-Skrywiac! Bujstria!- krzyknął do kapłanki, kiedy dwa pociski przeszyły oprawcę, który trzymał ją w śmiertelnie niebezpiecznym uścisku. Człek był zdesperowany i to mogło źle się skończyć już na samym początku ich misji, na szczęście strzelecka część kompanii wykazała się nie lada skutecznością i celnym okiem.
Wołodia omiótł wzrokiem pole bitwy. Było już kilka trupów a powóz, którym bandyci chcieli uprowadzić kapłankę odjeżdżał pewnie próbując uciec. Kozak lubił brawurę, jednak wiedział, że to nie sytuacja, w której mógł się popisywać. Nawet najmniejszy jego błąd mógł go kosztować zdrowie, a co gorsza mógł kosztować zdrowie kobieciny, którą mieli chronić.
Kozak dyszał ciężko. Dawno nie walczył, a z kilkoma przeciwnikami naraz zdarzyło mu się ledwie kilka razy. Przyjął postawę obronną. Nie chciał zabijać, ani przelewać krwi. Mieli bronić kobiety, za ochronę im płacono nie za rzeź.
-Rzucjic brjoń i na kolana, albo pozdychacie jak wasze psubraty!- krzyknął z całych sił. Tamci wiedzieli, że nie uciekną, gdyż ich woźnica dał nogę razem z powozem. Widzieli, że kilku członków ich trupy, było rannych a ochrona kapłanki jeszcze się nie wykruszyła. Ich morale było kruche niczym zbutwiała deska w rękach ogra.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |