Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2012, 13:40   #38
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Julianne Pullman

Zaraz po opuszczeniu baru wraz z Robertem udaliście się w kierunku posterunku. Minęliście go po krótkim spacerze idąc dalej. Czujność na mieście osiągnęła chyba zenit gdyż co jakieś sto metrów stało paru zbrojnych wspartych przez ciężki sprzęt zamontowany na dachu terenowego auta. Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie Cię tu zaskoczyć, gdy weszliście na teren "Podróżnika Fineasa" - jak twierdziła tabliczka nad bramą wejściową na jedną z posesji na uboczu.

Za bramą przywitało was czterech uprzejmych jegomości pod bronią długą. Podwórze było spore. Znajdował tam się olbrzymi hangar, dwa spore domy oraz betonowy kwadrat, na którym stał helikopter. Od razu poznałaś model. Był to sławny swoimi czasy Bell AH-1 Cobra. Straszył olbrzymim arsenałem cały czas zamontowanym na pokładzie pojazdu. Rakiety powietrze-ziemia, karabiny wielolufowe i inne groźne podzespoły dziwiły, że coś takiego jest używane do zwiedzania terenów powietrznych NY.

- Witam państwa. - rzucił spasły przewoźnik do waszej dwójki kierując się od strony jednego z domostw. - Miło mi was poznać. Jestem Fineas i z chęcią pokażę wam nasze wspaniałe miasto z lotu ptaka. - dodał zacierając ręce.

Jak widziałaś ile Luneta daje mu bilonu już chciałaś się oddalić, ale on zatrzymał Cię na miejscu ciepłym uśmiechem. Może naprawdę nie miał co robić w pieniędzmi? Tak czy inaczej po chwili siedzieliście przypięci pasami w pięknej Cobrze, która na tylnej płetwie miała wielki czarny napis MARINES.


Z góry miasto wyglądało na fortecę. Widziałaś otaczające je mury i ludzi ciasno rozlokowanych na stanowiskach strzelniczych. Fineas nieco wam opowiadał wspominając też, że jest w posiadaniu drugiego helikoptera - Apacha, który często służy w akcjach sił uderzeniowych Yorku. To ostatnie powiedział z uniesioną dumnie głową. Mimo iż centrum przyciągało niemal dawnym przepychem i poczuciem bezpieczeństwa to ruiny... wyglądały jak afrykańska wioska w epicentrum epidemii. Ludzie wydawali się tacy mali i bezbronni. Tacy chory i biedni. Niczym z takich klasyków Resident Evil czy Silnet Hill. Tylko, że to była prawda. Nie mogłaś wyłączyć telewizora, pokiwać przecząco głową i zabrać się za ciepły kapuśniak.

Luneta milczał jednak bacznie Cię obserwując. Raz jedynie się odezwał pokazując Ci z lotu dom przyjaciela, jego żony Elisabeth i ich pociech. A teraz go nie ma. Ta podróż pozwoliła Ci zdobyć informacje, które wydawały Ci się niezbędne. Wiesz gdzie jest ogród botaniczny, gdzie centra handlowe, gdzie można iść się zabawić a gdzie studiują studenci. Uniwerek wyglądał naprawdę dobrze, ale znajdujące się nieopodal puste i suche koryto rzeki Hudson przypominało o tym co się stało. W końcu wylądowaliście. Minęła dobra chwila zanim z Lunetą znaleźliście na posterunku Bishopa, który zgodził się was podwieźć. Mimo iż jechaliście po okropnych wybojach, autem z wypełnionymi oponami i twardym zawieszeniem ty niemal zasypiałaś ze zmęczenia. Chętnie byś się położyła spać...


Adam Kowalski

Biegłeś. Wrota na pilot uniosły się z cichym tchnieniem oporu. Wpadłeś do garażu niczym burza pakując do auta wasze rzeczy oraz niezbędne plany auta. Silnik zaryczał pięknie, chronione siatką reflektory oświetliły dokładnie garaż, powoli wyjechałeś zauważając, że pedały są bardzo - jak na tak ciężkie auto - czułe. Zamknąłeś garaż i po chwili byłeś już przy grupie. Nieopodal was krążył wielki jaszczur rozglądając się bacznie czy nic aby się nie zbliża.


Adam Kowalski, Gregory Martin

Adam bardzo szybko uwinął się z samochodem. Ten na zewnątrz prezentował się jeszcze lepiej. Jako, że nie mieliście noszy wnieśliście kobietę jak tylko ostrożnie się dało. Potem wnieśliście do środka jednego z napastników, którego bandaż na nodze przesiąkł już krwią. Jego puls był słaby, ale nadal wyczuwalny. Rusek zajął się nim wcale nie kryjąc się ze swoją brutalnością w trakcie opatrywania rany. Adam tymczasem zajął się kobietą. Ta wydawała się już powoli uspokajać. Nie minęło parę minut, gdy przez otwarte tylne wrota zauważyliście zbliżającego się Indianina. Szakal zawołał jaszczura i po chwili wskoczył na siodło na jego grzbiecie. Nigdzie nie widzieliście pająka. W zimnych, niebieskich oczach Indianina mogliście wyczytać co miało miejsce. Nie musiał nic mówić...


- Następnym razem wspomnij jak wyślesz mnie za kimś uzbrojonym w broń palną. - powiedział rzucając na ziemię jakiś dziwnie wyglądający samopał.

- To? Broń palna? On prędzej sobie coś tym by zrobił... - odparł Rusek.

- Nic się nie zmieniłeś Siergiej. - rzekł Szakal. - A teraz jedźcie. Odwiozę was kawałek a potem znikam. Spotkamy się za parę dni przy wyjściu z miasta. Miło było was poznać, Panowie.

Zamknęliście wóz i ruszyliście. Adam prowadził a Gregory siedział obok. Widocznie elektroniczny tuning podziałał gdyż auto było nad wyraz zwrotne i mimo tego całego obciążenia osiągało dobrą prędkość. Minusami były jednak hamulce i manipulator, który powiększał martwe pole kierowcy i zmniejszał widoczność. Kostuch szybko zauważył, że hamulce nie dają rady. Za długo zatrzymują auto i zbyt głośno protestują zanim to się stanie. Trzeba było coś z tym zrobić. Gregory chcąc sprawdzić maszynkę dokładnie otworzył szyb na dachu i sprawdził wieżyczkę. Ta była bardzo dobrze obudowana chroniąc praktycznie całość wychylonego ciała rusznikarza.

Zadyma dyktował wam drogę. Po jakimś czasie natrafiliście na pierwszy z mobilnych posterunków. Żołnierze darli ryje na długo przed tym jak się zbliżyliście. Widzieliście łącznie siedem osób. Każdy pod bronią długą. Poza tym pancerny MRAP oraz oparta o niego wyrzutnia rakiet M1A1 nazywana popularnie Bazooką.


Widać, że atmosfera była napięta i nawet, gdy powiedzieliście, że macie ranną kobietę każdy z was został obszukany i dokładnie sprawdzony. Auto również. Rusek jednak w końcu się wkurwił i nie dość, że zaczął się zasłaniać jakimiś papierami to omal nie jebnął dowódcy zatrzymującej was grupy. Widać, że to coś dało gdyż nie tylko Ci was szybciej puścili, ale też następne posterunki kazały wam jechać nie zatrzymując was już więcej.

Dojechaliście do centrum. Piękna, równa ulica, sklepy, biurowce, jakaś księgarnia, bary, sklep z bronią, posterunek... i od groma żołnierzy i mundurowych z odznakami NYPD. W sumie nawet nie musieliście wysiadać, gdy grupa funkcjonariuszy przejęła od was rannych. Zapewnili was, że zostaną objęci dobrą opieką. Rusek mówił nie wspominając ani słowem o Szakalu ani jego bestiach. W końcu uznaliście, że trzeba coś zrobić z wozem i jego hamulcami. Wasiliew zabrał was do warsztatu niejakiego Thomsona. Adam od razu poznał fachową rękę. Wielki hangar pełen części, różnego rodzaju olejów i paliw sprawił, że Kostuch poczuł się jak w domu. Opowiedzieliście o co chodzi a wysoki murzyn jedynie pokiwał głową pokazując na blaszany blat na którym leżały dwie pary wielkich, solidnych hamulców lotniczych.

- Jak to nie zatrzyma waszej bestii na czas to nic tego nie zrobi...
 
Lechu jest offline