Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2012, 09:33   #104
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Jechał niezbyt szybko, wypatrując sobie oczy w związku z coraz gorszą widocznością. Samochód działał dobrze. A co najważniejsze miał sprawne ogrzewanie.
Po prawdzie Greenowi było nawet za gorąco. Miał wrażenie, że płonie od środka. Były dwie możliwości tego stanu rzeczy. Obie złe. Nawrót choroby lub wirus Umbrelli. John zacisnął szczęki i odrzucił złe myśli. Takie „nakręcanie” samego siebie nie było czymś dobrym. W psychologii zjawisko samospełniającego się proroctwa miało sporą siłę. Może lepiej byłoby dla niego, gdyby znów zaczął myśleć pozytywnie. Że zobaczy żonę – całą i zdrową. Że uściska dzieciaki. Taaa. Jak na razie kręcili się po zadupiu Stanów Zjednoczonych jak gówno w kiblu. Zapewne niedługo czyjaś ręką wciśnie spłuczkę i ...... po wszystkim.

Green czuł za sobą obecność Swena. Wiedział, że motocyklista strzeli mu w łeb, jak tylko zobaczy pierwsze symptomy zmiany. To dobrze. Bardzo, bardzo dobrze. Co prawda on skończy z mózgiem rozbryźniętym na przedniej szybie ich nowego pojazdu, lecz oni będą bezpieczni. Pozostawało pytanie – kto zdejmie Swena, kiedy i ten ulegnie wirusowi. Jakby się nad tym zastanowić, najmniejsze skaleczenie w dzisiejszych czasach mogło okazać się ostatnim. Ludzie nie mieli szans, jeśli organizacja służb porządkowych jest wszędzie taka, jak tutaj. Bo tutaj można stan opisać jednym słowem „chaos”. Upadek wszystkiego. Zasad moralnych, zasad społecznych i jakiejkolwiek władzy.

Green zwolnił, gdy tylko zobaczył łunę pożaru i do jego uszu dobiegły odgłosy strzelaniny. Regularnej wymiany ognia. To nie wróżyło niczego dobrego. W schowku samochodowym odszukał mapę okolic. Była tam też latarka i zdjęcie jakiejś dziewczyny. Ładnej. Oraz małe puzderko z pierścionkiem. Zapewne zaręczynowym. Pewnie jakiś młodzieniec miał zamiar pojechać wieczorem gdzieś, na jakiś punkt widokowy, włączyć ogrzewanie i oświadczyć się swojej wybrance. Ale chyba nie zdążył. Wirus stworzony przez ludzi takich jak Bowen, czy do niej podobnych, najpewniej zabił go, nim wsiadł do samochodu. Przez chwilę Green przyglądał się znalezisku, a potem w milczeniu, szanując symbolikę pierścionka i zgaszoną przedwcześnie miłość, zerknął na mapę przyświecając sobie latarką.

Zrezygnował po chwili. Podał mapę Swenowi. Liczył na to, że ten znajdzie jakieś rozwiązanie. Ale najwyraźniej motocyklista był zrezygnowany, podobnie jak i on.

Green zacisnął ręce na kierownicy. Przyjrzał się z niepokojem bolącym żyłom napęczniałym na dłoniach. Czy to właśnie początek końca? Czy tak zaczyna się proces pożerania przez wirus? A może tak objawia się finalne stadium? Moment, w którym bezpiecznik w głowie człowieka przepala się w kilka sekund i zmienia się on w bełkocące, agresywne i żądne krwi monstrum.

Nie sądził, że zmieni się w zombie – jak nazywał zainfekowanych. Bowen mówiła, że to nie taki wirus krąży w jego krwi. Czy wojsko podawało więc ludziom wirusa, który zmieniał ich w „minetki”? To było niedorzeczne! Ale co było rozsądne w tych szalonych czasach? Jeśli jednak by tak było po okolicy biegałyby setki tego typu istot, a jak na razie spotkali tylko kilka. Poza „minetkami” i „zombie” nie spotkali nic innego. A gdyby z wojskowych szczepionek powstawał jakiś nowy mutant, jakiś inny rodzaj zainfekowanego, to mieliby ich tutaj na pęczki. Przecież większość ludzi dawało się szczepić! To też nie trzymało się kupy. No chyba, że okres wylęgania był szybszy lub wolniejszy i jeszcze nie mieli okazji zobaczyć tego, co powstaje z wojskowej „szczepionki”. Naciągana teoria.

Green przestał dywagować i skoncentrował się na światłach samochodu przed nimi.

- Swen – rzucił do tyłu. – Dziwnie się czuję, więc .... więc bądź w pogotowiu.

Westchnął.

- Tylko się, kurwa, nie pomyl i nie pośpiesz – powiedział siląc się na ton luźnej, wręcz żartobliwej pogawędki. – Ja wiem, że wy motocykliści zakładacie się ze sobą, że my czarnuchy nie mamy za wiele mózgu w głowie, lecz zapewniam się, że ze mną jest inaczej. I póki ten mózg mnie słucha, chciałbym, aby pozostał tam gdzie jest.

Odwrócił się by spojrzeć Swenowi w oczy.

- Bo jak mnie za szybko odstrzelisz, to przysięgam, że mój duch będzie ci kradł koła od samochodów i motorów wszędzie tam, gdzie tylko da radę. – zażartował sięgając do kolejnego wyświechtanego i mało zabawnego stereotypu o Afro-amerykanach.

Green czekał. Czekał i ... trochę się bał. Nie tylko tego, co działo się z jego ciałem. Bał się tego, co czeka na nich, jeśli spróbują przedrzeć się przez miasteczko pełne strzelających żołnierzy i zainfekowanych.

„ A może – przemknęło mu przez myśl ... - może tam jest jakiś punkt ewakuacyjny, czy coś?”

Nie wypowiedział tej myśli na głos. Nie wierzył w nią. Po prostu.

Żyły płonęły. Green również.
 
Armiel jest offline