Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2012, 23:12   #109
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sith. Nawet nie Sith. Tylko jakaś pokraczna kreatura. Grythel. Potwór którym straszono dzieci i dorosłych. Tutaj?
Ani żywy, ani nieumarły. Pokraczna parodia czarownika.
Potwór sprzed lat.
Nawrócony drżał ze strachu. Co oni mogli mu zrobić? Nawet Księga.
Polowanie na kultystów to jedno, a starcie z niemalże mitycznym potworem to druga sprawa. Niemalże już szykował się do ucieczki, gdyby nie krótka myśl. –„Dokąd miałbym uciec? Jeśli ta kreatura wyjdzie z podziemi, to i tak jestem już martwy.
- Nic tu po was. Nie dajcie ujść przywódcy loży.- rzekła Cierń zwracając się i do Albrechta i do Kary.
Osobista ochrona kapłanki, niczym posłuszny piesek bezrefleksyjnie ruszyło wykonać rozkaz.
Ale Albrecht popatrzył na Cierń, jak na wariatkę. Mieli gonić za jakimś człowiekiem, podczas gdy ta bestia zagrażała miastu?
Tamten śmiertelnik nie był nawet w połowie takim zagrożeniem, jak bestia którą w swej głupocie przebudził.
-Nie.- niemalże warknął Albrecht sięgając dłonią do sakwy.- Jeśli tu polegniecie, a on przeżyje, nasza gonitwa stratą czasu będzie. Przywódca poczeka.
Znalazłszy właściwą fiolkę krzyknął.- A teraz odstąpcie od gadziny.

Ogień alchemiczny, jego nadzieja.
W końcu nieumarły miał ciało. A jeśli ono ulegnie spaleniu, to i sith powinien przestać istnieć. W końcu potrzebował ciała. Taka była teoria. A praktyka?
Ciśnięta fiolka uderzyła w stwora wybuchając gwałtownym płomieniem i... nic?
Ogień zgasł niemal momentalnie. A wraz z nim nadzieja alchemika. Dzierzba zaatakowała Grythela, ale równie dobrze mogłaby go kamykami obrzucać. Skutek byłby podobny.
Odpędził się od niej, jak od natrętnej muchy, którą de facto była. Ciśnięta ruchem powietrza niczym mały owad uderzyła o ścianę.
A kapłani kończyli swoje czary.

Albrecht nie darzył zbytnią atencją Varunatha, ale też i sam zaczął cicho błagać o pomoc... ale nie Pana Kaźni i Kary, a Lyrię.
I z tą modlitwą na ustach cisnął sztylet starając się trafić w oko starożytnego potwora. Chybił, acz lancet zagłębił się w piersi Grythela. Acz potwór nic sobie z tego nie robił. Albrecht chowając się za kolumną, miał nadzieję, że rozproszył uwagę tym sztyletem.

Co on w ogóle tu robił? Co napadło Nawróconego, że tu został?
Albrecht nie wiedział, czy to męskiego ego, zranione już parę razy przez nie rozumiejącą delikatną duszę alchemika Cierń. Bo któż rozumiał chimeryczny i egocentryczny charakterek Albrechta skryty za maską profesjonalizmu?
Biedna kapłanka nawet nie wiedziała, że uraziła Albrechta. A ten dotąd nie mogąc wykazać swej intelektualnej wyższości, więc wykazał ją teraz... w najgłupszym możliwym momencie.
Ale to nie był jedyny powód. Drugim była beznadzieja sytuacji.
Albrecht od pojawienia Grythela czuł się jak zagnany w kąt gryzoń. Nie widział, żadnej drogi ucieczki... jedynie walkę, ostatni desperacki akt oporu. Po to, by nie umrzeć bez walki.

Nie widział co się działo, ale mógł się domyślić... haki na łańcuchach wbijające się w ciało. Haki rozrywające owe ciało na kawałki. Tak jak orka.
Haki... zawiodły.
Grythel wydał z siebie wrzask... I to bynajmniej nie bólu.
Za to jego pisk sprawił straszliwy ból Albrechtowi. Alchemik niemalże upadł na podłogę zasłaniając uszy dłońmi w daremnej próbie uciszenia pisku, rozrywającego jego jaźń na strzępy.
Głosy. Setki głosów rozbrzmiewały w jego głowie. Szalona kakofonia szeptów rozsadzała mu mózg. A wśród nich ten jeden. Szepczący jak i one , ale mimo to wyraźny na tle pozostałych. Przenikliwy kuszący do... Albrecht starał się go nie słuchać wijąc na ziemi z bólu. Był bowiem pewien, że to był głos tego przeklętego sitha.
- Idź za Karą! Zawiadomcie Świątynie!
Wywarczony niemalże przez Cierń rozkaz wyrwał go z tego koszmaru. Albrecht podniósł się chwiejnie z podłogi. Mętnym wzrokiem obrzucił otoczenie i ruszył do ucieczki.

Nie myślał czemu ją słucha. Ile zasadności jest w jej decyzji. Prosty niemalże zwierzęcy instynkt „uciec od zagrożenia” kierował krokami Albrechta. Nogi poruszały się szybko. Trupa elfki ledwo zauważył kątem oka.
Dopiero kilkanaście metrów dalej, gdy ciało łapczywie łapało oddech, umysł odzyskał władzę nad ciałem. Jakimś cudem Albrecht niósł w dłoni pochodnię. Być może z powodu nawyku, a może w przebłysku inteligencji podniósł ją?
Nieważne to było. Dłoń Albrechta sięgnęła po zatruty lancet. Oczy skryte za szkłami okularów wypatrywały zagrożenia.
To że Grythel był największym zagrożeniem, nie oznaczało wszak że jest jedynym. Obecnie cel był jeden, dotrzeć do lyrianek i zawiadomić je. Dla Albrechta tutejszy kult Marai był wszak przykrywką dla sekciarzy Szczura.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-02-2012 o 23:29.
abishai jest offline