Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2012, 08:29   #87
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny


THE TEAM

Anthony Smith przebywał gdzieś między rzeczywistością a światem wspomnień. Jednym uchem łowił płynące z ust wykładowcy słowa, ale przez jego umysł przebiegały obrazy ostatnich wspomnień z Wenecji. Był to jeden z tych momentów, w których człowiekowi wydaje się że niemal nie posiada ciała, dryfując myślą pośród tego co się zdarzyło - ale jednocześnie przed przymglonymi nieco oczyma nadal tkwił obraz starej uniwersyteckiej auli.

- A n t h o n y...- dziwny, nawołujący go głos wyrwał go nagle z rozmyślań. Niewyraźny, dobiegający jak spod wody, wymawiający zgłoski wolno.

Smith wyprostował się na siedzeniu, momentalnie sprężając się w sobie. Ręka sama pobiegła ku ukrytej broni, a oczy zaczęły lustrować otoczenie.

- Anthony... - Cryer niepewnie dotykał jego ramienia, mówił cichutko by nie zwracać na siebie uwagi profesora - ...dlaczego uczymy się o takich...rzeczach...?!

-...chciałem zapytać pana profesorze...- dobiegł ich głos Malcolma - ... gdyż na pewno w wierzeniach o których pan mówi istnieją daty, okresy nasilenia nazwijmy to mocy, np. pełnia księżyca, noc przesilenia … a czy istnieją okresy kiedy czarodzieje, zaklinacze czy zmiennokształtni odczuwają jej spadek?

Antonia od dobrego kwadransa dłubała w blacie przed sobą czubkiem dobytego z torby długopisu... Cała ta sytuacja bawiła ją szalenie, jednak postanowiła dotrzymać danej Malcolmowi obietnicy i zdzierżyć. Dłubała więc pracowicie i przerywała tylko w momentach, kiedy jakaś część wywodu profesorka wymagała od niej szczególnego wysiłku woli. Antonia całą sobie wkładała w powstrzymanie się od śmiechu. Na blacie przed nią kreski i wgłębienia przybierały pomału wygląd łba uśmiechniętego drwiąco łba kozła.

W sumie żal jej było starszego mężczyzny. Widać było gołym okiem, że zamiast żyć, oddał się całym sobą tropieniu śladów użycia magii. Zamiast upić się do nieprzytomności i do nieprzytomności zatańczyć, zamiast znaleźć sobie kobietę czy mężczyznę, jeśli tak wolał, utopił dany sobie czas bezpowrotnie w tropieniu... bredni. Ktoś mu powinien powiedzieć, że czarownik nigdy, nawet na torturach, nawet spity w sztok, nie zrywa przed zwykłymi ludźmi zasłony z tajemnicy, że przyciśnięty wymyśla jak najęty, jeśli pokazuje prawdę, to tylko jej kawałek, mały i jak najbardziej bezużyteczny. Ktoś powinien powiedzieć staremu, że jego badania to tysiącletnia historia kłamstw i fantazji, której czarownikom nigdy nie brakowało. Ktoś mu powinien to powiedzieć z trzydzieści lat temu. Teraz... było już za późno.

Nie to, że nie zgadzała się z nim zupełnie. Co do wilkołaków i innych zmiennoskórych miała tę samą opinię - że to w przerażającej większości okrutne bydlęta, bez reszty folgujące zwierzęciu w sobie. Profesor opowiadał z przejęciem o klątwach i rytuałach, które miały zrobić z człowieka wilka, a Antonia, skrywszy twarz za opuszczonymi dredami, dłubała w blacie i uśmiechała się cierpko. Rytuały - podejrzane kiedyś i gdzieś przez jakiegoś sprytnego kronikarza - były wtórne. Symbolizowały tylko przyjęcie do grupy, jak uroczysty początek roku symbolicznie przyjmuje smarkaczy w grono uczniów. Gówniarz był uczniem już wcześniej. Wilkołak też, bo zmiennoskórym trzeba się było urodzić. Zdolność do przemiany dziedziczyła się tak jak kolor włosów i skóry.
Brazylijka pracowała nad kolczykiem w uchu kozła. Badacz przeskakiwał pomiędzy narodami i kulturami i pomijał, oczywiście, najważniejsze. Antonia milczała, bo nie miała żadnego interesu w naświetlaniu zgromadzonym prawdy. Kiedyś może powie Amy i Cryerowi, że przemiana w człowieka zawsze i w każdej kulturze była uważana przez zmiennoskórych za obrzydlistwo i karana była śmiercią. Kiedyś może im opowie o małym rodzie zmiennokształtnych z Kastylii, którego przywódca szybko zrozumiał, że czasy się zmieniły i są złe, a będą jeszcze gorsze. O tym, jak zrozumiał, że to, co było obrzydlistwem pomoże im przetrwać i obłożył wszystkich spokrewnionych ze sobą klątwą, by nie mogli przedzierzgnąć się w zwierzęta. O tym, jak ta zdolność odeszła w krainę snu, bo tam nikt nie palił za nią na stosie. A także o tym, że większość klątw można zdjąć... tymczasem jednak dorysowała kozłowi okulary przeciwsłoneczne podniesione na czoło.

- Nie ma jednolitej dla rozmaitych systemów magicznych prawidłowości w tym temacie. - odparł Gebhard - ...często sądzono, że moce znajdują się w określonym stosunku do pewnych przemian kosmicznych mających wpływ na okresowe cykle wzrostu i rozpadu. Praktykujący mag powinien dostrzegać cykle słoneczne i się nimi posługiwać. Są one istotne, chociaż działanie ich jest powolniejsze od krótkookresowych wpływów księżycowych. Na przykład w magii żywiołów okresy podlegające wpływom żywiołów są następujące: okres wysiewów od marca do czerwca, okres zbiorów do września, okres planowania do grudnia i okres rozpadu - od grudnia do marca. Cykle te mają charakter długoterminowy, toteż mag wykorzystujący je musi poczekać, zanim się pojawią oczekiwane wyniki. Na przykład rytuał wykonany dla określonego celu w dniu równonocy wiosennej może nie dać wyniku przez równonocą jesienną, więc dopiero po sześciu miesiącach. Zatem należy je stosować tylko do długoterminowych potrzeb i zadań. W mniejszym stopniu cykle sezonowe odpowiadają podziałowi magicznego okręgu, znanemu pod nazwą ćwiartek albo stron świata.

Antonia uniosła głowę i postanowiła jednak się wciąć w wykład.

- Cykle księżycowe? Słynne sabaty w czas pełni, tak? Zawsze się zastanawiałam, dlaczego upatruje się w tym nie wiadomo jakich magicznych koniunkcji, a wyjaśnienie może jest proste. Czarownice zbierały się nocą, bo w nocy potencjalni świadkowie spali albo ruchali w łóżkach żonki, zamiast się włóczyć po pustkowiach. Mniejsza możliwość podejrzenia rytuałów... a pełnia? Bo lepiej widać, kuriozalnie. Czarownica idąca na sabat nie złamie nogi w wykrocie - uśmiechnęła się miło.

Malcolm obejrzał się za siebie na wyższe partie auli skąd dobiegł głos Antonii. Spojrzał na nią wymownie, wykonując gest napiętą dłonią przy rozcapierzonych palcach jednocześnie zaciskając usta. Następnie spojrzał na profesora. Gdy ich wzrok natknął się na siebie Ekstraktor uśmiechnął się do wykładowcy po czym wykonał lekki ruch dłonią, jakby nic się nie stało i nie warto zwracać na to uwagi.

- Częściowo zgadzam się z Pani dogłębną analizą. - odezwał się Gebhard, kierując ku Antonii spokojny wzrok - Byłbym jednak zobowiązany, gdyby powstrzymała się Pani przy wyrażaniu swych opinii od kolokwializmów uznawanych powszechnie za niestosowne. Przynajmniej w tych murach, przez wzgląd do szacunek tych którzy tu zdobywali wiedzę i tych, którzy ją przekazywali. Jeśli już nie przez szacunek dla tych, w których towarzystwie Pani obecnie przebywa.

Na usta Antonii wypełzł triumfalny uśmiech.
- Z radością przyjmuję pański stan zobowiązania, profesorze.

Westchnął, jakby brzydził się tym co mówi.
- Wróćmy do tematu. W wierzeniach na terenach, o których będziemy mówić, czarownice zyskiwały pewną niezależność od cyklów. - ciągnął, popatrując na obie obiecne na sali kobiety - A to z prostego powodu. Źródło mocy czarownic stanowił zawsze, wyłącznie diabeł. Zostając jego sługą i kochanicą, kobieta zyskiwała dostęp do magicznej siły. Mówi się raczej o okresach wzmocnionej aktywności złych mocy, niż o jej spadkach. Na przykład noc 13 grudnia, wyjątkowo groźna magiczna pora w Europie. Pora umierania słońca, czas sabatów.

Antonia jednak nie zdzierżyła i wybuchnęła śmiechem. Długo nie mogła się pohamować, z oczu ciekły jej serdeczne łzy. Kochanice i służki diabła, dobre sobie. Profesor okazał się jakże typowym mężczyzną, mizoginem bojącym się kobiet, co właśnie wyszło na jaw w całej krasie. Parę setek lat temu pewnie zabrałby się do palenia z tego strachu...
- Przeeeee... praszam - wydusiła w końcu. - Kłaczek mi stanął w gardle. Pan nie wspomina o mężczyznach czarownikach.

Malcolm głośno wypuścił powietrze z płuc. Już miał się odezwać, jednak stwierdził, że pytanie … stwierdzenie Antonii nie było pozbawione sensu i logiki. Z lekkim niepokojem spojrzał na wykładowcę … oby swoją odpowiedzią zamknął jej usta – przemknęło Whitmanowi przez myśl.

- Panią to śmieszy. - bardziej stwierdził niż zapytał wykładowca. - Ma Pani ten luksus, będąc po prostu amatorskim badaczem. Jeśli chce Pani jednak myśleć o nauce poważnie, polecam stosunek do wiedzy nie nacechowany emocją. Wierzenia, nawet te z wieków znanych jako ciemne, nawet jeśli wydają się śmieszne, prowadziły do jak najbardziej mało zabawnych rezultatów. Na karb tego, że pochodzi Pani z innego kontynentu, gdzie niekoniecznie dzieje Europy to najważniejsza sprawa, składam Pani lekkie podejście jakim obdarza Pani nader poważny jednak dla nas temat.

- Zdejmuję z tego poważnego skądinąd tematu nimb wielkości - zaznaczyła Antonia. - Dzięki czemu dla zgromadzonych będzie łatwiejszy w obsłudze, co pozwoli im uczestniczyć aktywnie w dyskursie, zamiast siedzieć jak student na kacu na ciekawym wykładzie. Pomagam panu, profesorze, skoro mi się pan zobowiązał. Proszę kontynuować.

Upił łyczek wody i kontynuował.
“Wszelkie czarostwo pochodzi od żądzy cielesnej, która u kobiet jest niespożyta”. - wygłosił tonem prawdy objawionej. Potem zamilkł na moment i pociągnął.
- To oczywiście cytat ze słynnego "Młota".. Dominikanie Heinrich Institoris i Jakob Sprenger wydają podręcznik dla inkwizytorów, słynny "Młot na czarownice" w 1899 roku. Pięć lat wcześniej Innocenty VIII wydaje bullę potępiającą czarowników płci obojga. Obojga. Rozpoczyna się epoka stosów. Kobiety to jednak osiemdziesiąt procent ofiar. Dlaczego?

Profesor znów ruszył na spacer po schodach auli, mijając powoli słuchaczy. Jego głos niósł się z coraz to innej części sali.
- Składać to należy na karb ściśle zarysowanemu podziałowi płciowemu obecnemu w tamtych epokach. "Należy mówić herezja czarownik, a nie: czarowników; ci niewiele znaczą", mówi Młot na czarownice. Mężczyzna parający się czarami to mag. Mógł odebrać edukację na przykład na uniwersytecie magii w Toledo, podczas gdy kształcenie kobiety uważano za grzech. Oddzielano wiedzę tajemną, wysoką, wiedzę alchemików od tak zwanego “czarostwa”, traktowanego jako rzecz niska. W XIV wieku nakazano: kobieta, która leczy bez uprzednich studiów, ma być skazana na śmierć jako czarownica. A na studia żadna kobieta nie miała szans: zamknięto jednocześnie niezwykłą żeńską akademię medyczną w Salerno.

Profesor stanął obok Antonii.
- Czy Pani wydaje się to śmieszne czy nie, takie są fakty. - powiedział spokojnie, ale głośno - Płeć żeńską zaczęto postrzegać w tej epoce jako wrodzoną wadę. Kobiety były głupie, płoche, w młodości nad wyraz lubieżne, w starszym wieku chętnie innym szkodziły, wszystkie jak matka Ewa skłonne słuchać diabelskich podszeptów. Pisarze z perwersyjną przyjemnością rozpisywali się nad wadami niewiast. Kobiety rzadko się broniły. Co pozwalało rozmaitym nadgorliwcom rzutować na nie swoje najgorsze obawy. Były inne - a to grzech niewybaczalny. Jako o innych i milczących, zaczęły krążyć o nich rozmaite legendy. Najstarsza z nich to boskość kobiety: o tej wierze świadczą prehistoryczne figurki bogiń płodności. Naturalna zdolność tworzenia budzi zazdrość. Histeryczny wróg kobiet, Otto Weiniger, pisze o tym tak: Matka czuje się zawsze wyższą od mężczyzny, uważa się za jego kotwicę; będąc dobrze ubezpieczoną w łańcuchu pokoleń przedstawia zarazem przystań, z której wypływa każdy nowy okręt, podczas gdy mężczyzna żegluje daleko po świecie sam na pełnym morzu. Biedna ofiara metafory. Mężczyźni porównali kobietę do Ziemi, którą trzeba zaorać. Oni uznali świętość menstruacji; kobieta raczej by na to nie wpadła.

Profesor popatrzył Brazylijce w oczy, znad okularów.
- Proszę zrozumieć, nie pochwalam takiego rozumowania. Nie jest dla mnie ono ani śmieszne, ani rozsądne. Ja po prostu je badam. Dokumentuję ludzką myśl i dziwne tory, jakimi niegdyś przebiegała.

- Absolutnie pana nie osądzam - stwierdziła Antonia łagodnie i w tej łagodności kłamstwo zatonęło razem z głową.

Odwrócił się ku sali.
- To implikowało dalsze podziały. - mówił dalej - La belle dame sans merci, czarownica, zrodziła się z odrzucenia tego, co niezrozumiałe, ze zdolności przeobrażania pożądania w demony. Szczególnie seksualność kobiety była uważana za coś mrocznego, co należy poddać kontroli, a jeśli to niemożliwe – zdemonizować. Dlatego też mężczyźni pragnęli od wieków zmienić magię pęczniejącego brzucha, pochłaniającej i wypluwającej waginy w magię swego męskiego intelektu. Mówi się o waginie jako o bramie, przez którą zło przedostaje się na świat. Tertulian wyraża to wprost: „Wy jesteście Bramą Diabła. To Wy napoczęłyście z zakazanego drzewa”. Kobieta i jej „zawsze otwarte wrota piekielne” przyjęły zniekształcony wizerunek złej, pożądliwej czarownicy przeciwstawiony Madonnie, istocie promiennej, dziewiczej i czystej. U źródeł tego typu myślenia leży przeświadczenie, że to po stronie kobiety znajduje się odpowiedzialność za grzech (nie tylko pierworodny).Kobiety poprzez swa „tajemniczą” seksualność od zarania dziejów utożsamiane są z kakon – fundamentalnym złem.

Gebhard stał nadal nad Antonią, teraz przyglądając się świeżo wydrapanemu w ławie wizerunkowi.

- Kobiety przedstawia się je jako pośredników diabła, często w towarzystwie kozła – ikonograficznego symbolu cielesnej deprawacji, jak i pod rozmaitymi postaciami zwierząt symbolizujących chaos. - nie spuszczał wzroku ze stworzonego obrazu - Czarownica tak naprawdę stoi u piekielnych wrót męskiej wyobraźni. Stanisław Przybyszewski twierdzi, że jest ona: „straszliwie okrutna, nie zna żadnej litości, tylko ekstatyczną żądzę zadawania cierpienia. Kocha okrucieństwo i jej seksualne pożądanie zawsze jest z nim związane”. Czarownica, obdarzona zdolnością wchodzenia w stany ekstatyczne, oddzielania duszy od ciała, czyli stan sukubatu, jest Innym, budzącym z jednej strony lęk i wstręt, z drugiej – zachwyt.

Antonia skończyła cyzelowanie obfitych piersi kozła i zabrała się do wydziabywania fallusa pomiędzy jego włochatymi nogami.

- Diabeł - wskazała rzeczowo. - W znacznej części przedstawień jest hermafrodytą. Ma cechy tak męskie jak i żeńskie.
- Wedle teorii psychoanalitycznych postać diabła jest jednym ze sposobów tłumaczenia lęków przed naturą. Personifikacją urazów. Acedia, melancholia, niechęć do życia. - Gebhard przyjrzał się uważnie fallusowi - Freud twierdził, że diabeł personifikuje stłumione popędy. Według Przybyszewskiego, „szatan ukochał kobietę. Bo szatan kocha zło, kocha kobietę, tę wieczną podstawę zła, rodzicielkę zbrodni, ferment wiecznych przemian.”
- Jak pięknie to pan powiedział, profesorze - zachwyciła się szczerze Brazylijka, odłozyła długopis i uśmiechnęła się do uśmiechniętego kozła. - Wróćmy do tych mężczyzn - czarowników. Magów z uniwersytetu. Z moich, amatorskich oczywiście i niedorastających do pańskich wnikliwych studiów badań wynika, że kobiet parających się, nazwijmy to, czarowstwem, było zawsze więcej. Niemniej - kiedy już mężczyzna brał się za tę sferę, oczywiście zawsze robił to lepiej. Zawsze był potężniejszy niż dziesiątki kobiet. Skąd ta siła?

Wykładowca odszedł dwa kroki i obrócił się przodem do Antonii Ramos.

- W sensie kulturowym słowo „czarownica” oznacza słowo „kobieta”. - powiedział do niej profesor - To jest odpowiedź na Pani pierwotne pytanie. Większa część opracowań które otrzymałem na liście lektur, dotyka sfer magii niskiej i wierzeń obszarów Skandynawii oraz środkowej Europy. Oczywiście, szamanizm, chociażby na obszarze dzisiejszej Rosji, to zupełnie inna sprawa. Albo wierzenia celtyckie, gdzie mnożą się bohaterowie czarownicy płci męskiej. Tego jednak nie dotyczą określone przez sponsora wykładu woluminy. Jeśli jednak...- spojrzał na Malcolma - ...mamy zmodyfikować nieco strukturę wykładu, wtedy poświęcając czas przeznaczony na któryś z przyszłych tematów, zdążymy porozmawiać o magach.
Gebhard trafił akurat w moment, gdy zjawiskowa dziewczyna nachylała się ku sponsorowi.

- Macolm, po co nam ta.... wiedza? - szepnęła Amy.
- Ciiii … - coraz bardziej zafascynowany Whitman przyłożył palec do ust. - Czysto teoretycznie … - przemówił normalnym tonem do profesora - … gdybyśmy mieli urządzić polowanie na czarownice, magów i inne niedorzeczności to ich najsłabszym okresem byłby czas pomiędzy okresem rozpadu i wysiewu … przynajmniej jednym z okresów?

- Jeśli traktować brak wzmożonej mocy jako okres słabszy...- uśmiechnął się profesor - ...to możnaby tak powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że rozmawiamy naprawdę czysto teoretycznie, nie chciałbym przykładać ręki do utrwalania się ciemnej wiary w skuteczność szarlatańskich praktyk. Religia czarownic odrodziła się w latach pięćdziesiątych na masową skalę właśnie w Pana ojczyźnie, w czasach kontrkultury. Wicca - jak przyjęto nazywać tę religię - kwitnie. W Stanach Zjednoczonych liczbę 750 tysięcy czarownic uważa się za zaniżoną. Już ta liczba stawia Wicca na piątym miejscu pod względem liczebności w USA, po chrześcijaństwie, judaizmie, islamie i hinduizmie. Chcę wierzyć, że jesteście Państwo tylko bezstronnymi badaczami.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline