Mordrin wysłuchał spokojnie słów Zebedeusza. Był przygotowany na jakieś wesołe, może ironiczne żarty tudzież żale. Jednak słowo honor działało na tego khazada jak czerwona płachta na byka. Mordrin spoglądał w oczy Zebedeusza. W końcu nerwy nie wytrzymały. Kiedy żak usiadł obok, Mordrin wstał, podszedł do Zebedeusza, pod wadził jego stołek. W sumie nie wiadomo już jak to się stało. Dość że krasnolud zamierzał powalić studenta na ziemię. Był cięższy, a już na pewno bardziej zbity w sobie. Kupa mięśni takiego khazada to chodząca maszyna balistyczna. Mordrin chwycił więc Zebedeusza za chabety i przycisnął. Był rozwścieczony i sięgnął po swój miecz aby przystawić mu go do twarzy młodzieńca. Nie wiadomo co byłoby straszniejsze. Miecz, czy obfity potok rześkiej śliny, wręcz piany, z ust szalonego krasnoluda. -Mój honor niech cie nie obchodzi, ty poczęta w zamtuzie gnido! Jestem jaki, kurwa, jestem. Nie zawdzięczam ci życia, bo życie nie jest dla mnie żadnym darem. Jest przekleństwem. Podróżuję żeby się go pozbyć. Ty mnie ratowałeś przed demonem?-potrząsnął mocniej studentem-A kto sam walczył z tym krasnoludem co? Dzięki komu wyszedłeś z pierwszej zasadzki? A ponad wszystko. Nikomu nie zawdzięczam życia. Nikt mi życia nie jest w stanie uratować. I zapamiętaj sobie raz na zawsze. Nigdy nie pytaj Zabójcy Trolli o honor, bo skończysz z własną nogą w dupie.
Mordrin wstał i otrząsnął się. -A następnym razem, to pozostań do końca negocjacji warunków wykonania zlecenia. Nie było cię gdy się ugadaliśmy z Konradem. Nie ugadałeś się przy umowie. To ciebie ona obowiązuje? Dobrze. Chcesz to jedź z nami. Ale jak jeszcze raz powiesz coś o moim honorze to cie zabije. |