Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-02-2012, 00:29   #91
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Rozmowa z Antonią

Zdecydowanie odrzucał błędy ze strony Williama. To niemożliwe.
Wątpił w błędy ze strony Antonii. Bywała jak małe dziecko, ale jest dobra.
Przy trzecim wydawało mu się, że prawdopodobieństwo jest znikome.
O ostatniej możliwości nie wiedział co myśleć. Bynajmniej nie od strony zespołu, co od strony słów Brazylijki.

Mówiła, że takiej akcji potrafi dokonać tylko kilka osób na świecie. Z pewnością nie było tu osoby należącej do tego grona.

-Ciekawie... Wszystko równie mało prawdopodobne. Chyba najłatwiej zacząć od Malcolma, a potem, w przypadku porażki, szukać winnego. Bo chyba przypadek trafienia na ogródek czegoś... czegoś, jest bardzo mało możliwe? Najgorsze jest to, że nie wiem kogo można by było wykluczyć. Może Andersona, ale on raczej nie mógł na nic wpłynąć-powiedział, po czym przypatrzył się Antonii.

-To wątpliwe, żeśmy się na coś nadziali przez przypadek. Istoty stamtąd nie działają planowo. Zaniepokojone atakują i uciekają. A to coś pojawiło się w gabinecie naczelnika... zastało tam Amy. Gdyby był tam Malcolm, być może skończyłoby się gorzej.

-Masz na myśli to, że podświadomość Williama obeszłaby się mniej delikatnie z Malcolmem niż Amy?

-Nie. Wpierdol, jaki nam spuściła podświadomość Willa i atak na naczelnika to dwie rozdzielne sprawy. Amy zabiła istota z Limbo, zupełnie niezależna od woli czy niewoli Williama.

-To coś nowego... Nasz Architekt o niczym takim nie mówił... Za chwilę. Zamknijmy sprawę Profesora. Czego dla niego potrzebujesz? To raz. Dwa: Plan minimum kosztuje siedemset tysięcy dolarów amerykańskich. A plan maksimum? Widełki wszystkich spraw rozciągają się od siedmiuset tysięcy do...?

Chciał zakończyć i uporządkować wszystkie kwestie nim rozpocznie nowe. Może to była mała pedanteria z jego strony.

-Nie kuś diabła-roześmiała się.

-To badania. Naukowiec weźmie każdą kasę i zaraz wyciągnie rękę po więcej. 700 tysiów wystarczy na zbudowanie własnego labu, na zaopiekowanie się Willem i Amy i na początek badań nad formułą. Jak będzie trzeba więcej, będziesz pierwszą osobą której to powiem. Na razie nie ma potrzeby, chyba że chcesz abym sprzeniewierzyła twój szmal na diamentowe kolczyki.

-Będzie siedem setek, ale nie od razu. Muszę zorganizować kilka spraw, a wtedy podejmę już całą kwotę. Chyba, że wolisz przelew-spojrzał na Chemiczkę.

On osobiście wolałby przelew przez konta tranzytowe. Zdecydowanie mniej uwagi przyciąga kilka cyferek z kilkunastu kont niż wielka cyfra z jednego lub łażenie po filiach i podejmowanie pokaźnych plików banknotów.
Zabieganie o gotówkę wymagało sporo zachodu, na który nie miał specjalnej ochoty, ale było to całkowicie wykonalne.

-Z własnej kieszeni to mi możesz kwiatki kupić, a nie lab budować. Zleceniodawca chyba nie wrobił was w pokrycie kosztów akcji?

Jakiś czas temu Smith zastanawiał się nad tym. Czy przypadkiem finansowanie nie spadło na ich niedopłacone głowy i stwierdził, że raczej to nie możliwe.
Z kilku powodów, a najważniejszym były pieniądze. Arma Corp zapewne liczył na monopolizację rynku po pozbyciu się największego przeciwnika - Whi Techu.
Bynajmniej niebezpodstawnie, gdyż nie było na arenie takiego giganta, by mógł rywalizować z Arma.
Monopolizacja dawała z kolei niewyobrażalne dla przeciętnego człowieka ilości zielonych papierków z podobiznami prezydentów.
W tym wypadku ich akcja byłaby jedynie mało kosztowną inwestycją w stosunku do możliwych zysków w przyszłości.

Woodson może wydać na nich nawet sto milionów i nawet tego nie poczuje, natomiast powodzenie ich akcji całkowicie zależy od tych środków.
Co prawda, stary, poczciwy Charles nie musi wiedzieć o maleńkim kapitaliku zgromadzonym przez Point Mana.
Dopiero wtedy mógłby próbować robić przekręty gotówkowe.

-Nie jestem taki pewien. Będę musiał ustalić czy i jeśli tak, to jakiej wysokości takowe dostaliśmy. Aktualnie za wszystko płacę sam-skrzywił się lekko.

Poniekąd była to prawda, ponieważ nie do końca był pewien czy Woodson zgodzi się sfinansować wszystko, co tylko zażądają.
Z pewnością będzie się targował. Tego Anthony był pewien, ale szef Arma miał pewną wadę.
Przypadłość wszystkich bogaczy: Targują się dla samych targów, częściowo również ze skąpstwa, ale im większa jest ich góra złota, tym większe kwoty uznają za drobnicę.
Ich ocena zarobków przeciętnego obywatela również rośnie. Dużo łatwiej ich przekonać, że przeciętna pensja jest o kilka tysięcy wyższa niż w rzeczywistości, gdyż owe kilka tysięcy wydają średnio na minutę.

-Teraz kwestia tego, co działo się w gabinecie naczelnika. William trochę mi opowiadał, lecz był wtedy w szoku. Możesz opowiedzieć, jak to wyglądało z twojej perspektywy?-zmienił temat, przechodząc do ważniejszej kwestii niż stan finansowy zespołu.

-No, w szoku był. Ale szybko się pozbierał, to według mnie świetnie rokuje na przyszłość. Jedyne, co mam tak naprawdę do dodania, czego William nie mógł wiedzieć, to... nie zrozum mnie źle, Tony, ale to bardzo trudno wytłumaczyć komuś, kto nigdy sam tego nie poczuł. To jak rozmawianie o kolorach ze ślepym od urodzenia. Otóż, istoty stamtąd mają zapach. Dziwny zapach. Nie opiszę ci tego, nie potrafię. Ale to było to, to tam poczułam. Kraty przy oknie były rozgięte, tego nie byłby w stanie zrobić człowiek. To był stwór z Limbo. Uznałam, że mógł zabić Amy i porwać jej duszę niżej, dlatego za nią skoczyłam. Will nie jest w stanie kontrolować takiej istoty. A wiedział już, że to Amy jest w gabinecie. To go wyklucza z grona podejrzanych, nie ma umiejętności by to zrobić, i nie ma odpowiednich cech charakteru, by ryzykować życie kogoś, kogo ceni. Taki numer mogłabym zrobić ja. Bo ja mam i jedno, i drugie-rozłożyła ręce z rozbrajającą szczerością.

Chemiczka miała bardzo wysoką samoocenę. Ten fakt mógł się przydać.

-Jestem bruja, mam więc i motyw. Tylko że to nie ja. Jakbym wywinęła taki numer, pamiętałabym o tym. Wspominałabym to raz po raz, z nieustającym triumfem-dodała, zaś taką ewentualność Inżynier mógł sobie z łatwością wyobrazić.
Uśmiechnął się z wysoko uniesioną brwią.

-Gdyby nie fakt, że zobaczyłem ciebie z tym długim jęzorem, najprawdopodobniej miałbym problemy z uwierzeniem-roześmiał się cicho, gdy nagle coś przyszło mu do głowy.
Umiejętność wyczuwania owego "zapachu" skojarzył z umownymi, wojskowymi znakami.

-Chyba nawet znalazłem przemawiające do mnie porównanie odnośnie tego, czego nie wiem. Umowne znaki dłoni podczas akcji. Czasem nowicjuszowi ciężko się w tym połapać. Podobnie wskazuje się kierunek ruchu i cel do zestrzelenia.
Muszę przyznać, że to, o czym mówisz jest dla mnie mocno... abstrakcyjne. Szczególnie twój związek z... demonem? Nigdy nie wierzyłem w takie rzeczy i wielkim sukcesem jest to, iż przyjmuję za prawdziwą jakąkolwiek religię
-wskazał koraliki owinięte na nadgarstku.

Znał je na pamięć. Barwa, kształt, faktura, ilość, znaczenie. Dobierali je razem, by pasowały.

-Przykro mi, Tony. Bo to oznacza, że twoje życie jest smutne i puste. Ale mam dla ciebie dobrą wiadomość - to, że nie wierzysz, nie zmienia faktu, że te rzeczy istnieją. Niewiara je niszczy, owszem, ale niewiara całych narodów. Nigdy nie zabije ich do końca. Bo tam, gdzie nauka rozkłada bezradnie ręce, ludzie zawsze będą liczyć na cud. Ty także, pomimo ateizmu.

-Albo kosmitów. Nie jestem jednak pewien, czy po koszmarze, jaki zafundował nam William, jest to pocieszenie, czy wręcz przeciwnie-uśmiechnął się szeroko, przypadkiem czyniąc sobie okazję do utrwalającego przypomnienia kształtów, jakie widział we śnie.

-Zdolności Amy czy Cryera nie są dla ciebie niczym dziwnym, akceptujesz je i zapewne masz na nie jakieś naukowe wytłumaczenie. A jednak, są one magią. Wysoce wyspecjalizowaną. I uwarunkowaną genetycznie.
Słowa Brazylijki nie otworzyły żadnej szufladki w jego mózgu. Nawet przez kilka chwil próbował takową znaleźć, lecz natrafił jedynie na pustkę.
Przecząco pokręcił głową.

-Nie. Nic nie wiem o ich zdolnościach. Akceptuję, ale nie rozumiem. No i nie jestem ateistą. Uznaję buddyzm tybetański i dlatego zawsze mam przy sobie Mala. Dokładnie to, w tym kolorze koralików i konstrukcji-powiedział, po czym zmienił temat.

-Czy inne nienormalne... paranormalne zjawiska też są prawdziwe w twoim odczuciu? Spirytyzm czy inne czary? No i... wybacz, że pytam, ale ten twój demon... czym to jest i co może zrobić?

-Przejrzyj zdjęcia z dzieciństwa. Idę o zakład, że na którymś znajdziesz przywiązaną do łóżeczka czerwoną wstążkę. Ochrona przed demonami. Czary ochronne. I tak, działają-odparła z uśmiechem.
Zdjęcia z dzieciństwa. Około roku 45 nie mieli żadnego aparatu fotograficznego, a i długo po tym nie zagościł w ich domu.

-Sądzę, że nie będę miał okazji tego zobaczyć, ale kojarzę kilka rytuałów prawdziwych lub fałszywych. Podobno w celu odpędzenia któregoś ze złych duchów trzeba położyć w progu widły... Chyba-roześmiał się, wspominając wizytę na konserwatywnej, słowiańskiej wsi.

Chyba, że źle pamiętał. Nie poświęcał temu zbyt wielu uwagi.
Tylko raz widział bezzębną staruszkę, tłumaczącą mu szczegółowo w jaki sposób widły odpędzają demony.
Ale czy w progu? Może akurat chciała drzwi przytrzymać?
To było dawno temu.

-Albo zakopać pod progiem nóż. Albo specyficzne zioła. Tyle sposobów, ile kultur. Czarownik jest trwale związany z ziemią, na której wyrósł. Jesteśmy terytorialni, jak drapieżniki. To ważne, zapamiętaj. Będzie trzeba dobrze wybrać miejsce naszego ataku. Najlepiej miasto, najlepiej w nowym budynku. W tych starych ktoś mógł parę setek lat temu zakopać widły.

Kolejna nowość, o której nigdy by nie pomyślał.
Jak stare było to budownictwo? Chyba bardzo stare, ale cały czas zamieszkane. Od dawien dawna nie było tam ani jednej chwili, w której obiekt byłby całkowicie pusty.

-Do jakiego stopnia nowe? Masz na myśli budynki przynajmniej z dwudziestego wieku? Miejsce musi być jednocześnie obce ze względu na nie kopiowanie rzeczywistości i dość znajome Celowi. W bardzo szerokim pojęciu, naturalnie. Prawdziwie fikcyjne. Problem polega na dopasowaniu otoczenia do zadania, czyli incepcji tej właśnie informacji.

-Nie oczekuję natychmiast gotowego rozwiązania, Tony. Mówię ci o uwarunkowaniach z mojego punktu widzenia, jak ja bym się do tego zabrała. Trzeba też dobrze wybrać kraj. Ty spotkałeś się z czarami w Brazylii, ale uwierz mi, nie jesteśmy ani wyjątkowi, ani jedyni. Tylko bardzo liczni, zorganizowani i zdeterminowani. Mateczka Rosija według mnie odpada. Wleziemy komuś na odcisk i będzie zadyma jak nic. Rosja jest stara, tamtejsi czarownicy potężni i niebezpieczni. Spotka się tam jeden szaman z drugim w tajdze, zeżrą renifera, popiją paliwem rakietowym i w białej gorączce przesuwają fronty atmosferyczne-powiedziała Antonia, zaś Smith miał ochotę zakląć w odpowiedzi.

Rosja to kraj, w którym on rozdawał karty na swoim-nieswoim boisku.
Szczególnie przy nadchodzących wyborach Putin nie ruszy się ze swojego kraju, a już z pewnością nie wybierze się sam do Pierdziszewa Dolnego w Zadupiu Ciemnogrodzkim.
Z drugiej strony skoro tam było tak niebezpiecznie pod względem czarostwa...

Nagle zmienił zdanie. Ameryka Południowa i Afryka to nie wszystko, o czym również nie pomyślał.
Europa, Azja, Australia, Ameryka Północna.

-To niedobrze. Właśnie w Rosji mogę spróbować zapewnić dużo czasu na śnienie oraz idealne warunki do wykonania skoku. To bardzo niedobrze, że Rosja nie jest bezpieczna.
Właściwie to tylko tam mogą się nadarzyć tak dobre warunki i wykonalnym, choć bardzo trudnym jest dziesięć godzin spokoju na poziomie zerowym oraz doskonały środek ewakuacyjny...
-stwierdził.
I szczególna uwaga na Azji. Konkretnie na Rosji. Wszystko o wszystkich.

-Jezu, tu tak na serio? Nie podłamuj się. Tu jest właśnie moja wyższość nad tobą - ja wierzę, że wszyscy moi bogowie mnie kochają i wyciągną mnie z każdej opresji. Jestem dzieckiem szczęścia-roześmiała się serdecznie.
Ostatnią rzeczą, którą Inżynier by zrobił, to się załamał. W zamian z chęcią zaprzęgnie do roboty kolejną grupę.

-Jak musi być Rosja, będzie Rosja. A ja zadbam o nasze bezpieczeństwo. Skoro nie można kogoś pokonać, należy z nim iść do łóżka.
Podwójne zabezpieczenie. Bardzo dobrze.

-Wszystko rozumiem, ale tak z demonami?-uśmiechnął się w odpowiedzi.

-Z demonami jest zabawnie, ale nie tym razem. Z lokalnymi czarownikami. Pożyczysz mi Koroniewa, bo ni w ząb nie rozumiem rosyjskiego, i tak ich zakręcę, że jeszcze nam pomogą.
Smith miał tylko nadzieję, że w tym względzie Antonia absolutnie się nie przechwala.
Jeśli mieliby wsparcie szamanów Rosyjskich czy jak ich tam zwą, to sprawa zamykałaby się, przynajmniej z grubsza, w ramach klasycznych projektów.

-Nie. Nie mogę i nie będę was tam chronić.

Krótko, zwięźle i na temat. Tak wyglądała odpowiedź Chemiczki, a Inżynier spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony. Bynajmniej nie z powodu formy, lecz treści, jaką za sobą niosła.

-Tego bym się nigdy nie spodziewał. Za dużo narozrabiałaś w Rio?

-Ja? Nie, to wy narozrabialiście. Dwadzieścia osób przez kolejny miesiąc sprzątało gówno po was.
Wydawała się lekko zirytowana. Wprost przeciwnie do Anthony'ego, który był wyraźnie rozbawiony.
Roześmiał się.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-02-2012, 00:30   #92
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Rozmowa z Antonią

-Ja tam się dobrze bawiłem. Świetnie wspominam to miasto i nie miałbym nic przeciwko kolejnemu wypadowi w tamte rejony. Z tego, co słyszę, to chyba tylko ja, bo wy macie w związku z tym większe problemy.

-Dobrze się... bawiłeś? Podczas waszej zabawy złamaliście wszystkie reguły sztuki. W wyniku waszej bezrefleksyjnej, nieodpowiedzialnej zabawy istota z Limbo weszła do naszego świata. Przez usta Architekta, który się bawił z wami. Ten demon przybrał postać wielkiego kota i zabił dobrego, mądrego człowieka. Niewinnego człowieka, który całe swoje życie pomagał innym. Leczył nakładaniem dłoni, nie zdążył wyuczyć następcy i cała jego wiedza umarła razem z nim. Słuchaj dalej, bo to nie koniec zabawy. Stwór uciekał z miasta, one zawsze ciągną do słabo zaludnionych miejsc. Po drodze, na obrzeżach, rozszarpał młodą dziewczynę. Częściowo zeżarł, częściowo rozwłóczył po okolicy. Dwudziestu z nas ruszyło za nim, bo gdy demon raz spróbuje ludzkiego mięsa i krwi, nigdy nie przestanie ich łaknąć. Dopadli go w końcu, zdołali odesłać. Jeden zginął, dwóch zostało kalekami. Przez swoją zabawę masz na sumieniu trzech ludzi, prawdopodobnie więcej, bo przez ten miesiąc demon musiał się pożywiać. Mam nadzieję, że zepsułam ci twój doskonały humor.

Cały wywód miał go wpędzić w poczucie winy?
Nie udało się. Jedynie szczątki przyzwoitości wywołały walkę z samym sobą. Zmusił się, by przestać się uśmiechać ze względu na ów starszego człowieka, pomagającego innym.
Przez szacunek dla jego wiedzy.
Niemniej równie dobrze mogliby rozmawiać o imprezie w barze. Hipotetycznej.
Oparł się z powagą wypisaną na twarzy.

-Przez ten cały czas powiedziałaś mi o sobie kilka rzeczy, a ja tobie o sobie nic. Skorzystam z okazji. Mam na sumieniu więcej niż te życia. Dużo więcej. Bardzo, bardzo dużo więcej, choć w moim przypadku mówienie o sumieniu jest mocnym nadużyciem. Ty jesteś człowiekiem mającym pakt z demonem, tak? Nie wiem czy dobrze to rozumiem. Problem w tym, że ja już nie jestem człowiekiem. Nie psychicznie.
Nie myśl, że nie żałuję ludzi, których wymieniłaś. Mimo wszystko dalej potrafię patrzeć na świat pod kątem prawdziwego człowieka, ale trzymałem więcej niż jedno martwe dziecko. Jeden to chłopiec z kilkoma postrzałami. Najwyżej czteroletnia dziewczynka z małymi warkoczykami. Nie będę się rozdrabniał, bo nocy nie wystarczy. Przeszłość bardziej lub mniej chlubna.
A żeby to wszystko znieść zostałem doprowadzony wprost do piekła na pogawędkę z Lucyferem. Część z moich pseudokolegów gotowych podziurawić każdego przez jedno słowo, zostało tam na dobre. Ja i kilka innych osób zakończyliśmy ten uroczy wieczór, ale nikt po takim spotkaniu nie jest normalny. Dlatego nie jest dobrym pomysłem, żeby ktoś się podpinał pod mój umysł.
Naturalnie jestem całkowicie zdrowy i stabilny psychicznie, ale nie do końca w sposób, jak większość ludzi
-uśmiechnął się na poły gorzko, na poły cierpko.

Widział jak kobieta zareagowała na wzmiankę o martwych dzieciach. Uważał to za bardzo ciekawe.
Albo była wrażliwa na tym punkcie jako kobieta, albo miała kontakt z całkiem pokaźną ilością dzieci w dowolnym etapie swojego życia, zaś one były bardzo mocno z nią połączone, albo straciła dziecko.
Całkiem interesująca była ostatnia z opcji, tak ładnie pasująca do śpiewanej kołysanki podczas ich sennych doświadczeń.
Kołysanka wybitnie kojarzyła się z dziećmi.

Jaka nie byłaby prawda, to właśnie mogła być pięta Achillesowa Antonii. Dzieci. Konkretnie martwe.

-Tak strasznie się boję teraz, potrzymaj mnie za rękę. Nie pierdol mi tu, Tony! Jak dla mnie możesz mieć w dupie curandero Tomasa i całą resztę trupów. Ale jesteś odpowiedzialny za naszą grupę. Ja ci mówię, że jak ostatni debile wypuściliście koszmar do rzeczywistości, żeby sobie hasał między ludźmi, a ty mi seans zwierzeń ze swojego trudnego życia urządzasz? A wypchaj się. Nie jestem psychologiem, radź sobie sam ze swoimi zbrodniami. Tylko uważaj, w co się pakujesz i nie popełniaj błędów.

Czy ta kobieta naprawdę tak bardzo głęboko wierzyła w swoją nieomylność? Nie da się uniknąć błędów i nikt temu nie podoła. Można próbować, starać się, usiłować ich nie popełniać, przez co ilość ulega zmniejszeniu, ale nie da się całkowicie wyeliminować owego czynnika.
Na tym właśnie polegał czynnik ludzki - czynnik błędu.

Co jednak w kwestii wypuszczonych demonów?
Wszelkie demony miał tam, gdzie słońce mu nie dochodzi. Tam też miał wszystkie skutki wyjścia.
Mogą wymordować cały kontynent i nie bardzo go to będzie obchodziło.

-Wypuszczenie demona nie bardzo mnie rusza. Może dlatego, że nie wiem co to oznacza. A może dlatego, że zwyczajnie mnie to nie obchodzi.

-A ruszy cię, jak następny zamiast zwiać, przyczai się w naszym wybranym punkcie i upierdzieli łeb jednemu z nas? Albo celowi?

-Jedynie pod względem poczucia obowiązku, jaki mam. Emocjonalnie? Absolutnie nie.
Czy po tym załapała wreszcie co chciał jej powiedzieć?

-Więc przyjmij do wiadomości, że amatorszczyzna, jaką uprawiacie - tak jak wszystkie grupy - może zniszczyć całą akcję.
Odpowiedź brzmiała: "Nie."
Zastanawiał się ponadto nad ową amatorszczyzną. Wierzenia miały korzenie w średniowieczu. Może nie koniecznie voodoo, ale inne z pewnością.
Były dużo starsze niż technologia, ale mnogość grup radziła sobie, posługując się ową amatorszczyzną.
Jakby tego było mało, dokonywali rzeczy całkiem sporych. Bez pomocy okultystycznych sił incepcja na drugim od najpotężniejszych ludzi świata również byłaby wykonalna.

-Tego już się zdążyłem dowiedzieć-mruknął z lekkim przekąsem zabarwionym ironią.

-I co zamierzasz zrobić z ta wiedzą?

-Mam lepsze pytanie. Co ty zamierzasz zrobić ze swoją? Mam nadzieję, że w trakcie akcji będziesz chętna się nią podzielić.

-Nie bardziej, niż to będzie konieczne, Tony. Ani kawałka bardziej. Zamierzam wybrać miejsce, które będzie, powiedzmy, nieaktywne lub słabo aktywne. Zamierzam je zabezpieczyć przed ingerencjami z zewnątrz. Zamierzam przeprowadzić rytuał ochronny po kolei nad każdym. Zamierzam znaleźć i unieszkodliwić lokalnych czarowników. Zastraszę ich, zaszantażuję, przekupię lub podbiję. Mnie się nie odmawia, Tony. Mam też nadzieję, że gdy mimo wszystko coś się spieprzy, ty i Malcolm nie będziecie się unosić ważnością waszych funkcji, tylko posłuchacie bez szemrania. Bo jeśli ja mówię, że Rosja jest ryzykowna, ale możliwa, to tak jest. I jeśli mówię, że Brazylia jest wykluczona, to tak również jest.

A ta znowu swoje.
Koniecznym jest wyciągnięcie z siebie całych pokładów, jakimi się dysponuje, nie maleńkim fragmencikiem.
Gdyby on postanowił robić tylko to, co jest w jego funkcji konieczne, to jego jedynym źródłem informacji był by internet wespół z Wikileaks oraz głosy ludu.
Wywiad zebrany? Zebrany. Więcej się nie da.
Ponadto kolejny raz miała ochotę na funkcję głównodowodzącej. Jakby nie mieli większych problemów.

-Jeśli oczekujesz, że będę wypełniał twoje rozkazy, to nie licz na to. Nie rozkaz. Twoja opinia będzie cenna i zapewne większość jej posłucha, ale ze względu na rozsądek. Właściwie powinienem mówić za siebie. Otwarcie mówię, że nie przyjmę od ciebie żadnego rozkazu, ale radę, jak najbardziej. Jestem za stary na to, żeby ktoś mógł mi coś kazać. Poza kilkoma osobami.

-Nie unoś się. Właśnie o tym mówiłam. Sądzisz, że jak wszystko zacznie się walić, znajdę czas, by pochylić się nad twoją popapraną naturą? Nie, Tony. Ja wrzasnę co trzeba zrobić. Posłuchasz - i obudzisz się względnie nietknięty. Nie posłuchasz - nie będę się wykłócać, tylko pomacham ci ręką na pożegnanie, gdy będę znikać za zakrętem. Zdaje ci się, że twoje lata predestynują cię do czegokolwiek, że czynią cię specem od wszystkiego? Sam mówiłeś, że nie rozumiesz, o czym mówiłam. Jesteś jak dziecko. Zamykasz oczy i chowasz się pod kocem, i wydaje ci się, że wszystko co złe dzięki temu zniknie.

Smith o mało nie roześmiał się. Tak właśnie wyglądała hipokryzja w najczystszej postaci. Wręcz podręcznikowy przykład.
Sama jeszcze nie tak dawno zachowywała się jak dziecko, zakładając rączki ze słowami na ustach: "Wiem, ale nie powiem."
Jakby tego było mało, całkowicie nie trafiała do niej definicja rozkazu.

-Nie musisz mnie uczyć, jak wyglądają akcje. Przeprowadziłem ich więcej niż ktokolwiek z zespołu. Bynajmniej nie na płaszczyźnie snu, ale dla mnie akcja jest akcją. Każda różni się w ten czy inny sposób. Wiem też jak wygląda przekazywanie informacji na nich, ale dalej istnieje znacząca różnica między rozkazem a choćby poleceniem.
Z resztą przypomnij sobie, co mówiłaś do Malcolma po wybudzeniu z poziomu drugiego. Tego nie zaakceptuję i nie zmienisz tego żadną siłą. A jeśli chodzi o wszechwiedzę to... Jak na razie wygląda na to, że uważasz, iż ty nią dysponujesz. Ja uznaję za prawdę, od samego początku to, co mówisz w kwestii snu. To znaczy, iż znam granice swojej wiedzy, co wielokrotnie przyznawałem. W tym niedawno, zaś z wydarzeniami radzę sobie tak, jak umiem. Lepiej lub gorzej
-machnął ręką i spojrzał w kierunku drzwi.

Być może mu się wydawało, że widzi fragment cienia...

-Każdy ma jakieś swoje fanaberie. Ja nie przyjmuję rozkazów, ale jak zaczniesz krzyczeć, żeby spierdalać, to najpewniej to zrobię.

A może nie?
Poderwał się nagle i gwałtownie otworzył drzwi. Kiedy wyjrzał na zewnątrz, nikogo tam nie było.
W odległości około dwudziestu metrów w obie strony nie było zakrętu. Nie zdążyłby wykonać ruchu, a co dopiero dobiec do pierwszego z załamań.
Wydawało mu się.
Zamknął drzwi i wrócił na miejsce.
W tym czasie Antonia zabrała się za tatara.

-Jedyny sposób na podsłuch-wyjaśnił krótko, wzruszając ramionami.

-Pozwól, że utnę to prężenie iluzorycznych bicepsów. Twoje życie. Twoja dusza. Twoja dupa. Twoja decyzja-kontynuowała stwierdzeniem o ucinaniu.
Skinął głową.

-Moja sprawa. Myśl co chcesz, ja ci niczego nie narzucam.

-Skąd ci się ten pomysł wziął, że mi zależy na twojej akceptacji, nie wiem doprawdy. Nie zależy mi, Tony, nie jest mi to do niczego potrzebne. Chcesz mojego szacunku? Zasłuż sobie. Takie rzeczy nie są za darmo.

Roześmiał się. To właśnie był podręcznikowy przykład ironii.
O zasłużeniu na szacunek mówiła osoba, która podczas jednej, wcale niedługiej akcji straciła go całkowicie.
Jakby tego było mało, nie zanosiło się na odzyskanie go, pomimo tego, że całkiem miło się gawędziło.

-Wyjęłaś mi to z ust. Metaforycznie-dodając ostatnie słowo uśmiechnął się nieco cieplej.

-To podsumujmy może. mamy umowę co do Dominica. Załatwisz nam fundusze, zorganizujemy laboratorium i zaczniemy badania. Jak wybierzesz miejsce, powiesz mi, ja je sprawdzę. Reszta to pieśń odległej przyszłości. Wypijmy za to!
Zabrzmiało to jak pojednawcza nuta.

-Miejsce... Jeśli się uda, to będziesz pierwszą osobą, która widziała to miejsce. Pierwszą “spoza” i będę musiał cię tam wprowadzić-przetarł oczy i spojrzał z rosnącym zainteresowaniem na flaszkę przyniesioną przez Brazylijkę.

-A co mi to da? Powiesz mi, gdzie to jest, a ja je sobie obejrzę od strony Limbo. Wystarczy, że zostawisz tam coś, co ci dam.
Bardzo oryginalny i bardzo nietypowy sposób przeglądania otoczenia.

-Nie sądziłem, że chcesz obejrzeć je od... tej strony. Dobrze. Zostawię tam to coś, ale nie na długo. Każdy obcy przedmiot może być prawie natychmiast zauważony. Ale tak jak już mówiłem, nic pewnego.
Jeśli mu się uda, akcja będzie musiała być błyskawiczna, zaś na obejrzenie otoczenia będzie miała najwyżej kilka minut.
Tam nic nie pojawia się bez wiedzy wielkiego szefa.

-Jeszcze Blackwood, Malcolm i William. Przynajmniej. To długa noc. Williama zostawię na koniec.

-Jeszcze jedno, zanim walniemy kolejkę i ty pójdziesz do swoich ważnych spraw, a ja kupić sobie sukienkę. Jesteś w stanie załatwić coś osobistego od naszego Celu? Najlepiej włos, paznokcie... albo naturalne wydzieliny ciała. Krew, smarki, wosk z uszu, sperma też się nada świetnie. Ostatecznie może być nieprane, znoszone ubranie albo ziemia z odcisku stóp, ale to już słabiej działa.

Czy taki był prawdziwy cel wizyty?
Te grosze, o które prosiła były głównym powodem czy... To?

Ta sprawa była wielka. Gigantyczna. Czy był w stanie to załatwić?
Niewątpliwie tak, ale w normalnych okolicznościach czekałby na okazję. Ta mogłaby się trafić za pół roku. Rok. Dwa lata.
Tyle czasu nie mieli.
Pet odpadał. Putin nie palił z tego, co mu wiadomo.
Włosy były dostępne głównie u fryzjera. Tego z pewnością ma prywatnego.
Paznokcie u manicurzystki. Również prywatna.
Ślina na szklankach. Sprzątaczki.
Do kibla Smith nurkować nie będzie.

Wpatrywał się w stolik nieobecnym wzrokiem szarych oczu.

-Nie wiem. Mogę obiecać, że spróbuję, ale nie wiem ile z tego wyjdzie-uprzedził.
Gdyby miał tylko więcej czasu, załatwiłby to. W końcu wpadłby, a tak... Nie był pewien czy się uda.

-Spróbuj. Może się zdarzyć, że przydatne będzie wejście w jego sen przed akcją. Bez technologicznych zabawek. Jako wstępne urobienie.

-Przydatna sztuczka. Tym bardziej mogę obiecać, że spróbuję. Problem w tym, że prędzej udałoby mi się zabranie czegoś od Królowej Anglii. Teraz pytanie ode mnie. Czy udałoby ci się wyciągnąć informacje z ekstraktora? Poszukuję pewnego człowieka. Konkretnie osobę mogącą stać za ochroną mentalną Celu. Poznanie technik nauczyciela niesie możliwość odczytania technik ochrony ucznia. I nie tylko ochrony, ale również, być może, totemu i kilku innych, przydatnych informacji. Co o tym myślisz?-zapytał, zdradzając część swojego wywiadu.
Ekstraktor - mistrz mógł być bardzo ważnym elementem całej akcji.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-02-2012, 23:29   #93
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Jakiś czas przed spotkaniem Christopher zapukał do pokoju Antonii. Odczekał nieco dłużej, niż w przypadku Cryera, po czym wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

- Mam parę pytań - wypalił prosto z mostu. - Jeśli możemy teraz, chciałbym pogadać.
- Też sobie porę znalazłeś - sarknęła Antonia. - No właź. I zamknij na klucz. Może się do czegoś przydasz.

Coś się zmieniło lub być może po prostu przyszedł nie w porę. Antonia zawsze zawisała spojrzeniem na jego ustach, jakby zamierzała spijać z nich każde słowo, i każdym słowem się cieszyła... Teraz była poirytowana.

Brazylijka przebrała się po raz chyba setny tego dnia. Już podczas krótkiego epizodu wspólnego mieszkania Ruhl zauważył, że Antonia przebiera się czasami co godzinę, a kod ubraniowy w jakiś tajemniczy sposób współgra z jej nastrojem. Teraz miała na sobie czarne, satynowe kimono w czerwone kwiaty. Makijaż zmyła do zera, tylko na policzkach pod oczami ciągnęły się wymalowane kredką do powiek dziwne znaki. To jednak nie było najdziwniejsze. Najdziwniejsza była instalacja, którą Antonia zorganizowała pośrodku salonu.

Wszystkie meble odsunęła pod ściany. Pod balkonem leżał zwinięty byle jak dywan. Obok wyrwana z korzeniami dracena. Na podłodze czymś, co niepokojąco przypominało krew, wymalowała okrąg. W czterech miejscach na okręgu stały jakieś plastikowe figurki, w jednej z nich przy dużej dozie tolerancji można było rozpoznać Jezusa. W piątym miejscu leżało coś okrągłego, obciągniętego skórą... ludzka czaszka. W centrum okręgu stała donica z ziemią, z której wystawała zielona szczoteczka do zębów...

- Co tak stoisz? - zawołała Antonia z wejścia do sypialni - Chodź, pomóż mi z toaletką. Musimy ją tu przepchać.

Na toaletce przed lustrem stały kolejne bóstwa, plastykowa kiczowata menażeria oświetlona choinkowymi lampkami. Zanim Antonia wyrwała wtyczkę z prądu, w kolorowym świetle Christopher zdążył zobaczyć, że obok zdjęć Dominica i nieznanego mu brodatego mężczyzny o wyglądzie bosmana Antonia uznała za stosowne umieścić w towarzystwie swoich bóstw także i jego zdjęcia.
Co tam robiło? Ruhlowi zrobiło się zimno. Zawsze miał świadomość, że Antonia była dziwna, ale żeby miała jakiegoś chorego fioła na jego punkcie? Po chuj tam to zdjęcie, miało coś wspólnego z jej praktykami? Błyskawicznie prześledził myślami historię ich znajomości. Czy było coś, co mogło skupić szczególną uwagę tej kobiety na nim właśnie?
- Chciałbym się dowiedzieć... tak, toaletka, oczywiście - Rulh postanowił pomóc Antonii - Chciałbym się dowiedzieć, kim, lub czym byłaś w tym koszmarze. Przeżyłem lekki szok, szczerze mówiąc, a potem jeszcze drugi, jak krzyczałaś na naszego szefa. Czemu wydawałaś mu rozkazy, przecież to on tu rządzi. A może czegoś nie zauważyłem?- spytał na końcu z przekorą.

- Zaraz ci wszystko opowiem... tylko przepchajmy to szybko, dobrze? - Antonia ze stęknięciem naparła na ciężki mebel. - Tam, żeby światło mogło paść na krąg.

Nóżki toaletki ryły głębokie ślady w podłodze. W salonie Antonia najpierw odwróciła wszystkie zdjęcia tyłem, a potem zapaliła lampki. Światło tworzyło dziwne powidoki, kłamało oczom. Christopherowi zdawało się, że środek okręgu zapada się w dół, w jakąś przepaść bez dna, z której wystaje tylko włosie szczoteczki. Antonia rzuciła okiem na krąg i rozluźniła się.

- Idealnie - wyszeptała ucieszona. - Chodź, usiądziemy w sypialni, niech duchy się uspokoją. Chcesz coś do picia? Dam ci soku z pigwy, dobrze robi na refleks.

Zamiast do barku, podeszła do swoich toreb, po chwili podała Ruhlowi butelkę po coli wypełnioną gęstą cieczą, zatkaną zalakowanym korkiem jak wino.

- Tam na szafce masz korkociąg. - Antonia usiadła na łóżku, podwinęła i skrzyżowała nogi. - Tytułem wstępu: przepraszam cię, Chris. Wiedziałam, jak będzie, że Ekstraktor umyślił sobie zapakować was do ciupy. I wiedziałam, że twój Cold to człowiek, którego ja znałam jako Malcolma. Nie powiedziałam ci, bo uznałam, że... musisz poradzić sobie sam. Wiedziałam, że będzie się bał, nie wiedziałam tylko, co zrobisz z tym strachem. Teraz wiem. Było dobrze, Chris. Dałeś radę. Nie powiem ci, że teraz będzie już łatwiej, bo nie będzie. Czternaście lat temu weszłam w sen po raz pierwszy i czułam strach. I czuję go za każdym razem, pomimo doświadczenia. Nie boją się tylko aroganccy głupcy, Chris. To dobrze, że się boisz.

Antonia wsuneła dłoń między dredy za swoim uchem. Po chwili ją wyciągnęła, trzymając w palcach turkusowy koralik oplątany włosami. Kręciła nim w palcach, w końcu schowała do kieszeni kimona.

- Nie planowałam tego koszmaru, chcę, żebyś wiedział, że jest mi przykro. Że ty i Dominic musieliście przez to przejść. Nie chciałam, żebyś mnie taką widział i jest mi z tym źle. Jestem bruja. W twoim języku to oznacza: czarownica. Demon, którego widziałeś, jest częścią mojej duszy. Każdy ma takiego, ale tylko niektórzy potrafią z nim rozmawiać, skłonić, by wyszedł i pokazał twarz. Dzięki temu... można robić wiele rzeczy niedostępnych dla przeciętnych ludzi. Leczyć samą swoją obecnością. Rozmawiać z duchami. Odnajdywać to, co zaginęło bez śladu. Wchodzić w sen i przemierzać dziwne krainy, czerpać z nich mądrość. Także... rzucać klątwy na ludzi lub miejsca. Zabijać i niszczyć. Niektórzy myślą, że ten wewnętrzny demon jest zły, jest esencją zła, które jest w każdym człowieku. To nieprawda. Nie jest zły, jest tylko straszny. Nóż jest straszny przez to, co można z nim zrobić, przez możliwości, jakie w nim drzemią, ale nie jest zły. To człowiek trzyma nóż, to umysł czarownika pęta demona. Chcę, żebyś to wiedział. Nigdy bym cię nie skrzywdziła.

Skrzywdziła? Nie był w stanie powiedzieć, nawet biorąc pod uwagę jakieś magiczne sztuczki, nawet w rzeczywistości sennej, jak Antonia mogłaby go skrzywdzić… Była TYLKO kobietą, on trenował prawie wszystkie sztuki walki, doskonale walczył bronią palną… chyba, że chodziło jej o emocje.
Tych już chyba dawno się wyzbył.
- Nie przez krąg! - rzuciła jeszcze Antonia, wstała chybotliwie i ruszyła za nim, by zamknąć drzwi. Idąc przytrzymywała się ściany, jakby miała kłopoty z utrzymaniem równowagi.




Christopher niewątpliwie miał kryzys. Siedział na wykładzie gapiąc się w sufit i słuchając dziwnego profesora jednym uchem. Sens jego wypowiedzi nie do końca do niego docierał.

Czuł, że ta robota może nie do końca wyglądać tak, jak to sobie wyobrażał. Na razie siedzieli bezczynnie, słuchając jakiś głupot, czegoś o Hitlerze i wiedźmach, podczas gdy Mart nadal gdzieś gnił w ciemnej piwnicy, a on nawet nie miał możliwości wypełniać poleceń. Nawet nie mógł wykorzystać swoich umiejętności, bo wszystko działo się powoli. Powoli się zbierali, powoli snuły się plany i rozmowy. Całe towarzycho lubiło sobie pogawędzić i się posprzeczać, ale o spinaniu dupy jednak nikt nie myślał. Teraz przypomniał sobie, dlaczego w 99 na 100 przypadkach pracował sam. Bo nie miał cierpliwości do takich jak oni właśnie.

Okej, zadanie było bardzo trudne, trudniejsze niż wszystko, czego kiedyś powąchał. Ale bez jaj, on był od roboty, a nie od siedzenia na dupie parę godzin i słuchania jakiś bzdur. Nikt nie wpadł na to, że może akurat on nadawałby się do czegoś innego. I nie miałby wtedy poczucia marnowania czasu. Chyba porozmawia następnym razem z Malcolmem.

No i jeszcze Antonia. Ona najwyraźniej uwzięła się na niego, skoro już nawet pozostali wiedzieli coś o jej tajemniczych planach względem niego. Czego oczekiwała? Że się kurwa dla niej zmieni, że powie: „Okej, byłem złym twardym zabójcą, ale teraz będę ci przynosił kwiaty i już na zawsze będziemy razem”? No bez jaj, przecież ledwo się znali.

Potrząsnął głową, co chyba zwróciło uwagę tego pociesznego doktorka, bo przerwał na chwilę i popatrzył na Christophera. Rozśmieszyło to tego ostatniego, bo był przekonany, że gdyby krzyknął głośno „BUUU!!” w jego stronę, to profesor by wykitował na zawał. Przez chwilę rozważał taką możliwość, ale jednak przyniosłoby to chyba więcej problemów niż radochy.

Jakoś przebolał te nudy, chociaż po wszystkim strasznie piekła go dupa. Był mega sfrustrowany, miał ochotę pierdolić to wszystko. Jak zwykle w takich sytuacjach, zacisnął zęby i zaczął myśleć o celu. Uwolnieniu przyjaciela. Po chwili namysłu postanowił zadzwonić do Leny. Chciał ją wysondować już od dawna, czy i ile wie o tym planie, no i czy ma jakieś wiadomości od Marta, choć oczywiście na to za bardzo nie liczył.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...

Ostatnio edytowane przez Kovix : 14-02-2012 o 06:11.
Kovix jest offline  
Stary 14-02-2012, 06:27   #94
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Tom przyglądał się Biance jak gdyby nigdy nic konsumując jej pytanie.
„- Masz dziesięć milionów dolarów, Kotku?”

- Może i mam Kiciu. A może i nie. - odparł przyjaźnie po chwili milczenia. - Niby tylko czemu sponsorów szukacie? Nie macie dziesięciu milionów dolarów? - przedrzeźniał kobietę. - Wejdę z dwoma i resztą waszą. Jak broker. - żachnął się. - I żeby nie było... Jak te dwa stracę, to nie ma kamienia na ziemi pod którymi moglibyście się schować później. - powiedział z miłym uśmiechem.

Czy on rzeczywiście wygląda na aż takiego frajera zmartwił się nico obracając głowę w stronę szklanej kolumny w której kryształowym odbiciu przejrzał się jak w lustrze.

- Nie do twarzy Ci z tą groźną miną. - odpowiedziała kolejnym z kolekcji pięknych uśmiechów - Jesteś kanciarzem, straszenie to nie twój fach. Ale też i nie fach czarodziejów.

Odłożyła filiżankę na stół, powoli. Porcelana stuknęła jednak, a dziewczyna skrzywiła się lekko. Być może z powodu hałasu, albo...

No właśnie albo... Tom dyskretni rozejrzał się dookoła znad filiżanki kawy, którą przed chwilą uzupełnił z porcelanowego dzbanuszka, udając, że zwrócił na to uwagi.

- Wracając do pieniędzy. Nie rozmawialibyśmy z Tobą, gdybyśmy Cię nie potrzebowali. Jesteśmy w stanie wyłożyć dziesięć, ale nie dwadzieścia. Liczymy na to, że jesteś gościem który jest w stanie dołożyć się do tego interesu. Druga rzecz, której potrzebujemy, to twoje sprawne rączki i nieodgadniona mina. To drugie masz na pewno, to pierwsze...myślę, że jesteś w stanie zorganizować.

Bianca odgarnęła włosy z czoła. Co najmniej trzech mężczyzn w hallu zwróciło uwagę na ten powolny, rozmarzony ruch.

- Jesteś świetny. - szepnęła, patrząc wreszcie Tomowi w oczy - Ale nie jedyny, Kotku. Jeśli jesteś goły, albo się boisz - trudno. Poszukamy kogoś innego. To poważny biznes, a w poważny biznes nie da się wejść, nie inwestując. Albo masz dychę na inwestycję plus dwa wielkie jaja, albo pozostajesz w niższej lidze z dwoma orzeszkami. Tu nie ma półśrodków, Tom. Czekam na odpowiedź, nie chcę marnować więcej twojego cennego czasu.

Tom oparł się w fotelu zapierając ręce na rosnącym już niestety brzuszku i z rozbawieniem spojrzał na Biancę. Pitu-pitu.

- Facet wraca za kilka dni z Wenecji. A dzisiaj w nocy przekonasz się czy moje orzeszki mają pokrycie kapitału. - pokiwał głową z uśmieszkiem. - A wy nie jesteście jedynymi czarodziejami w krainie Ozz. A jeśli nasza współpraca nie będzie one night stand, a znowu figury będą jeździć karetami asów po zielonej łące, to może się okazać, że frajer ma jeszcze lepsze warunki do egzekucji straszenia. - powiedział półgłosem. - Niech iluzjonista poćwiczy lepiej paletę pięćdziesięciu dwóch czarów i i ich kombinacji, bo to nie o sztuczki na urodzinach dziewięciolatka idzie. Tam i klaun zrobi furorę, lecz ja stara dupa już jestem... - westchnął.

- Konkretnie. Czy mam rozumieć, że to oznacza: TAK? - przekrzywiła zalotnie głowę.

- Jak chcecie dziesięciu baniek to z odpowiedzią poczekacie do wieczora. - odpowiedział spokojnie, rezolutnym głosem.

- Poczekamy. - potwierdziła Bianca, wstając. Poprawiła spódnicę, i pasek od torebki, a potem uśmiechnęła się rzucając parę słów pożegnania po włosku.

- Będziemy w kontakcie. - rzuciła przez ramię. Tom patrzył, jak kobieta płynie przez hall, szachując przypadkowo znajdujących się tam mężczyzn swoimi długimi nogami.

- Ciao. – spojrzał za nią śmiejącymi się oczami spod ciemnych okularów. A potem jeszcze raz przejrzał się w lutrze filaru jakby miał w nich dojrzeć rozłożyste rogi irlandzkiego łosia.










Lubił lekki półmrok baru, gdzie wśród tytoniowego dymu snuła się leniwie zawieszona między ludźmi muzyka.
Tom usiadł na czarnym stołku obok pięknej kobiety ciesząc się, że miejsce zwolniło się w momencie gdy pochodził do grafitowego szynkwasu. Ciekawe czy to przypadek, pomyślał przytakującym spojrzeniem potwierdzając pytający gest barmana, który właśnie otwierał butelkę Grey Goose i wzniósł ją nieznacznie w stronę Boyla.

- Dobry wieczór. - odezwał się pierwszy do siedzącej bokiem do niego włoszki otoczonej gromadką młodych mężczyzn.

Obserwował ją w lustrze baru. Przystojniacy pogrążeni w rozmowie i śmiechu co raz posyłali Biance dyskretne, pożądliwe spojrzenia. Tom kontrastował z nimi nieogoloną, lecz wypoczętą twarzą i szpakowatymi, przerzedzonymi już, lecz krótko ostrzyżonymi włosami. Może i buńczuczną młodość miał już za sobą, lecz do jesieni życia miał równie daleko. Uśmiechnął się nieznacznie nad nalanym do pełna, równie dojrzałym jak on kieliszkiem, którego zawartość za chwilę miała zniknąć w jego nieco zapuszczonym brzuchu.

- Och, dobry wieczór...- uśmiechnęła się Bianca. - Co za miła niespodzianka. Dobrze, że pana widzę, paru facetów wydaje się tu być dziś wyjątkowo źle wychowanych. W pana towarzystwie może zyskam nieco spokoju. Przesiądziemy się do stolika?

- Tom. - wtrącił. - Po prostu Tom. - nienawidził jak mówiono mu per pan.

Zerknął pa sali. Nie wydawało się, by jakiś był wolny. Za to zobaczył parę niechętnych, męskich spojrzeń. Wychylił setkę kompletnie ignorując bezczelne glances.

- Sure. – przytaknął.

- Cassius...- włoszka zwróciła się do barmana - Zorganizujesz coś dla nas?

Nie minęło nawet trzy minuty. Ze stolika za parawanem zniknęła tabliczka “rezerwacja”, a Bianca wstała i podsunęła ramię do Boyla, oczekując że ją poprowadzi ku tamtemu miejscu. Przelotnie uśmiechnęła się w podziękowaniu wracającemu barmanowi.

- Cassius to równy gość. - powiedziała - Wie pan, rodzice nazwali go po Muhammadzie Ali.

- A mnie dali po tym z Akwinu. - uśmiechnął się dosuwając mięciutkie siedzenie eleganckiego krzesła pod jej obcisłą w suknię pupę zastanawiając się czy dziewczyna droczy się z nim celowo serwując mu grzeczności.

- Przejdę do sedna. Obiecałem. Niestety podziękować muszę całemu Hogwartowi, ale w Quidditcha nie zagram. Kapitał mam nie do ruszenia. - zrobił smutną minę. - I nici z nowego Nimbusa. - rozłożył ręce udając szczere ubolewanie.

- Nie do ruszenia? - spytała - Kapitał? To znaczy, nie ma pan kapitału? Bo co to za kapitał, który jest nie do ruszenia.

- To taki, którego nie można natychmiast wycofać z inwestycji. - odpowiedział jakby tłumaczył coś dziecku udając, że nie usłyszał kpiny. W końcu czego można się spodziewać po modelce, która ładną buźką i dupką zarabia na życie, kiedy nie robi paznokci i nie szuka frajerów. Tych ostatnich to sumie nie trzeba szukać, żeby się o nich nie potykać.

Swoją, własną, prywatną, osobistą kapustą nie zagrałby nawet gdyby takiej urodzaj na zbyciu we śnie, pomyślał przyglądając się Włoszce, która która chyba naprawdę wyobrażała sobie, że nosi w torebce zamiast szminki dziadka do orzechów.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 14-02-2012 o 06:34.
Campo Viejo jest offline  
Stary 14-02-2012, 10:18   #95
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Wenecja Hotel Danieli, apartament Malcolma Whitmana


Stukot do drzwi odbijał się w głowie Ekstraktora z siłą pracującego młota pneumatycznego. Kurwa, co znowu … powiedział, pomyślał, wyszeptał Malcolm. Siedział w ciemnych okularach na tarasie apartamentu. Na stoliku leżały środki przeciwbólowe oraz stała butelka z alkoholem. Samo spojrzenie na jasno brązowy płyn wystarczyło by Whitmanowi zrobiło się niedobrze. Wybór leczenia kaca był więc prostszy, może działający wolniej ale starczający na dłużej … tzn. do kolejnej popijawy. Malcolm nie miał zamiaru nikomu otwierać, w tym momencie nie miał ochoty na żadne rozmowy a na samą myśl, że za drzwiami zapewne stoi obsługa ze śniadaniem dostał mdłości. Przyłożył worek z lodem do bolącej głowy i starając się nie wykonać żadnego ruchu trwał na fotelu czekając na działanie procha. Pomogło, nie od razu, ale najważniejsze, że Malcolm mógł poruszyć głową nie narażając się na przejmujący tępy ból. Nadal siedział na tarasie starając sobie przypomnieć wydarzenia poprzedniego wieczora i nocy. Z tym pierwszym nie miał problemów. Nic nadzwyczajnego … rozmowa z Ramos, która przerodziła się w popijawę. Jeden drink, potem kolejny dalej następne … było całkiem miło i nieskrępowanie, momentami zabawnie. Z wydarzeniami nocy już tak prosto nie było. Malcolmowi zdawało się, że lecieli gdzieś helikopterem … ale czy to było tej nocy, czy w ogóle miało to miejsce? Zastanawiając się nad tym udał się do łazienki. Chciał się odlać … ale widok pawia na muszli klozetowej wywołał mdłości. Nie pozostało mu nic innego jak skorzystać z umywalki. Wchodząc pod prysznic sprawdził czy nie ma tam czegoś niepokojącego w co mógłby wdepnąć.
Wycierając się Whitman usłyszał, że ktoś krząta się w środku. Owinięty ręcznikiem wyjrzał z łazienki. Była to tylko pokojówka. Najwidoczniej nie wywiesił na drzwiach informacji „nie przeszkadzać” .
- Hej, signora … nie teraz, później – Whitman chciał spławić pokojówkę.
- Przepraszam, ale tu jest straszny nieporządek, a na drzwiach … – odpowiedziała dziewczyna łamaną angielszczyzną.
- To nic, nieważne. Skoro musisz … – Malcom podszedł do rzuconej na fotel marynarki w prążki - … to zrób porządek w łazience, tam jest … - zamiast kończyć Whitman wcisnął dziewczynie 2 banknoty po 10 euro.
- Jak Pan sobie życzy. – dziewczyna pociągnęła wózeczek w kierunku łazienki.

Tymczasem Malcolm z butelką wody mineralnej udał się na taras. Nim wyschły mu włosy pokojówka skończyła ze sprzątaniem łazienki.
- Już jest czysto, proszę Pana, uśmiechnęła się dziewczyna. Zostawiłam też hotelową szczoteczkę do zębów, bo zauważyłam, że brakuje … - dodała nieśmiało.
Malcolm tylko wystawił z tarasu dłoń z podniesionym kciukiem.
- No i nie wiem co z tym zrobić … to może być ważne.
Malcolm poszedł do łazienki. Minął stojąca w drzwiach pokojówkę. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Czysty ręcznik od razu przerzucił przez brzeg wanny. Nigdy nie lubił nagim ciałem dotykać zimnych przedmiotów. Jeszcze raz omiótł wzrokiem pomieszczenie po czym ze zdziwieniem spojrzał na dziewczynę.
- Tam na lustrze jest wiadomość, zostawiłam ją celowo bo pisze, że badanie głowy o 10 … a to może być ważne … jak pan chce to ja od razu …
- Tak masz rację … resztę możesz posprzątać po 10 … wtedy … wtedy możesz posprzątać. Która godzina?
- Jak pan sobie życzy, 8.40 proszę pana – dziewczyna zerknęła na zegarek. Ułożyła pudełka i butelki na wózeczku i wyszła z pokoju.


Nareszcie pozostał sam. Jak się za chwilę miało okazać się, że tylko na moment. Gdy nakładał czyste ubranie doszedł go odgłos pukania do drzwi. Whitman spojrzał niezadowolony w tamtym kierunku. O dziesiątej miał umówione spotkanie w klinice. Czekało go jeszcze badanie rezonansem. Prochy pomogły i ból zelżał. Prysznic postawił go na nogi. Z poprzedniego wieczoru pozostawał tylko nieprzyjmy smak niestrawionego alkoholu oraz siniak na nodze ... no i wiadomość na lustrze. Miał nadzieję, że pukanie do drzwi, nie ma z tym żadnego związku.
- Jeśli nie musisz, nie wchodź … - stojący na korytarzu Piotr usłyszał głos Ekstraktora.
-Mimo wszystko nalegałbym, byś mnie wpuścił. Mam dwie sprawy do omówienia z tobą, a boję się, że potem nie będziesz miał czasu. Zresztą to nie zajmie ci wiele czasu.
Whitmanowi, trochę ulżyło … tylko trochę. Bał się, że rozmowa przez drzwi może ściągnąć czyjąś uwagę. Niewiele czasu … to było jedyne pocieszenie. Podszedł do drzwi i nacisnął klamkę.
- Wejdź … niestety spieszę się na spotkanie, więc sam rozumiesz … - powiedział Malcolm dopinając guziki koszuli.

Malcolm zerknął na wchodzącego Sixth-Mana, który chyba nie był przyzwyczajony do widoków odbiegających od wystroju oraz luksusu jaki panował w hotelu Danieli.
-Ok rozumiem że się spieszysz. Malcolmie,- nie będziesz miał nic przeciwko, jak będę się tak do ciebie zwracał?- w takim razie od razu przejdę do rzeczy. Pierwszą sprawą, jaką do ciebie mam, to ta wyprawa na biegun, o której wspominał William. Jak bardzo jest pewne, że akcja się tam odbędzie?
- Chyba wczoraj wszyscy przeszliśmy na ty … - odparł Whitman. Przez myśl natomiast przeszła mu wątpliwość czy to aby był dobry pomysł. - Co do twojego pytania, wywiad przekazuje nam informacje, że tak właśnie będzie. Chociaż jak zapewne zdajesz sobie sprawę nic nie jest pewne … hmm … gdzieś tu były skarpetki.
- Widzę jakieś na fotelu. A co do wyprawy, to nie pytam się bez powodu. Wyprawa na biegun to nie jest niedzielna wycieczka za miasto, przeciwnie, to podróż pełna zagrożeń. Ja sam tylko raz i to ładnych parę lat temu byłem za kołem podbiegunowym i do dziś pamiętam, jak tam było. Poza tym, widzę w zespole co najmniej trzy osoby, które mogłyby mieć problemy. Ale można temu zapobiec- moim zdaniem, jeśli akcja ma się tam odbyć, to dla bezpieczeństwa przed samą akcją wszyscy powinniśmy trafić do obozu adaptacyjnego na co najmniej tydzień, by się przystosować choć trochę do tamtejszych warunków.
- Nie tamte są brudne i nie wiem czumu dziurawe. Nie mam też pojęcia co stało się z butami, które wczoraj miałem na sobie. Jasne biegun to nie przelewki ... wyprawa tylko dla twardzieli … albo wycieczka krajoznawcza łodzią. Jeśli wszystko pójdzie dobrze nawet nie będziemy musieli wychylać nosa na to mroźne powietrze. Obóz adaptacyjny to dobry pomysł, nie tylko ten tkwiący w podświadomości architekta ale także ten realny. - W międzyczasie z triumfem w oczach Whitman odnalazł szukaną część garderoby. Przysiadł na łóżku i wkładał skarpetki. Jego wzrok padł na wmieszane w pościel czarne “coś”. Palcem wskazującym wyciągnął “coś” z prześcieradła. Okazało się, że były to czarne koronkowe stringi.
- To nie moje dodał po chwili.
- Tam jest brakująca część- odparł Piotr. Wzrok Whitmana podążał za palcem wskazującym Piotra aż natknął się na wymiętoszony stanik tego samego koloru i kroju.
- Jak nie twoje, to nieźle pobalowałeś. Mnie już takie rozrywki niespecjalnie cieszą- przerwał, po czym kontynuował- I tutaj dochodzimy do następnego punktu moich wątpliwości. Moim skromnym zdaniem użycie łodzi podwodnej to nie jest dobry pomysł.

Ciota czy co … pomyślał Malcolm gdy spojrzenia obu mężczyzn napotkały się. Wyraz oczu Koroniewa zrobił się zimny i twardy.
- Zastanów się: gdybyś był Putinem- człowiekiem, który ma pełno zarówno przyjaciół, jak i wrogów- czy przynajmniej nie dopuszczałbyś możliwości ataku na ciebie w czasie wakacji? Gdybym ja był na jego miejscu, na pewno bym się starał jakoś zabezpieczyć. Jak mamy udanie przeprowadzić incepcję, wymaga to dyskrecji. Władimir Władimirowicz nie może zorientować się, co się dzieje. I tu jest pies pogrzebany. Byśmy mogli wyjść z łodzi albo porwać tam Putina, musi się ona wynurzyć. I wtedy tworzy ona przerębel w lodzie. Co gorsza, taka dziura w lodzie jest z daleka dobrze widoczna, podobnie jak łódź. Zaś nawet jakbyśmy się zanurzyli, to taka dziura może zostawić ślad, że coś się tutaj działo. A moi rodacy nie są durniami, umieją logicznie myśleć. Załóżmy, Putin nagle się zmienia wewnętrznie, a jego służby odkrywają dziurę w lodzie, dużą i powstałą bez powodu niedaleko miejsca jego wakacji. Poza tym, co to za problem dla Putina wysłać własną łódź podwodną do patrolowania Arktyki? Federacja przecież od dawna ma roszczenie do tych terenów, podobnie jak inne kraje.
Dlatego uważam, że jak mamy uderzyć w Arktyce, to najlepiej, jak przybędziemy na miejsce wcześniej i uderzymy z lądu. Ale to tylko moje sugestie, ale proszę cię, byś wziął pod rozwagę to, co ci teraz powiedziałem.
- Buty, buty, buty … - Malcolm mamrotał pod nosem przeszukując garderobę przylegającą do sypialni. - Myślałem, że Rosjanie nie stronią od rozrywki. Odpowiadając na twoje pytanie, to gdybym był Putinem w ogóle nie spodziewałbym się ataku na swoją osobę, co nie znaczy, że nie stosowałbym środków ostrożności. Nowoczesne łodzie mają na wyposażeniu batyskafy. To przy ich pomocy zaatakowalibyśmy cel. Łódź podwodna wcale nie musiałaby się wynurzać. Co do akcji na lądzie … pozostałaby kwestia ewakuacji. Zastosowanie łodzi rozwiązywałoby ten problem. Masz jakiś pomysł co do akcji na lądzie? - zapytał Malcolm sznurując buty.
- Dawniej nie stroniłem od rozrywki tak jak teraz... ale to zupełnie inna historia. Co do batyskafu, to mógłby być dobry pomysł, oczywiście przy założeniu, że będzie miał wystarczająco mocny kadłub, by przebić lód i że nie zedrze się jego poszycie, wysyłając nas na tamten świat. Jeśli zaś chodzi ci o akcję na lądzie, to powiem ci to samo co Williamowi: potrzebuję więcej szczegółów. Muszę wiedzieć w jakim rejonie Arktyki odbędzie się akcja i kiedy- chodzi mi o dokładny miesiąc, ponieważ na północy warunki pogodowe są bardzo różne. Jak podasz mi więcej szczegółów, to pojadę tam, wszystkiego się dowiem na miejscu i po powrocie zdam ci relację.
- Ok, dostaniesz więcej szczegółów gdy tylko informator się z nami skontaktuje … - Malcolm zapinał pasek zegarka. Następnie nałożył jasno beżową marynarkę i przełożył portfel z tej, którą miał wczorajszego wieczora. - Piotr … wybacz ale teraz spieszę się na spotkanie. Wrócimy do tej rozmowy niebawem. - Whitman lekko klepnął Szóstkę w ramię.
Koroniew przytrzymał ramię zdziwionego Whitmana.
-Wybacz , że cię tak trzymam, ale jest jeszcze druga sprawa. Dla odmiany teraz chodzi o mnie. Chciałem cię tylko ostrzec, że jakby ten plan nie wypalił, to tylko w ostateczności róbmy akcję w Rosji. Tam jestem spalony, czego pewnie już się domyśliłeś. Ale to nie wszystko- ściga mnie GRU, więc jest to jeszcze jeden powód, by unikać służb rosyjskich. Nie pytaj mnie jak i dlaczego, bo ci nie powiem. Ale Morozow wie, jakie są moje powody- musisz mu w tej sprawie zaufać, podobnie jak i mi.
Uścisk dłoni Piotra zelżał. Albo Whitman był wytrawnym graczem albo puścił słowa Six-Mana mimo uszu, bo Rosjanin nie doczekał się żadnej reakcji.

Malcolm gotowy do wyjścia stanął w otwartych drzwiach.
- Idziesz, czy zostajesz? - zapytał Koroniewa.
- Idę, idę. Po prostu pamiętaj o tym- ale nie mów także o tym nikomu. Przyrzekniesz mi to?
Whitman ze zdziwieniem spojrzał na Koroniewa. Nic nie odpowiedział, wyciągnął kartę klucz i zatrzasnął drzwi za wychodzącym Piotrem.

Opuszczając hotel Whitman zauważył konsjerża siedzącego w fotelu niedaleko recepcji. W ostatniej chwili Malcolm zmienił kierunek i podszedł do mężczyzny.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – pierwszy odezwał się pracownik hotelu wstając z miejsca.
- Dzień dobry. – odpowiedział Malcolm - W czym … nie mam specjalnych życzeń. Chciałem tylko o coś zapytać … czy dało by się ustalić o której wróciłem do hotelu?
- Tego nawet nie trzeba ustalać … - lekki uśmiech wykwitł pod wąskimi wąsikami konsjerża - … wrócił Pan do hotelu o 4.17… - mężczyzna zaczerpnął powietrza.
-Sam?
- Towarzyszyły Panu dwie kobiety … - usta konsjerża zwęziły się - … jakby to powiedzieć …
- Nie musi Pan niczego mówić … i co z nimi.
- Chciałem tylko powiedzieć, że wróciliście państwo w świetnych humorach. A one … nic. Vittorio, jeden z naszych kierowców odwiózł je przed wpół do szóstej. Jeśli życzy pan sobie dowiedzieć gdzie pojechały, za chwilę mogę to ustalić. – Mężczyzna wyciągnął telefon.
- To nie będzie konieczne – wymuszony uśmiech pojawił się na zmęczonej twarzy Whitmana.
- Zresztą gdyby Pan zmienił zdanie sam może go zapytać. Vittorio jest jeszcze w pracy, a Pan zapewne potrzebuje samochodu.
- Czyta Pan w moich myślach.
- Od tego tu jestem – konsjerż ukłonił się w kierunku Malcolma.
- I tak trzymać … tak trzymać – Whitman odszedł w kierunku drzwi z uniesionym do góry kciukiem.
Kroki skierował wprost do podjeżdżającej białej limuzyny.
- Vittorio jak mniemam? – Zapytał Ekstraktor otwierając drzwi.
- Tak proszę pana, jaki adres.
- San Clemente.
- Ma Pan na myśli hotel czy szpital … czy jedno i drugie zarazem?
- Nie rozumiem …- odparł Malcolm z tylnego siedzenia.
- Obecnie dawny szpital kobiecy – Ospedale Civile-SS. Giovanni e Paulo zamieniony został na luksusowy Hotel San Clemente, ale wiele osób szczególnie tych, które pamiętają dawną Wenecję posługuje się starą nazwą.
- Nie chcę jechać do hotelu … - powiedział Whitman.
- A więc wszystko jasne. - Vittorio kiwnął głową. – Obecny szpital San Clemente znajduje się pod innym adresem.
- Wyśmienicie.




Berlin, The Regent Hotel, apartament Malcolma Whitmana

Dwugodzinna drzemka w samolocie spowodowała, że Malcolm funkcjonował, chociaż odczuwał zmęczenie. Prysznic, który wziął po przylocie o kilka godzin odsunął chęć udania się do łóżka, a ustawiona na 68 stopni klimatyzacja spowodowała, że czuł się całkiem rześko. Następnego dnia czekał ich wykład na berlińskim Uniwersytecie Humboldtów. Cały wolny czas Ekstraktor postanowił wykorzystać do przygotowania się do niego. Malcolm siedział w fotelu apartamentu prezydenckiego z tłumaczeniem von Lista w dłoniach. Przeczytał kilkanaście kartek dzieła. Za każdym razem gdy natrafiał na odnośnik zaglądał na koniec skryptu, gdzie przetłumaczone były odręczne notatki czytelników dzieła. Jedna z nich skłoniła Malcolma do włączenia tableta.


Notatka nawiązywała do innego działa von Lista „Das Geheimnis der Runen” przedstawiającego idee dotyczące run i innych znaków oraz ich interpretacje w świetle ich aryjskiego dziedzictwa. Streszczenie na jakie natknął się Malcolm wspominało, że w powszechnym obiegu istnieje stosunkowo duża ilość znaków runicznych, niemniej von List dokonał ich kodyfikacji, tworząc trzy główne „alfabety” runiczne: starszy futhart, który składa się z 24 run, młodszy futhart liczący sobie 16 run oraz futhork anglosaski liczący sobie 33 runy. Czasami poszczególne runy różnią się od siebie a ich kształt bywa dosłownie odwrócony. Jednakże w kontekście magicznym wszystkie futharki posiadają swa moc i wartość. Jeśli wykorzystuje się je w pracy o naturze dywinacyjnej czy magicznej od razu można odkryć pewien logiczny i silnie łączący poszczególne runy ciąg. W tym właśnie tkwi atrakcyjność systemu armanicznego, który w obrazowy i przejrzysty sposób buduje odpowiedni związek miedzy wszystkimi runami, związek oparty na „Pieśniach Najwyższego”.

Wiem, ze wisiałem na wiatrem owianym drzewie
Przez dziesięć nocy,
Oszczepem zraniony, Odinowi ofiarowany
Sam sobie samemu.
Chlebem mnie nie karmiono, ni napojem z rogu,
Wypatrywałem ku dołowi,
Przyjąłem runy – wołając przyjąłem,
Spadłem potem stamtąd.




Skandynawskie legendy i opowieści zwane Eddą poetycką, opisują ofiarę, jaka bóg Odin złożył z samego siebie, kiedy zawisł na konarach kosmicznego Drzewa Życia. Yggdrasila pomiędzy światami życia i śmierci wstępując do królestwa Nieznanego a jego wiadomość zjednoczyła się w ekstatycznej unii z nieświadomością. Z tego pojednania zrodził się przedziwny most prowadzący ku bramom królestw wiedzy o uniwersalnej acz niedostępnej zwykłym śmiertelnikom naturze. Projekcją owej mądrości, materialną podstawą, w przypadku Odina, były runy – tajemnice świata.

Głowa Malcolma opadła, tablet zsunął się z kolan.


Berlin, Aula Uniwersytetu Humboldtów


Wykład zakończył się. Wszyscy siedzieli bądź zamyśleni, bądź w ciszy czekali na pierwszą osobę, która wstanie by opuścić salę. Nikt im nie przeszkadzał, nikt nie nakazywal opuszczenia auli. Mogło by się wydawać, że w sali wykładowej rozbrzmiewały jeszcze echa ostatniej wypowiedzi profesora Gebharda von Treskov nt. wpływu okultyzmu na nazistów a szczególnie na Hitlera i jego najbliższe otoczenie. … Choć trudno jest określić stopień zależności, jaki istniał między zagładą milionów ludzi i niemal całkowitym zniszczeniem Europy a okultyzmem, to niewątpliwie taki związek istniał. Pewne jest że w porządek świata na pewien czas wprowadzona została bezsprzecznie demoniczna siła…
Siła, z którą przyjdzie im się zmierzyć.
Whitmana z zamyślenia wyrwało skrzypienie, jakby ktoś huśtał się na siedzisku. Spojrzał po twarzach zebranych … zamyślenie, zwątpienie, zaduma, znudzenie. Wstał z miejsca, podszedł do pierwszego rzędu, oparł dłonie na blacie.
- Myślę, że wykład był pomocny. Zrozumieliście z kim przyjdzie nam się zmierzyć. Putin to nie tylko przywódca stworzony przez KGB. To człowiek bezwzględny budujący swój świat na podwalinach mieszanki okultyzmu, religii, dawnych wierzeń. Przykłady profesora z niedalekiej historii mówią same za siebie. Porównując Hitlera i Putina uważam, że ten drugi przerasta nazistów. Czerpie te same wzorce ale jest mądrzejszy, sprytniejszy, wykształcony, pochodzi z innej kultury. Co nie znaczy, że się do niego nie dobierzemy. Jesteśmy bliżej niż trzy godziny temu.
- Co do najbliższych planów … - Malcolm zmienił ton głosu na bardziej przyjazny – jutro wylatujecie do stanów. Lecicie przez Frankfurt, Nowy York do Los Angeles. Wynajęte jest tam studio filmowe, w którym będziecie mieszkać i przygotowywać się do akcji. Antonia i Dominic wiecie czym macie się zająć. Pozostali w grupach pracują nad zarysem planu. Point Man … – Whitman podszedł do Smitha – oto koperta z biletami, znajdziesz też tam adres studia filmowego … to niedaleko Mulholland Drive i numer kodu do zamka. Do mojego powrotu ty dowodzisz … ale to przecież jasne. To chyba wszystko … do zobaczenia w LA.
- Jeszcze jedno. Christopher ... przestajesz brać odżywki, nie chcę aby podczas akcji stanęło ci serducho. Pozostali, jeśli przyjdzie wam ochota coś powąchać, wciągnąć albo w inny sposób wprowadzić do organizmu to macie się z tym powstrzymać aż zakończymy akcję. Niektóre środki w połączeniu ze specyfikami używanymi podczas snu mogą przynieść nieoczekiwany skutek. To polecenie. – Malcolm spojrzał na Antonię puszczając jej oko.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 14-02-2012, 17:00   #96
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Rozmowa z Antonią + Rozmowa z Koroniewem

-Że dać ci palec, a upierdzielisz rękę po łokieć. Nie bądź pazerny, Tony. To przez waszą pazerność, białasy, wasze działania mają tragiczne skutki. Mogę o tym pomyśleć. Ale to filigranowa robota, długa rozmowa, misterny i szczegółowy temat. To, że szybko zacznie się to, czego byliśmy dziś świadkami w śnie o hotelu, nie ułatwi tego ani trochę. Pomyśl raczej, co chciałbyś, aby wcisnął jako element ochrony swego ucznia. Bo mogę go tak przerazić, że narobi w gacie i zacznie myśleć, co się stanie jak to samo przydarzy się i jego uczniowi. Innymi słowy, możemy spróbować zmodyfikować ochronę naszego celu. W jednym, może dwóch punktach, jak mi się fartnie. Ale mówiłam - jestem dzieckiem szczęścia.

Myślał o zupełnie czymś innym, ale taka możliwość była równie dobra. Można było ukierunkować Putina na ochronę w danym punkcie, co mogłoby im jeszcze pomóc.
Co by było, gdyby Premier Federacji Rosyjskiej skupił się na utrzymaniu w ryzach miejsc, które mogłyby im zaszkodzić?
Całkiem interesujące rozwiązanie.

-Mam nadzieję, że bogowie naprawdę cię kochają, bo to otwiera całkiem nowe możliwości. Bardziej chodziło mi o wyciągnięcie informacji, czego nauczył Putina, ale to, o czym mówisz jest świetne. Nie wiedziałem tylko, że takie wejście na odległość jest precyzyjne i niebezpieczne. Nie jestem pewien do którego momentu możesz się posunąć, więc czasem nie bardzo wiem o co proszę lub pytam.

-Jest sporo osób, które to potrafią. To nie jest żaden ewenement. Możesz się już zacząć zastanawiać nad setkami swoich wizyt u fryzjera, setkami razy, kiedy charchnąłeś sobie na ziemię i poszedłeś dalej. Jeden twój włos w rękach kogoś, kto wie, co robić - i będziesz miał ekstrakcję bez technologii, taką, jaka powinna być. Co więcej - użycie somnacidu można wykryć w testach moczu i krwi. Wejścia czarownika - nie da się. Nie naukowymi sposobami. A inne to przecież brednie...

Smith z drgającymi z rozbawienia kącikami ust spojrzał na dłoń własną i Antonii.
-Jak będziesz chciała mnie odwiedzić, to uprzedź. Spróbuję się wtedy uspokoić-powiedział z całych sił próbując zachować spokój, lecz w końcu nie wytrzymał i wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.

-Ja to ja. Pokręcę się, zafunduję bolesny wzwód i pójdę swoją drogą. Krzywdy wielkiej nie zrobię, gołębią mam naturę. Inni to inni.

-Uważaj, bo jeszcze się przyzwyczaję-powiedział, po czym dodał szybko:

-Naturalnie do twojej gołębiej natury i...

-Już myślałam, że do wzwodu. Masz jeszcze jakieś pytanie? Sklep mi zamkną, a muszę się jeszcze zrobić na bóstwo-odparła Chemiczka.

-Nie. To wszystko ode mnie. Chociaż... Kiedy chcesz lecieć do Rosji? W tym miesiącu będę się wybierał w tamte rejony, załatwić kilka spraw.
Aż palił się do odwiedzenia Delfina.
Najchętniej wybrałby się tam już teraz, natychmiast, w tej chwili.

-Kiedy chcę? Nigdy najlepiej. Polecę, jak postawię lab.
Potaknął, po czym wskazał kieliszek.

-Widziałem gdzieś lepsze naczynia. Masz szklanki, bo półśrodki nie przynoszą rezultatów?
Zaczął dokładnie przyglądać się wózkowi, z którego wyjął największe szkło, jakie tylko znalazł.

-Posmakujmy tego twojego kaktusa...


-Robisz dokładnie to, co ci powiem. W tej kolejności, w której powiem. Od momentu zakończenia rozmowy masz tydzień na uformowanie ekipy dowolnej wielkości składającej się z samych zaufanych osób.
Tydzień.
Po najwyżej tygodniu lecicie do Rosji, Białe Lisy. W różne miejsca kraju. Nie lecicie tam hołotą.
Na miejscu tropicie największych czarowników i szamanów. Nie przesłyszałaś się, moja droga. Chcę mieć o nich pełną dokumentację w przeciągu dwóch tygodni.
W sumie chcę mieć za trzy tygodnie raport. Płacę za lot i wyżywienie. I teraz słuchaj mnie uważnie. Nadstaw ucha. Nadstawiasz już? Jak zesram się z radości, widząc to, co przygotowaliście to wy będziecie mogli przez miesiąc podcierać się banknotami.
Dopieśćcie mnie, a się odwdzięczę. Powodzenia. Czas start.


Duży wyświetlacz zgasł po naciśnięciu czerwonego przycisku, zwiastując włączenie blokady.
To był już ostatni telefon.

Podszedł do stolika z włączonym tabletem, na którym znajdowała się duża mapa świata podzielona na kolorowe strefy.

Ameryka Północna pokolorowana na jasny odcień błękitu oznaczona była białym Reniferem.
Ameryka Południowa pławiąca się wraz z wyspami w pomarańczu zawierała w swych granicach węża - Czarną Mambę.
Europa w czerwieni z Niedźwiedziem Polarnym w centralnym miejscu.
Afryka na zielono sygnowana pająkiem - Czarną Wdową.
Australia - Tygrys na żółtym tle.
Azja jako jedyna została podzielona na dwie części. Pierwsza, której północna granica była wyznaczana przez południową Rosji sfioletowiała, mając w swym "godle" Szerszenia.
Cała Rosja trwała w szarości.

Smith skopiował ostatni obrazek przedstawiający Lisa Polarnego i wkleił na środek mocarstwa.
Zapisał mapę.

-Polowanie na czarownice ogłaszam za rozpoczęte-mruknął cicho, włączając aplikację.
Otworzyło się czarne okno będące jednym, wielkim polem tekstowym.

"Bądź tak dobry i poproś do mnie Blackwooda, a po godzinie Koroniewa. Jeśli możesz. Powiedz, że u mnie jest ciszej."

Wiadomość wykorzystywała staroświeckie kanały wykorzystywane przez pierwsze pagery.
Może właśnie dlatego, że odbiorcą był staroświecki pager.
Włączył uprzednio zneutralizowany zagłuszacz, po czym położył się na łóżku, przeglądając swój komputerowy notatnik.


1. Nobody - sprawa x
2. Blackwood - finansowanie
3. Koroniew
4. Spotkanie
4a). Whitman - Eakhardt
5. Eakhardt - walizka
6. Fox - Niemka
7. Brighton - ubezpieczanie, sprawa x
8. Laboratorium
9. Delfin
10. Ramos - laboratorium, Delfin, Żwirek i Muchomorek
11. Spotkanie

Otwarty był również dokument zatytułowany "Archiwum X", w którym wszystkie dane wypisane były hasłowo.
"24.03.2003r., około 14, Perth, Market Street, Centerpoint, wejście główne. Katie. 8 lat.
Nichole, brązowe włosy, czerwona kamizelka, spódniczka, około 28 lat. Nie sama. Jakiś facet.
4 kontakty: Twoja siostra naszych rękach. Jeśli żyła rób wszystko Ci każemy. Czekaj kontakt.
KABOOM! Blank wszystkie serwery, akta (policyjne, administracyjne, ...)."

Rozległo się pukanie, zaś Smith szybko wyłączył urządzenie, które wepchnął w skrytkę w materacu.

Otworzył drzwi, w których stanął Turysta, zaś Inżynier uśmiechnął się szeroko, gestem zapraszając gościa do środka.


Rozległo się pukanie do drzwi, które Smith otworzył jednym, zdecydowanym szarpnięciem.
Koroniew.

-Wchodź-zaprosił Anthony, zamykając drzwi za Szóstką.

-Lepiej mówmy w naszym ojczystym języku - tutaj jest raczej mało znany. No więc, dlaczego mnie do siebie wezwałeś?-odezwał się po rosyjsku, zaś starszy mężczyzna wzruszył ramionami.

-To chyba jeden z najbezpieczniejszych pokojów. Zabezpieczyłem przed podsłuchami, ale nie mam nic przeciwko.

Nie do końca była to prawda. Wolał angielski i byłby wielce zobowiązany, gdyby nikt nie usłyszał, że posługuje się wschodnioeuropejsko-azjatycką mową na gruncie prywatnym.

-To może zanim powiesz po co mnie sprowadziłeś, pozwól że ja spytam cię o zdanie. Otóż, martwi mnie ta sytuacja. Team nawalił i to nieźle, w trakcie tego treningowego zejścia, a gdyby doszło do czegoś takiego w trakcie akcji, to byłaby murowana katastrofa. Musisz za to także wiedzieć, że choć mam wiele umiejętności, to nie potrafiłbym w razie katastrofy zastąpić Forgerów.

-Nikt nie byłby w stanie ich zastąpić. Moja “zmiennokształtność” jest we śnie dokładnie taka, jak w rzeczywistości. Mogę maznąć sobie krechę pod okiem, ale szczególnie Fałszerzy nie da się zastąpić-odparł Smith.

Fałszerze są nie do stracenia. Podobnie jak ich Czarnoksiężnik - Architekt. To była trójka ich magików, sztukmistrzów, natomiast magia zawsze daje przewagę nad osobami nie potrafiącymi się nią posługiwać.

-Właśnie staramy się wyeliminować czynnik ryzyka. Antonia wzięła się za objawy, ja zaczynam szukać przyczyny i postaram się ją jakoś naprawić. Innymi słowy, można powiedzieć, że do pewnego stopnia współpracuję z Chemiczką i mamy zamiar pozbyć się problemu. Lub problemów. Nie chcę jednak nikogo nakręcać przeciw nikomu, a to, co mamy wymaga sprawdzenia, więc wstrzymamy się na razie z wyrokowaniem-dodał Inżynier.

-Czyli masz zamiar zrobić z tym porządek. Ale mam pewne wątpliwości - co do Teamu, Nie mogłem wprost nikogo zaatakować, muszę ci zaufać. Ale mógłbyś mi coś powiedzieć na temat tych ludzi? Chciałbym wiedzieć z kim mam pracować.

Koroniew dobrze kombinował. Dobrze było wiedzieć choć trochę na temat swoich współpracowników.
Szczególnie przy tak poważnym zadaniu.
Piotr myślał podobnie do Anthony'ego.

-Kilka słów mogę powiedzieć. Zacznę od samej góry. Malcolm Whitman, pracowałem z nim jakiś czas temu. Zna się na tym, co robi i ma sporą wiedzę z klasycznych ekstrakcji. Profesor William Eakhardt, genialny Architekt i wcale nie przesadzam. Nie zwykłem tego robić. Zna rosyjski, więc nie jesteśmy jedyną dwójką władającą tym językiem. Antonia Ramos, świetna, choć specyficzna Chemiczka z Brazylii. Ma sporą wiedzę... Paranormalną? Może raczej niekonwencjonalną. Dawno temu wyciągnęła mnie i cały zespół. Sądzę, że można jej ufać.
Amy Fox, Fałszerka od Malcolma. Nie miałem okazji oglądać jej w akcji, ale podobno jest artystką w swoim fachu. John Cryer, wężowo śliski Fałszerz... Nie, to złe porównanie. Nie jestem polonistą... Chodzi o to, że umie się wykręcić z wielu rzeczy. Jak na mój gust jest dobry. Bardzo dobry. Dominic Nobody, Chemik od Chemiczki. Jego działań też jeszcze nie zdążyłem zaobserwować, ale nie sądzę, by Antonia poleciła byle kogo. Christopher Rhul, nasz Solo. Taki trochę Rambo. Nie przebiera w środkach, wybierając najskuteczniejsze. Ciężko dostrzec w nim subtelność, ale po zderzeniu z nim wielu może nic nie widzieć. Ekstraktor zaciągnął do nas naprawdę świetnego Solo. Miranda miała być moim Wingiem... Wielka szkoda, że tak się stało. I na koniec, Thomas Blackwood, nasza inspekcja, Turysta. Nie nastawiaj się jednak na to, że będzie nieprzydatny. Nie został oddelegowany do takiego zadania bez powodu.


Wyliczanka dobiegła końca. Powiedział coś o każdym, mając nadzieję, że powiedział prawdę.
Prawdziwość kilku jej elementów była wręcz oczywista. Innych kilka w tak sposób się zapowiadała.

-To widzę, że ty i Malcolm dobraliście doborową załogę. Ale jakoś nie widziałem na razie wiele profesjonalizmu. Będziemy musieli nauczyć się koordynować nasze działania, a ponadto niektórzy muszą sobie uświadomić, co znaczy słowo hierarchia.
W tym momencie, Smith musiał przyznać rację Koroniewowi. Przy próbie uspokojenie i dojścia przyczyny oraz sposobu przeciwdziałania prawie nikt nie współpracował.
Wszyscy chcieli wyjaśnienia podanego na tacy, nikt nie pomógł przy jego konstrukcji.

-Ciężko wojskowym współpracować z osobami nie mającymi z taką formacją nic wspólnego. Nie zamierzam słuchać rozkazów Antonii ani nikogo innego poza Malcolmem, ale jeśli zacznie dziać się coś analogicznego, podobnego lub kompletnie innego, lecz równie niebezpiecznego co ostatnio, zaś Chemiczka, dla przykładu, krzyknie, żeby spróbować zająć czas jakiegoś demona czy innego ścierwojada, to mam zamiar posłuchać. Wiadomo jak podczas akcji wygląda działanie. Każdy może nagle wbiec na pole bitwy z wrzaskiem, żeby się kryć, bo leci bomba.
Ale bynajmniej nie mam zamiaru stać bezczynnie lub słuchać tonu, jakiego Chemiczka użyła w stosunku do Malcolma. I tu masz dużo racji.
Chcesz coś jeszcze wiedzieć?


Zdecydowanie łatwiej było rozmawiać o tym z ludźmi mającymi jakiekolwiek pojęcie o wojsku czy dyscyplinie w jej oddziałach.

-Rozumiem o co ci chodzi-odparł Sixth Man, zaś Inżynier miał ochotę się roześmiać.
Wreszcie! Nareszcie rozmawiał z kimś, kto zdaje sobie sprawę czym jest rozkaz, jakie niesie za sobą konsekwencje i kto jest w mocy go wydać.

-Przecież sam walczyłem na wojnie, nieprawdaż? Nie wiem czy wiesz, ale jeszcze 10 lat temu walczyłem na Kaukazie z islamistami. Jesteś pewnie świadom, jakie rozkazy nam wydawano, ale cóż mieliśmy robić? Były słuszne, bo pochodziły od dowódcy. Oni odpowiadają za całokształt operacji, a choć tamte walki można uznać za ludobójstwo, to nie zawahałbym się ich wykonać. Myślisz sobie, co chcę ci przez to przekazać? To proste. Wykonam każde rozkazy, o ile nie będą bezpośrednio prowadziły do śmierci. Ale najpierw muszę się upewnić, że wierchuszka wie co robi. Pamiętaj, na razie będę obserwować, zwłaszcza ciebie i Whitmana. Zawdzięczam ci życie, ale nie znaczy to, że będę ślepo posłuszny. Na to już za późno.

Tu również miał rację. Ślepe posłuszeństwo nakazom zawsze było bardziej wygodne.
Wykonując rozkaz od osoby będącej w mocy jego wydania, zawsze jest się chronionym. Zawsze niewinny jest wykonujący, a zlecający.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-02-2012, 22:10   #97
 
pawelps100's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumny
Samo spotkanie było właściwie planem, szkicem tego, co miało się dziać z drużyną w ciągu najbliższego czasu. Piotr spodziewał się, że w niedalekiej przyszłości nie będą się odbywać żadne znaczące wydarzenia i nie zawiódł się- najbliższy czas miał upłynąć w rytm żmudnego zbierania informacji, pracy laboratoryjnej i innych mało pasjonujących, ale niezbędnych dla ostatecznego sukcesu czynności.

Natomiast po zakończonym spotkaniu rozpoczęło się mniej formalne i już całkiem towarzyskie zebranie. Dawniej Piotr lubił takie spotkania, obecnie już zdecydowanie nie przepadał. W pierwszej chwili Koroniew chciał uciec, ale uznał, że przynajmniej na razie nie przystoi wymykać się po angielsku, więc przynajmniej na razie został.

No i zaczęło się, ale początkowo nie kleiło się nawet bez zbytniego udziału Szóstki. Z czasem jednak to minęło i już impreza zaczęła się na dobre rozkręcać. Sam Piotr nie miał ochoty się do niej dołączać, więc w kąciku popijał sobie wódeczkę. „Chyba się robi ze mnie alkoholik”, pomyślał „kto to widział pić samemu?”. Ale wtedy w sukurs przyszła mu Antonia, która najwyraźniej zmęczyła się zabawą i musiał a trochę odpocząć. Możliwe też, że miała nieco inne zamiary, ale na tą chwilę nie miało to znaczenia. Niezależnie od jej czystych lub mniej czystych intencji, Koroniew pod wpływem alkoholu wpadł w ten charakterystyczny, nostalgiczno- filozoficzny nastrój, przy którym stawał się mniej ponury ,burkliwy i zimny dla osób dookoła. Toteż w miarę życzliwie przyjął jej towarzystwo.
Tak więc tą wczesną część imprezy , na której był obecny, spędził spacerując i gawędząc z Antonią na różne tematy, dodatkowo od czasu do czasu popijając alkoholem. W pewnej chwili spacerując na balustradzie spytał jej nostalgicznie, czy to nie czas na umieranie, ale kobieta widać uznała, że wręcz przeciwnie, bowiem zmieniła nieco swoje zachowanie na bardziej natarczywe.

Ale Piotr wiedział, że była już dość mocno pijana, więc starał się łagodnie jej wytłumaczyć, że nie może odpowiedzieć pozytywnie na jej nieprzyzwoite propozycje. Od już bardzo dawna nie miał ochoty na gierki damsko- męskie. Po pierwsze, nadal pamiętał o swojej żonie, z którą nie wiadomo co się stało, a po drugie, grupowa Chemiczka była pijana i według Koroniewa byłoby wielką podłością w taki sposób wykorzystywać jej chwile słabości.

Na szczęście Antonia nie nalegała tak mocno, była już bowiem mocno wstawiona i ledwo stała na nogach- biedaczka próbowała pić alkohol na równo z nim i wyraźnie nie wytrzymywała tempa i ilości spożytego trunku, zaś Piotr, jako że był z alkoholem za pan brat, nie miał większych problemów z równowagą i świadomością. Widział, że kobieta była już zmęczona, więc odprowadził ją z powrotem do sali, gdzie balanga już trwała na całego. Tam znalazł jej nieco cichszy zakątek i ułożył ją na kanapie, gdzie niemal natychmiast zasnęła.
Potem Sixth- Man jeszcze rozejrzał się dookoła. Impreza trwała w najlepsze i wcale nie zapowiadał się zbyt szybki jej koniec. Piotr więc podjął szybko decyzję: okiem prawdziwego Rosjanina stwierdził, że po jakiejś godzince snu Antonia z powrotem stanie na nogi, a ponieważ może chciałaby zostać na dalszą część imprezy, postanowił na zostawić ją tutaj, by sama stwierdziła, czy nadal chce imprezować czy nie.

Podjąwszy decyzję, Koroniew zdecydowanie wrócił do swojego pokoju, ignorując pijanego Extractora krzyczącego, aby został. Tam szybko się przebrał i spokojnie zasnął.



Tego dnia Piotr był już wypoczęty. Nie uczestniczył w imprezie, jaka odbyła się poprzedniego dnia, ograniczając się do wypicia kilku kieliszków wódki- tak dla kurażu.Miał swoje własne osobiste powody. Za to kiedy poszedł dość wcześnie wstać, to nawet w pokoju czasami było słychać to co się dzieje na dole.

Następnego dnia wstał wcześnie, kiedy reszta imprezowiczów trzeźwiała po wczorajszym dniu i musiał trochę solidnie poćwiczyć. Kiedy uznał, że wystarczy, przebrał się w normalny strój, po czym poszedł pod pokój Extractora i zapukał. Choć wiedział, że dzisiaj wszyscy mieli lecieć do Berlina, to musiał jeszcze przed odlotem wyjaśnić z nim parę kwestii.

Malcolm nie otwierał, co wyraźnie sugerowało, że tej nocy zabalował aż za bardzo. Piotr przez chwilę miał zamiar siedzieć tam, aż Extractor go nie wpuści, ale w końcu postanowił, że da mu jeszcze trochę odpocząć.
Minęły jakieś dwie godziny, kiedy Koroniew pojawił się z powrotem pod pokojem Whitmana. Szósty spojrzał na zegarek- była 8.45 rano. Nie było czasu na kolejne unikanie spotkania. Piotr ponownie poszedł pod jego pokój i ponownie zapukał.

- Jeśli nie musisz, nie wchodź … - Piotr usłyszał głos Ekstraktora.
-Mimo wszystko nalegałbym, byś mnie wpuścił. Mam dwie sprawy do omówienia z tobą, a boję się, że potem nie będziesz miał czasu. Zresztą to nie zajmie ci wiele czasu.


O tak, główny mózg planu, wspaniały przywódca, słońce całej drużyny, które miało opromienić ją blaskiem swej chwały, nie mógł poświęcić chwili czasu na omówienie ważnych spraw dotyczących akcji- wyraźnie zirytował się Piotr.

- Wejdź … niestety spieszę się na spotkanie, więc sam rozumiesz … - powiedział Malcolm dopinając guziki koszuli.
-Ok rozumiem że się spieszysz. Malcolmie,- nie będziesz miał nic przeciwko, jak będę się tak do ciebie zwracał?- w takim razie od razu przejdę do rzeczy. Pierwszą sprawą, jaką do ciebie mam, to ta wyprawa na biegun, o której wspominał William. Jak bardzo jest pewne, że akcja się tam odbędzie ?
-Chyba wczoraj wszyscy przeszliśmy na ty … - odparł Whitman. Przez myśl natomiast przeszła mu wątpliwość czy to aby był dobry pomysł.


Pamiętał to, i to nawet bardzo dobrze, jak różne rzeczy wołał Malcolm. Ale on pewnie tego nie pamiętał- może nawet lepiej. Czasem niewiedza jest błogosławieństwem.

- Co do twojego pytania, wywiad przekazuje nam informacje, że tak właśnie będzie. Chociaż jak zapewne zdajesz sobie sprawę nic nie jest pewne … hmm … gdzieś tu były skarpetki.

Koroniew dobrze sobie z tego zdawał sprawę. Ale cokolwiek by się nie działo, głos „Pierwszego Sekretarza KC”- jak w myślach Rosjanin ochrzcił Whitmana- był decydujący.

- Widzę jakieś na fotelu. A co do wyprawy, to nie pytam się bez powodu. Wyprawa na biegun to nie jest niedzielna wycieczka za miasto, przeciwnie, to podróż pełna zagrożeń. Ja sam tylko raz i to ładnych parę lat temu byłem za kołem podbiegunowym i do dziś pamiętam, jak tam było. Poza tym, widzę w zespole co najmniej trzy osoby, które mogłyby mieć problemy. Ale można temu zapobiec- moim zdaniem, jeśli akcja ma się tam odbyć, to dla bezpieczeństwa przed samą akcją wszyscy powinniśmy trafić do obozu adaptacyjnego na co najmniej tydzień, by się przystosować choć trochę do tamtejszych warunków.
- Nie tamte są brudne i nie wiem czumu dziurawe. Nie mam też pojęcia co stało się z butami, które wczoraj miałem na sobie. Jasne biegun to nie przelewki ... wyprawa tylko dla twardzieli … albo wycieczka krajoznawcza łodzią. Jeśli wszystko pójdzie dobrze nawet nie będziemy musieli wychylać nosa na to mroźne powietrze. Obóz adaptacyjny to dobry pomysł, nie tylko ten tkwiący w podświadomości architekta ale także ten realny.


No i dobrze, że przynajmniej na razie się Extractor się z nim zgadza. Piotr dobrze pamiętał wyprawę na Wyspy Nowosyberyjskie. W czasie szkolenia trzy osoby z odmrożeniami trafiły do szpitala, a jednej z nich trzeba było amputować nogę. Nawet w lato było tam niebezpiecznie, gdy śnieg znikał, za to znikąd pojawiały się bagna. A to i tak nie znajdowało się daleko na północy. O nie, sprawa była zbyt poważna, by ryzykować więcej niż to absolutnie konieczne. Zaś taki obóz minimalizował ryzyko w stopniu znacznym.

[i]- Jak nie twoje, to nieźle pobalowałeś.- skomentował Piotr damskie ubrania- Mnie już takie rozrywki niespecjalnie cieszą- przerwał, po czym kontynuował- I tutaj dochodzimy do następnego punktu moich wątpliwości. Moim skromnym zdaniem użycie łodzi podwodnej to nie jest dobry pomysł.
Spojrzenie Koroniewa zrobiło się zimne i twarde, zupełnie jak w czasie walki i sennych akcji.
- Zastanów się: gdybyś był Putinem- człowiekiem, który ma pełno zarówno przyjaciół, jak i wrogów- czy przynajmniej nie dopuszczałbyś możliwości ataku na ciebie w czasie wakacji? Gdybym ja był na jego miejscu, na pewno bym się starał jakoś zabezpieczyć. Jak mamy udanie przeprowadzić incepcję, wymaga to dyskrecji. Władimir Władimirowicz nie może zorientować się, co się dzieje. I tu jest pies pogrzebany. Byśmy mogli wyjść z łodzi albo porwać tam Putina, musi się ona wynurzyć. I wtedy tworzy ona przerębel w lodzie. Co gorsza, taka dziura w lodzie jest z daleka dobrze widoczna, podobnie jak łódź. Zaś nawet jakbyśmy się zanurzyli, to taka dziura może zostawić ślad, że coś się tutaj działo. A moi rodacy nie są durniami, umieją logicznie myśleć. Załóżmy, Putin nagle się zmienia wewnętrznie, a jego służby odkrywają dziurę w lodzie, dużą i powstałą bez powodu niedaleko miejsca jego wakacji. Poza tym, co to za problem dla Putina wysłać własną łódź podwodną do patrolowania Arktyki? Federacja przecież od dawna ma roszczenie do tych terenów, podobnie jak inne kraje.
Dlatego uważam, że jak mamy uderzyć w Arktyce, to najlepiej, jak przybędziemy na miejsce wcześniej i uderzymy z lądu. Ale to tylko moje sugestie, ale proszę cię, byś wziął pod rozwagę to, co ci teraz powiedziałem.
- Buty, buty, buty … - Malcolm mamrotał pod nosem przeszukując garderobę przylegającą do sypialni. - Myślałem, że Rosjanie nie stronią od rozrywki. Odpowiadając na twoje pytanie, to gdybym był Putinem w ogóle nie spodziewałbym się ataku na swoją osobę, co nie znaczy, że nie stosowałbym środków ostrożności. Nowoczesne łodzie mają na wyposażeniu batyskafy. To przy ich pomocy zaatakowalibyśmy cel. Łódź podwodna wcale nie musiałaby się wynurzać. Co do akcji na lądzie … pozostałaby kwestia ewakuacji. Zastosowanie łodzi rozwiązywałoby ten problem. Masz jakiś pomysł co do akcji na lądzie?


Cóż za beztroska! Extractor był zbyt pewny siebie- ale co poradzić, on tu dowodzi. Człowiek próbuje wykazać ewentualne wady i niedociągnięcia planu, a on uważa, że to nie problem. Z dawnych lat Piotr wyniósł naukę- zakładaj najgorsze z możliwych wyjść i na nie się przygotuj. Potem w najgorszym razie wykażesz się nadmierną czujnością, która jest lepsza niż niedopatrzenie czegoś.

Ale miał też trochę racji- pomyślał Piotr, a jego pomysł zaraz zaczął ogarniać implikacje stwierdzenie Whitmana. Widać można było liczyć na potężny zastrzyk gotówki. Bardzo dobrze. Poza tym, Malcolm nie wykazywał do tej pory typowej dla Szperaczy arogancji, ale pewnie ta opinia Rosjanina na ich temat wiązała się z przykrymi doświadczeniami związanymi z tą osobą w grupie.

- Dawniej nie stroniłem od rozrywki tak jak teraz... ale to zupełnie inna historia. Co do batyskafu, to mógłby być dobry pomysł, oczywiście przy założeniu, że będzie miał wystarczająco mocny kadłub, by przebić lód i że nie zedrze się jego poszycie, wysyłając nas na tamten świat.
Jeśli zaś chodzi ci o akcję na lądzie, to powiem ci to samo co Williamowi: potrzebuję więcej szczegółów. Muszę wiedzieć w jakim rejonie Arktyki odbędzie się akcja i kiedy- chodzi mi o dokładny miesiąc, ponieważ na północy warunki pogodowe są bardzo różne. Jak podasz mi więcej szczegółów, to pojadę tam ,wszystkiego się dowiem na miejscu i po powrocie zdam ci relację.
- Ok, dostaniesz więcej szczegółów gdy tylko informator się z nami skontaktuje … - Malcolm zapinał pasek zegarka. Następnie nałożył jasno beżową marynarkę i przełożył portfel z tej, którą miał wczorajszego wieczora. - Piotr … wybacz ale teraz spieszę się na spotkanie. Wrócimy do tej rozmowy niebawem.


To w sumie był banał, jakich pewnie Whitman słyszał do tej pory wiele, ale cóż poradzić! Niektóre czynności zawsze się powtarzają. Na szczęście nie musiał mu tego powtarzać. Cóż, została jeszcze ostatnia rzecz.

Jednak wtedy Koroniew jeszcze nie dał mu wyjść, ponieważ chwycił jego rękę.
-Wybacz , że cię tak trzymam, ale jest jeszcze druga sprawa. Dla odmiany teraz chodzi o mnie. Chciałem cię tylko ostrzec, że jakby ten plan nie wypalił, to tylko w ostateczności róbmy akcję w Rosji. Tam jestem spalony, czego pewnie już się domyśliłeś. Ale to nie wszystko- ściga mnie GRU, więc jest to jeszcze jeden powód, by unikać służb rosyjskich. Nie pytaj mnie jak i dlaczego, bo ci nie powiem. Ale Morozow wie, jakie są moje powody- musisz mu w tej sprawie zaufać, podobnie jak i mi.

Malcolm gotowy do wyjścia stanął w otwartych drzwiach.
- Idziesz, czy zostajesz? - zapytał Koroniewa.
-Idę, idę. Po prostu pamiętaj o tym- ale nie mów także o tym nikomu. Przyrzekniesz mi to?

Whitman ze zdziwieniem spojrzał na Koroniewa. Nic nie odpowiedział, wyciągnał kartę klucz i zatrzasnął drzwi za wychodzącym Piotrem.

Ostatnie zachowanie lidera grupy wyraźnie zirytowało Szóstkę. Do tej pory wszystko wydawało się być w porządku. Chciał poinformować Whitmana o ważnych szczegółach z jego życia, szczegółach, które mogły mieć wpływ na całą operację, a ten zbywa to milczeniem i wzruszeniem ramion. Nie było to zbyt optymistyczne, ale może to tylko takie wrażenie? Amerykanie to ostatecznie dziwni ludzie. Ale na szczęście w razie problemów jest jeszcze Morozow… - pocieszał się w duchu Piotr, powoli spacerując w kierunku swojego pokoju.



Jeszcze tego samego dnia zgodnie z zapowiedzią Whitmana cały Team trafił do Berlina. Tam wszyscy musieli wysłuchać wykładu o okultyzmie profesora von Treskova. Nie było to dla Piotra zbyt ekscytujące ani ciekawe wydarzenie- sporo tych informacji było powszechnie dostępnych dla chcącego coś wiedzieć na te tematy. Potem jednak zrobiło się ciekawiej- mimo wszystko dla Rosjanina historia zawsze była bardzo interesująca. Ostatecznie Piotr opuszczał salę z mieszanymi uczuciami- bardzo to ciekawe, ale do czego potrzebne? I co wspólnego miał Putin z germańskimi wierzeniami?
Ostatnie słowa Extractora o tym, z kim trzeba się zmierzyć, nie przekonały Piotra. Ale z drugiej strony po co trwonić pieniądze na bzdury? Poza tym, skąd u Władimira Władimirowicza afekt dla hitlerowskch kultów? Jednak z doświadczenia Koroniwew wiedział, że w czasie akcji o sukcesie lub porażce mogą zdecydować nawet najbardziej błahe informacje, więc w ostatecznym rozrachunku był zadowolony z tej nowej, choć trochę dziwnej wiedzy.
 
pawelps100 jest offline  
Stary 14-02-2012, 22:55   #98
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
- Powinieneś za mną iść. Uwolnię cię od tego wszystkiego. Tylko my dwoje. Na zawsze! - powiedziała słodkim głosem, a ja jej uwierzyłem. Wydawało się, że te słowa są tu i teraz, ale to tylko mgliste wspomnienie, które mogło być wyłącznie moją fantazją. Czy było prawdą? A co to jest prawdą? Teraz słyszę śmiech. Tak wiele śmiechu i radości i szczęścia. Nie, wcale nie słyszę, wyobrażam sobie albo wspominam. Napiłem się jeszcze alkoholu. Powoli trzeba było szykować się do spania. Jutro też jest dzień! To ostatnie zdanie chyba wypowiedziałem na głos, bo Dmitrij poruszył się w swoim fotelu i coś odpowiedział. Zupełnie niezrozumiałem co on mówi. Spojrzałem jeszcze raz na niego. Nie był gruby, nie śmierdział i z pewnością nie był Niemcem. Czemu akurat takie porównania przyszły mi do głowy?

- Towarzyszu. Pobudka. Pora wstawać. - głos był natarczywy, ale równocześnie przyjacielski. Wyraźnie to głos tego... jak mu tam było... jednego z ludzi... w każdym razie osoba zaufana i nieważna. To jest najważniejsze w aktualnej sytuacji. Powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem jego zatroskaną głupią i grubą mordę nad sobą. Do tego śmierdział! Częściowo jakby był skacowany, ale raczej po prostu niemytym ciałem. Dziwne, że dopiero teraz to czuję. Jego oczy błyszczą i czujnie spoglądają na mnie jakby badał trupa. W końcu odezwałem się do niego, że już wstaję. Niech zrobi mi trochę tej słynnej niemieckiej przestrzeni życiowej. Nie, tego mu nie powiedziałem. W końcu to Niemiec. Jeszcze by się obraził. Bez sensu robić sobie wrogów zwłaszcza w tych czasach. Zapytałem co jest tak pilnego, a po jego informacji uznałem, że rzeczywiście dobrze, że mnie obudził. Następnie poszedł poczekać za drzwiami. W końcu wyszedł. Otworzyłem okno, żeby wywietrzyć ten smród. Cholerny śmierdziel. Pod łóżkiem leżała jeszcze kartka papieru, którą czytałem przed snem. Dobrze, że jej niezauważył... chociaż mógł zanim obudziłem się. Ciekawy tekst. Choć napisany był pospolitym językiem to jednak zapragnąłem odnaleźć księgę, z której pochodziła. To tylko niemieckie tłumaczenie i to tylko jedna kartka...

"Mistrz Ceremonii wtem odwrócił się do zebranych i zdjął swoją maskę. Za nią widniała zwyczajna twarz choć spodziewałem się ujrzeć raczej jakiegoś rodzaju niespotykany grymas. Mężczyzna po prostu był w pełnym skupieniu stojąc na podium przed tłumem kilkudziesięciu osób. Każdy miał tu na sobie żółte szaty. Podobnie on choć na jego ubraniu był jeszcze wyhaftowany dziwaczny znak złożony z kilku okręgów po środku z rozchodzącymi się trzema hakami na zewnątrz. Kolor znaku był również żółty, ale o wiele jaśniejszy - przechodzący w biel. Wtem uniósł ramiona wciąż milcząc, a jego dłonie wydały się być ogromnymi łapami. Czy to była wyłącznie gra świateł, czy rzeczywiście coś było nie tak? Zebrani wydali się być poruszeni, ale równocześnie zahipnotyzowani. Mistrz Ceremonii wciąż stał z wyciągniętymi ramionami, gdy pozostali zaczęli się rozbierać. Nie chcąc uczestniczyć w czymkolwiek co miało zajść wycofałem się za filar przy drzwiach. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi choć podejrzewałem, że mężczyzna na podium mnie widział. Teraz tylko my dwaj byliśmy ubrani, a reszta nie licząc mask stała nago. Wyprostowana na baczność niczym armia stojąca bez wyraźnego szyku. I jakby za pstryknięciem palców zaczęli uprawiać seks. Początkowo wyglądało to niezwykle sztucznie jak gdyby byli kukiełkami wiszącymi na niewidzialnych linkach po kilku chwilach wszystko się jednak zmieniło. Wszystko przybrało formę dzikiego seksu rzadko kiedy spotykanego u ludzi. Przyglądałem się temu i być może odczułem przez moment podniecenie, ale uczucie to zostało przygniecione przez ogrom ohydy. To co nazwałem dzikim seksem szybko przerodziło się w wyraźne brutalne gwałty, które natomiast... oni gryźli się. Gryźli się jak wściekłe psy odrywając od swoich partnerów kawałki mięsa. Krew spływała po ich nagich ciałach na żółte płytki posadzki. Wyrywali sobie nawzajem wnętrzności i łapczywie połykali je... nie było tu walki, nie było sprzeciwu - nie było chociażby krzyku bólu. Pożerali się na oczach moich i tego niewzruszonego mistrza ceremonii, który wciąż z poważną miną na wszystko patrzył. Chciałem schować się zupełnie za filarem, aby przynajmniej oszczędzić moje oczy przed tym zdarzeniem... zatkać uszy, żeby nie słyszeć odgłosów seksu, odgryzania, strumienia krwi i mlaskań... zatkać nos, żeby nie czuć smrodu ludzkich wnętrzności... nie mogłem jednak tracić z oczu psychopaty w żółtej szacie z dziwacznym symbolem. Ostatecznie wszyscy zginęli. Wszyscy oprócz mnie i tamtego. Nie wiem nawet ile czasu minęło, ale zdążyła mi zdrętwieć szyja od ciągłego wyglądania podczas, gdy władca tego ohydnego masowego morderstwa stał niewzruszony. Z tej odległości nie widziałem jego głęboko osadzonych oczu podejrzewałem jednak, że nie widział mnie lub po prostu zignorował moje wycofanie. W końcu wszyscy zginęli czy to zamordowani bezpośrednio czy to od odniesionych obrażeń... ubytków ciała. Dłonie mężczyzny wciąż przypominały łapy. Opuścił je dopiero, gdy ostatnia osoba wyzionęła ducha to jest po kilku minutach, gdy już nikt się nie ruszał. Zanim jednak dokładnie przyjrzałem się czy to są ludzkie dłonie to zniknęły one w obszernych i długich rękawach jego szat. Zszedł z podium i depcząc swoich martwych wyznawców dotarł do centralnego punktu rzezi, która się tu odbyła. Wtem ze zwłok wydostały się duchy. Tak przynajmniej je mój umysł sklasyfikował choć równie dobrze mogły to być mgły wielkości człowieka choć brzmi to niedorzecznie. Tak to jednak wyglądało. Wszystko to widziałem. Dym? Duch. Jestem tego pewien, gdyż kobieta, której zwłoki znajdowały się najbliżej mojej kryjówki odwróciła się w moją stroną. Odwróciło się to coś i miało jej twarz. Była piękna i najwyraźniej cierpiała. Jej usta układały się w krzyk choć niczego nie mogłem usłyszeć. Panowała niezwykła cisza. Mistrz ceremonii wciągnął powietrze, a wraz z nim wszystkie te duchy."

Schowałem kartkę do kieszeni, umyłem się, ubrałem i poszedłem coś zjeść szybko. Szybko, bo w towarzystwie tego śmierdziela. Jak on śmierdzi! Jedzenie było dobre, jak zawsze. Ale jak doleciał do mnie smród o mało nie zwymiotowałem. Powstrzymałem się jednak i dopiłem herbatę. Plótł jakieś głupstwa i rozmowa za bardzo się nie kleiła choć on tego nie zauważał. Nieistotne. To nikt ważny. Ważny jest jego mocodawca. Załatwienie spraw służbowych zajęło mniej czasu niż myślałem. A może to ja wyjątkowo sprawnie się nimi zająłem, żeby zająć się kartką, która wciąż była w mojej kieszeni?

Podniosłem jeszcze jeden kieliszek do ust, a Dmitrij zrobił to samo. Na stole leżała zwinięta w rulon gazeta. Skąd ona mogła się tu wziąść? Zapytałem Dmitrija, ale ten odpowiedział, że leżała tam cały czas. Kłamie! Już miałem krzyknąć, gdy przypomniałem sobie, że rzeczywiście ją tutaj przyniosłem tylko nie ruszyłem ze względu na alkohol. I Dmitrija. Pewnie będzie sprawdzał taki egzemplarz później. Może nawet jego ludzie będą analizować wszystko i moją psychologię w powiązaniu o cośtam. Mnie natomiast zainteresowało nazwisko. Co to był za pisk? Obejrzałem się za siebie. Musiało mi się wydawać.
 
Anonim jest offline  
Stary 15-02-2012, 01:36   #99
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nadrabianie strat - Rozmowa z Koroniewem

Niemniej nie zawsze łatwiejsze rozwiązanie było lepsze.
Dziwił się sobie, że może myśleć w ten sposób.

-Jak mamy tego dokonać? Przecież będzie śmiertelnie trudno dostać się do niego. Ja nie mogę wrócić do Ojczyzny - poza krajem ledwo uniknąłem śmierci, a co dopiero w nim? Chciałbym więcej wiedzieć o szczegółach. Na początku zostałem wystrychnięty na dudka, a choć raz mogę coś takiego znieść, to lepiej nie próbować tak bawić się ze mną ponownie
-zapytał Koroniew po chwili milczenia.

-Nikt nie wymaga, żebyś nam ufał. Co mogę powiedzieć? Mnie możesz, bo gdybym chciał ci zaszkodzić, po prostu podrzuciłbym kilka informacji do Rosji, ale nie mam zamiaru tego robić ani teraz, ani w przyszłości.

Inżynier nie odpowiedział bezpośrednio. Plan nie był pewny, więc po co było dręczyć nim Piotra?

-Wiem, że ty jesteś godny zaufania - udowodniłeś to ratując mnie od pewnej śmierci. Jestem twoim dłużnikiem i ci pomogę. Ale chciałbym mieć większy dostęp do informacji na temat postępów.
W tym również było trochę racji, gdyż należał do głównej części zespołu, nie rezerwy. Był Szóstym.
Niemniej nawet główna część drużyny prawie nic nie wiedziała.

-Zapewniam cię, że wiesz tyle samo co Malcolm, Amy i William. Z Antonią rozmawiałem zaledwie kilkadziesiąt minut temu. I powiem ci coś, czego jeszcze nikomu nie powiedziałem, prócz Brazylijki. Nie spodoba ci się miejsce akcji, jakie stoi w moim planie głównym.

-Gdzie zamierzasz uderzyć na Putina?

-Rosja, ale mnie samemu ciężko jest bardziej sprecyzować. Taki jest plan główny.

-Co?!?!

Takiej reakcji Smith się spodziewał, decydując się na to, by powiedzieć Koroniewowi co planuje.
Niech przygotowuje się na taką ewentualność chociażby mentalnie.

-Widziałeś, co się działo w Vancouver! O mało mnie tam nie zabili! Myślisz, że w domu będą się powstrzymywać? Ja nie mogę wrócić do kraju, już od dwóch lat jest dla mnie zamknięty? Poza tym, nawet jak do tego dojdzie, jak mnie przemycicie przez granicę? Ja w drużynie, gdy pojedzie do Rosji, będę tylko zagrożeniem. Oni znają moją nową tożsamość, a więc może to doprowadzić do katastrofy całą operację!

Widział. Wie. Było nie do końca bezpiecznie. Było szybko, zaś Inżynier dowiedział się o wszystkim zbyt późno, by zadziałać prewencyjnie.
Wtedy dało się już tylko wyprowadzić kontruderzenie.

Przemycenie Szóstego było pewnym problemem, ale całkowicie do przeskoczenia.
Będzie musiał się ogolić. Nogi też. Doda się długie blond włosy, duży biust, obciągnie się go folią na wysokości pasa, wciśnie w jakąś wystrzałową sukienkę, zrobi makijaż. W połączeniu z którymś z chłopaków z Orionu nie tkną ich, a strażnicy graniczny ogłoszą kwadrans przerwy, żeby wyobrazić sobie jak wyglądałoby ich spotkanie z Koroniewem.

-Właśnie jesteś jednym z problemów, jakie musiałem rozwiązać. Tajemnica w tajemnicy. Nie jest to dobre miejsce, ale najbardziej optymalne. Niestety, a w moim planie bardzo zbliżamy się do paszczy lwa. Przemycenie przez granicę to jedyne, z czym nie będzie najmniejszego problemu. Na odprawie celnej jest jedna furtka... Nazywa się strefą V.I.P. Tam dokumenty nie są sprawdzane i wchodzisz nieskontrolowany. Ucharakteryzuje się ciebie i przejdziesz-przedstawił główny zarys swojego planu.
Sam swego czasu często korzystał z różnych furtek granicznych.

-W sumie się nie znam na tym, ale może byłby inny sposób? Nie dałoby się nielegalnie przekroczyć granicę, np. poprzez lasy Finlandii? Mógłbym wcześniej przekroczyć granicę, po czym wy dotarlibyście normalnie. Widzisz, o ile mnie pamięć nie myli, przy każdych przejściach granicznych są ukryte komórki GRU. Oni mogliby mnie wyśledzić nawet jakbym przechodził przez stanowiska VIP-ów.

Smith skrzywił się lekko. Nie bardzo mu się to podobało. Bynajmniej nie ze względu na jego widzimisię czy bezpieczeństwo misji.
W ten sposób bardzo łatwo mógł stracić Szóstego w załodze, a zanim by się dowiedział o jego braku, najpewniej już nic nie mógłby zrobić.

-Jasne, że mógłbyś. Może nawet udałoby mi się pomóc w tym, ale to zwiększa ryzyko. Twoje własne. Chodzi o czas, jaki będziesz na terenie Rosji, a im dłużej tam jesteś, tym GRU więcej wie. To pewne.

-Cała ta akcja będzie cholernie ryzykowna. Najlepiej by było, jakbyśmy dokonali incepcji poza ojczyzną. Na razie jednak nie ma co planować tak bardzo do przodu. Jakie będą nasze najbliższe posunięcia?-mruknął Koroniew i zamilkł.

-Poza granicami Rosji to mniej optymalne rozwiązania, bo wtedy nie jestem taki pewien czy będę mógł próbować zagwarantować tyle czasu. Dalej ciężko mi cokolwiek powiedzieć o samej akcji. Cudotwórcą nie jestem, a Celem jest jeden z najlepiej chronionych ludzi świata. Przejdźmy jednak do snu.
Wybacz, ale każdemu zadaję to pytanie. Masz jakiegoś Cienia lub cokolwiek niepożądanego, co może przejść na akcję?

Smith przeszedł do najbardziej interesującej go kwestii. Cienie. Coś, co mogło im przeszkodzić lub uniemożliwić skuteczne przeprowadzenie akcji.

-Cień? A co to jest? Pierwszy raz o czymś takim słyszę.

-Nie mam pojęcia co to jest. Wiem, że jest upierdliwe i potrafi przeszkadzać w akcji. Taki podświadomościowy pasażer na gapę. Niby to projekcja osoby, często bliskiej, a jednak zachowuje się trochę tak, jakby była kolejnym śniącym, choć nie może nim być. Czy twoja podświadomość może przemycić coś do akcji?

Ciężko było mówić czym jest prąd elektryczny znając jego zastosowanie i działanie, ale nie istotę.
Point Man czuł czym jest Cień na podstawie właściwości psychofizycznych, jakie prezentował, ale tylko tyle.

-Ach tak? Nic takiego nie mam, a przynajmniej dawniej nie miałem. Gdy pracowałem dawniej w snach, nic takiego nie miałem. Ale teraz nie mogę na 100 procent zaręczyć, że czegoś takiego nie ma, ponieważ ostatnia akcja dużo zmieniła. Mówisz bliska osoba? Jest jedna taka osoba, która może próbować się przebić - moja żona Jekaterina. Nie wiem, czy żyje czy nie - nie ma to znaczenia, bo w myślach już dawno ją pogrzebałem. Ale według mnie jest wątpliwe, by przebijała się do podświadomości w takim stopniu, by zakłócać akcje-powiedział Piotr, zaś Smith przyjrzał mu się uważnie. Przez chwilę panowało milczenie.

-Wierzę ci. To mi wystarczy. Aktualnie rezultat jest dość zadowalający.

Pomimo braku zagrożenia ze strony jego żony, wolał o niej poinformować, by nie wywołać zaskoczenia jej pojawieniem się w pewnym momencie.
Dobrze. Bardzo dobrze.

-Antonia chciała wziąć cię na tłumacza do Rosji. Cóż, to chyba nie do końca byłby dobry pomysł, choć muszę przyznać, że zapomniałem o twoim zachwycie nad Euroazjatyckim gigantem.
W każdym razie... Nie ważne. Nie jestem pewien czy akcja nie będzie wymagała współpracy już od teraz. Do tego jestem za kolejnym snem treningowym. Taki poligon doświadczalny, więc całkiem możliwe, że będziemy robili zloty częściej. Tym razem wszyscy świadomie.


Było to zdradzenie fragmentu planów, jakie miał w kwestii wspólnego działania na płaszczyźnie snu.

-W sumie mógłbym nawet jechać, ale byłoby to bardzo ryzykowne. A co do zachwytu, to źle mnie rozumiesz. Nadal uważam się za patriotę, a w interesie Matki Rosji jest poznanie prawdziwej wolności. A co do snu treningowego, to jestem jak najbardziej za, ale wtedy już wszyscy musieliby wiedzieć co się święci od początku. Pozwolisz, że już pójdę? Muszę odpocząć przed odprawą.

Rzeczywiście. Ostatnie sny nie były najlepszymi jakie tylko można mieć. Członkom zespołu przyda się trochę odpoczynku, ale Inżynier musiał jeszcze załatwić kilka spraw.

-Jasne. Zobaczymy się na miejscu-uśmiechnął się lekko Smith.

-Tak, na miejscu. Oby to była prawda. Ja już nie wierzę w bezpieczne miejsca-rzekł na odchodnym Koroniew, zaś drzwi za nim zamknęły się.

-Być może nigdy takie nie istniały-mruknął do siebie Point Man.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-02-2012, 10:42   #100
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE TEAM

Za oknami auli uniwersytetu berlińskiego przeleciało stado ptaków, trzepotaniem skrzydeł i głośnym skrzekiem okazując brak jakiegokolwiek zainteresowania tym co działo się wewnątrz.

... chcę wierzyć, że jesteście Państwo tylko bezstronnymi badaczami.- kończył zdanie wykładowca.

Koroniew przysłuchiwał się z pewnym zwątpieniem. „Po co komu ta wiedza?” spytał siebie samego w duchu. Skoro jednak była okazja do zdobycia wiedzy, Piotr nie miał zamiaru jej zmarnować. Sam był amatorem historii, a zwłaszcza dziejów Rusi i Słowiańszczyzny przedchrześcijańskiej, więc odezwał się do uczonego:
-Oczywiście, że jesteśmy bezstronnymi badaczami i nie musi się pan obawiać, że wiedza, którą nam pan tu wykłada, zostanie wykorzystana w zły sposób. Natomiast mam do pana parę pytań o mitologię i magię słowiańską, z czasów przed Chrystusem, o ile oczywiście nasz przywódca- tu Rosjanin spojrzał z ukosa na Whitmana- nie będzie miał nic przeciwko. Czy mógłby pan nam przedstawić ten problem? Czy magia słowiańska miała jakieś związki z Nocą Kupały, Jarymi Godami, Dziadami? Skąd czerpano moc do czynienia guseł? Czy istniała jakaś magiczna moc czerpana od Światowida, Mokszy, Chorsa, czy innych bóstw słowiańskich, nie wspominając o różnych istotach nadnaturalnych? I czym jest dokładnie to „Trzykrotnie Dziesiąte Królestwo”? I wreszcie, po wprowadzeniu chrześcijaństwa magia nie osłabła bardzo? A jak tak to dlaczego?

- Obawiam się profesorze, że brakłoby czasu aby odpowiedzieć na te wszystkie pytania – odezwał się Whitman. - Umówmy się zatem, że jeśli nie mają one niczego wspólnego z tematem wykładu wrócimy do nich jeśli zostanie nam trochę czasu.

- Moi państwo – Malcolm podniósł się z siedziska i odwrócił do zebranych – pamiętajcie, że czas profesora jest ograniczony i zadawajcie tylko pytania związane z celem dla którego zebraliśmy się tutaj.
Whitman uśmiechnął się do von Treskowa – Proszę kontynuować profesorze.

- Tak...- powiedział jakby do siebie profesor - W takim razie...Będę trzymał się programu. Pani...- zwrócił się do Antonii - ...odpowiem tylko, że jako źródeł znacznej potęgi przynależnej magom upatrywano jednak w magii wysokiej. Jako taka, wymagała ona gruntownego wykształcenia. Mag powinien orientować się w takich dziedzinach jak historia, filozofia, religioznawstwo, nauki przyrodnicze, znać języki obce. Jak już wykazywałem, dostęp do takiej wiedzy był nieosiągalny dla kobiet. Oprócz tego magia wysoka wymagała sporych nakładów finansowych. Mag musiał nie tylko zaopatrywać się w rozmaite księgi, składniki, klejnoty, często bardzo cenne, ale także przygotować cały arsenał szat, rekwizytów, odpowiednie pomieszczenie, biżuterie magiczną...Do tego poważne praktyki magiczne miały odbywać się w occultum, czyli specjalnym i drogim laboratorium magicznym. Dopiero wszystko to, jak wierzono, miało zapewnić moc nieporównywalną z oddziaływaniem magii niskiej, jak czasami się ją nazywa“ludowej”.

Antonia jednak wróciła do swojego rysunku. Dorzeźbiła kozłu elegancki cylinder. Teraz cokolwiek przypominał Barona Samedi, a Antonia bardzo lubiła tego strasznego, ale zawsze eleganckiego i szarmanckiego boga.

- Zakładając faktyczną celowość i potrzebę takiego typu... inwestycji - jeżeli przyjmujemy, że nie była to najzwyczajniejsza w świecie potrzeba splendoru i odróżnienia się od “ludu” - to są to jednak pieniądze wyrzucone w błoto. To próba ujarzmienia nieujarzmionego za pomocą bogactwa , zakładanie wybijanego diamentami wędzidła na sztorm. Czy w swoich studiach pokusił się pan o oddzielenie teatru - od działań stricte należących do szeroko pojmowanego czarostwa?

- Nie wiem, czy żartuje Pani, czy też bierze mnie pod włos. - poprawił okulary stary profesor - Wydawało mi się, że podkreśliłem już wcześniej swoje stanowisko w tej sprawie. Lecz dobrze, powtórzę.

Uśmiechnął się, chyba właściwie po raz pierwszy.

- Robiąc to, o czym Pani raczyła wspomnieć, przestałbym być człowiekiem nauki. Czarostwo na całym świecie jest jednym wielkim teatrem. Wiemy to, bo źródła teatru biją właśnie w starych obrzędach. W świecie, gdzie nie było tak mocnych rozgraniczeń na sacrum i profanum rodziła się forma — niegdyś związana z ceremoniami religijnymi — która ustawicznie się przekształcając i zatracając z czasem aspekty „świętości", wyewoluowała w końcu w coś, co zwiemy teatrem...A że przecież człowiek nie tylko obserwował, ale reagował na świat, będący mu domem, ale i bezdrożem, zrodziły się w nim emocje: strach lub zachwyt. Gdy po raz pierwszy wystukał stopami rytm w tańcu, gdy założył pierwszą maskę — poczuł może, że nie jest już igraszką chaosu, lecz bierze udział w g r z e sił napędzających świat, i że współtworzy porządek. Pytał niemej Siły coraz natarczywiej i wydawało mu się, że otrzymuje coraz więcej odpowiedzi; komplikował się mit i formy ekspresji — taniec, śpiew, muzyka. Może więc nasz „narząd" odbioru jest predysponowany do tego, by postrzegać scenę świata jako miejsce, gdzie toczy się pojedynek sił, które opanowują przestrzeń dzięki napięciu istniejącemu między nimi… A czyż to właśnie nie jest istotą dramatu? I człowiek czuł ten niepojęty dramat świata i swe uczucia u k a z a ł. Założył maskę, i choć wiedział, że udaje, jednocześnie stapiał się z tym, kogo maska miała przedstawiać. Zakreślił „świętą przestrzeń", by odgrodzić ją od zwykłego toku życia — i tam tańczył i śpiewał. Grał. Świętował. Budował kamienne kręgi i świątynie, by oddalić je od profanum. Malował ciało, wkładał inne niż zwykle szaty. Cały stawał się „inny". U końca tego procesu już świta teatr, kostium, rekwizyt, aktor. Wreszcie opracował kanony i konwencje ruchu „scenicznego" i dialogu. A wszyscy niemal antropolodzy kultury i teatrolodzy są zgodni co do tego, że nasz teatr wywodzi się z obrzędu ku czci Dionizosa.

Zwolnił nieco.

- Tymczasem w świecie magii...- zmienił nieco ton - Jedni grają wielkie przedstawienia dla mas, potrzebując niezbędnego ku temu blichtru i efekciarstwa. Innym wystarczają ofiary ze zwierząt lub palenie ziół, gdy na widowni siedzi jedynie rodzinna wioska. Mechanizm pozostaje jednak ten sam. Niezależnie od świadomości czyniącego ten teatr, że to co czyni jest w istocie teatrem właśnie.

Gebhrad obrócił się ku Koroniewowi.
- Pana pytania są niezwykle ciekawe, ale magia słowian to rzeczywiście, mimo nielicznych źródeł, wymagający większej ilości czasu temat. Idąc za radą sponsora, spróbujemy wygospodarować nieco czasu na te zagadnienia pod koniec wykładu. Chcę jednak wyrazić swój podziw, że dotarł Pan w swych badaniach do tych charakterystycznych nazw rytuałów. Tak rzadko osoby spoza naszego kręgu kulturowego są świadome występowania takich obrzędów...No cóż...Nie pozostaje mi nic innego, jak przejść do ustalonego porządku i zgodnie z moim planem...- popatrzył na kartkę - ...przejść do osoby Guido Karl Anton Lista, lepiej znanego jako Guido von List. Wykorzystamy go jako swego rodzaju bramę, która poprowadzi nas w część wykładu dotyczącą okultystycznej historii nazizmu.

Profesor rozpoczął od przedstawienia postaci okultysty austriackiego, który jako pierwszy połączył w swoich pismach ideologię volkistowską z okultyzmem i teozofią. oraz dokonał interpretacji pisma runicznego. Twórcę ariozofii, którą dość szczegółowo omówił von Treskov. Arozofia w jego przedstawieniu była rasistowską i okultystyczną doktryną stworzona wewnątrz Ruchu Ludowego w Niemczech, opowiadającą się za dominacją rasy aryjskiej i głoszącą jej panowanie nad światem. Według Lista w dawnych zamierzchłych czasach czysta rasa Atlantów zstąpiła na ziemię prosto z nieba. Zamieszkiwali oni kontynent Atlantydę aż do czasu katastrofy którą przeżył tylko jeden z mieszkańców. Udał się on na tereny dzisiejszego Tybetu gdzie stał się ojcem czystej rasy Ariów. Rozprzestrzenili się oni po Europie mieszając się z rasami "gorszymi" przez co utracili oni swoje boskie cechy. Według Lista najczystszymi przedstawicielami rasy aryjskiej byli Niemcy.

Zdaniem wykładowcy, zapoczątkowany przez tę filozofię okultystyczny neopogański kult, to prawdziwe korzenie społecznej doktryny nazistów - nie zaś, jak zwykli sądzić niektórzy badacze, uznać za jej twórców przywódców NSDAP. Przy okazji okazało się, że delikatnie mówiąc większość słuchaczy nie ma wielkiego pojęcia co oznacza ten skrót - co stanowiło przyczynek do krótkiego, przyspieszonego kursu historii powstania i rozwoju nazistowskich Niemiec. Zeszło sporo czasu, zanim można było powrócić do samego Lista.

Gebhard opowiedział dalej, jak ewoluowały poglądy Lista. Mistyk nadał swojej religii dualistyczny charakter. Podzielił ją na dwa związane ze sobą kulty. Pierwszy - armanizm miał być przeznaczony dla elity społecznej która miała badać ezoteryczną wiedzę. Armanizm zakładał także że Boga da się poznać metodami naukowymi i to było zadaniem elity. Najwyższy kapłan wyłoniony spośród tej elity miał być królem rasy aryjskiej. Druga forma kultu - wotanizm miała być przeznaczona dla niższych klas społecznych i polegać na propagowaniu wśród ludzi germańskich mitów, wierzeń oraz obrzędów i rytuałów. Wotanizm miał przywrócić równowagę człowieka i natury. Natomiast po śmierci człowiek - według wyznawców ariozofii - miał odradzać się po raz kolejny w innym ciele. Założone w 1905 roku towarzystwo Guido von Lista sprawiło, że religia stała się bardzo popularna w całych Niemczech zyskując wielu zwolenników. Potem zaczęły mnożyć się kolejne stowarzyszenia.

- W tym...- mówił von Treskov - Towarzystwo Thule. Organizacja która raz na zawsze zmieniła historię . Ich ideologia była wprost inspirowana ariozofią. Postanowili jednak pójść dalej niż List iż aktywnie przeciwdziałać dominacji Żydów w Niemczech i zrobić wszystko oczyścić rasę aryjską przywracając jej dawną świetność. Do Towarzystwa szybko dołączyło wielu ludzi wśród których znajdowali się przemysłowcy, artyści, profesorowie czy dziennikarze. Towarzystwo szybko rosło w siłę i w szczytowym okresie swojego istnienia liczyło około 1 500 członków w całej Bawarii. Symbolem Towarzystwa stała się swastyka.

Odczekał moment, jakby się zamyślił, a potem kontynuował.

- Przyszedł burzliwy rok 1918. Świat powoli podnosił się z ruin. Krwawe szaleństwo przetoczyło się przez Europę zabierać życie 20 000 000 ludziom. Niemcy zostały rzucone na kolana i zmuszone do wypłaty olbrzymich rekompensat. Weterani wrócili do domu nie mogąc wrócić do dawnej pracy i będąc często kalekami. Czasami nie mieli domów do których mogliby wracać... Fala nędzy przetoczyła się przez kraj doprowadzając do klęski głodu. Niegdyś wielki naród śniący o potędze stał się swoim własnym cieniem. W tych okolicznościach dwóch wysoko postawionych członków Towarzystwa Anton Drexler i Karl Harrer postanowiło wziąć sprawy we własne ręce i założyło Niemiecką Partię Robotników. W tym czasie służący w niemieckim wojsku kapral o nazywający się Adolf Hitler został oddelegowany do szpiegowania DAP jako potencjalnego niebezpieczeństwa dla Republiki Weimarskiej. Jednak zachwycony antysemicką, antykomunistyczną, i socjalistyczną ideologią oraz osobą Anton Drexlera szybko stał się jednym z najaktywniejszych działaczy. DAP zostało przemianowane w 1920 na Narodowo-Socjalistyczną Niemiecką Partię Robotników (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei , NSDAP). Najwyższe kierownictwo nowej partii zostało zdominowane przez członków Towarzystwa Thule.





THE POINT-MAN

Czas płynął. Nastał wieczór, dnia w którym odbył się wykład. Na zarzuconych w różnych miejscach wędkach zaczynały tymczasem pojawiać się większe i mniejsze rybki. Niektórzy działali nawet szybciej, niż mieli. Dotyczyło to jednak zwykle tych łatwiejszych spraw.
Na założonej specjalnie do tego celu szyfrowanej skrzynce mailowej Smitha pojawiły się nowe wiadomości. Przeglądał je, jednocześnie chodząc po pokoju i pakując się na poranny wylot do Los Angeles. Parę wiadomości posiadało załączniki, którymi były elektroniczne wersje książek. Wielu książek o religiach, wierzeniach, szamańskich i czarnoksięskich praktykach na różnych kontynentach. To, o co prosił i jeszcze więcej. Zdecydowanie zbyt wiele, by wszystkie przeczytać. Jednak jego komputer zamienił się właśnie w małą bibliotekę, która mogła się przydać. Dodatkowo przy każdej pozycji był adres miejsca w którym można było zamówić wersję papierową, w innych przypadkach były to już tylko adresy bibliotek. W kolejnej wiadomości Anthony znalazł listę osób. Nazwiska fascynatów. Były pogrupowane według różnych kategorii. Naukowcy. Kontrowersyjni samoucy którzy zyskali pewien rozgłos. Ludzie mający się za spadkobierców dawnych czarnoksiężników. Astrologowie. Iluzjoniści. Uznani healerzy. Niemal do każdego wierzenia było przyporządkowane nazwisko i namiar. Wydrukował sobie na początek stronę ze współczesnymi okultystami. Wzrok wyłowił jedno nazwisko, jako lokalizację mające oznaczony adres w Berlinie oraz innego delikwenta, stacjonującego w Los Angeles. Smith przez chwilę zastanawiał się nad następnym ruchem.

Cichy dzwięk oznajmiający kolejnego maila przywołał go przed ekran. Wiadomość zawierała namiar na człowieka nazwiskiem Muammar Nasser. W tej samej chwili zadzwonił telefon.

- Powinienieś mieć już na skrzynce. - relacjonował kontakt - Facet jest Arabem, ale od lat mieszka i pracuje w Stanach. Jeden z najbardziej znanych trenerów od świadomego śnienia. Uczeń samego Carlosa Castanedy. Kimkolwiek by kurwa nie był ten Carlos, to w tamtym środowisku dostają na te oba nazwiska orgazmu. Moi ludzie już wszystko załatwili z Nasserem, temat jest umówiony. Musiałem przebić gażę paru filmowych gwiazdek których miał w harmonogramie, ale to nie będzie chyba dla Ciebie problemem. W każdym razie czeka na Twój telefon. Wszystko masz w mailu.




THE TEAM

Profesor von Treskov chodził między ławami starej auli, nie przestając mówić.

- Patrząc na ideologię narodowego socjalizmu trudno nie zauważyć wielu wspólnych cech z systemami religijnymi. Nazizm był czymś więcej niż systemem politycznym. Był neopogańską religią z osobą Adolfa Hitlera jako mesjasza rasy aryjskiej. Sam Hitler nie darzył szacunkiem chrześcijaństwa. Powiedział nawet kiedyś: "Chrześcijaństwo to wynalazek chorych umysłów. Wojna skończy się któregoś dnia. Wtedy będę uważał, że końcowym zagadnieniem mojego życia stanie się rozwiązanie problemu religii." Swastyka zastąpiła chrześcijańskie krucyfiksy jako ośrodek kultu. Religia nazistowska nie miała Boga. Zamiast jego centrum całego kultu stał się Adolf Hitler. Ludzie oddawali mu hołd na wiecach będących wypaczoną formą chrześcijańskich procesji. Pod koniec wojny udział w różnego rodzaju pochodach poparcia dla partii czy uczestnictwo w wiecach norymberskich było niemalże obowiązkowe. Żeby udowodnić tezy nazizmu powstała organizacja do badań archeologicznych - Ahnenerbe. Jej badacze w poszukiwaniu artefaktów aryjskiej przeszłości jeździli po całym świecie - Szwecja, Bliski Wschód, Tybet, Francja, Polska, Ukraina. Do obrony nowej wiary przed wrogami powołano organizację militarną mająca wszelkie cechy zakonu rycerskiego - SS (Schutzstaffel). Członkowie SS mieli być przyszłą elitą społeczeństwa niemieckiego. Do SS przyjmowano tylko najlepiej wyglądających, i mających najwięcej cech aryjskich Niemców. Symbolem SS stały się dwie białe runy sig na czarnym tle. Na czele SS stało 12 generałów którzy zbierali się na wspólne narady w sali stylizowanej na zwór dworu króla Artura przy okrągłym stole. W społeczeństwie naziści propagowali stare pogańskie święta i zwyczaje. Zwalczali też wpływy chrześcijaństwa. Żeby kontrolować ludzkie umysły używali mitologii, legend oraz zinterpretowanych na swoją korzyść przepowiedni Nostradamusa.

Powracający na katedrę profesor napił się wody.

- Adolf Hitler uważał legendy za coś jak najbardziej poważnego. - zaczął znowu - Sam poszukiwał zaginionego miejsca które pozwoliłoby mu kontrolować nieograniczoną moc Vril dzięki której mógłby wygrać wojnę. Hitler dążył także do zrealizowania celów swojej religii - oczyszczenia rasy aryjskiej i odebrania należnego jej miejsca w świecie. Żeby to zrobić wywołał wojnę którą na tle wierzeń członków NSDAP i samego Hitlera można nazwać wojną religijną. Miał solidne wsparcie. Heinrich Himmler. Wierzył w to że jest zreinkarnowanym królem niemieckim Heinrichem który powstrzymał inwazję Słowian a teraz wrócił na ziemię żeby dokończyć swoje dzieło. Był dowódcą SS i spotykał się ze stojącymi na czele dwunastoma generałami przy okrągłym stole. Razem z Ahnenerbe poszukiwał Świętego Grala. Był zarządcą sieci obozów koncentracyjnych w samych Niemczech jak i na terenach okupowanych i był bezpośrednio odpowiedzialny za politykę rasową i eksterminację całych narodów. Dzięki wyniszczaniu "niższych ras" w obozach koncentracyjnych i programowi eugenicznemu rasa aryjska miała zostać oczyszczona i odzyskać swoją utraconą boską moc. Drugim człowiekiem pomagającym Hitlerowi w świętej wojnie był wynajęty przez niego okultysta Karl Maria Willigut. Zajmującym się badaniem starogermańskich run. Willigut wierzył że zostały one podarowane ludzkości przez Odyna i za ich pomocą odczyta zaginioną wiedzę. Stał się osobistym doradcą Adolfa Hitlera w sprawie ezoteryki oraz popularyzatorem pogańskich kultów w Niemczech. Był nazywany "Rasputinem Hitlera". Partia nazistowska stała się jedyną organizacją okultystyczną. Ludzi którzy sprzeciwiali się jej prymatowi czekał gorzki los. Doszło nawet do tego że ojciec Towarzystwa Thule - von Sebottendorf - musiał uciekać do Turcji po tym jak śmiał sugerować że jest twórcą doktryny Hitlera.

Von Treskov usiadł, chyba nieco zmęczony. Upił duży łyk wody. Potem powiedział, już wolniej i spokojniej.

- III Rzesza przegrała swoją Święta Wojnę. Wielu nazistów na czele z Hitlerem nie mogło przeboleć tego wydarzenia i popełniło samobójstwo. Von Sebottendorf, kiedy dowiedział się o przegranej Niemców rzucił się do Bosforu. Reszta zginęła na wojnie, podczas bombardowań lub została stracona po procesach norymberskich. Wydaje się, że świat uwolnił się od ludzi uznających siebie za elitę używających swojej ściśle strzeżonej wiedzy do dominacji nad innymi.

Zamilkł. Słuchacze, mający w pierwszej chwili to milczenie za kolejną pauzę, zdziwieni popatrywali na wykładowcę - bo milczenie przeciągało się. Profesor siedział w dziwnym zamyśleniu, tylko powolny ruch jego unoszącej się piersi wskazywał w ogóle na fakt, że jeszcze żyje.

-Proszę mi wybaczyć lekkie sprostowanie. - wtrącił Anthony - SS było zbiorem skurwielstwa. Wybaczy profesor słownictwo, ale tego inaczej się nie da określić. Bynajmniej nie zajmowali się ochroną “religii”. Chronili kwadratowowąsikowatego Adolfika w sposób prewencyjny, co w pewien sposób może pretendować do jej ochrony. Skoro uważali go za mesjasza... Takie tam przyjemne rzeczy wykonywali. Egzekucje w celu zastraszenia, zabijanie podżegaczy do buntu i niezadowolonych w armii niemieckiej, mordowanie w obozach koncentracyjnych. SS było paramilitarne i nie przedstawiało żadnej wartości bojowej. To gówno torturowało pokonanych. Tylko w tym byli dobrzy.

Chwilę trwała cisza.

- Za rzekomą ochronę nie uznaję masowych mordów - dodał Smith.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 16-02-2012 o 13:16.
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172