Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2012, 22:22   #54
Eleywan
 
Eleywan's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znany
Ale najtrudniejsze było przed nimi. Wraz z Galienne namalował Krąg Przywołania. Barutz wypełnił go runami ochronnymi, po czym sam na sobie postawił kilka. Dokładnie to na barkach i głowie. Błekitna kulka energi zwęglała ciało i włosy, przywołując grymas bólu na twarzy nekromanty oraz nieprzyjemny zapach. Ale to znacznie zwiększało szanse, że się powiedzie. Potem wymieszał maść. Zarówno z własnych komponentów, oraz tych stworzonych przez anioła.

Nekromanta głeboko wetchną siedząc w jednym z kręgów runicznej ósemki. Oczy miał szeroko otwarta, a oddech szybki.
- Gotowa?
- Pytasz trzeci raz. Jeśli chcesz zrezygnować, to masz moje błogosławieństwo.
- Nie. Pamiętaj aby...
- Tak. Wiem. - nie dała dokończyć, Galienne
W razie gdyby widmo gniewu przejęło nad nim kontrolę miała przerwać krąg poboku. Uwolniło by to manę Sava, wzięta z miecza, w postaci ognistego uderzenia które by go raniło tak poważnie, że nie byłby w stanie nikomu zaszkodzić. Potem mogliby coś kombinować z Aniołem, jak go uwolnić z Szału.
- Zaczynajmy
- Jak chcesz. Trzymaj się.
Galienne uzupełniła szereg runiczny i zaczęło się. Półmrok się zagęścił. Cała trójka wyczuwała, że duch się zbliża. Nagle, z mroku wynużyła się elfia sylwetka. Kobieta. Z zarysem miecza w dłoni. Wyglądała strasznie. Maska szału wyrysowana na jej twarzy nadawała jej wygląd...
-Banshee... Barutz... - stęknęła Galienne pomiędzy wściekłością a przerażeniem - Ty na prawdę jesteś szalony...
- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony Anioł
- Ten dureń miał przyzwać ducha gniewu, a przyzwał nienawiść
- Wiedźmy są uważane jeszcze za gniew - zaprzeczył nekromanta, ale nie było w tym pewności siebie, za to dało się wyczuć strach
- Głupcze! Wiedźmy są na granicy!
- Wiedźmy?
- Tak nazywamy kobiety, doprowadzone do takiej nienawiści, że by jej dokonać nauczyły się walczyć. Przekuły ją w umiejętności, ale nim dokonały zemsty zostały zabite i ta wściekłość z nienawiścią pozostały w nich.
- Hej. Nie po to sobie paliłem włosy i głowę by radzić sobie samemu. To mi bardzo pomoże.
- Barru... odpuść. Odeślij ją
- Galienne. Jestem pewny tego co chcę zrobić. Przecież w kręgu robi się gorsze rzeczy tylko dla mocy, nie? Właśnie. Zaczynajmy.
Nekromanta znowu usiadł i rozpoczął medytację. Przez kolejne pięć minut powoli wychodził z własnego ciała. Normalni ludzie by nie zobaczyli ducha nekromanty, ale Galienne była wyszkolona pod tym względem, a anioł... zdecydowanie nie był “zwykłym człowiekiem”. Barutz był nagi. Zdziebko fioletowy, a na jego ciele astralnym lśniły runy ochronne. Widmo, dotąd zdezorientowane, znalazło cel. Chciało uderzyć w nekromantę, ale krąg ją powstrzymał.
- Spokój! - warkną Barutz zarówno ciałem jak i duchem, a ten niematerialny, aczkolwiek wyraźnie słyszany głos, odbił się wielokrotnym echem. Widmo zawahało się, ale zaraz ryknęło i znów uderzyło, Nekromanta westchnął
- To do dzieła.
Jego duch wziął głeboki wdech i dmuchnął, zamazując ścianę dzielącą dwie pętle ósemki. Wiedźma natychmiast zaatakowała. Zwarli się w zapaśniczym uścisku, siłując kto zyska przewagę. Mimo, że był niemal o głowę wyższy wcale nie wyglądało jakby wygrywał.
- Możemy mu jakoś pomóc?
- Nie. - pokręciła głową - Teraz jest zdany na siebie. Jeśli krąg jest dość dobry, a co wcale nie jest pewne, to na pewnie wygra. Jeśli nie... wciąż będzie miał szanse.
Walka trwała całkiem sporo. Barutz, raz po raz, wyłamywał widmu stawy, łamał kończyny, czy wydłubywał oczy, bądź oślepiał zaklęciem światła, które chyba było jedynym którego mógł używać. Zaraz potem wracało ono do siebie, ale wyglądało to tak jakby samo, nie do końca, zdawało sobie sprawę, że wszystko z nim w porządku. Jego natomiast chroniły runy i ostrze wiedźmy nie raniło głeboko.
- Wygrywa - stwierdził Azrael
- Nie. To łatwiejszy etap. Teraz łamie jego wolę walki. Zaraz będzie próbował je wchłonąć, jednocześnie izolując od własnej duszy. To właśnie ten kawałek będzie najagorszy.
Jak Galienne powiedziała tak się stało. Widmo się uspokajało. Jak dziecko widzące, że krzycząc nic nie osiągnie. Ostatecznie usiadło płacząc. Wyglądało jak dziewczynka. Barutz się wahał. Stał przed nią myśląc nad następnym ruchem
- Wciąż możesz się wycofać - przypomniała Galienne, ale nie zadziałało to tak jak chciała.
- Nie zamierzam.
Uklękł przy widmie. Wyciągnął do niej rękę. Próbowała przed nią uciec, ale krąg jej nie pozwolił. Chwycił ją za nadgarstek i, gwałtownie, przyciągnął do siebie, łapiąc w niedźwiedzi uścisk, jakby ją przytulał. Próbowała się wyrwać, ale był silniejszy. Z każdą chwilą jego uścisk się zawężął. Z każdą chwilą delikatny fiolet zabarwiał się krwawą czerwienią. Widmo było coraz mniejsze. Coraz chudsze aż w końcu zniknęło w duchu Barutza. Nagle został wciągnięty do swojego ciała. Jakby ktoś szarpnął linę.
- Wszystko w porządku? - zapytała nekromantka
- Jeszcze z nią walczę... - wyszeptał nie otwierając oczu
Ale nie wyglądało to dobrze. Pięści miał zaciśnięte, mimo że wiedział, że powinien tego unikać. Twarz napięła mu się w irytacji. Trząsł się. Po chwili zaczął warczeć, a potem kląć po cichu.
- Jest źle! - warknął wściekły
Galienne zagryzła wargę. Wiedziała, że nie może mu pomóc. Po kwadransie zmagań wreszcie wstał
- I jak? Wygrałeś?
- A czy wyglądam jakbym wygrał?! - krzyknął w oburzeniu, twarzy wykrzywiała mu złość - Niech to piekło pochłonie! Spieprzyłaś krąg! Nie ochronił mnie! Nie! Źleźleźleźle...- złapał się za głowę, mrucząc do siebie - Mogę to pokonać, mogę to pokonać, mogę to, matkojebne ścierwo, pokonać... - powtarzał jak mantrę kręcąc się w kółko. Po chwili się wyprostował. Twarz miał niebywale spokojną. Zupełnie to nie pasowało do wiecznie uśmiechniętego oblicza nekromanty
- Przepraszam. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. To ja spieprzyłem...
- Co jest? - zapytał przerażona Galienne
- Żadne z nas nie wygrało. Widmo było zbyt silne, bym je powstrzymał, ale twój krąg i moje runy powstrzymały je przed zdominowaniem mnie. Nie tak to miało wyglądać...
- Brawo idioto...
- Nie czepiaj się mnie! - niemal wrzasnął, po czym skrzywił się widząc, że dał się ponieść wściekłości - Wybacz. Nie jest tak źle. Po prostu zrobiłem się strasznie nerwowy.
- Co się stało z duchem widma?-Zapytał zaciekawiony anioł.
- Egzystuje, w uśpieniu, tuż obok mojej duszy. Częściowo się ze mną wymieszało. Jesteśmy teraz trochę jak bliźniaki syjamskie. Na życzenie mogę je obudzić i ukierunkować jego szał. Podczas przywoływania wyrwałem z niego kawał odpowiadający za nieistotne elementy, a zapchałem go umiejętnościami walki. Wściekłość, raczej, nie pozwoli mi rzucać zaklęć, właśnie w tym Gniew jest słabszy od Nienawiści. Trzeba będzie potem wypróbować.
-Może to okrutne co powiem, ale gdy przejmie nad tobą kontrolę całkowicie, możliwę, iż zmuszony zostanę do ostatecznego. Calibur tu nie pomoże bo wasze duszę się zlały...-Stwierdził smutno Archanioł
- Hej. Mam teraz moc. Będę drugim Bartuc’iem, a, na życzenie, wielkim wojownikiem. Transakcja wiązana. Zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa, pogarszać się nie będzie. Granice zostały już ustalone. Co innego, że nie wiem, czy to co widmo zagarnęło, nie wystarczy aby pozabwić mnie poczytalności, ale zdawałem sobie sprawę z tego. Galienne się o to bardzo postarała. Nauczę się żyć z tym gniewem zamkniętym we mnie. Tylko przygotuję dla was bliźniacze runy. Takie, że jedna na mnie, jedna dla was. W momencie ich uszkodzenia zostanę unieruchomiony. Póki nie poznam bliżej mojej relacji z widmem to konieczne, bo w skrajnym wypadku mogę się zwrócić przeciwko wam. Ale raczej tak się nie stanie.
- Jeśli takie Twoje, życzenie.-Wymusił uśmiech. - To co się stało, to się nie odstanie.-Rzucił spojrzenie Galienne, które miało znaczyć żeby dała spokój z ewentualnymi przyszłymi pretensjami.
- No! Moi drodzy! Jedynie ja coś straciłem, więc proszę bez żadnego biadolenia. Udało się. Efekt leży w granicach sukcesu, więc raczej należy to opić
- To się jeszcze okaże. - Galienne odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia.
- Ja jestem zadowolony.
- Przekonamy się podczas walki.- Rzekł z rezygnacją seraf.- Co powiesz na sparing by sprawdzić twoje umiejętności?-Zapytał.
- Jestem jak najbardziej za.
- Zacznij więc, dostosuje się do twoich zdolności. Nie było by sensu zakańczać tego jednym ciosem.-Anioł począł zrzucać z siebie ubrania od pasa w góre.
Barutz też zrzucił część ubrań i szybko postawił na sobie kilka roboczych run. Nie był typowym magiem. Zdecydowanie nie miał sylwetki wojownika, ale położyłby przeciętniaka na rękę.
- W razie czego obezwładnij mnie i pilnuj się. Nie wiem do czego będę zdolny gdy ją uwolnię. Powinienem zachowac kontrolę. Ba. Niemal na pewno zachowam, ale, jak się domyślasz, nie robiłem tego wcześniej.- Barutz wyciągnął rękę przywołując, w eksplozji ciemności, miecz Madawca. Wydał się Barutzowi ciężki, ale jeszcze nie uaktywnił run
- Pozwolisz, że nie stworzę magicznej poduszki, wokół ostrza. I tak nie należę do twojej ligi. - uśmiechnął się i przekierował magię do run zwiększających jego szybkość i siłę. W normalnej walce tego typu, by zmniejszył ich ilość na korzyść utwardzających skórę, ale Azrael nie będzie próbował go zabić, więc nie miało to sensu. Wzniósł miecz w górę, z niezwykłą łatwością.
- Nie rozumiem. Jak wojownicy sobie radzą z tym bez magii? - bardziej wymamrotał niż zapytał. - Gotowy?
-Cały czas.-Uśmiechnął się i wymamrotał inkantację Calibura. Wielkie złote ostrze zmaterializowało się w dłoniach archanioła. Wycelował nim prostopadle w nekromantę i czekał.
-Wyjdźmy na zewnątrz. Mało tu miejsca - stwierdził oceniając, że nie bardzo byliby w stanie wnieść miecze


Nekromanta zawirował, trochę jak wiatrak. Tylko nie kręcił skrzydłem, a mieczem, a przeskakując z nogi na nogę, wciaż przyspieszał, z każdym krokiem będąc bliżej anioła. Ostatnie metry pokonał jednym skokiem, zakręcił się z taką szybkością, że rozmywał się w oczach, a uderzenie było tylko odciągnięciem ręki od ciała tnąc od góry. Tylko tyle, a niosło siłę uderzającej błyskawicy.
Azrael nie próbował nawet uniknąć ataku sparował go, jednak początkowo zlekceważył siłę uderzenia, gdyby nie przytrzymał płaskiej strony Calibura płaską ręką, prawdopodobnie został by raniony. Odskoczył w tył.
-Zaiste intrygujące. Będe musiał użyć na Ciebie prawdopodobnie siły podobnej co do Sataneala. Cóż za postęp.-Powiedział zadowolony. Obawiał się aby nie przedobrzyć.
- Mówiłem, że warto - wydyszał, nie zaprzestając ataku. Zakręcił się w miejscu i warknął wyprowadzając długie pchnięcie jednocześnie przyklękając by uniknąć domyślnego ataku, na jego plecy
Archanioł zblokował kolejny atak, po którym to błyskawicznie mocno kopną nekromante w bok głowy. Barutz odleciał kawałek w bok nim w końcu padł na ziemię. Zarył twarzą, oszołomiony. Runy na jego ręce zaiskrzyły lekko gdy wybił się w górę i staną na nogach. Zaszarżował, a podczas biegu poszerzył chwyt. Ciął po skosie, z góry, ale ten atak nie miał dojść celu, miał zostać zblokowany i odbity, by wyprowadzić prawdziwe, już nie pozorowane cięcie z zupełnie przeciwnej strony.
Istotnie Seraf nabrał się na sztuczkę. Jednak gdy już drugi atak leciał w jego ciało ten użył błyskawicznego ruchu, by znaleźć się za plecami przeciwnika. Potężnie rąbnął go w plecy, fala uderzeniowa rozeszła się przed Barutzem rozwiewając liście leżące na ziemii. Zaraz po tym uderzeniu, płaską stroną miecza robnał pod kolana, przeciwnik nie mógł nie upaść. Przynajmniej nie zwykły. Barutz wbił miecz w ziemię i wparł się na nim. Runy znów zalśniły gdy wykorzystał go jako odskocznię i wybił się w stronę anioła, by sięgnąć go drugą ręką.
Nekromanta chybił o milimetr może dwa. Seraf wykorzystał sytuację.
Gabryjel wbił miecz w ziemię,przeszedł dwa kroki z nadludzką prędkością i złapał wroga za oba przeguby i uderzył go głową w jego czoło. Strużka krwi spłyneła po anielskiej skórze, jednak Nekromanta najpewniej odczuł to uderzenie.
Udzył błysku by z przeciwnikiem przenieść się wysoko i cisnał nim o ziemię.
Runy po raz kolejny znacznie wspomogły nekromantę, nadając jego mięśnią wystarczającą siłę aby upadek okazał się zupełnie nie groźny, natychmiast doskoczył do swojego miecz, kątem oka obserwując anioła. Oddychał ciężko, z szeroko otwartymi ustami, tak, że widać było jego zęby
Anioł powoli opadł na ziemię, oparł ogromny miecz o ramię. Ostatni raz machnął skrzydłami które spowodowały drganie trawy, po czym je zdematerializował.
-Barutzie wystarczay, mimo Twojego wielkiego wzrostu mocy to dalej nie ma sensu. Walczysz na podobnym poziomie co Sataneal. To dobrze.-Powiedział uśmiechnięty.
Nekromnta pokręcił głową i się wyprostował. Przez chwilę wystąpił na jego twarzy nieokreslony grymas, gdy przeganiał złość. W końcu przybrał swój zwyczajowy uśmiech.
- Poziom Satanaela? Tego co przyszpilił bożka do drzewa? - nie wiedział co sądzić o porównaniu Gabriela. Nie sądził aby był w ogóle w stanie osiągnąć poziom aniołów.
-Poziom z tej walki, którą odbyliśmy, myślę, iż to było koło jego 30 % mocy. To i tak bardzo wiele. Mało który człowiek to osiągnął.-Pocieszył go.
- Drwisz ze mnie?! - warknął nekromanta, z grymasem wściekłości na twarzy, ale natychmiast potem się on zmienił. Wciąż to była złość, ale nie na anioła, a na samego siebie - Durniu! Kontroluj się! - zganił sam siebie - Wybacz. Nie chciałem. Kościeja wypróbuję już w bitwie.
-Niechaj się tak stanie.-Skrzydła znikły pozostawiając kilka swobodnie fruwających po wietrze piórek. Złoty, leganarny miecz był jeszcze chwilę w dłoni by po chwili zniknąć.
-Powinniśmy wrócić do reszty.-Jak rzekł tak też uczynił i poszedł przodem z powrotem do towarzyszy. Po drodze napotkał Aerithe, na której pytające spojrzenie odpowiedział tylko wzruszeniem ramion.
- Jaki jest następny ruch? - zapytała Galienne, sekundę po tym jak dogoniła obu mężczyzn
- Właśnie. To dosyć istotne pytanie. Bo jeśli nie mamy jakiegoś sensownego planu to, razem z Galienne, możemy coś wymyślić. W końcu znamy krąg... a przynajmniej ona zna, a ja znałem.
-Mysle ze najrozsadniej bedzie sie rozejsc, i odpoczac do jutra ja zaplanuje wszystko dokladnie lub tez skontaktuje sie z ktoryms z was gdy bede potrzebowal waszej pomocy.-Powiedzial mowiac do wszystkich towarzyszy.
- No to ja wracam do siebie, odespać noc. Branoc.- Stwierdził Barutz zaplatając palce na potylicy i skierował się do swojej kryjówki. Po chwili wahania, dogoniła go Galienne. Chwilę porozmawiali, po czym Barutz wzruszył ramionami w geście “jasne” i oboje poszli do niego.
- Ja będę pewnie gdzieś niedaleko. Muszę pomyśleć - odparł i oddalił się do grupy. Już, gdy nekromanci i anioł zajmowali się rytuałem, znalazł niedaleko małe wzgórze, gdzie można w spokoju pomyśleć. Tam też się udał teraz, aby pomyśleć o wszystkim, co się działo i będzie się działo. Usiadł pod drzewem rosnącym na wzgórzu i zaczął patrzeć w dal.
Chwile potem, gdy mag wygodnie rozsadowil sie pod drzewem poczul nagly podmuch wiatru z nienaturalnego kierunku, gdy odwrocil glowe w strone jego zrodla, zobaczyl przygladajacego sie mu spokojnie Azraela.
Ten podmuch wiatru o kimś mu przypomniał. Niestety zobaczył nie tą osobę, której się spodziewał. Westchnął cicho i skierował wzrok tam gdzie przedtem.
- Tylu zginęło. Ilu jeszcze musi zginąć? - zapytał po chwili.
-Oby jak najmniej stracilo zycie.-Powiedzial odgarniajac wlosy i siadajac obok Pyromanty.
-Wiesz na co ty tak naprawdę się piszesz? Jest duża szansa, iż to misja samobójcza..-Stwierdził z wymuszonym uśmiechem.
- Samobójstwem jest podobno zjednoczenie całego ciała z ogniem, a jednak do tego dążę. Misja samobójcza mi nie zaszkodzi - odparł głosem, który nie wyrażał żadnych uczuć, jakby dusił wszystko w sobie.
- Tylu już zginęło i zginą kolejni jeśli nie spróbujemy temu zapobiec. Ja już podjąłem decyzję - dodał.
-Dobry z Ciebie chłop, mimo tej chorej chęci spopielania -Dodał żartując
- To jest silniejsze ode mnie - odparł wzruszając bezradnie ramionami.
- Ale podejrzewam, że w naszej misji to się bardzo przyda - dodał po chwili.
-Będzie dobrze.-Na jego zmęczonej twarzy pojawił się uśmiech. Wstał z miejsca i nagle wyparował.
Mag pozostał na miejscu i powrócił do swoich samotnych rozmyślań.
- Ty już stałaś się jednością z wiatrem. Nie długo Ci dorównam, stając się najczystszym ogniem lub ginąc - zaśmiał się cicho.
 
Eleywan jest offline