Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-02-2012, 18:17   #31
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Morgan odwrócił się od baru, spojrzał na trio i machnął do nich ręką.
- Luneta! Postaw kumplowi piwo bo pieniądze zostawiłem.
Przed nim na kontuarze leżały dwa skręty w bibiułce, chyba wyjęte z paczki, którą nosił w przedniej ładownicy na piersi.
Snajper wszedł pewnie do lokalu rozglądając się na boki. Morgan bez problemu dostrzegł, że nie tylko opuścił go uśmiech, ale i większość sił witalnych. Wyglądał jak taki zmarnowany a mina... jak zbity pies. Bob podszedł do baru, machnął na barmana.
- Jedną czystej poproszę i to czego kolega sobie zażyczy. - powiedział do dziadka. - Co pijesz? - zapytał spoglądając na Michaela.
- Piwo, muszę dziś być trzeźwy. Za dziewczyny kolega też zapłaci, wyrównamy jak jutro dostanę kasę. Co tam sie stało?
Morgan od razu zabrał skręta z baru, jednego wsadził sobie do ust a drugiego wyciągnął w stronę snajpera.

Alex - wściekła z powodu zawodu, jaki sprawiło jej ciało - z trudem zniosła kolejne obszukanie.
Podeszła do baru i ciężko usiadła. Nie bardzo wiedziała, jak się ma zachować - nie miała pieniędzy a w sumie, nie powinno się siedzieć przy barze, jak człowiek nic nie zamawia. Ale po wyczerpującym treningu potrzebowała trochę odpocząć. Nie na stojąco.
- Pewnie. Zamawiajcie co chcecie dziewczyny. Za kasę od Małego nie mam co kupować. W końcu dobry nocleg, żarcie, strzelnicę, amunicję i resztę mam ufundowane. Nie wiem czemu mi jeszcze tyle płaci. - Bardziej poinformował niż narzekał snajper.
- A co do mojego stanu nie przejmujcie się. Przejdzie mi. - powiedział patrząc na obecną trójkę, wypijając wódkę i zamawiając następną kolejkę.
- Woda - powiedziała Alex do barmana. Nie czuła się komfortowo, że ten facet za nią płaci, ale co było robić...
- Coś się stało? - dopytała patrząc na snajpera. Nie wyglądał dobrze.
Barman podał zamówioną wodę w litrowej szklanej butelce. Zimna. Snajper pokiwał głową przecząco.
- Nic takiego. Ze zdrowiem jak zawsze, tragicznie, ale nie w tym leży rzecz. Nie będę wam się wypłakiwał. Przejdzie mi.
- Acha - Alex nie dawała się łatwo zbyć - Postawiłeś mi wodę, więc jestem ci coś winna. Jak na razie nie mam innych zobowiązań - uśmiechnęła się lekko - a pozycja siedząca najbardziej mi odpowiada. Więc mogę posłużyć za chusteczkę.
- Ok. Skoro chcecie wiedzieć dzisiaj zginął na posterunku mój przyjaciel. Człowiek, który pomagał mi dojść do siebie po hibernacji. Dzisiaj miał nocować na posterunku a jutro... muszę iść powiedzieć jego żonie i dzieciakom co się stało. - z tymi ostatnimi słowy zrobił nie za ciekawą minę.
- Strasznie mi przykro – powiedziała Alex patrząc na snajpera – i bardzo ci współczuje. Mogę jakoś pomóc?
- Co mu się stało? - zainteresowała się Jules. Usiadła obok Alex i zamówiła coś mocniejszego niż woda.
Michael tylko współczująco skinął głową Bobowi a potem spojrzał z lekką naganą na Jules, chyba nie spodobało mu się jej pytanie.
- Zginął jego przyjaciel. Musi o tym powiedzieć jego rodzinie – wyjaśniła Alex.
- No właśnie pytałam o przyjaciela – stwierdziła Jules, marszcząc lekko brwi. - Pytałam co mu się stało. Ewentualnie co go zaatakowało.
- Starcie na jednym z mobilnych posterunków. To się zdarza, ale zwykle wszyscy wracają do siebie. Tym razem zginęło 5 na 7 osób... - powiedział snajper z dziwnym grymasem. - Bishop mówił, że kroi się coś grubszego w mieście i uważam, że to może mieć z tym związek.
- Więc w mieście działają różne frakcje tak? - Jules próbowała poukładać to sobie w głowie. Najlepiej jednak było zacząć od “własnego” podwórka, choć miasto które kiedyś było “jej” nie przypominało niczego z jej wspomnień.
- Hej! –zdenerwowała się Alex – zginął jego przyjaciel, a ty się dopytujesz o frakcje?
Snajper uniósł wzrok i zamówił kolejną kolejkę. Zgasił końcówkę papierosa od Morgana.
- Spokojnie. Dam radę. Tylko Elizabeth mi szkoda. Żony przyjaciela. I jego dzieciaków. Kurwa. - skwitował krótko i wypił wódkę.
- Każdy daje radę - powiedziała Alex - ale to nie znaczy, że starta nie boli. - zabrała pusty kieliszek i odsunęła go od snajpera - jestem pewna, że Elizabeth wolała by usłyszeć o śmierci męża od kogoś trzeźwego.
- Masz całkowitą rację, ale... jeszcze wczoraj go widziałem. Jebany system. Jak widzicie tu każdy dzień to walka o przeżycie. Jeszcze jeden z tych cwaniaków zdołał uciec...
- A ja mam wrażenie, że jeszcze wczoraj widziałam cała moja rodzinę i przyjaciół… a teraz ich nie ma. Nie wiem nawet, czy żyją..Nie wiem, czemu tu jestem..To też nie fair.
- Przeżywałem coś podobnego dwa lata temu. Z czasem idzie się pogodzić z losem, ale jednego wam nie życzę. Zobojętnienia na ludzką krzywdę. Znam doskonały przykład takiej “ewolucji”.
- Mam nadzieję, że mi sie uda.. że nam się uda. - powiedziała Alex cicho - A wracając do twojego przyjaciela - mogę coś zrobić?
- Co? - zapytał unosząc pytająco brew Luneta. - Zaraz pewnie będzie tu Nancy z... Bryan’em. Muszę szybko się ogarnąć.
- Może w takim razie kawę?
- Myślę, że zwyczajna szklanica soku wystarczy. Widziałem, że masz wyciszonego Socoma. Niezła klamka.
- Skoro tak mówisz... - Alex dopiła swoją wodę - Nie jestem nawet pewna, czy potrafię strzelać. Pamiętam aikido, ale czasem tylko nazwę techniki, a czasem samą technikę potrafię wykonać, a nie wiem, jak się nazywa. Nie pamiętam tej broni, choć wiem, ze jest moja.
- W dzisiejszych czasach mamy nowe sztuki walki oraz, w większości samozwańczych, mistrzów. Aikido pewnie mało kto by Ci teraz skojarzył, nawet rdzenny Azjata. Jake zna się na walce, ale na wschodnich sztukach pewnie niewiele. A czy potrafisz strzelać możemy się przekonać. Ruiny to idealna strzelnica. Pociski są coś warte, ale lepiej stracić parę pestek i wiedzieć, że pamięta się co nieco niż nie być pewnym czy umie się nadal używać własnej broni.
- Wiem, ze jest moja - pokręciła głową Alex - ale nie pamiętam siebie z klamką w ręce... dzięki za propozycje, chętnie sprawdzę.
- Najlepiej jak zabierzemy was z Morganem w ruiny przed akcją jaką szykuje nam Mike. Czuje, że będzie to coś ciężkiego. Od przebudzenia nie miałem żadnej prostej czy bezpiecznej akcji. Może wizyta na uniwerku i zdobyte informacje was nieco uspokoją, ale nie martwcie się. Ja, mimo iż wojskowy, przed pierwszą akcją po wojnie też się bałem.
- Właściwie, to się nie boje... - powiedziała Alex - rozumowo wiem, że to jest rzeczywistość, ale tego nie czuję. Jakby to wszystko było obok mnie. Powiedz, czy spotkałeś kogoś .. po obudzeniu.. kogo znałeś dawniej?
- Tak. Całkiem niedawno. Dziwne odczucie. - powiedział snajper.
- Znajomy, rodzina? jak to było?
- Rodzina cała umarła. Znaczy nikogo z nich nie spotkałem, ale jak młoda kobieta z dzieckiem mogły przetrwać wojnę? To moja siostra i chrześnica. Szwagier umarł na raka. W sumie zaraz po przebudzeniu jedna z pierwszych osób jakie zobaczyłem to pewna znajomość. Druga taka osoba znana mi już lepiej obudziła się niedawno. To Cruz. Ten co jadł z nami śniadanie. Znaliśmy się za czasów wojny.
- To nie to samo..pytam, czy ktoś dałby rade przeżyć bez hibernacji te 30 lat. jak myślisz? To możliwe?
- Są takie osoby, ale znaczna większość to inteligencja, która skryła się w bunkrach. Ponoć na froncie jest jeden przedwojenny specjalista od likwidacji maszyn. W NY mamy dla przykładu Pana Cliversa. Utytułowany profesor mający teraz sporą księgarnię w centrum i wykładający na naszym uniwerku. A co do przeżycia ostrej wersji to może nie całą wojnę, ale jej większość plus to co po niej przeżył Szakal. Czasem z nami współpracuje. Taki tropiciel. Indianiec, któremu lekko odbiło.
- Czyli prawdopodobieństwo, że kogoś spotkam, jest nieistotne statystycznie. - Alex zaszkliły sie oczy, ale szybko się pohamowała - Uznam, że przeżyli w bunkrach. - dodała z wymuszonym uśmiechem
- Znaczy mogło się tak stać, ale jak nie jesteś stąd możesz nigdy nie trafić “do siebie”. Teraz podróże są długie i niebezpieczne. Trasy są zawalone wrakami, w których dodatkowo mogą się kryć gangerzy, mutki czy inne tałatajstwo. Skąd jesteś?
- Krzemowa dolina. I las Vegas. - odpowiedziała automatycznie Alex. "Gangerzy"? "Multki?"
- Vegas nie ucierpiało nic a nic. Te neony, wieżowce, a jaką mają armię. W Vegas to rodzina czy znajomi mogli przeżyć. - powiedział przemilczawszy sprawę Krzemowej Doliny.
- A... Krzemowa Dolina? - dopytała Alex.
- Wygląda jak reszta Stanów. – wtrącił się do rozmowy Morgan - Nie patrz jednak na geografie, zaraz po tym całym bajzlu wojsko i gwardia organizowały obozy dla uchodźców, ludzie sami migrowali szukając lepszych warunków... Możesz swoją rodzinę czy przyjaciół spotkać zarówno w Kalifornii jak i Teksasie. Ja bym zrobił na Twoim miejscu tak. Popracował dla Małego, poznał trochę świat, zasady a potem wybrał się w podróż i popytał w Vegas i Twoim miasteczku. A nóż spotkasz swego bratanka obecnie starszego od Ciebie. Tak z innej beczki to proponuje zająć stolik, żeby móc wygodnie się rozsiąść z Bryanem i Nan.
- Ok - odpowiedziała Alex, niechętnie podnosząc się z barowego stołka.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 06-02-2012, 10:32   #32
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Czując zimno stali na swoim ciele Greg wstrzymał oddech. Serce biło mu jak szalone. Jego palec odruchowo powędrował na spust, jednak i tak nic by to nie dało. Bron była opuszczona. Martin stał nieruchomo czekając na dalszą akcję kogoś, kto przyłożył mu nóż do gardła. Chyba nie trzeba tłumaczyć, że nie czuł się komfortowo...
- Spokojnie a nic Ci się nie stanie. Nie jestem wrogiem. - znowu ten szept. Był tak cichy i spokojny, że chwilę zajęło Martinowi rozpoznanie słów. - Pasek broni z ramienia, zabezpiecz i podaj mi ją. - ostatnie słowa zostały potwierdzone zbliżeniem ciała i nachyleniem noża pod bardzo kłującym kątem. Wystarczyłby chyba jeden uch aby rozpłatać Gregoremu gardło.
Greg jedną ręką wykonywał posłusznie polecenia. Zmienił selektror na safe’a, ściągnął bron z ramienia. Trzymał ją jedną ręką uniesioną ku górze, tak aby ten ktoś mógł ją złapać za szyny lub kolbę.
Starał się ograniczyć oddech. Nóż zrobił już parę małych dziurek w jego skórze, nie chciał, aby się poszerzały.
Napastnik był szybki. Gregory nie wiedział co było pierwsze. Odstawienie noża czy zabranie broni... Obie czynności nastąpiły cholernie szybko. Rusznikarz poczuł mocne odepchnięcie do przodu.
- Możesz się obrócić. Żadnych zbędnych ruchów. Rusek jest w kanale? - głos stał się głośniejszy a na zewnątrz Gregory wyczuwał jakieś dudnienia i spadające z okolicznych gruzowisk kamienie i śmieci.
Greg obrócił się i spojrzał na tego tajemniczego osobnika. Zmierzył go z góry do dołu i z dołu do góry.
- Nie wiem. - powiedział - jak go ostatnio widziałem to stał na kraju rury. Może wszedł może wyszedł. - powiedział starając się zachować spokój.
Napastnik był nieco większej postury od Gregorego. Zdecydowanie niższy, ale szerszy i bardziej zbity. Ubrany był w jakieś szmaty, które przypominały rusznikarzowi stroje maskujące dla elitarnych oddziałów przedwojennej armii. Na twarzy nie było widać blizn. Włosy były długie i skręcone w dredy jak przed wojną nazywała się fryzura ludzi uznawanych w sporej większości za ćpunów i lumpów. Jego twarz wyrażała ogromną pewność siebie i czujność zarazem. Oczy były zimne. Z tego co Gregory zdążył naliczyć mężczyzna miał przy sobie cztery noże różnej wielkości. Dwa mniejsze na lewej łydce, na prawej łydce i udzie po większym knypie przypominającym maczetę a w kaburze z lewej strony pasa jakiś rewolwer. Broń palna wyglądała na zaniedbaną, ale noże były bardzo wysokiej jakości.
- Wychodzimy zanim zrobi się gorąco. - skwitował napastnik pokazując wyjście z ukrycia. - Idź tamtędy a jak zobaczysz twojego przyjaciela powiedz mi zanim zrobi coś głupiego. W okolicy jest mój Trekkun więc lepiej aby nie próbował zgrywać bohatera. - Martin zauważył, że człowiek pewnie chwycił karabin i pokazał na wyjście. Broń jednak była zabezpieczona i nie była uniesiona więc raczej nie zamierzał z niej strzelać.
- W okolicy jest co? - zapytał Greg podnosząc brwi i otwierając usta w grymasie zdziwienia.
- O czym Ty człowieku do mnie mówisz?!
- Niech zgadnę... Nie wiesz co tu się dzieje. A może wiesz a po prostu jeszcze się w tym nie pogodziłeś co? Pomogę Ci. Wyłaź a upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Dowiesz się czym jest Trekkun i w końcu będziesz miał powód aby uwierzyć w te bzdury jakimi Cie pewnie napakowali. No już, bo pogadamy inaczej.
- Gregory widział ciągle tę pewność i zimno w jego spojrzeniu. - Pospiesz się, bo twój przyjaciel może być w niebezpieczeństwie.
Greg przekręcił tylko oczyma i podążył za wskazówkami nieznajomego. Wyszedł z ukrycia i skierował się we wskazaną stronę. Na jego twarzy widniało niezadowolenie. Nie wiedział jak Rusek zareaguje na stratę karabinu.
Gregory szedł jedynie dłużącą się chwilę aż zauważył... olbrzymiego pająka! Jest wielkości samochodu! Poza wielkością rzuciło się w oczy siodło oraz kołczan i zwisający obok łuk i karabin. Martin poznał starego, dobrego AK z bananowym magazynkiem. Znieruchomiał. W pewnym momencie usłyszał za sobą:
- Tros, schowaj się. - w tym momencie pająk powoli, sztywnymi ruchami wspiął się na niemal pionową ścianę gruzów znikając gdzieś na dachu jednego z dezelowanych budynków.

[CENTRE]* * *[/CENTRE]

- Dobrze, teraz obydwaj panowie mi powiedą o co tu chodzi bo ja nie ogarniam. Czy w ciągu tych trzydziestu lat zamiast piesków i kotków hoduje się obecnie gigantyczne pająki? - pytał Greg patrząc to na ruska to na tego dziwaka z dredami. W jego głosie słychać było coś pomiędzy zdziwieniem a pretensjami. Nie było się chyba co dziwić. Nagle ktoś przystawia mu nóż do gardła, odbiera mu broń, później okazje się, że pająk wielkości auta obecnie robi jako wierzchowiec... myślał, że takie coś to tylko na filmach...
- Mało kto je hoduje. Może nie są tak grzeczne i małe, ale potrafią zdziałać cuda, szczególnie z morale przeciwnika. - odparł Rusek widząc, że “dziwak z dredami” już znika w rurze a pająk, który się tam nie zmieścił włazi na nią i rusza wzdłuż. - Z czasem przywykniesz. A teraz pomóż mi z nią zanim on przyjedzie autem!
- Dobrze, co mam zrobić? Po prostu ją trzymać? - zapytał rusznikarz podchodząc do kobiety.
- Znam się na pierwszej pomocy tyle co gówno na poezji... mnie tam uczono tylko strzelać - dodał.
- Nawet trzymaniem pomożesz. Aby tylko wytrzymała do miasta. Dalej już się nią inni zajmą...
Greg zrobił to tak jak umiał. Ułożył kobietę w pozycji jaką uczyli ich w fabryce podczas szkoleń BHP. Niby takie byle co, ale był jedną z niewielu osób, które podczas kursu słuchały, a nie grały w Diablo V na laptopach...
Czekał aż Adam przyjedzie.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 06-02-2012, 17:33   #33
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Adam nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego co działo się wokoło. W zasadzie należało stwierdzić, że był jak pijany. Pijany i trzeźwy zarazem. Z jednej strony doskonale zdawał sobie sprawę z tego co działo się wokoło z drugiej natomiast pojmował rzeczywistość jak ktoś pod zdecydowanym wpływem alkoholu. Nie oceniał tego co się dzieje na zimno, nie był w stanie odnieść się do tego wszystkiego co się działo w sposób obiektywny. Miast tego miał przed sobą rannego. Człowieka, który jeszcze przed kilkoma chwilami w sposób bestialski chciał wykorzystać innego człowieka, któremu się nie udało. Teraz w skutek kolejnych, następujących po sobie momentalnie zdarzeń, w skutek kilku oddanych strzałów, ten sam człowiek leżał teraz w rosnącej z każdym uderzeniem serca karminowej kałuży.
Warto dodać, że osobą oddającą strzały był właśnie Adam. Ten jednak nie miał czasu zastanawiać się nad tym wszystkim w tej chwili. Zdawał sobie sprawę, że to go dopadnie, że będzie musiał się nad tym wszystkim zastanowić, że powróci to pewnie tej nocy… że może powracać jeszcze przez wiele kolejnych. Teraz jednak musiał skupić się nad czymś zupełnie innym. Zaciągnął rannego do jakiejś dziury, w zasadzie nie kryjąc się… bo jak można się kryć znacząc drogę do schronienia czerwoną ścieżką?
Zaczął opatrywać rannego. Ten stracił przytomność i nie raczył go więcej prośbami o pomoc i tanimi gadkami o tym, że ma rodzinę itp. Potem coś usłyszał.
Komendę wydaną bestii usłyszał i Kowalski. Nastąpiła wcale nie tak długo po tym jak niedawny napastnik stracił przytomność. Jego noga krwawiła i nie wyglądała na zbyt mobilną. Do tego mimo iż słyszałeś głos to widziałeś jedynie stojącego parę metrów na prawo Gregorego. Bez karabinu i zdaje się niemal tak wystraszonego jak ty. Chyba Cie nie widział, bo sam dostrzegłeś go przez dziurę w murku.
Adam skończył opatrywanie kończyny. Zrobił dla tego człowieka ile mógł, a i tak było to dużo za dużo, niż należało. Nie chciał go być sędzią, jednak jego zdaniem kula wystrzelona przez Grega, powinna trafić nieco wyżej. Sam się w pewien sposób dziwił sobie i swojemu stanowczemu osądowi. Jednak... Adam zawsze był osobą zasadniczą i pod pewnymi względami konserwatywną. Był zwolennikiem kary śmierci i uważał, że za pewne przewinienia człowiek po prostu powinien być postawiony pod ścianą i powinien dostać kulkę w głowę. Podziwiał pod tym względem chińczyków, którzy w takiej sytuacji nakazywali skazanemu zakupienie pocisku, który chwilę później zakończy jego własny żywot. Zerowe obciążenie dla Państwa... Mimo swych przekonań, nie potrafił wykonać wyroku własnoręcznie. Nie potrafił nie zająć się rannym i tym samym skazać go na wykrwawienie się. Teraz z tego powodu pluł sobie w brodę.
Gdy zobaczył pająka, powiedzmy że się przestraszył. Dosłowniejsze było by określenie, że był przerażony, że nie bardzo wiedział co to jest... i dlaczego jest takie wielkie, dlaczego nigdzie nie ma żadnego miejsca w którym można by bezpiecznie się przed tym ukryć... no i oczywiście czemu nie ma przy sobie olbrzymiego pojemnika z muchozolem. Dopadł do krawędzi swojej kryjówki i dokładnie zaczął przyglądać sie temu co się przed nim działo. Jak się okazało po kilku chwilach dostrzegł Grega, prowadzonego przez jakiegoś obcego typa. Typ najwyraźniej był nastawiony nieprzyjaźnie. Świadczyć o tym mógł fakt, iż trzymał w ręku karabin Zadymy, a ostrze swojej kosy trzymał cały czas przy gardle Martina.
Adama zmroził strach. Jeszcze większy i jeszcze głębszy niż ten, którego doświadczył przed kilkoma chwilami. Pająk na wyraźne polecenie obcego gdzieś odszedł. Zachował się jak tresowany piesek... jak jakaś zabawka. Mordercza, groźna i zapewne skuteczna w swym działaniu. Kowalski wyobrażał sobie co ptasznik wielkości sedana jest w stanie zrobić z człowiekiem. Nie uśmiechała mu się rola muchy w pajęczynie. Prócz tego nie uśmiechało mu się także szarżowanie na kogoś, kto jak mu się wydawało podszedł Grega bez najmniej szych problemów. Zdecydował się zatem chwilę poczekać.
Dobył klamki, a w drugą rękę ujął zabranego przed kilkoma chwilami wcześniej colta.
<klamka była zabrana na podstawie konsultacji z MG i wymienionymi informacjami na GG>
Odciągnął cyngiel w rewolwerze, przeładował pistolet i usiadł na krawędzi swojej kryjówki. Starał się ze wszystkich sił, aby nie wydać najmniejszego dźwięku, aby nie zdradzić swojej pozycji. Z drugiej strony czekał, aż jego przeciwnik wystawi się do pewnego strzału.
- Karabin jest zabezpieczony a twój przyjaciel jest bezpieczniejszy niż wcześniej. Zdaje się, że obaj macie równie wyostrzony zmysł wzroku co nietoperze. Tylko echolokacja coś wam szwankuje. Przyszedłem pogadać ze starym znajomym. Jak widzę Duchy nadal bawią się reliktami dawnej epoki. - Kowalski był pewien, że mężczyzna spojrzał w jego kierunku jednak nie mógł go widzieć, bo Adam był za zasłoną. Nie mógł. Był za to spokojny i nie wykonywał żadnych szybkich ruchów. Nadal był na pozycji nie dogodnej do strzału. - Odłóż broń i poczekajmy spokojnie na Ruska.
Cóż! Mawiają, że jeśli nie możesz pokonać wroga, przyłącz się do niego. Adam jeszcze nie był do końca pewien, że wroga pokonać się nie da. Jasnym jednak było, że w tej konkretnej chwili miał za słabe karty. To rozdanie należało zdecydowanie spisać na straty. Można jednak było przygotować sobie grunt do kolejnego. Jasnym było, że jego pozycja jest znana. Jaki sens miało zatem ukrywanie się? Adam zagryzł zęby, a następnie podniósł się i wyszedł z ukrycia. Broni jednak nie odłożył. Spojrzał pewnie na swego przeciwnika... ponieważ był przekonany że ma do czynienia z przeciwnikiem i zaczął go obchodzić szerokim łukiem. Nie mierzył do niego, nie celował, w żaden sposób nie zdradzał wrogich zamiarów... no może poza tym, że w dłoniach miał cały czas dwie gotowe do strzału klamki. Przynajmniej teoretycznie dwie.
- W sposób zabawny interpretujesz bezpieczeństwo. Stwierdził Adam beznamiętnie. - Szczególnie, jeśli za bezpiecznego uważasz kogoś, kto ma właśnie przy szyi dobre trzydzieści centymetrów stali... Następnie Adam bezceremonialnie odpalił dwukrotnie ze swojej klamki... gdzieś w bok. Nie celując, nie starając się o cokolwiek. To nie miał być nawet strzał ostrzegawczy. Miał to być jedynie sygnał.
Huknęło raz, drugi... Adam, Gregory i pewnie każdy kto widział miejsce, gdzie stał rusznikarz i domniemany napastnik zauważyli, że wszystko wokół pokrył biały, gęsty dym. Martin rozejrzał się na boki. Nie widząc na dalszą odległość jak dwa metry zląkł się. Przysiągłby, że usłyszał lądowanie - zapewne po jakimś zamaszystym skoku. Chwilę później usłyszał jakby coś bardzo szybko biegło w jego kierunku. Stał jeszcze sekundę potem coś go obaliło. Wpadł na jakieś sterty kamieni boleśnie uderzając plecami w jakiś wystający pręt. Adam widział, że nikt nie opuszcza zadymionego obszaru jednak, gdy dym zaczął rzednąć usłyszał za sobą jakiś ryk. Po chwili skowyt od, którego głowa chciała mu pęknąć. Na gruzach parę metrów od siebie zobaczył olbrzymiego pająka a niedaleko za nim... gigantyczną jaszczurkę. Ta szybko ogarnęła wzrokiem obszar starcia... zawyła drugi raz. Dym opadł...
W jego środku stał napastnik. W stroju maskującym i dredami na głowie. Tego Adam jeszcze nie widział. Miał z rękach uniesiony karabin.
- Rzuć to, kurwa. - powiedział głośno zerkając na bok.
Tego było za dużo jak na jedno popołudnie. Nie dość, że za jego plecami łaził pająk to jeszcze pojawiła się tam jaszczurka. Równie zacnych rozmiarów. Nie dość, że nikt nie reagował na jego wołanie o pomoc... bo tymże były jego strzały, to jeszcze ktoś traktował go jako realne zagrożenie. Gdyby Adam takowym był, zapewne cisnął by teraz jakimś zabawnym stwierdzeniem z gatunku “You talking to me?”. Zagrożeniem jednak nie był. Przynajmniej za takie się nie uważał, mało tego, że nie był zdolny do przedsięwzięcia czegokolwiek, to na dodatek kolana trzęsły mu się jak galareta. W gardle zaschło i w zasadzie nie byłby w stanie wydusić z siebie żadnego artykułowanego zdania... poza UGHTR! Wolno uniósł dłonie z dala od siebie sygnalizując brak złych zamiarów. Klamek jednak nie rzucił. Miast tego powoli zaczął kucać, aby odłożyć je delikatnie na ziemię. Jego oczy tymczasem desperacko poszukiwały czegokolwiek, co mogło by posłużyć za zasłonę.
- Nie jestem przeciwnikiem. Wiedz jednak, że natura jest niezmienna. Można wytresować i oswoić zwierzę, ale nigdy nie będzie działało wbrew swej naturze. Strzelaj tylko, gdy musisz. Przynajmniej w moim towarzystwie. Nie lubię hałasu... - powiedział mężczyzna przewieszając karabin przez plecy.
- Dawno nie zrobiłeś tyle hałasu. - z wylotu rury rozbrzmiał głos Ruska, który właśnie pojawił się niosąc na rękach jakąś kobietę. Jej twarz była bardzo sina, ale widać, że oddychała płynnie.
Adam nie bardzo wiedział co ma zrobić w tej sytuacji. Przeprosić, zaczerwienić się? Został w przyklęku z bronią w rękach.
- Mam wypaczone podejście do tematu przeciwników. Dla mnie ktoś, kto mierzy do mnie nożem lub w sposób jawny mi grozi jest moim przeciwnikiem... ale wiesz może jest inaczej. Mogę nie być na bieżąco w zasadach savoir vivre.
- Nie czuję urazy. Jak kobieta? - zapytał jegomość z dredami unosząc prawą rękę nad siebie. Obecni zauważyli, że pobliskie bestie ruszyły ku gościowi nie zwracając olbrzymiej uwagi na resztę. - Moje zwierzęta nie uczynią wam krzywdy.
- Mówisz o nich, jakby to były chomiki... Adam odniósł się z wyraźną rezerwą do tego co przechodziło koło niego i tego co spoglądało na niego jak na posiłek. Po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji i zdecydowanie mu się to nie podobało.
- Zadyma? Jak kobieta? W ruinach jest jeszcze ten, któremu Greg prawie odstrzelił nogę. Opatrzony, nieprzytomny. Co z nim robimy?
- Kobieta żyje, ale jest w szoku. Chyba się nią jakiś czas zabawiali. Ostatni uciekł wgłąb kanału. Szakal pomożesz? - spojrzał na nowoprzybyłego. - A ty, Adam, może zajmij się nią co? Nie jestem najlepszy w opatrywaniu ran.
- Oczywiście. Adam, podszedł do kobiety z otwartymi dłońmi i torbą sanitariusza przewieszoną przez ramię.
Kobieta wyglądała na zszokowaną. Na wszystko patrzyła rozszerzonymi oczami, wokół których zaczynały pojawiać się sińce. Adam bez problemu dostrzegł to co widać od razu. Krew na głowie była powodem małego rozcięcia z tyłu oraz rozerwanego łuku brwiowego. Ten ostatni był w nienajlepszym stanie. Nos kobiety był cały, podobnie jak kości policzkowe. Z tego co Kowalski zobaczył była przykryta jakimś kocem spod którego wystawał pobłyskujący koc termiczny. Jej spodnie były opuszczone do kostek, podobnie jak bielizna a bluza była porwana ukazując posiniaczone podbrzusze oraz okolice mostka. Jej oddech był płynny, ale płytki. Po bliższym przyjrzeniu się mechanik zauważył, że pewnie niedawno płakała i darła się w niebogłosy - co by się zgadzało. Teraz jednak nie wypowiedziała nawet słowa.
Adam nie podszedł bliżej, nie dotknął kobiety. Oceny stanu jej zdrowia mógł dokonać z pewnej odległości. To, co w tej chwili wykona będzie warunkowało i może podtrzymać tylko szok i traumę w jakiej niewątpliwie teraz była kobieta.
- Zadyma. Nie wiem, jakie teraz panują zwyczaje, ale moim zdaniem ona nie powinna iść. Nie wiem do którego momentu chcesz roztaczać nad nią opiekę, ale jeśli mamy ją zabrać do Nancy, to sugeruję jakiś środek lokomocji. Ona nie powinna iść... no i jest jeszcze ten nieprzytomny koleś dwadzieścia metrów za nami... Potem Adam zwrócił się do kobiety.
- Mam na imię Adam. Nie zrobię Ci krzywdy. Przygotuję Ci teraz gazę do przemycia ran i twarzy. Weź ją. Dasz radę? Mogę Ci pomóc?*
Kobieta pokiwała powoli głową. Jej oddech wyrównywał się powoli. Adam widział jak człowiek w stroju maskującym podał karabin Zadymie a Gregory pozbierał się z ziemi. Pająk i jaszczur zbliżyły się do człowieka jak wierne kundelki obniżając się aby człowiek mógł sięgnąć do siodeł. Z jednego z nich chwycił łuk oraz kołczan strzał.
- Onar, pilnuj. - powiedział wyraźnie do jaszczura pokazując na waszą grupkę. - Tros, za mną. - powiedział do trekkuna ruszając do tunelu. - Zadyma poczekajcie tu dziesięć minut. Do tego czasu powinienem wrócić.
- Może ja skoczę po samochód? Zapytał Adam Ruska gdy tylko nieznajomy zniknął w rurze. Co robimy z tym drugim?*
- Idź po auto. Masz tu pilot. - powiedział Rusek pokazując przycisk, który otwiera drzwi garażu. - Gregory, pomóż z nią. Tamtego zabieramy. W końcu działa u nas coś takiego jak policja.
Adam kiwnął głową, odebrał pilota i puścił się biegiem po auto.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 07-02-2012, 12:14   #34
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Głupio pozbyłem się dolców dając wszystkie Marinie no ale nie ma co płakać. Dziewczyna była nawet ładna, inteligentna i chętna. Szkoda tylko, że z tych trudnych a przez niańczenie mrożonek nie miałem czasu na te wszystkie zabiegi, wydawania masy gambli (których nie miałem za dużo nawet po zastrzyku od Fry Face) i generalnie cały ten syf który mógł (ale nie musiał) zakończyć się w łóżku.

Przy jednej z moich ulubionych piosenek Amstronga próbowałem kupić za dwa szlugi browca. Barman jak każdy ćwok z centrum NY chciał dolary czyli albo obejdę się smakiem albo pozbędę sie wszystkich fajek. Uratował mnie Luneta, który przyszedł z dziewczynami i postawił mi piwo. Był wyraźnie przybity i ni cholery nie miałem pojęcia dlaczego. Nim zdążyłem coś od niego wyciągnąć zrobiła to Pani Bez Imienia, bardzo taktownie w przeciwieństwie do murzynki. Czasem rozumiałem chłopców z Teksasu, chociaż lecący z gramofonu Amstrong przypominał mi, że nie każdy z czarnych był tak użyteczny i taktowny jak gromada pijanych Polaków.
Wywiązała się krótka rozmowa, najpierw tocząca się wokół kumpla Boba a potem bliskich byłej studentki. Nawciskaliśmy jej trochę kitu, że może spotka swoich bliskich, szansa była na to mniejsza niż na spotkanie byłej komandos z Wympiełu poszukiwanej listem gończym w NY. No dobra, złe porównanie, jak ma się pecha można się na taką nadziać. Zaproponowałem by się przesiąść do stolika i zabrałem się za lekkie obsztorcowanie moich podopiecznych.
- Wiecie, podejrzewam, że to zaczątki paranoi ale uważam, ze rozmowa o hibernacji tuż przy barmanie nie jest czymś rozsądnym. No ale jak tam zwiedzanie poszło?
- Nie rozumiem. Czy to tajemnica?

Pani Doe wyraźnie chyba nie łapała tego co im wcześniej mówiłem.
- Niebezpieczna informacja. Ludzie mogą chcieć nas wykorzystać lub nawet zabić za to, że mieliśmy kiedyś lepiej. Naprawdę nie doszukujcie się racjonalności w działaniach pokoleń powojennych. Generalnie zarówno ja, Luneta jak i Mały udajemy, że pochodzimy z jakiegoś regionu powojennego.
- Ok. Rozumiem, że ktoś może być zazdrosny o przedwojenne życie i sfiksować. Ale wykorzystać w jakim sensie?

Westchnąłem i spróbowałem być możliwie delikatny i mało plastyczny. Nie chciałem wchodzić w szczegóły jak ponoć wyglądały czasy zaraz po wojnie. Na to przyjdzie czas.
- Wiesz... Zazdrosny to ja mogę być jak Luneta na baletach mi sprzątnie jakąś fajną laskę. NY, to wszystko co widziałaś jest cywilizowane i luksusowe w porównaniu do innych. A i tak teraz jest lepiej niż pięć lat temu. Trzydzieści ponad był koszmar. Wyobraź sobie, że go przeżyłaś a jakiś bogaty dupek go przespał. Pięści dla niektórych same się zaciskają a jest to wersja mało obrazowa. A co do wykorzystania to posiadamy wiedzę chociażby ogólną w której przewyższamy większość obecnie żyjących. Do tego niektórzy z nas są specjalistami w jakiejś dziedzinie. Jak Cruz, ma doktorat z fizyki i zna się na materiałach wybuchowych. Ktoś cywilizowany może mu zasugerować, że opcje inne niż pozostanie u niego skończy się nie miło. A ktoś nie cywilizowany... Myślę, że na targu niewolników można by go sprzedać za dobry, terenowy samochód z pełnym bakiem.
- Wkręcasz mnie, prawda? Myślisz, że dam się nabrać jak pierwsza naiwna, bo dopiero mnie odhiberniowali?! Czy to może jakiś zakład, kto więcej bzdur panienkom nawciska?

Dziewczyna się unosiła, nie dziwiłem się jej sam reagowałem podobnie. Gdy skończyła odezwałem się spokojnym głosem.
- Wiesz czemu Wam pomagam?
- Liczysz na to, że będziesz mógł wykorzystać zdolności i umiejętności, które mamy. Które podejrzewasz, że mamy.

Doe zacisnęła zęby a ja ledwo powstrzymałem śmiech.
- Pewnie, jestem tajnym agentem siatki łowców niewolników, który udaje hibernatusa. A tak serio kiedyś, ktoś mnie obudził i przystosował do życia. Dostałem jeden warunek, mam pomagać innym w ten sam sposób. Spłacam swoje długi mimo, że z Małym mi nie po drodze. Widziałaś slumsy, myślałaś, że tak będzie wyglądało kiedyś życie? W jednym z większych miast stanów? A świat wygląda gorzej, wolę Was ostrzec niż macie się sami na nim sparzyć.
Dziewczyna tylko podparła głowę na rękach i wbiła wzrok w stolik. Najpierw zaprzeczanie, potem apatia, jeśli nie palnie sobie w łeb z tej swojej armaty to niedlugo się przystouje. Postanowiłem nie drążyć tematu i zwróciłem się do Lunety, pewna sprawa mnie nurtowała.
- Mówiłeś, że znasz Cruza od dawna. W sumie jesteś snajperem czy tam strzelcem wyborowym a on saperem, pracowaliście razem? Czy piliście?
- Raczej to pierwsze. Ja byłem kapralem a on... porucznikiem. Obracaliśmy się w nieco innych sferach. Po tym jak zaczęło mu się powodzić pewnie pijał z pułkownikami i resztą grubych ryb. Nie dziwię się. Bardzo dużo ryzykował pakując się w największe bagno. Do budowli, które inni skazali na straty. Saper myli się tylko raz.

Dlatego przeszedłem kurs dla sanitariuszy, mogłem mylić się do woli i jedyne co mi po pomyłkach zostawało to kac moralny i koszmary. Co to jest w porównaniu do urwania ręki przy jajach a tak serio to Cruz co raz bardziej mi pasował do agenta. Jasne nie byłem jakimś pieprzonym agentem FBI ale dwa do dwóch potrafiłem dodać. Patryjota, bardzo zasłużony bez problemu mógł współpracować z jakimś NSA czy innym CIA. Do tego Cruz pasuje mi na kogoś kto w imię Ameryki sprzątnąłby dziewczynę śpiewając jeszcze hymn, szczególnie po tym jakich kłamstw mu nakładli do głowy. I był z jednej jednostki co ojciec Nan i Hawkins. Niedobrze, jeżeli moje przypuszczenia były prawdziwe i spróbuje ją wysadzić to nawet jak będę przy tym mogę nie rozbroić jego ładunku. Szkolenie saperskie zafundował mi co prawda spec ale powojenny, exkomandos Posterunku.
Rozmowa dalej toczyła się dość luźno szczególnie jak przyszła Nancy z Indiańcem. Gofry, wycieczka z helikopterem, zawody miłosne Boba i romansiki Nan, wycieczka helikopterem. W końcu gdy ustaliliśmy co dalej powiedziałem Nancy gdzie może mnie szukać, wziął monety od Hawkinsa i wyszedłem z Bryanem i Doe.
W sklepie z ciuchami kupiłem płaszcz za 40 dolców, dycha została w kieszeni i skierowałem się w stronę siedziby Duchów.
Przez studentkę nie mogliśmy iść za szybko a ogólna atmosfera paranoi, liczniejsze niż zwykle patrole (co prawda gdyby nie Luneta uznałbym to za normalne w tym paranoicznym państwie) wpływały na nas. Szedłem cicho, studentka jakoś nie miała ochoty na rozmowę a i ja musiałem się skupić. Odbezpieczoną klamkę niosłem w dłoni pilnując by płaszcz jak najlepiej ukrywał mundur. Na całe szczęście obyło się bez akcji, chociaż raz zobaczyłem szczury i kazałem skręcić. Wcale też drogi potem nie zgubiłem, po prostu chciałem pójść dłuższą i bezpieczniejszą drogą. W końcu podaliśmy hasło i skryliśmy się w siedzibie Duchów. Powiedziałem mrożonkom gdzie mogą mnie szukać, schowałem broń i udałem się do Mike. Może coś od niego wyciągnę chociaż w tej chwili marzyłem o tym by się położyć z dobrą książką na tym co tu uchodziło za łóżko
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 08-02-2012, 12:06   #35
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Wchodząc do baru Bryan oniemiał z lekka. Spojrzał na Nancy ta jednak nie była pod wrażaniem. Dlaczego by miała być? Żyła w tym świecie już dość długo by się przyzwyczaić. W lokalu nie było może nie wiadomo ile ludzi - widocznie nie każdy może marnować czas i fundusze na popołudniowe piwo, - ale klimat był przyjemny. Jak za dotknięciem różdżki zniknął fetor i wrażenie rozkładu wyczuwalne dookoła. Panowie z bramki, jak przepadało na prawdziwych ochroniarzy, byli w garniakach i wypolerowanych mokasynach. Mordy były równie wiele mówiące o fachu jak ich postawne, goryle ciała. Tylko klamki na szelkach, bardziej niż ich twarze, rzucały się w oczy. Ich żądanie odnośnie złożenia broni z całą pewnością nie często spotkały się ze sprzeciwem. Przeszukiwali każdego poza wchodzącą akurat pielęgniarką, która machnęła im z uśmiechem jakimś świstkiem. Poza stolikiem Morgana i ekipy tylko dwa były pełne. Przy obu mieszane towarzystwo i w tym jeden koleś z olbrzymią klamką na udzie. Jednak nie każdy ma zakaz wchodzenia z bronią.

Zaczęła grać muzyka, to była stara dobra piosenka Armstronga. Przy stoliku były dwa wolne miejsca. Barmanem był jakiś zdecydowanie po pięćdziesiątce gość. Wyglądał poczciwie. Przed Lunetą stała duża szklanka soku pomarańczowego. Sok wyglądał dużo radośniej niż jej konsument.

- Cześć, widzę, że pamiętaliście o nas. - rzucił Bryan zajmując wolne miejsce przy stoliku. - czy tylko ja nie mam czym płacić? Chyba, że dolary z trzydziestych lat też funkcjonują.

- Ja płacę. - powiedział snajper. - Założę się, że nie przepijemy mojej tygodniówki. No chyba, że Natalie chwyci za pokal to może... - dodał puszczając oko do uczonej.

- A korzenne piwo dostanę? - Zapytał Bryan.

- Raczej nie. Albo normalne piwsko, czysta, drinki jakiś z sokiem albo kawa, herbata, woda. - odparł snajper pokazując głową na swój sok.

Bryan idąc za wskazówkami snajpera zamówił herbatę. Podana w ładnej, nie poobijanej filiżance, gorąca i smaczna. Brakowało tylko miodu, bądź brązowego cukru.

- Jak tam Bryan zwiedzanie? - zagadnął po chwili ciszy Mornan. - Niestety większość zabytków szlag trafił.

- W NY byłem kilkakrotnie. - Co było zgodne z prawdą. - Dla mnie już wtedy nie było nic ciekawego do zwiedzania. Ale gofry całkiem dobre.

- Wieki ich nie jadłem, nie wiedziałem, że jeszcze gdzieś robią. Daleko stąd?

- W sumie, - Bryan zastanowił się chwilę, - to niedaleko, kilkanaście minut drogi.

- W stronę posterunku z którego przyszliśmy?

- Niestety w przeciwną. - powiedziała Nancy. - Poza goframi robią burgery i takie tam, ale na to bym uważała.

- Traktują hot dogi zbyt dosłownie? - zażartował (albo i nie) Morgan.

- Nie o to chodzi, - wyjaśniła Nancy. - Chyba nie uwierzysz, że za dolca kupisz kawał miękkiej bułki, sałatki, z sosem i kotletem z wołowiny. Wołowina... jak w przedwojennym McDonald’zie albo gorzej.

- Nie wiesz ile bym dał z kanapkę z Maca zamiast pieczonego szczura w sosie własnym.

- Co mu jest? - zapytała Nancy pokazując głową na snajpera.

- Mi? Nic. Słabe zdrowie. - powiedział zanim ktoś zdążył odpowiedzieć Luneta.

- Gdzie teraz pójdziemy? Myślę, że można przejść się po centrum byście je chodź trochę kojarzyli a potem zmyć się do Małego. Muszę od niego zgarnąć dla Was kasę i sprzęt.

- Ja mogę i do centrum. Macie tu jakieś lokalne atrakcje? - Coś Bryan przeczuwał, że będą one się różniły od tych z przed wielu lat.

- Strzelaniny z degenratami w ruinach, mordobicia po klubach z pijanymi żołnierzami, pałowanie przez gliny... Do wyboru do koloru. A tak poważnie to myślę, że Nan z Bobem mogą więcej powiedzieć ja jestem przyjezdny.

- Z jedzenia czy atrakcji jako takich wolicie? - zapytała Nancy chyba bardziej zaznajomiona z tematem. - Poza klubami mamy tu odnowiony ogród botaniczny, parę muzeów, odrestaurowany Chelsea Market, gospodę ze swojskim jedzeniem oraz człowieka, który oferuje powietrzne zwiedzanie miasta. Helikopterem. Chyba, że macie jakieś pomysły to mówcie a pomyślę... Ale chyba na nic typu kręgle czy inne wygibasy dziewczyny nie mają sił. Kiedyś byłam tu na kręglach z profesorem Kligslem...

- Daj spokój. Ten fagas to najgorsza parówa na tym całym uniwerku. Przeczytał parę książek i wywyższa się ponad stan. Nie lubię go. - powiedział Luneta.

- Ty samego siebie nie lubisz. - zarzuciła mu Nancy z lekkim uśmiechem na ustach.

- Nie no. Siebie to wręcz kocham.

- Jako jedyny.

Snajper mlasnął parę razy patrząc na Morgana. Potem dziwnie spojrzał się na Nancy, ale nic nie powiedział. Widocznie to był jeden z wielu zwykłych dni w tym niezwykłym świecie. A Bryan był niczym raczkujący bobas rozglądający się i uczący wszystkiego od początku. No może nie wszystkiego, bo niektórych rzeczy się nie zapomina. Jest jeszcze drugie dno tej całej sytuacji. Otóż coraz bardziej dochodził do wniosku, że świat się zmienił, natomiast ludzie, nie za bardzo.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 08-02-2012, 12:49   #36
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Nie uważała, że jej pytanie było nietaktowne. W przeciwieństwie do niektórych Julianne zaakceptowała fakt, że po jej hibernacji ludzie totalnie rozkurwili świat i prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego w Nowym Jorku lub gdziekolwiek indziej naprawdę równało się zeru. W przeciwieństwie do niektórych Jules potrzebowała informacji by przeżyć. Rozumiała o co chodzi Alex, ale przecież nie byli tutaj jako kółko grupowej terapii ani nic z tych rzeczy. Mówienie rodzinie o śmierci najbliższych było ciężkie, szczególnie w takich czasach. Jules obserwowała towarzystwo sponad swojej szklanki, ale uśmiechnęła się na wspomnienie kręgli.
- Gdybym miała siłę to byłabym za kręglami - powiedziała. - Od czasów studiów nie byłam na kręglach. Ale powietrzne zwiedzanie miasta brzmi ciekawie.
Tak naprawdę była ciekawa jak dużo miasta można zobaczyć z pokładu helikoptera. Znała Nowy Jork dość dobrze i mimo zmęczenia chętnie zrewidowałaby swoją wiedzę. Najlepiej jest poznać najbliższy teren.
- No to przykro mi Luneta. - powiedziała klepiąc w ramię snajpera Nancy. - Wiesz, że tanie to nie jest a na wysokości przydałoby się też coś wypić. A reszta jakieś pomysły?
- Ja bym najchętniej już wracała - powiedziała Alex podnosząc wzrok. Przejechała pustym spojrzeniem po twarzach zgromadzonych wokół stolika.
- Tak, może i tak. Wracajmy już. Ogrom wrażeń jak na jeden dzień, prawda?
- Jak coś możemy się podzielić. Luneta lub ja wróci z Wami a drugi pójdzie z Nan i Jules jako obstawa.

- Zdecydowanie wolałabym wrócić - powtórzyła Alex.
- Nie ma problemu. Luneta, jak się dzielimy? Chcesz postrzelać do helikopteru czy wrócić do siebie?
- Dajcie spokój - machnęła ręką Jules. - Jeśli macie organizować przejażdżkę tylko dla mnie to lepiej od razu zmyć się do domu.
Szczerze mówiąc liczyła na to, że chętnych będzie więcej. Widać tylko ona miała bardziej praktyczne podejście do każdego pomysłu.
- Płaci się od osoby nie helikoptera więc nie ma problemu.
- Można się podzielić, ale sam możesz nie dać rady w razie co. - powiedział chyba na wspomnienie dzisiejszych wieści z mobilnych posterunków. - Jak lecimy to wszyscy, jak wracamy też. Chyba, że chcesz ryzykować?
- Daj spokój. Włóczyłem się po pustkowiach, ruinach i miastach jak Ty jeszcze smacznie spałeś. Nie będziemy się angażowali w walkę, jasne mundur może przyciągać uwagę ale jak pożyczysz z 50 dolców to kupię po drodze jakiś płaszcz i będzie okey. Nie trzęś cyckami.
- Dobra. W takim razie decyzja należy do Jules. Chcesz zwiedzić miasto z lotu? Zostaniemy we dwójkę a potem zapytam na komisariacie czy nas nie podrzuci któryś z znajomych. - powiedział i podał zwijek dolców Moragnowi.
Michale podniósł do Lunety otwartą dłoń i machnął głową w stronę Jules. Snajper się dziko uśmiechnął. Chyba zaczynał wracać do siebie - chociaż lepiej o powodzie doła mu nie przypominać.
- Dobra skoro nie ma problemów to idziemy – wzruszyła ramionami i dopiła swojego drinka.
Morgan wziął pieniądze od Boba i dopił piwo.
- Dobra, Nan znajdziesz mnie gdzieś w Waszej siedzibie, jak będzie potrzebowała pomocy to daj znać.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 09-02-2012, 13:39   #37
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post

Michael Morgan

Marzyłeś aby się położyć. Legnąć na czymś przypominającym łóżko, poczytać prezent od Valentiny i w końcu wprowadzić się w błogosławiony stan snu. Zanim jednak to zrobisz doskonale wiedziałeś, że musisz iść do Małego. Już jutro on i Zadyma wyjadą a ten cały cyrk zostanie na głowie twojej i Lunety. Droga korytarzami ciągnęła się niemiłosiernie. Wielkie, dębowe drzwi do biura McCain'a były niczym zbawienie. Musiałeś chwilę odsapnąć.

- Mogę zająć chwilę? - powiedziałeś po tym jak wrota się otworzyły.

- Pewnie. I tak bym po Ciebie posłał. - odparł Mały lekko się uśmiechając na twój widok.

- Czyli jednak jeszcze dzisiaj dostanę szczegóły misji? - zapytałeś z mostu zaglądając do środka.

Pomieszczenie było duże. Stojące przy ścianie metalowe, solidne łóżko przypominało wojskowe. Nie tylko z wyglądu, ale i idealnego ułożenia. Na środku stał duży stół, fotel i cztery krzesła po przeciwnej stronie. Poza tym małe okienko, dwie drewniane szafy i jedne metalowe drzwi zamknięte na 2 zamki, łańcuch i zasuwę. Wszędzie było czysto a w okolicy łóżka stoł na dwójnogu zadbany karabin z rodziny Minigun.


- Back up? - zapytałeś z niewinną miną pokazując giwerę.

- Przyda mi się na misji. - powiedział otwierając szafę Mały i pokazując w środku wielką niczym płaszcz kamizelkę z kryciem na krocze ręce, uda oraz szyję. - To jest lepsze.

- Też wolę takie cudeńka. Bardziej mi zależy żebym to ja nie dostał niż oni dostali. - powiedziałeś siadając na krześle, wyciągając paczkę szlugów i częstując Michaela. Ten wziął fajkę z skinieniem i wydobył z kieszeni metalową zapalniczkę. Jak się okazało było to żarowa zapalara. Mały najpierw odpalił tobie, potem sobie a później usiadł na fotelu.

- Wieki takiej nie widziałem. Nie masz drugiej na zbyciu?

- Jak chcesz mogę Ci taką załatwić. Większość woli Zippo. - powiedział zaciągając się fajkiem szef brygady.

- Dzięki. Takie rzadziej gasną na wietrze.

- Masz kamizelkę? - zapytał zanim przeszedł do rzeczy.

- Kevlarową? Nie, ale przyda się, dzięki. Chodzi o akcje czy ktoś z innych powodów będzie chciał mnie kropnąć?

- Musisz mieć. Nie zostawię Cię z ekipą bez kamizelki. Nie chce mieć problemów z Fry Face i jej rzeźnikami. Później wyślę Ruska po jakiś CIRAS. Tylko nie mów, że dla Ciebie, bo jeszcze przyniesie jakieś badziewie. - powiedział z uśmiechem. Również się uśmiechnąłeś, ale z zupełnie innego powodu.

- Valentina muchy by nie skrzywdziła, jak możesz ją podejrzewać o jakieś złe zamiary. I jak można powybrzydzać wolałbym coś czego pod mundurem nie widać, ludzie jak widzą kamizelkę mają tendencje do strzelania w głowę. A tak swoją drogą co Valentina z Tobą kombinowała?

- Oficjalnie nic. Nieoficjalnie stare dzieje. Skoro chcesz załatwię Ci wewnętrzną, ale wiedz, że jak ktoś wyleci z jakąś armatką lepiej schować się za ścianę. Najmocniejsze kamizelki rzeczywiście widać, ale jakoś nie zdarzyło mi się aby przeciwnik, którego widzę mnie zdążył skrzywdzić. Wiesz, to zamiłowanie do ubijaczy gleby.

- Widziałem kiedyś skalę NIJ. Policyjne są chyba do IIIA. Nie mów proszę o starych dziejach, bo wyobrażę sobie Wasz romans a tego moja psychika nie zniesie. Chociaż macie wspólne cechy. - powiedziałeś unosząc dłoń do miejsca, w którym Rosjanka miała bliznę od której otrzymała swój pseudonim.

- Mamy. Nie tylko oszpecenie. A o romans się nie martw. Coś takiego nie zobaczyłoby światła dziennego.

- Skłonności socjopatyczne? Znaczy robicie to tylko przy zgaszonym świetle? - nie byłbyś sobą nie rzucając czymś podobnym. Mały uśmiechnął się paskudnie. Również paskudnie jak Fry Face, gdy miała dobry humor.

- Przejdziemy do rzeczy? - zapytał.

- Pewnie. Już jestem poważny. Nie pytam czy używacie torby. Sugerujesz, że coś mi grozi ze strony mrożonek? Jakiś uśpiony seryjny zabójca?

- A więc już wiesz? Nie tylko to. Misja będzie ciężka. Mam nadzieję, że Luneta okaże się na tyle pomocny, że nikt nie zginie.

- Czekaj. Chwila. Mam podejrzenia i również nie chcę by ktoś zginął. Może omówmy szerzej temat skłonności socjopatycznych naszego znajomego?

- Którego? Nawet ja nie mam informacji na tyle pewnych aby powiedzieć kto to jest. Może to być każdy z nich.

- Cieszę się, że nie powiedziałeś nas. Mimo to masz jakieś podejrzenia, odpowiadam za tych ludzi i mogą mi pomóc uratować ich. Nawet jakieś poszlaki, może nasze informacje na tyle się uzupełniają, że się upewnimy.

- Ja ich aż tak nie znam. Jako jedynego wykluczyłbym Indianina. A na resztę mam teczki. Ciekawe czemu tej jego nie ma. No i każda z nich jest niepełna. Jedna ma mocne braki. - powiedział wstając i sięgając do drugiej z szaf Mały.

- Cruz i Jules. Alex jest zbyt zszokowana, słaba psychicznie. Mechaników nie znam a Bryan... W sumie też pasuje. Robił w służbach.

- Mam. Ta niemal pusta teczka to Cruza. Dziwne co? U niego bym się spodziewał dziesiątek stron a mamy zaledwie parę kartek. Reszta ma jakieś braki, ale raczej większość jest. - powiedział Mały kładąc na stół sześć teczek. Widziałeś wyraźnie jak trzy kolejne odkłada na półkę.

- Nan i Bob. Trzecia to ja albo Rusek.

- Cruz... Gdzie stacjonowała jego jednostka. Tutaj? - powiedziałeś sięgając po teczkę Jules.

- Nie. Dużo mamy luk, ale najwięcej jest o elitarnych oddziałach saperskich w Waszyngtonie. - odparł Mały gasząc fajkę w popielniczce wyciągniętej z szafy. Położył ją na blacie. Wziąłeś dwa szybkie buchy gasząc też swoją.

- Dupa. Mój plan wziął w łeb. Chociaż może... Przyjaźnisz się ponoć z prezydentem USA, nie ma przypadkiem miejscowych akt wywiadu i kontrwywiadu wojskowego? Cruza chyba nie wyciągnęliście z Waszyngtonu. Był to rejon NJ?

- Komora była w tej samej bazie co reszty. Zdziwiłem się dlaczego tam trafił, ale jak mówię mamy w aktach dużo luk. Mogę załatwić papiery wywiadu, ale to pewnie dopiero po powrocie i nie wiem czy będą przydatne.

- Za późno. Jeśli był tu oddelegowany powinno coś być, chociaż jego nazwisko. Ale zanim przekopiemy się przez to wszystko może być za późno. Z kim Cruz ma najlepszy kontakt?

- Wydaje mi się, że z Nancy. W końcu razem wykładają. Ja jestem ostatnio zabiegany. Uderzeniowi kupili ode mnie dużo broni i amunicji. Do tego wysłali swoich do okolicznych miast po informacje. Ktoś ostatnio wybił niemal cały mobilny posterunek i wiesz co... omijając wcześniejsze dwa. To mi się przestaje podobać. - powiedział zastanawiając się nad czymś McCain.

- Kanały... Metro... To takiemu laikowi jak mi przychodzi do głowy. Albo ktoś w środku. Ludzie czy mutki? Na uniwerek pewnie broni nie wniosę ale chociaż jego plany dałoby radę załatwić?

- Plany? Za mało mamy czasu. Mogę załatwić człowieka na jutro rano, który tam wykłada od lat. Zna go jak własną kieszeń. Kanałami, metrem ani nawet ruinami nie mogli wejść. Wszystko obstawione. Po waszej misji macie parę dni odpoczynku. Powiem Ruskowi aby Szakal się tym zajął. Może ustali więcej niż kryminalni Collinsa i reszta. Słyszałem o nim wiele dobrego.

- Ponoć mniej pojebany od Zadymy, ale o to nietrudno. Zaraz do tego wrócimy. Załatw, przyda mi się. Kurwa nie jestem agentem ani gliniarzem... Jak ci żołnierze zginęli? Kule, szpony, noże? Czemu nikt nie przybył na pomoc?

- Czterech zabiły kule. Trupy na miejscu. Jeden miał ranę w brzuchu od noża i zmarł w trakcie operacji. Najlepsze, że ludzie pojawili tam się zaraz po strzałach, ale poza dwoma ludźmi którzy przeżyli nie było nic. Łuski od pocisków kalibru 7,62 i 5,56. Broń nie była tłumiona a psy wariują. Dlatego pomyślałem o tym Indiańcu.

- Natowskie czy od kałacha? Co mówią Ci co przeżyli? Ktoś pchnął ich kumpla, musieli go widzieć.

- Utrzymywali wersję, że było tam paru zamaskowanych typów. Po opisie strojów wskazałbym na jakiś rebeliantów, ale to by było za łatwe. Nie możliwe. Nie wyminęliby straży.

- Spytaj Valentiny albo Szybkiego jak jeszcze są w mieście. Jak byli zamaskowani? Wszyscy tak samo? Jakim cudem podeszli na tyle blisko by kogoś zadźgać. A właściwie nie zadźgać, uderzyli w brzuch a nie w szyję czy jak tam szybko się nożem zabija. Chcieli by umierał wolno.

- Ludzie mówili, że pojawili się od razu bardzo blisko. Nie wyszli z ruin a jednak skrócili jakoś dystans. Nie wiem jak to możliwe gdyż nikt nic wcześniej nie widział. Dwa wcześniejsze posterunki. Każdy kominiarka, rękawiczki, wojskowe buty. Ślady się urywają nieopodal miejsca, gdzie nas doprowadził jeden z tych co przeżyli.

- Ale ubrani w łachy? Z bronią automatyczną, doskonale się skradający i strzelający łachmaniarze z butami wojskowymi. Wiesz, że ludzie bardzo niechętnie zmieniają obuwie i broń? Przyzwyczają się do nich. Najemnicy lub Poterunek tak na moje oko. No, ale dobra wróćmy do misji.

- Tamci co o tym mówili zostali poddani badaniu wariografem ludzi Collinsa. Wydaje mi się, że mówili prawdę. Tamci pewnie najemnicy. Sprawa wygląda tak, że jutro jedziemy do Baltimore do informatora. Prosto stamtąd do magazynu. Mamy informacje, że jest tam od groma amunicji, XM 307 oraz przeciwnik do załatwienia. Odłam jednego z okolicznych gangów. Co do waszej misji to sprawa wygląda nieco inaczej. Wyjedziecie z Yorku. Wspomoże was Szakal. Droga przez ruiny wyprowadzi was z miasta. Drogę zna Luneta. Potem dotrzecie do starej drogi międzystanowej nr 95. Wszędzie wokół pustynia aż zaczną się wraki i inne badziewia. Na wschód od drogi ukaże wam się wzgórze. Jakieś 700 metrów od niej. Poza tym macie po obu stronach wraki. Cel to przedwojenny Oshkosh M-ATV. Odporny na miny. W środku macie czterech ludzi w tym kierowcę. Przewożą potrzebny nam sprzęt i pewną kobietę. To ona jest priorytetowym celem. Sprzęt to sprawa drugorzędna. Dokładny rysopis kobiety, plany auta oraz mapę dostaniesz jutro rano. Przed moim wyjazdem. A teraz pytaj. - powiedział Mike patrząc na twój prochowiec pod którym skryłeś mundur.

- Kto za nimi stoi i kim jest ta kobieta?

- Najemnicy jednej z rodzin mafijnych z Vegas. Kobieta to Lara Quinlos. Specjalista od konstrukcji głowic. Trzeba ją przejąć i otoczyć konkretną opieką. Wiedza, którą posiada mogłaby z tego co mamy zrobić jeszcze mniej. Nie chce aby mafie straszyły nas planami atomówek.

- Nieźle się powodzi dla mafiozów. Jak skończę niańczyć chyba się u nich zaciągnę. O opiekę się nie martw, osobiście się nią zaopiekuje. Potrzebuje kasy na ciuchy dla moich podopiecznych i sprzętu.

- Dobra. - Mały wstał i podszedł do szafy wyciągając jedną z paru ułożonych metalowych skrzynek. - Ile kasy? Jaki sprzęt?

- 1400. Po 200 na głowę. Sprzęt niech sami wybiorą. Pewnie mają te chytre opony których nie idzie przestrzelić więc przydałyby się granaty 40 mm. Z trzy. Do tego jakiś RKM na nasze auto.

- Dobra. Masz tu 1500. - powiedział po otworzeniu skrzynki i wyciągnięciu z niej paru wieżyczek z bilonem. Resztę przysunął do Ciebie. - Granaty załatwię do rana a KM to... hmm... BAR wystarczy? - zapytał powoli otwierając metalowe wrota.

- Pewnie. I jeszcze naboje dla mnie. Dwa magazynki do Berrety 92 i z trzy do M4. Mam już plan jak to zrobić. Mogę pożyczyć akta?

- Akta do jutra rana mają wrócić. Magów nie mam obecnie ani do Berretki ani czarnucha. Rano wyślę po nie Ruska. Będą wraz z kamizelką. To wszystko? - powiedział otwierając drzwi i zapalając w środku światło. W sumie jak stanął w wejściu gówno widziałeś. Spore pomieszczenie na wykrój korytarza, od groma półek a na nich broń, amunicja, granaty, pancerze i maski gazowe.

- Tak. Dzięki. Po sprzęt każę się kierować do Lunety. Już wychodzę nie musisz się tak fatygować. A. Daj mi też jutro trasę pojazdu, o której godzinie, gdzie mają być. Powodzenia jutro.

- Jasna sprawa. - powiedział wchodząc do środka na krok, sięgając na jedną z półek wypełniających pomieszczenie od stóp do głów i wracając z karabinem. - Masz. Wyczyszczony BAR. Amunicja jutro. I pamiętaj... uwolnijcie ją za wszelką cenę. - widziałeś ten błysk fanatyzmu w oczach Mike’a.

- Za wszelką cenę to mrożonki przeżyją. Uwolnienie kobiety będzie zaraz po tym. Nie przeszkadzam już. - powiedziałeś odbierając karabin i patrząc w oczy wielkoludowi.


Alexandra Cobin

Byłaś cholernie zmęczona! Trening, droga w te i z powrotem i czujność, która chyba męczyła najbardziej. Twój zmarnowany uśmiech pojawił się zaraz po tym jak podaliście hasło i weszliście do środka. Morgan od razu udał się w własną stronę, podobnie jak Nancy oraz Bryan. Wróciłaś do siebie widząc na stole jeszcze ciepłą tacę z kompotem z suszonych śliwek, sałatkę oraz jakieś suchary. Co ty jesteś królik, że masz wpierdalać zieleninę?! Lekko zniesmaczona usiadłaś na łóżku aby chwilę odsapnąć. Twoje wszystkie rzeczy dostrzegłaś na półce niedaleko.

Przez moment wróciłaś do tego co było. Przypomniała Ci się rada Morgana, który co jak co, ale na ciecia nie wyglądał. Robota u Małego, poznanie świata i reguł nim teraz rządzących a potem wybranie się na poszukiwanie swoich... Ale kogo miałaś szukać? Brata Williama? Rodziców? Przyjaciela nazywanego Mózgiem, z którym razem studiowaliście w Stanford? A może doktora Stephena Hendrego? Tego ułożonego, eleganckiego, starszego gościa do którego kiedyś... stare dzieje. Zdałaś sobie sprawę, że wspomnienia powoli zaczynają wracać. Nie tylko te ważne, ale i błahe jak zapach wody kolońskiej ulubionego wykładowcy. Mogłabyś tak rozmyślać i czekać aż żarcie i kompot wystygną jeszcze bardziej. Wstałaś i wtedy Cię wmurowało. Gregory... stał w drzwiach blady jak ściana.


Bryan Nez Navajo

Ty również byłeś zmęczony. Jedyne co Cię po tej wyprawie pocieszało to to, że ludzie - mimo tego co się stało ze światem - nie zmienili się tak bardzo. Wszystko inne szlag trafił... Miasta to cienie dawnych metropolii, ruiny - ciche i mroczne - jakby czekały aż grupa szczurów wyda na samotnego śmiałka wyrok, a reszta... Aż tobą drgnęło jak pomyślałeś co może być za niewidzialną bańką Nowego Yorku. Tylko ludzie pozostali niezmienieni. Te same emocje, cele i pragnienia nadal miotały nimi niczym gniazdem szerszeni w wietrzą noc. Zastanawiało Cię co się stało z twoją wioską i ludźmi ją zamieszkującymi. Czy ktoś ocalał? Czy duchy przodków, o których mówiła Nancy pomogły swym dzieciom? Najbliższym, najwierniejszym potomkom? Wierciło to twój umysł z każdą chwilą bardziej i bardziej...
 
Lechu jest offline  
Stary 09-02-2012, 13:40   #38
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Julianne Pullman

Zaraz po opuszczeniu baru wraz z Robertem udaliście się w kierunku posterunku. Minęliście go po krótkim spacerze idąc dalej. Czujność na mieście osiągnęła chyba zenit gdyż co jakieś sto metrów stało paru zbrojnych wspartych przez ciężki sprzęt zamontowany na dachu terenowego auta. Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie Cię tu zaskoczyć, gdy weszliście na teren "Podróżnika Fineasa" - jak twierdziła tabliczka nad bramą wejściową na jedną z posesji na uboczu.

Za bramą przywitało was czterech uprzejmych jegomości pod bronią długą. Podwórze było spore. Znajdował tam się olbrzymi hangar, dwa spore domy oraz betonowy kwadrat, na którym stał helikopter. Od razu poznałaś model. Był to sławny swoimi czasy Bell AH-1 Cobra. Straszył olbrzymim arsenałem cały czas zamontowanym na pokładzie pojazdu. Rakiety powietrze-ziemia, karabiny wielolufowe i inne groźne podzespoły dziwiły, że coś takiego jest używane do zwiedzania terenów powietrznych NY.

- Witam państwa. - rzucił spasły przewoźnik do waszej dwójki kierując się od strony jednego z domostw. - Miło mi was poznać. Jestem Fineas i z chęcią pokażę wam nasze wspaniałe miasto z lotu ptaka. - dodał zacierając ręce.

Jak widziałaś ile Luneta daje mu bilonu już chciałaś się oddalić, ale on zatrzymał Cię na miejscu ciepłym uśmiechem. Może naprawdę nie miał co robić w pieniędzmi? Tak czy inaczej po chwili siedzieliście przypięci pasami w pięknej Cobrze, która na tylnej płetwie miała wielki czarny napis MARINES.


Z góry miasto wyglądało na fortecę. Widziałaś otaczające je mury i ludzi ciasno rozlokowanych na stanowiskach strzelniczych. Fineas nieco wam opowiadał wspominając też, że jest w posiadaniu drugiego helikoptera - Apacha, który często służy w akcjach sił uderzeniowych Yorku. To ostatnie powiedział z uniesioną dumnie głową. Mimo iż centrum przyciągało niemal dawnym przepychem i poczuciem bezpieczeństwa to ruiny... wyglądały jak afrykańska wioska w epicentrum epidemii. Ludzie wydawali się tacy mali i bezbronni. Tacy chory i biedni. Niczym z takich klasyków Resident Evil czy Silnet Hill. Tylko, że to była prawda. Nie mogłaś wyłączyć telewizora, pokiwać przecząco głową i zabrać się za ciepły kapuśniak.

Luneta milczał jednak bacznie Cię obserwując. Raz jedynie się odezwał pokazując Ci z lotu dom przyjaciela, jego żony Elisabeth i ich pociech. A teraz go nie ma. Ta podróż pozwoliła Ci zdobyć informacje, które wydawały Ci się niezbędne. Wiesz gdzie jest ogród botaniczny, gdzie centra handlowe, gdzie można iść się zabawić a gdzie studiują studenci. Uniwerek wyglądał naprawdę dobrze, ale znajdujące się nieopodal puste i suche koryto rzeki Hudson przypominało o tym co się stało. W końcu wylądowaliście. Minęła dobra chwila zanim z Lunetą znaleźliście na posterunku Bishopa, który zgodził się was podwieźć. Mimo iż jechaliście po okropnych wybojach, autem z wypełnionymi oponami i twardym zawieszeniem ty niemal zasypiałaś ze zmęczenia. Chętnie byś się położyła spać...


Adam Kowalski

Biegłeś. Wrota na pilot uniosły się z cichym tchnieniem oporu. Wpadłeś do garażu niczym burza pakując do auta wasze rzeczy oraz niezbędne plany auta. Silnik zaryczał pięknie, chronione siatką reflektory oświetliły dokładnie garaż, powoli wyjechałeś zauważając, że pedały są bardzo - jak na tak ciężkie auto - czułe. Zamknąłeś garaż i po chwili byłeś już przy grupie. Nieopodal was krążył wielki jaszczur rozglądając się bacznie czy nic aby się nie zbliża.


Adam Kowalski, Gregory Martin

Adam bardzo szybko uwinął się z samochodem. Ten na zewnątrz prezentował się jeszcze lepiej. Jako, że nie mieliście noszy wnieśliście kobietę jak tylko ostrożnie się dało. Potem wnieśliście do środka jednego z napastników, którego bandaż na nodze przesiąkł już krwią. Jego puls był słaby, ale nadal wyczuwalny. Rusek zajął się nim wcale nie kryjąc się ze swoją brutalnością w trakcie opatrywania rany. Adam tymczasem zajął się kobietą. Ta wydawała się już powoli uspokajać. Nie minęło parę minut, gdy przez otwarte tylne wrota zauważyliście zbliżającego się Indianina. Szakal zawołał jaszczura i po chwili wskoczył na siodło na jego grzbiecie. Nigdzie nie widzieliście pająka. W zimnych, niebieskich oczach Indianina mogliście wyczytać co miało miejsce. Nie musiał nic mówić...


- Następnym razem wspomnij jak wyślesz mnie za kimś uzbrojonym w broń palną. - powiedział rzucając na ziemię jakiś dziwnie wyglądający samopał.

- To? Broń palna? On prędzej sobie coś tym by zrobił... - odparł Rusek.

- Nic się nie zmieniłeś Siergiej. - rzekł Szakal. - A teraz jedźcie. Odwiozę was kawałek a potem znikam. Spotkamy się za parę dni przy wyjściu z miasta. Miło było was poznać, Panowie.

Zamknęliście wóz i ruszyliście. Adam prowadził a Gregory siedział obok. Widocznie elektroniczny tuning podziałał gdyż auto było nad wyraz zwrotne i mimo tego całego obciążenia osiągało dobrą prędkość. Minusami były jednak hamulce i manipulator, który powiększał martwe pole kierowcy i zmniejszał widoczność. Kostuch szybko zauważył, że hamulce nie dają rady. Za długo zatrzymują auto i zbyt głośno protestują zanim to się stanie. Trzeba było coś z tym zrobić. Gregory chcąc sprawdzić maszynkę dokładnie otworzył szyb na dachu i sprawdził wieżyczkę. Ta była bardzo dobrze obudowana chroniąc praktycznie całość wychylonego ciała rusznikarza.

Zadyma dyktował wam drogę. Po jakimś czasie natrafiliście na pierwszy z mobilnych posterunków. Żołnierze darli ryje na długo przed tym jak się zbliżyliście. Widzieliście łącznie siedem osób. Każdy pod bronią długą. Poza tym pancerny MRAP oraz oparta o niego wyrzutnia rakiet M1A1 nazywana popularnie Bazooką.


Widać, że atmosfera była napięta i nawet, gdy powiedzieliście, że macie ranną kobietę każdy z was został obszukany i dokładnie sprawdzony. Auto również. Rusek jednak w końcu się wkurwił i nie dość, że zaczął się zasłaniać jakimiś papierami to omal nie jebnął dowódcy zatrzymującej was grupy. Widać, że to coś dało gdyż nie tylko Ci was szybciej puścili, ale też następne posterunki kazały wam jechać nie zatrzymując was już więcej.

Dojechaliście do centrum. Piękna, równa ulica, sklepy, biurowce, jakaś księgarnia, bary, sklep z bronią, posterunek... i od groma żołnierzy i mundurowych z odznakami NYPD. W sumie nawet nie musieliście wysiadać, gdy grupa funkcjonariuszy przejęła od was rannych. Zapewnili was, że zostaną objęci dobrą opieką. Rusek mówił nie wspominając ani słowem o Szakalu ani jego bestiach. W końcu uznaliście, że trzeba coś zrobić z wozem i jego hamulcami. Wasiliew zabrał was do warsztatu niejakiego Thomsona. Adam od razu poznał fachową rękę. Wielki hangar pełen części, różnego rodzaju olejów i paliw sprawił, że Kostuch poczuł się jak w domu. Opowiedzieliście o co chodzi a wysoki murzyn jedynie pokiwał głową pokazując na blaszany blat na którym leżały dwie pary wielkich, solidnych hamulców lotniczych.

- Jak to nie zatrzyma waszej bestii na czas to nic tego nie zrobi...
 
Lechu jest offline  
Stary 15-02-2012, 14:07   #39
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Łóżko zaskrzypiało pod ciężarem Bryana. Ten nie zwrócił jednak na to uwagi. Siedział pogrążony w myślach. Pokój był surowo umeblowany. Krzesło przy wejściu, łóżko na końcu, okno i nie za duża komoda. Najniższa szuflada osunęła się z prowadnicy i wyglądała jak opadnięta warga starca niezbyt zadowolonego z życia. Całość uroku dopinała pojedyncza żarówka wisząca na kablu na środku pomieszczenia. Dobrze, że chociaż do ściany przymocowany był wieszaczek na płaszcza. Albo, jak w tym przypadku, ponczo.

Zbliżał się wieczór i po korytarzach szwendali się ludzie mający zapewne tysiące spraw do załatwienia. Było kilku strażników. Nie za wielu jednak. Jakby powiedział Rick Sulivan z jego czasów, tak w sam raz.

Chciał się położyć, ale łóżko zdawało się pochłaniać jego ciało. Zerwał się i szarpnął za pościel. Ułożył ją ponownie na drewnianej podłodze. A może była drewnopodobna? Chwilę później spał niespokojnym snem. W tym czasie świat toczył się powoli nie zwracając na nikogo uwagi. Czy dla świata, dla ziemi, sytuacja była równie dokuczliwa jak dla ludzi, którzy wedle wierzeń katolickich mieli czynić ziemie poddaną. Wychodzi na to, że ten dogmat ich wiary rozprysł jak przegrzana żarówka. Za to z całą pewnością inny był na czasie. Można było kiedyś przeczytać w Apokalipsie Św. Jana.

Bryan nie spał długo. Odkąd go odmrozili nie mógł przespać całych ośmiu godzin. Rzadko spał po wyżej czterech. Syndrom Krio. Albo coś w tym rodzaju. Puki co nic się nie zmieniło w tej materii. Spał krótko i niespokojnie. Po obudzeniu nie pamiętał snów, ale pamiętał, że coś mu się śniło. Nie były to raczej przyjemne sprawy skoro w kącikach oczu wysychały jeszcze nie ostygnięte łzy. Usiadłszy na podłodze w pozycji tureckiej pokręcił kilka razy głową i zrobił ogólny, szybki i potrzebny masaż karku. Kark bolał jakby spał z przekrzywioną głową.

Siedział chwilę nie ruszając się i głęboko oddychając. Przespał kolację, więc trzeba było się udać do jadalni, zobaczyć czy czegoś tam nie ma. Ubrał się i wyszedł. W jadalni dostał trochę niezjedzonych końcówek potraw serwowanych na wieczór. Całe szczęście, że jeszcze zastał tam obsługę. Nie pierwszy raz by pościł, ale nie miał w tej chwili na to ochoty. W końcu ostatnim co jadł to był gofr. Po posiłku postał chwilę w oknie w jadalni przyglądając się miastu. Jak dobrze pamiętał, to było wyjście na dach. Uznał to za dobry pomysł i ruszył na najwyższe piętro.

Po drodze mijał kilku ludzi, kilka pomieszczeń, lecz mało co przykuwało jego uwagę. Myślami wrócił do mapy, którą dostał od Małego Mike'a. I to był chyba właśnie ten moment, kiedy postanowił, że jak tylko spłaci dług wdzięczności wobec Mike'a, uda się do Hagemoni. Tam gdzie, kiedyś żył lud Navajo. To były niegościnne tereny już wtedy. Może nic się tam nie zmieniło, a jego ludzie są bezpieczni otoczeni pustkowiami dla nikogo niepotrzebnymi. Może.

Wyjście na dach było zaraz koło laboratorium Nancy. Po drugiej stronie były duże dwuskrzydłowe drzwi z przyklejoną ulotką. Archiwum świadczył napis. Bryana nie to jednak interesowało. Szedł w stronę wejścia. Przy wyjściu na dach stał jeden ze strażników. Na widok, Bryana stanął w przejściu i orzekł, że bez zgody Mike'a nikogo nie przepuści.
- Czemu nie można wejść na dach?
- Jest tam lądowisko. W tej chwili jest puste, ale takie pozostać na wypadek potrzeby.
- Myślałem, że sobie popatrzę na miasto. - rzucił na odchodne Bryan.
- Spoko. Rozumiem, ale nie ma takiej możliwości. - rzucił typ tak, aby Nez usłyszał. I usłyszał. Machnął mu ręką, że rozumie i akceptuje.

Bryan poszedł do pokoju, by przy blasku zbliżającej się burzy, wytłuścić kawałkiem zwierzęcego tłuszczu cięciwę swojego łuku.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 16-02-2012, 17:46   #40
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dialog wspólny z Aeshadivem

Jej świat nie istniał.

Nie było niczego z tego, co pamiętała. Mózg, oszołomiony nową rzeczywistością, ciągle bronił sie przed przyjęciem nowego stanu rzeczy, ale powoli przegrywał w starciu z faktami. Jej rodzina, znajomi albo nie żyli, albo byli staruszkami, którzy pewnie o niej nie pamiętają. W kawiarni próbowali jej wciskać kit, tłumacząc, ze mogli przeżyć w bunkrach i podobne bzdety… Alex nie była małą dziewczynką. A z rachunku prawdopodobieństwa była na prawdę dobra. Popatrzyła na jedzenie na stoliku, ale nie czuła głodu.

Ktoś stanął w drzwiach, Alex niemrawo spojrzenie z kompotu na faceta. Wygladał nieszczególnie. Szukała przez moment jego imienia w pamięci, bezskutecznie. Pamiętała go jednak, razem przecież ich tu odmrażano.. chyba.

- Hej - powiedziała - jak przechadzka?
- Ah... nie przypominaj mi - Greg stał oparty o ścianę. Dyszał ciężko mimo tego, że od jakiegoś już czasu nie miał ani kontaktu z gigantycznymi zwierzakami, ani żaden egzotyczny nóż nie wbijał mu się w gardło.
- Nie wiedziałem, że można być bardziej popieprzonym niż dawniej... ale widać, że obecnie nie hoduje się kotków, piesków, ani chomików, a gigantyczne pająki służące za konie... - marudził. Po prostu ględził.
- Jeździłeś na pająku? - Alex popatrzyła na mężczyznę powątpiewająco. Cholera, kolejny ją wkręca... chociaż ta bladość.. - Byliście w jakiejś knajpie, tak? - dopytała - Coś piłeś?
- Nic nie piłem. Powalił mnie pająk wielkości samochodu, biegał wokoło mnie jaszczur długości paru metrów, a tu się okazuje, ze to są wierzchowce jakiegoś... tak to oni się nazywali. No... z dredami... no mniejsza. Paranoja po prostu. O mało zawału dziś nie dostałem. - mówił nieskładnie, to trzeba było przeżyć. Wszystko było jak na filmie w kinie 3D. Jakby oglądał Shelobę z Władcy Pierścieni na żywo... Dla niego to było za dużo jak na paręnaście godzin po obudzeniu. Jego nerwy słabły.
- Sporo wrażeń jak na jeden dzień - westchnęła dziewczyna - ja tylko ćwiczyłam aikido i dowiedziałam się o targach niewolników.- Wyciągnęła rękę - Jestem Alex. I mogę ci, w ramach odprężenia, zaproponować kompot albo sałatę - uśmiechnęła się
- Greg, miło mi - rusznikarz podał kobiecie rękę i delikatnie ją uścisnął.
- Jest tu coś do jedzenia? - żołądek Martina odezwał się w końcu. Póki co adrenalina i strach robiły swoje. Gdy opadły Greg wrócił na ziemię i ponownie zaczął odczuwać wszystkie mniej lub bardziej miłe rzeczy.
- Jak widzisz - sałata i kompot. Bardzo.. ekologicznie.
- Ta... jak zwykle, najpierw musi się coś stać, żeby ludzie zaczęli myśleć nad jakąkolwiek poprawą. - powiedział z westchnieniem.
- W sensie? Mówisz o tym żarciu? - nie zrozumiała Alex.
- W sumie to tak. Widzisz. Świat umarł... dawniej ta “ekologiczna żywność” była olewana, bo po co to komu? Wystarczyło parenaście lat i już... po wszystkim. Żyjemy w ruinach, nie na naszej planecie z 2020 roku.
-Niby wiem, ale ciągłe to do mnie nie dociera. Nie ogarniam tej rzeczywistości - powiedziała Alex i rozejrzała się po pomieszczeniu - Te sale są koedukacyjne? Miałam nadzieję, że będę mieszkać z Jules... nie żebym coś miała przeciwko tobie - dodała szybko.- Jestem padnięta, potrzebuje się przespać.
- Rozumiem, rozumiem - odparł w końcu się uśmiechając. - Nie mam pojęcia co gdzie tu jest. Choćbyś mi powiedziała przez paroma sekundami gdzie jesteśmy, pewnie i tak odpowiedziałbym tak samo. Podobni jak Ty, nie ogarniam co się wokolo nas dzieje, znajduje...
- Dzięki Greg, miałam wrażenie, że tylko ja mam to poczucie nierealizmu i że jakaś dziwna z tym jestem... Prześpię się, ledwo stoję...- Podeszła do swojej leżanki, ściągnęła buty i położyła się.- Potem pogadamy, możesz zjeść moja sałatę - mruknęła jeszcze do mężczyzny zamykając oczy.

Przytłaczające zmęczenie ogarniało jej ciało. Gdyby się nad tym zastanawia, zrozumiałaby , ze nie jest to czysto fizyczne odczucie, a raczej psychiczne. Rodzaj zobojętnienia, bierności, z którego jedynym wyjściem wydawał się być sen. Sen, który obiecywał wytchnienie i zapomnienie. I Alex skorzystała z tej złudnej obietnicy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172