-Psia mać! – Zaklął Khaldin zdenerwowany faktem, że manewr nie wyszedł mu do końca tak, jakby go sobie zaplanował. Przez to nie będzie mógł poprzetrącać większej liczby czerepów. Niestety, nawet Khazad wiedział, że w życiu nie można mieć wszystkiego. Jeden człek zgładzony z jego reki to zawsze coś. Jak mówiło bowiem ludowe porzekadło, lepszy wróbel w garści…
… Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że jednak udało mu się zaskoczyć przynajmniej jeszcze jednego bandziora. W sumie Krasnolud stracił już wiarę w swoje zdolności taktyczne, jednak ta sytuacja potwierdzała tylko jego wcześniejsze przypuszczenia. ~Skoro takim kiepskim manewrem i tak dziabnąłem jeszcze jednego, to niezbicie dowodzi słabości rasy ludzkiej i dominacji Krasnali.~ Khaldin wiedział swoje. To była jedna z tych chwil, w których jest się dumny z bycia Khazadem jeszcze bardziej niż zwykle.
Cios toporem załatwił sprawę. Na nic się zdały błagania i lamenty. Przed Khaldinem nie było ucieczki. – I kto tu jest skarlałą rasą?! – Zakrzyknął w złości rąbiąc przeciwnika. Mocno i zaciekle.
Potyczka ucichła. Krasnolud mógł wreszcie rozejrzeć się po pobojowisku. –Trochę chłopa padło – mruknął. Widząc Anzelma grabiącego trupy zezłościł się. –Co to ma być? Ja zabijam, a ty grabisz?! – Warknął groźnie. Na szczęście wujek Anzelm zostawił to co najcenniejsze. Monety i gorzałkę. Khaldin nie chciał nic więcej, więc nie chował dłużej urazy.
Następnie skierował wzrok ku kapłance, która zaczęła cos mówić. ~Ojej, czy ona musi tyle biadolić…~ Dalej nie słuchał. Wyłączył się. Po chwili zaskoczył jednak ponownie. Usłyszał obietnicę większej ilości złota, która padła z ust kapłanki. – Więcej złota?! No to na co czekamy?! Jedziemy! – Zakrzyknął wspinając się na wóz. –Wio!-
Widząc poturbowanego Aliquama wyciągnął w jego kierunku butelkę gorzałki częstując kompana trunkiem. –Na pewno nie zaszkodzi. A kto wie, być może pomoże. – Stwierdził podając butelkę. |