Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2012, 00:30   #92
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Rozmowa z Antonią

-Ja tam się dobrze bawiłem. Świetnie wspominam to miasto i nie miałbym nic przeciwko kolejnemu wypadowi w tamte rejony. Z tego, co słyszę, to chyba tylko ja, bo wy macie w związku z tym większe problemy.

-Dobrze się... bawiłeś? Podczas waszej zabawy złamaliście wszystkie reguły sztuki. W wyniku waszej bezrefleksyjnej, nieodpowiedzialnej zabawy istota z Limbo weszła do naszego świata. Przez usta Architekta, który się bawił z wami. Ten demon przybrał postać wielkiego kota i zabił dobrego, mądrego człowieka. Niewinnego człowieka, który całe swoje życie pomagał innym. Leczył nakładaniem dłoni, nie zdążył wyuczyć następcy i cała jego wiedza umarła razem z nim. Słuchaj dalej, bo to nie koniec zabawy. Stwór uciekał z miasta, one zawsze ciągną do słabo zaludnionych miejsc. Po drodze, na obrzeżach, rozszarpał młodą dziewczynę. Częściowo zeżarł, częściowo rozwłóczył po okolicy. Dwudziestu z nas ruszyło za nim, bo gdy demon raz spróbuje ludzkiego mięsa i krwi, nigdy nie przestanie ich łaknąć. Dopadli go w końcu, zdołali odesłać. Jeden zginął, dwóch zostało kalekami. Przez swoją zabawę masz na sumieniu trzech ludzi, prawdopodobnie więcej, bo przez ten miesiąc demon musiał się pożywiać. Mam nadzieję, że zepsułam ci twój doskonały humor.

Cały wywód miał go wpędzić w poczucie winy?
Nie udało się. Jedynie szczątki przyzwoitości wywołały walkę z samym sobą. Zmusił się, by przestać się uśmiechać ze względu na ów starszego człowieka, pomagającego innym.
Przez szacunek dla jego wiedzy.
Niemniej równie dobrze mogliby rozmawiać o imprezie w barze. Hipotetycznej.
Oparł się z powagą wypisaną na twarzy.

-Przez ten cały czas powiedziałaś mi o sobie kilka rzeczy, a ja tobie o sobie nic. Skorzystam z okazji. Mam na sumieniu więcej niż te życia. Dużo więcej. Bardzo, bardzo dużo więcej, choć w moim przypadku mówienie o sumieniu jest mocnym nadużyciem. Ty jesteś człowiekiem mającym pakt z demonem, tak? Nie wiem czy dobrze to rozumiem. Problem w tym, że ja już nie jestem człowiekiem. Nie psychicznie.
Nie myśl, że nie żałuję ludzi, których wymieniłaś. Mimo wszystko dalej potrafię patrzeć na świat pod kątem prawdziwego człowieka, ale trzymałem więcej niż jedno martwe dziecko. Jeden to chłopiec z kilkoma postrzałami. Najwyżej czteroletnia dziewczynka z małymi warkoczykami. Nie będę się rozdrabniał, bo nocy nie wystarczy. Przeszłość bardziej lub mniej chlubna.
A żeby to wszystko znieść zostałem doprowadzony wprost do piekła na pogawędkę z Lucyferem. Część z moich pseudokolegów gotowych podziurawić każdego przez jedno słowo, zostało tam na dobre. Ja i kilka innych osób zakończyliśmy ten uroczy wieczór, ale nikt po takim spotkaniu nie jest normalny. Dlatego nie jest dobrym pomysłem, żeby ktoś się podpinał pod mój umysł.
Naturalnie jestem całkowicie zdrowy i stabilny psychicznie, ale nie do końca w sposób, jak większość ludzi
-uśmiechnął się na poły gorzko, na poły cierpko.

Widział jak kobieta zareagowała na wzmiankę o martwych dzieciach. Uważał to za bardzo ciekawe.
Albo była wrażliwa na tym punkcie jako kobieta, albo miała kontakt z całkiem pokaźną ilością dzieci w dowolnym etapie swojego życia, zaś one były bardzo mocno z nią połączone, albo straciła dziecko.
Całkiem interesująca była ostatnia z opcji, tak ładnie pasująca do śpiewanej kołysanki podczas ich sennych doświadczeń.
Kołysanka wybitnie kojarzyła się z dziećmi.

Jaka nie byłaby prawda, to właśnie mogła być pięta Achillesowa Antonii. Dzieci. Konkretnie martwe.

-Tak strasznie się boję teraz, potrzymaj mnie za rękę. Nie pierdol mi tu, Tony! Jak dla mnie możesz mieć w dupie curandero Tomasa i całą resztę trupów. Ale jesteś odpowiedzialny za naszą grupę. Ja ci mówię, że jak ostatni debile wypuściliście koszmar do rzeczywistości, żeby sobie hasał między ludźmi, a ty mi seans zwierzeń ze swojego trudnego życia urządzasz? A wypchaj się. Nie jestem psychologiem, radź sobie sam ze swoimi zbrodniami. Tylko uważaj, w co się pakujesz i nie popełniaj błędów.

Czy ta kobieta naprawdę tak bardzo głęboko wierzyła w swoją nieomylność? Nie da się uniknąć błędów i nikt temu nie podoła. Można próbować, starać się, usiłować ich nie popełniać, przez co ilość ulega zmniejszeniu, ale nie da się całkowicie wyeliminować owego czynnika.
Na tym właśnie polegał czynnik ludzki - czynnik błędu.

Co jednak w kwestii wypuszczonych demonów?
Wszelkie demony miał tam, gdzie słońce mu nie dochodzi. Tam też miał wszystkie skutki wyjścia.
Mogą wymordować cały kontynent i nie bardzo go to będzie obchodziło.

-Wypuszczenie demona nie bardzo mnie rusza. Może dlatego, że nie wiem co to oznacza. A może dlatego, że zwyczajnie mnie to nie obchodzi.

-A ruszy cię, jak następny zamiast zwiać, przyczai się w naszym wybranym punkcie i upierdzieli łeb jednemu z nas? Albo celowi?

-Jedynie pod względem poczucia obowiązku, jaki mam. Emocjonalnie? Absolutnie nie.
Czy po tym załapała wreszcie co chciał jej powiedzieć?

-Więc przyjmij do wiadomości, że amatorszczyzna, jaką uprawiacie - tak jak wszystkie grupy - może zniszczyć całą akcję.
Odpowiedź brzmiała: "Nie."
Zastanawiał się ponadto nad ową amatorszczyzną. Wierzenia miały korzenie w średniowieczu. Może nie koniecznie voodoo, ale inne z pewnością.
Były dużo starsze niż technologia, ale mnogość grup radziła sobie, posługując się ową amatorszczyzną.
Jakby tego było mało, dokonywali rzeczy całkiem sporych. Bez pomocy okultystycznych sił incepcja na drugim od najpotężniejszych ludzi świata również byłaby wykonalna.

-Tego już się zdążyłem dowiedzieć-mruknął z lekkim przekąsem zabarwionym ironią.

-I co zamierzasz zrobić z ta wiedzą?

-Mam lepsze pytanie. Co ty zamierzasz zrobić ze swoją? Mam nadzieję, że w trakcie akcji będziesz chętna się nią podzielić.

-Nie bardziej, niż to będzie konieczne, Tony. Ani kawałka bardziej. Zamierzam wybrać miejsce, które będzie, powiedzmy, nieaktywne lub słabo aktywne. Zamierzam je zabezpieczyć przed ingerencjami z zewnątrz. Zamierzam przeprowadzić rytuał ochronny po kolei nad każdym. Zamierzam znaleźć i unieszkodliwić lokalnych czarowników. Zastraszę ich, zaszantażuję, przekupię lub podbiję. Mnie się nie odmawia, Tony. Mam też nadzieję, że gdy mimo wszystko coś się spieprzy, ty i Malcolm nie będziecie się unosić ważnością waszych funkcji, tylko posłuchacie bez szemrania. Bo jeśli ja mówię, że Rosja jest ryzykowna, ale możliwa, to tak jest. I jeśli mówię, że Brazylia jest wykluczona, to tak również jest.

A ta znowu swoje.
Koniecznym jest wyciągnięcie z siebie całych pokładów, jakimi się dysponuje, nie maleńkim fragmencikiem.
Gdyby on postanowił robić tylko to, co jest w jego funkcji konieczne, to jego jedynym źródłem informacji był by internet wespół z Wikileaks oraz głosy ludu.
Wywiad zebrany? Zebrany. Więcej się nie da.
Ponadto kolejny raz miała ochotę na funkcję głównodowodzącej. Jakby nie mieli większych problemów.

-Jeśli oczekujesz, że będę wypełniał twoje rozkazy, to nie licz na to. Nie rozkaz. Twoja opinia będzie cenna i zapewne większość jej posłucha, ale ze względu na rozsądek. Właściwie powinienem mówić za siebie. Otwarcie mówię, że nie przyjmę od ciebie żadnego rozkazu, ale radę, jak najbardziej. Jestem za stary na to, żeby ktoś mógł mi coś kazać. Poza kilkoma osobami.

-Nie unoś się. Właśnie o tym mówiłam. Sądzisz, że jak wszystko zacznie się walić, znajdę czas, by pochylić się nad twoją popapraną naturą? Nie, Tony. Ja wrzasnę co trzeba zrobić. Posłuchasz - i obudzisz się względnie nietknięty. Nie posłuchasz - nie będę się wykłócać, tylko pomacham ci ręką na pożegnanie, gdy będę znikać za zakrętem. Zdaje ci się, że twoje lata predestynują cię do czegokolwiek, że czynią cię specem od wszystkiego? Sam mówiłeś, że nie rozumiesz, o czym mówiłam. Jesteś jak dziecko. Zamykasz oczy i chowasz się pod kocem, i wydaje ci się, że wszystko co złe dzięki temu zniknie.

Smith o mało nie roześmiał się. Tak właśnie wyglądała hipokryzja w najczystszej postaci. Wręcz podręcznikowy przykład.
Sama jeszcze nie tak dawno zachowywała się jak dziecko, zakładając rączki ze słowami na ustach: "Wiem, ale nie powiem."
Jakby tego było mało, całkowicie nie trafiała do niej definicja rozkazu.

-Nie musisz mnie uczyć, jak wyglądają akcje. Przeprowadziłem ich więcej niż ktokolwiek z zespołu. Bynajmniej nie na płaszczyźnie snu, ale dla mnie akcja jest akcją. Każda różni się w ten czy inny sposób. Wiem też jak wygląda przekazywanie informacji na nich, ale dalej istnieje znacząca różnica między rozkazem a choćby poleceniem.
Z resztą przypomnij sobie, co mówiłaś do Malcolma po wybudzeniu z poziomu drugiego. Tego nie zaakceptuję i nie zmienisz tego żadną siłą. A jeśli chodzi o wszechwiedzę to... Jak na razie wygląda na to, że uważasz, iż ty nią dysponujesz. Ja uznaję za prawdę, od samego początku to, co mówisz w kwestii snu. To znaczy, iż znam granice swojej wiedzy, co wielokrotnie przyznawałem. W tym niedawno, zaś z wydarzeniami radzę sobie tak, jak umiem. Lepiej lub gorzej
-machnął ręką i spojrzał w kierunku drzwi.

Być może mu się wydawało, że widzi fragment cienia...

-Każdy ma jakieś swoje fanaberie. Ja nie przyjmuję rozkazów, ale jak zaczniesz krzyczeć, żeby spierdalać, to najpewniej to zrobię.

A może nie?
Poderwał się nagle i gwałtownie otworzył drzwi. Kiedy wyjrzał na zewnątrz, nikogo tam nie było.
W odległości około dwudziestu metrów w obie strony nie było zakrętu. Nie zdążyłby wykonać ruchu, a co dopiero dobiec do pierwszego z załamań.
Wydawało mu się.
Zamknął drzwi i wrócił na miejsce.
W tym czasie Antonia zabrała się za tatara.

-Jedyny sposób na podsłuch-wyjaśnił krótko, wzruszając ramionami.

-Pozwól, że utnę to prężenie iluzorycznych bicepsów. Twoje życie. Twoja dusza. Twoja dupa. Twoja decyzja-kontynuowała stwierdzeniem o ucinaniu.
Skinął głową.

-Moja sprawa. Myśl co chcesz, ja ci niczego nie narzucam.

-Skąd ci się ten pomysł wziął, że mi zależy na twojej akceptacji, nie wiem doprawdy. Nie zależy mi, Tony, nie jest mi to do niczego potrzebne. Chcesz mojego szacunku? Zasłuż sobie. Takie rzeczy nie są za darmo.

Roześmiał się. To właśnie był podręcznikowy przykład ironii.
O zasłużeniu na szacunek mówiła osoba, która podczas jednej, wcale niedługiej akcji straciła go całkowicie.
Jakby tego było mało, nie zanosiło się na odzyskanie go, pomimo tego, że całkiem miło się gawędziło.

-Wyjęłaś mi to z ust. Metaforycznie-dodając ostatnie słowo uśmiechnął się nieco cieplej.

-To podsumujmy może. mamy umowę co do Dominica. Załatwisz nam fundusze, zorganizujemy laboratorium i zaczniemy badania. Jak wybierzesz miejsce, powiesz mi, ja je sprawdzę. Reszta to pieśń odległej przyszłości. Wypijmy za to!
Zabrzmiało to jak pojednawcza nuta.

-Miejsce... Jeśli się uda, to będziesz pierwszą osobą, która widziała to miejsce. Pierwszą “spoza” i będę musiał cię tam wprowadzić-przetarł oczy i spojrzał z rosnącym zainteresowaniem na flaszkę przyniesioną przez Brazylijkę.

-A co mi to da? Powiesz mi, gdzie to jest, a ja je sobie obejrzę od strony Limbo. Wystarczy, że zostawisz tam coś, co ci dam.
Bardzo oryginalny i bardzo nietypowy sposób przeglądania otoczenia.

-Nie sądziłem, że chcesz obejrzeć je od... tej strony. Dobrze. Zostawię tam to coś, ale nie na długo. Każdy obcy przedmiot może być prawie natychmiast zauważony. Ale tak jak już mówiłem, nic pewnego.
Jeśli mu się uda, akcja będzie musiała być błyskawiczna, zaś na obejrzenie otoczenia będzie miała najwyżej kilka minut.
Tam nic nie pojawia się bez wiedzy wielkiego szefa.

-Jeszcze Blackwood, Malcolm i William. Przynajmniej. To długa noc. Williama zostawię na koniec.

-Jeszcze jedno, zanim walniemy kolejkę i ty pójdziesz do swoich ważnych spraw, a ja kupić sobie sukienkę. Jesteś w stanie załatwić coś osobistego od naszego Celu? Najlepiej włos, paznokcie... albo naturalne wydzieliny ciała. Krew, smarki, wosk z uszu, sperma też się nada świetnie. Ostatecznie może być nieprane, znoszone ubranie albo ziemia z odcisku stóp, ale to już słabiej działa.

Czy taki był prawdziwy cel wizyty?
Te grosze, o które prosiła były głównym powodem czy... To?

Ta sprawa była wielka. Gigantyczna. Czy był w stanie to załatwić?
Niewątpliwie tak, ale w normalnych okolicznościach czekałby na okazję. Ta mogłaby się trafić za pół roku. Rok. Dwa lata.
Tyle czasu nie mieli.
Pet odpadał. Putin nie palił z tego, co mu wiadomo.
Włosy były dostępne głównie u fryzjera. Tego z pewnością ma prywatnego.
Paznokcie u manicurzystki. Również prywatna.
Ślina na szklankach. Sprzątaczki.
Do kibla Smith nurkować nie będzie.

Wpatrywał się w stolik nieobecnym wzrokiem szarych oczu.

-Nie wiem. Mogę obiecać, że spróbuję, ale nie wiem ile z tego wyjdzie-uprzedził.
Gdyby miał tylko więcej czasu, załatwiłby to. W końcu wpadłby, a tak... Nie był pewien czy się uda.

-Spróbuj. Może się zdarzyć, że przydatne będzie wejście w jego sen przed akcją. Bez technologicznych zabawek. Jako wstępne urobienie.

-Przydatna sztuczka. Tym bardziej mogę obiecać, że spróbuję. Problem w tym, że prędzej udałoby mi się zabranie czegoś od Królowej Anglii. Teraz pytanie ode mnie. Czy udałoby ci się wyciągnąć informacje z ekstraktora? Poszukuję pewnego człowieka. Konkretnie osobę mogącą stać za ochroną mentalną Celu. Poznanie technik nauczyciela niesie możliwość odczytania technik ochrony ucznia. I nie tylko ochrony, ale również, być może, totemu i kilku innych, przydatnych informacji. Co o tym myślisz?-zapytał, zdradzając część swojego wywiadu.
Ekstraktor - mistrz mógł być bardzo ważnym elementem całej akcji.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline