Drużyna krasnoludzkich kamratów bez zbędnego marnowania czasu wyruszyła z miasteczka. Ciężkie buty uderzały miarowo w wybrukowane ulice. Towarzysze mieli nadzieję na znalezienie świeżych tropów po napadzie na karawanę. Sześć masywnych, krzepkich sylwetek o podobnym wzroście minęło tą samą bramę, którą jakiś czas temu wkroczyli do miasteczka. Tym razem strażnicy zajęci byli uspokajaniem sytuacji z kupcami, tak więc nikt nawet wzrokiem nie odprowadził kompanów. Prawie nikt.
Droga opadała lekko w dół, miasteczko znajdowało się bowiem na niewielkim wzniesieniu. Nogi same niosły do przodu, kopiąc co jakiś czas zabłąkany kamień bądź łamiąc leżący na drodze patyk. Słońce świeciło przyjemnie z nieba, a leki wietrzyk dawał nieco wytchnienia. Las, do którego po jakimś czasie weszła grupa krasnoludów żył swoim życiem. Wiewiórki skakały po drzewach, nosząc zapasy na zimę. Ptaki wiły gniazda w koronach drzew, a węże wylegiwały się na kamieniach, chłonąc słoneczne ciepło. Druid odetchnął głęboko, napawając się klimatem i atmosferą panującą w lesie.
Droga mijała dość szybko dzięki rozmowom i żartom, którymi co jakiś czas któryś z młodszych krasnoludów dzielił się ze swoimi kamratami. Grupa krasnoludów mijała kolejne zakręty, w dalszym ciągu poszukując miejsca, w którym dokonano napadu. I prawdopodobnie minęliby je, gdyby nie uważny wzrok młodego Filiana. Mimo braku śladów walki czy porozrzucanych zrabowanych towarów młody brodacz zainteresował się wydeptaną w kilku miejscach trawą, po obu stronach traktu. Mogło to świadczyć o napadzie, albo i kilku dzikich zwierzętach które akurat w tym miejscu urządziły sobie postój. Krótka dyskusja zakończyła się jedyną logiczną decyzją - trzeba było przeszukać okolicę. Każdy z krasnoludów rozpoczął dokładne oględziny terenu, który mógł być miejscem napadu.
Śladów było jak na lekarstwo. Kilka wydeptanych miejsc nie mogło świadczyć dobitnie o tym, że to odpowiednie miejsce. Wszelkie wątpliwości rozwiał jednak grot strzały, który Draug znalazł obok jednego z wydeptanych miejsc. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był to grot wykonany niezwykle starannie i dokładnie. Był świetnie wyważony, a jego boki były bardzo dobrze naostrzone. Ponadto, wielkość owego znaleziska nie odpowiadała zbytnio broni, jakiej używały orki. Te elementy nie pasowały jednak do teorii o orkach napadających karawany.
Towarzysze zdecydowali, iż pójdą tym tropem. Odnalezienie kolejnych śladów do łatwych nie należało. Co jakiś czas ktoś z kamratów odnalazł albo mocniej wciśniętą w ziemię trawę, albo odcisk dużego buta w podmokłej ziemi, jednak zdarzało się, iż błądzili po lesie przez kilkanaście minut szukając po omacku. Uporu i cierpliwości krasnoludom nigdy nie brakowało, co owocowało kolejnymi wskazówkami.
Kolejny znaleziony ślad zdziwił wszystkich. Jeśli dotychczas odnalezione ślady należały do osobnika czy osobników o dużych i masywnych butach, ważących dość sporo, o tyle nowy ślad do takich nie należał. Odcisk był ledwo widoczny, i musiał należeć do kogoś niezwykle lekkiego i delikatnego. Wywołało to w grupie lekką konsternację, jednak nikt nie zamierzał się poddać. Poszukiwania orków trwał nadal.
Po kolejnej godzinie spędzonej w lesie, gdzie grupa krasnoludzkich poszukiwaczy przygód pasowała jak pięść do nosa, ich poszukiwania przyniosły zamierzony efekt. W powietrzu dało się usłyszeć stłumiony odgłos rozmów. Vulfur bez problemu rozpoznał język, jakim się porozumiewano.
- To mowa elfów. - zakomunikował drużynie. Rozpoznawał ją dobrze, choć w tym wieku do łatwych to z pewnością nie należało.
Zanim zdążył skończyć, powietrze przeszył świst a w drzewo tuż obok Ignis wbita została strzała. Na około towarzyszy dosłownie znikąd pojawiło się kilka smukłych sylwetek, odzianych w zielone płaszcze z kapturami, spod których wyłaniały się długie, czarne włosy. W smukłych dłoniach trzymane były łuki, a nałożone na cięciwy strzały wycelowane były w krasnoludzkich śledczych.
- Czego tutaj szukacie? - przemówił wysoki jak na standardy elfiej rasy mężczyzna, wychodząc spomiędzy drzew. Podobnie jak jego pobratymcy miał długie, kruczoczarne włosy rozpuszczone luźno z tyłu. Niebieskie oczy patrzyły przenikliwie na krasnoludy, zaś sam mężczyzna nie przejawiał objawów agresji. Z jego twarzy można było wyczytać zatroskanie i ból, jednak nie wrogość, nawet w stosunku do przedstawicieli brodatej rasy.
- Weszliście na teren naszego lasu bez zaproszenia, traktujemy was więc jako napastników. Mówcie szczerze albo w ogóle. - popatrzył na każdego z osobna. W powietrzu panowała przejmująca, nienaturalna wręcz cisza.