Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2012, 07:26   #103
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Odpalenie dwudziestoletniego forda może i nie jest nie wiadomo jakim wyczynem, ale jak nie ma się do niego kluczyków oraz jedną sprawą rękę bywa trochę uciążliwe. Kiedy kumpel, który umiałby to zrobić też ma tylko jedną łapkę zdolną do działania wcale nie ułatwia to zadania. Ale poradzili sobie. Bo mało to razy po pijaku rwało się bryki... A teraz byli trzeźwi jak świnie. Green chciał poprowadzić na co motocykliści przystali. Z czarnym może nie było tak do końca źle. Tak dużo czasu minęło od kiedy dostał zastrzyk, że cokolwiek to było jakby miało opóźniony zapłon. Tylko dlatego, że nie wierzył dla gościa z leśnej bazy to obserwując turystę Swen obracał powoli tłumik lufy. Bawiąc się chłodnym metalem wiedział ile czasu będzie miał sam do zaczęcia przemiany. Oprócz ogrzewania w SUV działały też wycieraczki i CD.

Dopiero kiedy usiadł wygodnie na tylnym fotelu, a wóz pomału toczył się górską drogą, kołysząc na boki, Jorgensten przymknąwszy oczy z ponurą obojętnością stwierdził, że jak Green zacznie się mutować podczas jazdy to najwyżej strzeli mu w tył głowy. Szkoda, bo chyba polubił go. Tak. Chyba tak. Nie jak Grubego czy Jugola. Jednej panienki razem z nim by nie obrócił na dwa baty... Ale flaszkę może by obalił. Taak... O ile wylecą z drogi dachując ze zbocza, to pewnie wyrżną w drzewo co z taką prędkością mogło jedynie uszkodzić zderzak. Albo i inne pierdoły pod maską. W sumie brakowało, żeby zerwał się pasek klinowy, przy okazji uszkodził pompę wodną albo alternator. Fakt. Może nie było to zbyt odpowiedzialne, ale kiedy w swoim życiu Swen był odpowiedzialny? Siedział w środku między Elisą a nieprzytomnym chłopakiem, którego wzięli ze sobą, aby mieć ochłap dla wygłodzonych w razie sytuacji podbramkowej, gdzie czas działa na niekorzyść przy ucieczce. Nieprzytomny Indianin siedział z lewej strony Jorgenstena oparte czołem o szybę, w którą delikatnie obijał się skronią, gdy auto przejeżdżało na wybojach. Zaczynało to po pewnym czasie irytować Jorga na tyle, że poprawił młodego przechylając jego obandażowaną głowę do pionu. Po chwili zwisła bezwładnie na piersiach czerwonego. Elisabeth uśmiechnęła się blado smutnym wzrokiem patrząc na młodego Cartera w śpiączce, co Swen skwitował wzruszeniem ramion i przymknięciem powiek. Miał jej powiedzieć, że jeśli auto dopadną mutanty to młody z buta wylatuje do rowu?

Miały godziny. Sen nie przychodził. Dobrze znał to uczucie zmęczenia, mimo którego nie sposób było zapaść nawet w drzemkę. Ciepło z nawiewu od silnika leniwie rozbrajało i po krótkim czasie chrapanie Jugola włączyło się do warkotu wysłużonego Explorera.
- Z nimi będziesz bezpieczna. – przerwał ciszę, bo nawet Green od dłuższego czasu nic się nie odzywał. – Pewnie dłużej niż z nami. Wszyscy mamy przejebane, ale nam może zostało jeszcze mniej piasku niż im. – wiedział, że rozumie, iż idzie o ludzi z którymi jechali po drodze.
Zamiast snu przychodziły myśli. Dobrze wyryte w pamięci spotkanie z gościem z Umbrelli.


* * *


- Trochę zajęło otworzenie bramy a ja czasu nie mam. Odesłałem drugi wóz. - wyjaśnił Swen. - Marek nas bezpośrednio nie przysyła do was. Jedziemy tropem Boven. Przypadkiem chcę was ostrzec. Las roi się od oddziałów rządowych. Wygląda na to, że przygotowują się do ataku.
Uniósł brew, szczerze zdziwiony.
- Oddziały rządowe? Szlag, mieliśmy nadzieję, że jeszcze trochę im zajmie wykonanie ruchu.
Skinął na jednego ze swoich ludzi, który odbiegł w stronę “bunkra”, pewnie aby przekazać te wieści dalej.
- Jakieś konkrety? Niewiele już czasu potrzebujemy do szczelnego zamknięcia. - zapytał.
- Z tego co widziałem to obserwują na razie bazę. Są w lesie. Zajmują pozycje. - odparł Jorgensten. - Wasza baza w górach przy Darrington już nie istnieje. Ale ja z czym innym do was jechałem. Niedaleko stamtąd zgarnąłem po drodze człowieka, który potrzebny mi jest do przechwycenia Boven. De facto opracowała już szczepionkę na lotnego wirusa. Maria miała mu powiedzieć, że on ma we krwi dziwną odmianę... Co mnie skołowało... Nie chcę żeby mi to skomplikowało pościg. Mówi, że mu wstrzyknięto przy Darringoton. To chodząca bomba?
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Jeśli tego nie wiesz, to znaczy, że nie miałeś wiedzieć, prawda? I skoro dostał tę szczepionkę, znaczy to, że to nie jeden z naszych. Być może zaraził się już na początku.
- Gdybym wiedział, to bym nie pytał. - Swen wzruszył ramionami. - Po spotkaniach ze zmutowanymi trupami wolę dmuchać na zimne. Powiedź mi tylko konkretnie ile będzie czasu do przemiany w mutanta, żebym wiedział kiedy się go pozbyć. Wolę w jednym kawałku swojego tyłka dorwać Boven choćby i bez tego wejścia. - dodał poważnie. - A propo Boven to jak macie na stanie tłumiki do M4 to poproszę. Straciłem część sprzętu w dzisiejszym starciu na lotnisku. Maria jest w grupie ludzi, których jeśli nie otwarcie to może od środka będę musiał podejść. Po cichu. Musimy sobie pomagać. Tak czy nie? - usta Jorgenstena wykrzywiły się nieznacznie w obleśnym uśmiechu.
- Nie przemieni się w mutanta, jak ty to nazwałeś. O ile nie dostał jeszcze czegoś innego. Szczepionka, którą miał rząd to przecież było wielkie nic. Ale jeśli dostał to nie mi zgadywać. Może zaraz? - również się uśmiechnął, chociaż jego oczy nie mówiły absolutnie nic.
W budynku pojawiło się kilku ludzi, wybiegając na zewnątrz. Jeden z nich miał tłumik na swoim zmodyfikowanym uzi, ten z którym rozmawiał kazał mu go oddać Swenowi. Dorzucił jeszcze tłumik do pistoletu i trzy magazynki do uzi.
- Do M4 nie mam na tę chwilę. Jeśli faktycznie mają nas zaatakować, muszę zająć się przygotowaniami. Coś jeszcze?
- Tyle. - skinął głową odbierając broń z tłumikami. - I powodzenia.


* * *


Powodzenia... Heh... Ciekawe kto wygrał, przeleciało mu obojętnie przez głowę. Jak Umbrella to pewnie stał się w ich oczach wiarygodny a zasadzka w Pateros murowana. Cały plan runął w gruzy. Prawie. Kiedy Green nie wziął dzieciarni na północ, gdzie się ich Rusek nie spodziewałby na pewno, a Boven jak na ironię, a potem szczęście Swena, faktycznie jechała na południe.
Z rozmyślań wyrwał go stłumiony grzechot karabinów maszynowych.
Wojsko potykało się z trupami. Z tylego siedzenia widział łunę pożaru. Gramoląc się przez nieprzytomnego Cartera wysiadł na zewnątrz.
O ile orientował się w okolicy tyle o ile, to teraz mapę zdążył wykuć niemal na pamięć. Ręka zarywała od rozcięcia i lekko drżała co było normalne, lecz pulsujące ciepło rozchodzącego się po ciele stawiało go na ostrzu wybuchu i podkurwienia, bo zdawało mu się, że zaraz zacznie się zmieniać w mutanta, kiedy już zostanie zalany do końca rozchodzącą się od rany gorączką. Dobrze, że Jugol miał jeszcze papierosy. Z petem z zębach odlał się patrząc na czarną taflę wody, w której odbijała się łuna płonącego Chelan.
Na zachód nie pojadą.
Jeziora objechać z tamtej strony się nie da.
Szpital na peryferiach. Jak długo będzie się bronił? Na tyle, żeby Boven mogła zrobić swoje laboratoryjne hokus-pokus? Pewnie nie mieli na to czasu, tak samo jak prądu.
Przed nimi było płonące miasteczko za rzeką i łączące je z nimi dwa mosty. Jorgensten wiedział co by zrobił gdyby miał wolną rękę, nie miał balastu ani wirusa wygiętego w znak zapytania.
Poprawiając na ramieniu uzi, wolnym krokiem podszedł do Humvee.
- Gdziekolwiek nie ruszycie, jedźcie piersi. – powiedział do kierowcy. - Wasz zderzak lepiej zrobi za spychacz niż tamten grat.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline