Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2012, 16:15   #18
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Legendy i bajania
(Visena)

◈◊◈


Bagienna wiedźma

Jest to jedna z tych historii, którymi straszy się młódki i małe dzieci. Otóż w czasach, gdy śmierć zabrała Haradrowi żonę, do wsi przybyła niemłoda już niewiasta. Jako że piratom brakowało kobiet przyjęli ją więcej niż chętnie, mimo że ani nie była pięknością, ani nie była szczególnie pracowita. Została żoną bosmana, który słynął ze swej porywczości. Ale mała niewiastka nie dała sobie w kaszę dmuchać i między małżonkami (o ile można tak nazwać związek niepobłogosławiony przez kapłana) wybuchały zażarte kłótnie, z rękoczynami włącznie. Głównym powodem były ponoć dziwne, samotne wędrówki kobiety po lesie. Po jakimś czasie bosman zaczął marnieć, wręcz niknąć w oczach, by po roku umrzeć cichutko na progu własnego domu. Wdową szybko zaopiekował się kolejny pirat, lecz i on, nim nastały kolejne roztopy, przeniósł się do dziedziny Kelemvora. Podwójna wdowa zyskała kolejnego małżonka, choć wielu zdawało się dziwne, że mężczyźni w sile wieku mrą jak muchy.

Ale gdy dwa lata później trzeci mąż odszedł do bogów postanowiono - prewencyjnie - rozprawić się z niewiastą. Baba babą, ale tak nie może być! Lecz gdy osaczyli ją pod oborą kobieta zmieniła się naraz w paskudne, obdarte stworzenie na patykowatych nogach i z chichotem zniknęła w chmurze bagiennych wyziewów. Szybko okazało się, że wraz z nią zniknęły ze wsi trzy niemowlęta i dorodny prosiak. Od tego czasu widywano ją na bagnach, gdy słodkim głosem próbowała zwabić mężczyzn w oparzelisko. A nad bagnami do tej pory unosi się płacz porwanych niemowląt.

Co prawda zieloną wiedźmą - bo tak (jak się potem okazało) nazywała się owa paskuda - straszy się głównie dzieci, jednak od czasu do czasu istota ta przypomina o swojej obecności w dość brutalny sposób. Nie dalej jak pięć lat temu wiedźma porwała kuzyna Rurika - i to na oczach grupy, która zbierała na bagnach zioła! Przypisuje się jej także zniknięcie nowo narodzonego syna Illi - to znacznie bezpieczniejsze niż podejrzewanie, że to Arvellus użył niemowlęcia do jakiegoś rytuału...


Historia maga Chideusa (soundtrack)

Jakieś pięćdziesiąt lat temu do wsi przybył czarodziej imieniem Chideus. Jak większość przedstawicieli swojej profesji był zbzikowany i paranoiczny. Ciągle wydawało mu się, że śledzą go członkowie Gildii Magów, którzy chcą go ukarać za ucieczkę. Jeden z jego późniejszych uczniów podpatrzył, że swój gildiowy medalion Chideus trzymał ukryty w magicznej torbie, która sięgała do innego wymiaru. Tenże uczeń zresztą ukradł medalion nie wiedząc, że może go używać jedynie właściciel... i tegoż on identyfikuje. Nigdy więcej nie słyszano o tym chłopaku - kto wie? Może został ukarany przez Gildię zamiast swego nauczyciela?

Ale wracając do Chideusa. Miał on miał osobliwą słabość do kamienia i talent do zaklęć transmutacyjnych; a że kamienia w okolicy było w bród, szybko zaczął wznosić “wieżę maga” - jak sam określał swoje domostwo. Praca szła mozolnie, bo do dyspozycji miał jedynie czary -wieśniacy tylko pukali się w głowę i zajmowali swoimi sprawami. Ale któregoś dnia, gdy “wieża” miała już parter i pierwsze piętro Chideus nagle zrezygnował z budowy. Zapłacił za pokrycie jej strzechą, a zamiast tego zaczął tworzyć... własny posąg naturalnej wielkości! Wtedy tez stał się ponury i bardziej podejrzliwy (jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe). Koniec końców posąg staną na cmentarzu, “na jego grobie”, jak mawiał czarodziej. Co prawda mag żył jeszcze przez wiele lat, ale koniec końców spoczął u stóp swojej kamiennej sylwetki.

Wieść niesie, że w rocznicę śmierci Chideusa posąg ożywa i spaceruje wokół wioski, szukając osób, które dybały na los jego twórcy. A że nikt nie pamięta kiedy zmarł czarodziej... to posąg “wędruje” całkiem często.


Klątwa Lamariee

Niemal cztery dekady temu viseńczycy narazili się elfiej druidce tak bardzo, że to wydarzenie na zawsze zapisało się w pamięci wieśniaków.

Zazwyczaj Lamariee nie wtrącała się do ludzkich polowań, połowów czy karczowania lasu. Mieszkańcy wsi nie brali ponad miarę, nie zagrażali więc równowadze. Jednak pewnego dnia drwale postanowili wyciąć pięć pięknych, starożytnych dębów by zrobić z nich nowe łodzie. Nie wiadomo już, czy nie zdawali sobie sprawy co robią, czy było im wszystko jedno; grunt, że zamiast na drzewa podnieśli topory na... drzewce! Rozsierdzone stworzenia przegnały co prawda ludzi, lecz - w obawie przed zniszczeniem swego siedliska - poszły na skargę do Lamariee. Słusznie zresztą. Czy nikt nie uwierzył opowieści o chodzących drzewach, czy też mężczyźni nie chcieli rezygnować z dobrego budulca; dość, że kilka dni później drwale powrócili. Lecz zamiast drzewców na polanie czekała drobna, stara elfka.

Żaden z drwali nie przeżył dłużej niż miesiąc. Jeden zmarł na galopujące suchoty (jego żona powiadała, że zamiast krwią kaszlał nasionami świerków). Innego dzień później przygniotło walące się drzewo. Trzeci wpadł do gnojówki, lecz nie utonął - znaleziono go obrośniętego w całości gęstym, leśnym mchem. Również w środku... Najgorszy los spotkał jednak ostatnią trójkę drwali - tych, którzy żyli najdłużej. Najpierw ich skóra zaczęła twardnieć i łuszczyć się. Potem włosy przybrały zielony kolor, powoli przekształcając się w delikatne pędy. Na końcu zaś ciało stwardniało, dłonie i stopy wypuściły korzenie, całość zaś pokryła się grubą dębową korą. Ponoć drzewa stojące nieopodal cmentarza to właśnie ci trzej przeklęci viseńczycy. Choć niektórzy powiadają, że mężczyźni, widząc co się z nimi dzieje, pobiegli do lasu by odnaleźć elfkę i uprosić ją o zdjęcie czaru. Czy zmielini się po drodze w drzewce, czy też zwykłe drzewa - nie wiadomo.

Jednak od tej pory każdy drwal przed ścięciem drzewa przykłada do niego ucho by sprawdzić, czy pod szorstką korą nie bije czyjeś serce...


Legenda o Harardzie i Visenie

Według najpopularniejszej wersji wieś została zbudowana przez piratów, których na wody jeziora zagnały wojenne statki Luskanu. Ich statek, Szpon Espudy, rozbił się o brzeg (lub zniszczyły do tojanidy), a piraci zbudowali na skraju lasu chaty, by przeczekać do wiosny i znów ruszyć w rejs. Nie wiadomo czemu zostali, z pewnością byli jednak żeglarzami, gdyż z grobu Hararda sterczy galion w kształcie smoczego łba, a z jeziora do tej pory można wyłowić stare naczynia czy zardzewiałe fragmenty statku. Niestety skarby się już nie zdarzają...

Kochanką - a może żoną - kapitana Hararda była piękna i wojownicza półelfka Visena, od krórej imienia pierwsza osada wzięła swoją nazwę. Ponoć ze swego elfiego łuku potrafiła ustrzelić ważkę w locie, a w walce wręcz dorównywała mężczyznom. Wielu patrzyło na nią krzywo; wielu też chciało ją mieć w swoim łóżku. Lecz ona była wierna kapitanowi, a ich miłość - wręcz idealna.

Czwartej czy piątej wiosny Visena zaszła w ciążę. W osadzie pełnej mężczyzn było to nie lada wydarzenie; Harard chciał nawet słać po mieszkającą w głębi lasu elfią drudkę, lecz Visena odmówiła. Czuła się dobrze, aż w ósmym miesiącu ciąży - umarła! Harard zbudził się rano u boku martwej żony, której ciało pokrywała pajęczyna ciemnych linii. Klątwa? Choroba? Wrogi czar? Nie wiadomo. Harard szalał z rozpaczy, próbował nawet zasięgnąć pomocy dziwa wody (bezskutecznie), lecz nie wykrył sprawcy. W końcu pochował Visenę i ich nienarodzone dziecko przysięgając, że morderców jego rodziny dopadnie jego gniew - nawet zza grobu!


Młyn wodny gnoma Harcerevengusa

Harcerevengus przybył do Viseny pół wieku temu, wczesną wiosną. Czy kurduplowata karykatura człowieka, z nasuniętymi na czubek nosa szkiełkami w drucianej oprawce była typowym przedstawicielem rasy gnomów? Tego nikt nie wiedział. Ale od razu wszyscy zrozumieli, że mają do czynienia z szaleńcem. Nikt inny nie próbowałby postawić na Wartkiej młyna wodnego i to tak wielkiego, że starczyłby zapewne by obsłużyć kilka wiosek. No i czy ktoś normalny nosiłby takie dziwaczne imię? Wszak wystarczyło jedno małe piwo, by się język zawiązywał w supełek, gdy człek usiłował wymówić tę dziwaczną zbitkę sylab.

Szaleństwo szaleństwem, a zapłata zapłatą - dlatego też każdy, kto dysponował wolnym czasem pomagał przy budowie, toteż młyn powstał nim nadeszły pierwsze mrozy. Tyle, że mąki z niego się viseńczycy nigdy nie doczekali. Już pierwsza wiosenna powódź zrobiła z młyna ruinę, topiąc przy okazji budowniczego. Zostały po nim okulary i kupa zamokłego pergaminu, z którego wraz z atramentem woda zmyła resztki gnomiego geniuszu. Okulary trafiły do rąk sołtysa i zaginęły po kilku latach.
A sama budowla? Gdy woda ustąpiła okazało się, że pozostałości młyna są solidne i nie grożą zawaleniem. Nic więc dziwnego, że starsza i młodsza viseńska młodzież zaanektowała je dla swoich celów. Zresztą nikt z dorosłych i tak nie interesował się odbudową młyna.

Ponoć każdej zimy Harcerevengus odwiedza swój dawny dom próbując przywrócić młyn do jego ulotnej świetności. Snuje się po posiadłości z planami i młotkiem w dłoni, a uszu ciekawskich dobiega stukot wbijanych gwoździ. Wiosną zaś widuje się go gdy własnymi rękami próbuje powstrzymać zalewającą ruiny wodę.


Morskie panny

Najstarsi ludzie w wiosce pamiętają, że kiedyś, za ich młodych lat, wioska miała dobre stosunki z morskimi elfami. Po wyczynach piratów Hararda nastał chwilowy pokój i viseńczycy mogli znów cieszyć się swobodnym dostępem do morza. Piękne panny pomagały w połowach, wydobywały kawałki bursztynu, potrafiły też uspokoić tojanidy, czym zdobywały sobie wdzięczność wszystkich rybaków. Mieszkańcy odwzajemniali się prezentami w postaci domowej roboty biżuterii czy też plonów z pól i ogrodów, a zwłaszcza garńcami leśnego miodu, uwielbianego przez morski lud. Elfki odwiedzały niekiedy Visenę (co z oczywistych względów nie podobało się niektórym mieszkankom wioski). Szeptem przekazywane plotki głosiły, że co bardziej urodziwym młodzieńcom udzielały lekcji miłości... choć nie wiadomo co smukłe elfki mogły widzieć w brodatych i śmierdzących łojem potomkach piratów.
Korzystna - przede wszystkim dla Visenny - współpraca skończyła się pewnego wiosennego poranka, gdy jeden z mieszkańców wioski (od dawna już nie żyjący stryj Warsa), złapał w sieci dwie morskie elfki (matkę i dziecko). Usiłował zmusić je do wydobycia z dna jeziora pirackich skarbów, o których opowiadały legendy.

Ciało nieszczęsnego Henga woda wyrzuciła na brzeg po dwóch dniach. A od tamtego czasu morskie elfy prześladują każdego mieszkańca wioski, który bez ochrony zbliży się do Morza Mieczy.


Opuszczona strażnica

Pół dnia drogi od elfich ruin stoją ruiny dwóch wież strażniczych - całkiem dobrze zachowanych. Jednym z powodów, dla którego ludzie nie rozebrali ich na budulec jest fakt, że w głębię ciemnych komnat i piwnic zamieszkuje gromada paskudnych, olbrzymich pająków, wielkości psa, konia, a nawet wozu! Nie dość tego, niektóre z nich potrafią się nawet teleportować i kto wie, co jeszcze! Ponoć ludzi, którzy próbują spenetrować strażnicę wieszają w kokonach na murach, po czym powoli zjadają żywcem na oczach towarzyszy nieszczęśnika. Oczywiście następnie zajmują się widownią i potrafią ścigać intruzów daleko w las.

Zagadką pozostaje jak pająki dogadują się ze strażnikami wież - gigantycznymi golemami, które ponoć stoją po obu stronach wewnętrznych schodów. Może konstrukty dawno opuścił już pozór życia? A może czekają na powrót swoich właścicieli? Podobno jeden z viseńskich magów próbował nagiąć je do swojej woli - jego szczątki można do dziś oglądać wprasowane w mur jednej z wież. Przynamniej tak mówią - nikt nie był na tyle głupi, by sprawdzać co naprawdę kryją dwie murszejące wieże...


Przeklęta Polana

Jednym z miejsc, których nigdy nie odwiedzano, lecz mimo to każdy ma coś do powiedzenia na ich temat, jest przeklęta polana. Co do tego, że ciąży na niej klątwa nie ma wątpliwości - nic tam nie rośnie, a żywe istoty, które mają pecha się tam zapędzić, zawsze spotyka zły los. Ponoć był do dom czarodzieja-nekromanty, wygnanego z Królestwa za jakieś ohydne zbrodnie. Albo elfa, który poza swym miastem odprawiał plugawe rytuały (tę wersję podważają mieszkające w Visenie elfy twierdząc, że żaden starożytny nie ośmieliłby się zakłócać spokoju zmarłych ni przyzywać potworów z Otchłani).

W każdym razie tenże bezimienny czarodziej chwytał okoliczne istoty by ze składników pozyskanych z ich ciał przywołać potężnego demona, który pozwoli mu zawładnąć światem. Albo przynajmniej zyskać nieśmiertelność. A może otworzyć przejście do domeny bogów? Inni twierdzą, że “tylko” zaklinał dusze w przedmioty - broń, laski, różdżki - by tworzyć potężne artefakty. Cierpienie, gniew i rozpacz dusz wykrzywiało magię, toteż przedmioty były niezdatne do użytku. W końcu zwróciły się one przeciw swemu twórcy, przygważdżając jego ciało do murów wieży. Inna historia mówi, że same elfy wysłały do wieży smoczydła, by pozbyć się szalonego sąsiada. Tak czy inaczej, obecnie nikt w wieży nie mieszka, jednak zarówno ona jak i jej najbliższe otoczenie są spaczone dziką magią.

Klątwa została zniesiona z Polany przez Nethadila i dziwo wody w solówce Przeklęta Polana ([D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Przeklęta Polana [WL]).
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-03-2015 o 09:50.
Sayane jest offline