utytłani wilgotną ziemią. Milczeli. Odkrycie w pewien sposób nimi wstrząsnęło. Spodziewali się odkopać to co dawno temu zostało pogrzebane wraz z tragedią Krzysztofa Cichego. Ale pod pamiętną wierzbą nie znaleźli blaszanego pudełka po piernikach z jej upiorną zawartością. Teresa nawet tego nie komentowała.
- Chodź - rzuciła tylko odgarniając z twarzy pozlepianą błotem grzywkę.
A później poczuła ból. Niespodziewany i przenikliwy. Siła uderzeniowa odrzuciła ją w tył na łopatki i gdy uniosła się na łokciach wzrok jej się rozmył bo oczy zostały zalane ciepłym i lepkim strumieniem. Zamroczona zamrugała kilkakrotnie przy nieudolnej próbie podniesienia się do pionu. Uniosła umazane brudem palce do łuku brwiowego i poczuła otwartą miękką tkankę wypluwającą z siebie rytmiczną pulsującą ciecz.
- Hirek - wyszeptała wyciągając przed siebie dłoń, szukając brata na oślep.


1 listopad, 23:35

Chłodny metaliczny chłód łóżka sprawiał, że Teresa drżała na całym ciele. Spojrzała na profil leżącej obok martwej staruszki i poczuła nadchodzącą falę wymiotów. Chciała stąd uciec. Szarpnęła mocno ale pasy krępujące nadgarstki zachrzęściły jedynie jakby w wyrazie drwiny.
- Nie, nie, nie... – szeptała panicznie patrząc na pochylającego się nad nią mężczyznę. - Ty! To ty zabiłeś Czubę – szloch zastygł pod powiekami. - Jesteś mordercą. Mordercą! Zabiłeś go a teraz zabijesz mnie!

1 listopad, 23: 30

Do jej uszu dobiegała przytłumiona kojąca melodia. „Knocking on heaven's door”, rozpoznała refren.
Oczy łzawiły drażnione ostrym jak brzytwa światłem. Mrużyła je w obronnym odruchu ale nijak to nie pomagało. Zewsząd otaczała ją biel tak jaskrawa i niezmącona, że w pierwszym odruchu pomyślała, że to niebo. Zaraz jednak doszło do niej, że to niemożliwe. Że musi żyć bo po śmierci przecież trafi bez dwóch zdań do piekła. A tam pewnie oszczędzają na prądzie. Jeśli już na coś wydają to pewnie na wykwalifikowany personel. Taki, który zna się na zadawaniu bólu. A jej, Teresce, trafi się prawdziwy fachowiec, który ukarze ją za wszystko co złego w życiu uczyniła. Będzie się nią zajmował powoli i skrupulatnie. I dostanie to na co zasłużyła.

- No wreszcie – usłyszała szept gdzieś powyżej grubej przytłaczającej warstwy światła. A później stukot metalu o metal. Znała te dźwięki. Narzędzia lekarskie odkładane na metalową nerkę.
- Czuje się pani lepiej? – męski niski baryton dobiegał jak zza grubej warstwy waty. - To chyba niegroźny uraz czaszki. Niemniej straciła pani dużo krwi i trzeba było zszyć. Właśnie kończę, proszę starać się nie ruszać.
- Nic nie pamiętam – odparła czując suchość w ustach i żółć pełzającą po przełyku.
- To się zdarza.
- Jestem w szpitalu?
- Nie. Przywiozłem panią do siebie.
- Do siebie? - spróbowała podnieść dłoń aby dotknąć w pierwszym odruchu pulsującej bólem rany. Szarpnęła raz i drugi ale poczuła krępujące jej nadgarstki skórzane paski.
- Związał mnie pan?
- Musiałem. Na przemian szamotała się pani jak mokra ryba to znów traciła przytomność. Myślę, że była pani w szoku. Że nadal jest.
Przez chwilę nie mogła poskładać myśli.

- No proszę. Gotowe – odparł znów ten sam uprzejmy baryton i drażniące światło wiszące nad jej głową niczym miecz Demoklesa wreszcie zgasło. Minęła chwila nim Teresa oswoiła oczy do łagodniejszego oświetlenia. Leżała na chłodnym stalowym łóżku na kółkach, od pasa w górę ubrana jedynie w atłasowy stanik. Obok niej stało bliźniacze ruchome łóżko, na dodatek z pasażerem. Blada, zastygła twarz staruszki z anielską cierpliwością wpatrywała się w sufit. Ale nie to było w tym najbardziej przerażające ale fakt, że starsza pani była naga a z jej ciała wychodziły gumowe rurki pełne karminowego płynu.
- Rany boskie! - krzyknęła Teresa i ponownie szarpnęła trzymające ją pasy. - Gdzie ja... - traciła oddech. - Co pan robi? Czy to kostnica?!
- Kostnica? Ależ skąd! – dopiero teraz go dostrzegła. Mężczyzna po czterdziestce z bujnymi wąsami i okularami w rogowych oprawkach. Górował nad nią i wycierał zakrwawione ręce w fartuch, na którym widniały niedokładnie sprane rdzawe pamiątki plam. Zaczęła szamotać się tak zajadle, że pasy wbijały się jej boleśnie w skórę na przegubach.
- Nie, nie, nie... – szepnęła Teresa patrząc na pochylającego się nad nią mężczyznę. - Ty! To ty zabiłeś Czubę – szloch zastygł pod powiekami. - Jesteś mordercą. Mordercą! Zabiłeś go a teraz zabijesz mnie!
- Proszę, niech się pani uspokoi. Jest pani w szoku. Po wypadku.
- Jakim wypadku? - tak gorliwie wypluła z siebie to pytanie, że aż zrosiła okulary mężczyzny kropelkami własnej śliny. - Jestem w kostnicy! Zabije mnie pan i powiesi na kolczastym drucie tak jak Czubka, prawda?
- Nikogo nie mam zamiaru zabić – niewzruszony jej histerią skrupulatnie czyścił ubabrane krwią chirurgiczne narzędzia. - A teraz dam pani coś na uspokojenie.
Teresa na widok zbliżającej się igły zaczęła bić nogami o stalowy blat i krzyczeć wniebogłosy.

1 listopad, 23:13

Teresa siedziała na przednim siedzeniu jakiegoś samochodu.
- Niech pani przyciska – dobiegł ją surowy głos kierowcy. Spojrzała na niego ale przez krew ściekającą prosto do oczu dostrzegła tylko zarysy jego sylwetki i dłonie nerwowo zaciśnięte na kierownicy.
Zamarła w bezruchu. Miała na sobie rozchełstany płaszcz a pod spodem na zalanym krwią ciele jedynie cienki stanik.
- Co pan...?
Opuściła dłoń uzbrojoną w przesiąknięty mokry gałgan ale wtedy krew z jej głowy trysnęła energicznie i zalała ponownie oczy. Było jej niedobrze. Kręciło się w głowie. Czarne myśli zasnuły jej umysł niczym burzowe chmury. Miała to przeświadczenie, że coś jej grozi, że powinna uciekać.
Samochód pędził na złamanie karku, mocno wchodził w zakręty. Mimo to Teresa złapała kurczowo rączkę samochodu aby otworzyć drzwi od strony pasażera. Musiała stąd uciec, nawet jeśli miałaby się połamac wypadając na twardy asfalt.
Kierowca złapał ją w ostatniej chwili i zatrzasnął kabinę.

- Do jasnej cholery – warknął z trudem opanowując pojazd.
I wtedy poczuła, że opuszcza ją przytomność.

1 listopad, 23:07

- Niech mi pani tylko nie zasypia!
Siedziała w samochodzie. Do głowy przyciskała mokrą szmatę, w ustach czuła metaliczny smak krwi.
- Zabiorę panią do szpitala. Trzeba wezwać policję!
Przypomniała sobie kamień. I krew.
- Nie! - wrzasnęła. - Tylko nie policję. Tylko nie do szpitala!
Gotowa była wysiąść. Uciec. Ale mężczyzna przytrzymał ją i zapiął na siłę pasy.
- Dobrze, już dobrze. Niech się pani uspokoi bo jeszcze mi pani zemrze w moim aucie.
- Tylko nie do szpitala! Do Gadowskiego... On mnie zszyje. Na Tysiąclecie, do Gadowskiego... - dyszała przerażona.
- To za daleko. Wykrwawi mi się pani.
- Tylko nie do szpitala!
- Dobrze, już dobrze. Zabiorę panią do mnie i tam zatamuję krwotok i zszyję ranę.
- Jest pan lekarzem?
- Niezupełnie. Nazywam się Baczyński. Moja rodzina od trzech pokoleń prowadzi zakład pogrzebowy. Ale potrafię posługiwać się igłą i nicią. Choć nigdy nie dbałem o nadmierną estetykę. Moim klientom było zazwyczaj, rozumie pani, wszystko jedno... - widziała, że drżą mu dłonie.
- Nie szkodzi – westchnęła z ulgą. - Nie na policję. Nie do szpitala. To był wypadek.
- Ktoś panią potrącił? - zapytał ale Teresa już traciła wątek.
- To był wypadek - powtórzyła nieskładnie. - Ten kamień. Wie pan, wypadki się zdarzają, prawda? Zdarzają się...
Poczuła, że mdleje.

1 listopad, 23:05

Światło – mawiał ojciec.- Światło jest dobre. Nasz pan Jezus Chrystus jest światłem pośród ciemności. Powinnaś podążać zawsze za światłem, Teresko. Dookoła nas broczy zło. Wylewa się zewsząd jak gęsta mroczna maź i tylko droga do światła jest naszym wybawieniem! Alleluja!

Światło.
Widziała je. Szła ku niemu, tak jak zawsze kazał ojciec. Nogi były ciężkie niczym z ołowiu ale nie przestawała szurać nimi po szorstkim asfalcie.
- Alleluja - doszedł ją jej własny chrobotliwy szept.
A światło się zbliżało. Pomyślała, że to dobrze. Bo światło jest przecież zbawieniem. A nikt tak nie potrzebuje zbawienia jak ona, Teresa.

I wtedy usłyszała pisk. Coś masywnego i przytłaczającego zatrzymało się tuż przy niej. Poczuła towarzyszącą temu pędzącą falę powietrza.
- Rany boskie – krzyknął ktoś i złapał ją za ramiona. - Nic pani nie jest? Czy to krew?
Pewne silne ręce pociągnęły ją gdzieś i posadziły na czymś miękkim, wygodnym. Zachciało jej się spać. Powieki lepiły się i domagały snu.
- Niech mi pani nie zasypia! - głos stawał się nużący i napastliwy. - Słyszy pani, niech mi pani tylko nie zasypia!

1 listopad, 22:57

Teresa usiadła na mokrej trawie. Oczy nadal zalewała krew ale chłodne myślenie w pierwszej chwili powróciło. A przynajmniej tak jej się zdawało.
Musiała zatamować krwawienie. A przecież rany głowy tak obficie krwawią...
Hieronim łatwo wpadał w panikę i gotów zrobić coś pochopnego, na przykład zawieść ją na ostry dyżur gdzie trzeba będzie cały incydent wyjaśnić. Nie chciała komplikacji. Niczego nikomu nie chciała tłumaczyć...
Nie miała przy sobie nic co nadałoby się jako bandaż. Zdjęła z siebie płaszcz i dalej bawełnianą bluzkę, którą zwinęła ciasno i przyłożyła do rany. Drżała z zimna ubrana jedynie w stanik. Krew zalała jej twarz i dekolt, przylepiała się do ubrania.
- Hirek? - syknęła wkładając płaszcz na gołą skórę. Zwinięta w gałgan bawełniana bluzka zdecydowanie za szybko nasiąkała krwią. Teresa poczuła mdłości i zawroty głowy. Widziała jak brat pognał w stronę zbiorowiska żuli ale nie zamierzała się w to angażować. Musiała myśleć o sobie. O Antku. Nie może go osierocić. Musi żyć. Ktoś musi opatrzyć jej głowę.

Poczuła, że musi iść. Poruszać nogami. Śpieszyć się. Chyba...

Byle nie do szpitala... Zawiadomią policję. Będą zadawać pytania. Gadowski. Gadowski zszyję ją bez wnikania w sprawę. Narzuciła najszybsze tempo na jakie było ją stać i pognała w stronę Przemysłowej. Z oddali słyszała dźwięk przejeżdżających samochodów.
Krew puściła się gęstą ciężką strugą i spłynęła od brwi aż na koniuszek brody. Musiała zwymiotować.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 09-02-2012 o 08:48.
liliel jest offline