Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2012, 13:19   #101
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE TEAM

- Za rzekomą ochronę nie uznaję masowych mordów - słowa Smitha rozbrzmiały w auli uniwersyteckiej.

- Nazwałbym to raczej uzupełnieniem, niż sprostowaniem. - uśmiechnął się profesor - Ale cieszę się, że wreszcie coraz więcej z Państwa przechodzi ze strony biernego słuchacza do dyskusji. Skrót SS pochodzi od Schutzstaffel, co oznacza eskadrę ochronną. Powołane jako Schutzstaffeln der NSDAP, dosłownie: sztafety ochronne partii. Zadaniem nowej organizacji była ochrona wyższych funkcjonariuszy NSDAP oraz zebrań i większych zgromadzeń partyjnych.z małej, 300-osobowej organizacji ochronnej rozrosła się tak, że później stała się nieformalnym "państwem w państwie" w strukturze władzy III Rzeszy. Ambicję jej przywódcy Himmlera stanowiło stworzenie własnych, prywatnych sił zbrojnych czego zalążkiem był elitarny oddział przybocznej gwardii ochronnej Hitlera. Były to oddziały paramilitarne, ale nie zgodzę się że nie miały wartości bojowej. Oddziały dyspozycyjne SS na przykład, SS-VT,stanowiły zorganizowaną i wyszkoloną na sposób wojskowy rezerwę sił policyjnych, przeznaczoną do zapewniania bezpieczeństwa wewnętrznego. W 1938 roku wszystkie trzy oddziały SS powiększono do rozmiarów pułków. Wyposażono je w ciężki sprzęt bojowy a w ich składzie pojawiły się min. jednostki artylerii, saperów czy łączności. Oprócz szkolenia indywidualnego poświęcono też więcej czasu na potrzeby wyszkolenia taktycznego. To wszystko odróżniało oddziały SS od typowych formacji policyjnych, czyniło je jednostkami zdolnymi do działań wojskowych. W grudniu 1944 Waffen-SS osiągnęło szczyt swojego rozwoju - 38 dywizji , około 15 brygad i mnóstwo mniejszych jednostek, w których służyło aż 950 tys. żołnierzy, z czego Niemcy stanowili niewiele ponad jedną trzecią. Waffen-SS miało także sztab armii i 16 sztabów korpusów. Nie jest tajemnicą, że zazdrośni generałowie Wehrmachtu postrzegali elitarne siły SS bardziej jako konkurencję niż wsparcie podczas działań wojennych. Ale to zupełnie inna historia...

Gebhard odszedł parę kroków i stanął na środku auli.
- Wróćmy do tematu. Wystarczy, że zapamiętają państwo, że mity okultystyczne odgrywały w nazizmie ważną, jeśli nawet nie najważniejszą rolę. Niektórzy historycy mieli skłonności do bagatelizowania okultystycznych fundamentów nazizmu, obawiając się trywializacji jego przerażających przestępstw wojennych. Ja jednak wyznaję tezę głoszoną chociażby przez historyka Michaela Fitzgeralda. "Przez kontrolę partii nazistowskiej towarzystwo okultystyczne Vril dokonało największych aktów zła XX wieku". Działania bezpośrednie obejmowały zabójstwa na tle politycznym, przez wywoływanie duchów zmarłych, składanie ofiar z ludzi po wzywanie tajemniczych energii - lub Vril - za pomocą orgii seksualnych, wyjaśnia Fitzgerald. Głównym celem Towarzystwa Vril było poszukiwanie Niemieckiego Mesjasza, który poprowadziłby Aryjczyków do dominacji na świecie i eksterminacji wszystkich innych ras - w szczególności Żydów. Jego przyjście zostało zapowiedziane przez ducha nazywającego samego siebie "Bestią z Księgi Wyjścia". Głównym elementem ideologii nazistowskiej było ustanowienie Tysiącletniej Rzeszy. Chciano tego dokonać poprzez wypaczenie historii i stworzenie nowej religii opartej na aryjskiej mitologii - tej samej, którą propagowali wiktoriańscy okultystyczni "prorocy". Ahnenerbe, właściwie biuro okultystyczne do spraw paranormalnych, zorganizowało serię wypraw w poszukiwaniu starożytnych miast aryjskich ukrytych w Himalajach, na Środkowym Wschodzie oraz w Boliwii. Organizacja plądrowała starożytne obiekty na całym świecie. Ahnenerbe wkładało dużo wysiłku w zgłębianie zjawisk paranormalnych takich jak ESP, psychokineza, wróżenie z wody, astrologia i czarna magia. Biuro zatrudniało astrologów, wróżbitów runicznych i całą masę osób obdarzonych jak sądzono zdolnościami psychicznymi, by poznać i zbadać przyszłość. Jeden z astrologów, Karl Krafft, szybko zyskał uznanie po tym, jak prawidłowo przepowiedział w Monachium w 1939 roku próbę zamachu na życie Hitlera. Miały być również prowadzone badania laboratoryjne poszukujące nowych energii - takich jak Vril -by napędzać lecące ku gwiazdom statki kosmiczne.

Profesor przeszedł parę kroków ku katedrze.
- Brzmi to obłędnie, prawda? Ale w rzeczy samej, organizacja ta wydała na badania sumę równą 10 miliardom obecnych funtów brytyjskich. To mniej więcej tyle samo, ile Alianci wydali na program budowy bomby atomowej. Mam nadzieję, że te liczby dają odpowiedź na pytanie, dlaczego naukowcy poświęcają czas na odkrywanie tych ciemnych, dziwnych ulic historii.

Von Treskov machnął kartką z listą lektur.
- Ale traktować poważnie, nie od razu znaczy wierzyć. Ludzie opisujący te rzeczy w większości przypadków przekroczyli granicę rozsądku, chcę byście o tym pamiętali. Czy naziści zafascynowani okultyzmem byli oni tylko chorzy umysłowo, czy może działało tutaj coś bardziej złowieszczego? Aż kusi, by rzec, że byli obłąkani, niektórzy sądzą jednak, że Hitlera naprawdę opętały złe moce. Hermann Rauschning, przyjaciel Hitlera i autor jego przemówień, powiedział: "Jest jedna rzecz, która nie pozwala nie nazwać Hitlera medium – medium jest opętane. Nie ulega wątpliwości, że Hitler był opętany przez siły, które miały nad nim władzę i dla których taka indywidualność zwana Hitlerem była jedynie tymczasowym narzędziem". Rozwadze Państwa, oraz powadze istoty bycia bezstronnym badaczem polecam wam te, oraz wszystkie inne słowa w tym temacie które usłyszeliście i jeszcze zapewne usłyszycie.

-Słyszałem, że Adolf poszukiwał jakiejś włóczni, która miała zapewnić zwycięstwo w II Wojnie Światowej. Sam Fuhrer był niemotą nie potrafiącą złożyć niczego prócz przemówienia. Mówca doskonały o wysokim stopniu niepełnosprawności względem zdolności dowódczych. Wygląda na to, że sam chciał się związać z dawnymi wierzeniami, tępił chrześcijaństwo i poszukiwał chrześcijańskiej relikwii walcząc o dominację rasy aryjskiej, gdy sam był kurduplem z przylizanymi, czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Chodząca hipokryzja.Niemniej należy rozróżnić SS od Waffen-SS. Spotkanie z całą dywizją SS jest śmieszna w porównaniu z garstką Waffen-SS. SS to skurwysyny. Waffen-SS to żołnierze. Fanatyczni, ale żołnierze - ponownie zabrał głos Anthony.

- Chętnie podyskutowałbym jeszcze o SS...- profesor oparł dłonie o katedrę - ...o ile rzecz jasna byłby Pan skłonny ograniczyć wulgaryzmy. Jednak myślę, że sponsor wykładu nie jest zachwycony gdy oddalam się od głównych treści. Zatem włócznia. Chodzi Panu o legendarną włócznię za pomocą której rzymski żołnierz Gaius Cassius, później zwany Longinusem, przebił bok Chrystusa. Adolf Hitler był zafascynowany włócznią po tym, jak zobaczył ją w muzeum w Wiedniu w 1909 roku. Zapoczątkowała ona jego pociąg do okultyzmu, jak się wydaje. 12 listopada 1938 roku Hitler rozkazał SS zabrać z Wiednia relikwię. Był przekonany że dzięki niej zdobędzie władzę nad całym światem i. że jej utrata będzie również jego końcem. Włócznia została przewieziona do Norymbergi, gdzie do 1944 roku przechowywano ją w kościele św. Katarzyny, a następnie przeniesiono ją do specjalnego bunkra pod kościołem. 30 kwietnia 1945 roku, niecałe dwie godziny przed samobójstwem Hitlera, włócznia została skonfiskowana przez armię amerykańską. Przez sześć lat była w posiadaniu Adolfa Hitlera. Istnieją przynajmniej dwie włócznie, które z dużym prawdopodobieństwem mogą być autentyczne. Jedna z nich znajduje się w Bazylice św. Piotra w Rzymie a druga jest wystawiona w Muzeum Hofsburg w Wiedniu. Włócznia ma dawać posiadaczowi władzę nad światem. Dzieje tej relikwii to historia poszukiwań. Człowiek ją posiadający był uważany za niemożliwego do pokonania. Powstała legenda mówiąca, że ten, kto posiada włócznię, trzyma w swoich rękach przeznaczenie świata.

Gebhard popatrzył na listę, a potem na staroświecki zegarek na łańcuszku.
- Trochę nadrobiliśmy, drodzy Państwo. - rzekł bardziej leniwym tonem - Myślę, że zanim zakończymy wykład, możemy zdecydować się teraz na rundę pytań słuchaczy...

Gdy jakiś czas później zapadła cisza, oznaczająca wyczerpanie się wątpliwości i ciekawości słuchaczy, profesor von Treskov podziękował za uwagę, złożył swoje papiery i pierwszy oddalił się w kierunku drzwi. Malcolm pokazał gestem innym, że mają pozostać na miejscach, a sam ruszył w ślad za naukowcem, zatrzymując go przy samych drzwiach.

- Vielen dank, profesorze. - uścisnął dłoń Niemca, dorzucając jeszcze kurtuazyjnie nieco słów uznania. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i położył dłoń na klamce.
- Mam nadzieję, że wiedza ta przyda się wam do czegoś pożytecznego. - pokiwał głową Gebhard i otworzył drzwi. W ostatniej chwili jednak pochylił się ku Malcolmowi i spokojnym, cichym tonem dorzucił nad jego uchem:
- Rachunek za zniszczoną ławę oczywiście dopiszę do honorarium za wykład. Auf wiedersehen.




THE SOURCE

Rozmowa z Włoszką zdawała się wkraczać w decydującą fazę. Boyle skupił się, co nie było łatwe wobec jej robiącej wrażenie na nim i innych powierzchowności.
- Nie do ruszenia? - spytała Bianca - Kapitał? To znaczy, nie ma pan kapitału? Bo co to za kapitał, który jest nie do ruszenia.
- To taki, którego nie można natychmiast wycofać z inwestycji. - odpowiedział, uznając ten ton za kpinę.

Dziewczyna patrzyła na niego dość długo.
- Inwestycji? - skrzywiła się w końcu - Oboje wiemy, że pieprzysz, Tom. Nie ma takiej inwestycji, która daje lepszy zysk niż to co proponujemy. Myślałam...Wszyscy myśleliśmy, że mamy do czynienia z prawdziwym hazardzistą. Takim, jaki trafia się jeden na milion. Ale teraz wiem, że się pomyliliśmy. Znajdziemy kogoś innego. Z koziej dupy jest lepszy klarnet, niż z ciebie hustler.
Podniosła się gwałtownie ze swojego krzesła, porywając torebkę. Parę zaciekawionych oczu zerkało z innych stolików.

- Ciao! - rzuciła hardo przez ramię, odwracając się plecami. Chwilę potem ruszyła w kierunku wyjścia.
- Impotent! - usłyszał jeszcze Tom z ust kobiety, rzucone z włoskim temperamentem i z dodatkiem rozrzuconych teatralnie szczupłych ramion. Tak głośno, aby słyszeli też to wszyscy w barze. Momentalnie podniósł się szmer, szybko przeradzający się w gwar. Parę osób wybuchnęło śmiechem, ktoś gwizdnął. Bianca szła już kręcąc lekko biodrami, nie zatrzymując się.

Tom zakołysał się pełnym i czystym głosem, który wydobywał się z niego wprost z przepony gromkim i wesołym śmiechem przez jakis jeszcze czas patrząc za małolatą. Pomyślał tak o niej, mimo zapewne dwudziestu paru kresek jakie musiała mieć jednak na koncie . Potem umilkł równie szybko jak wybuchł, przybierając wyraz całkiem obojętnej twarzy pokerzysty i zerknąwszy na zegarek wstał od stolika sięgnąwszy po portfel do tylnej kieszeni spodni i rzucił na stół sto dolarów dla Marcellusa.

- Kobiety...- ze zrozumieniem pokręcił głową barman.





THE CHEMIST

- Tak...Tak...Oczywiście, że pamiętam...- profesor Mark Friedmann, jedna ze światowych sław w dziedzinie onkologii, był mocno zmieszany i zaskoczony, lekko drżącą dłonią dzierżąc słuchawkę telefonu. Odwrócił się, by krzątająca się dwa metry dalej żona nie mogła zobaczyć jego wyrazu twarzy. Przez na wpół złożone żaluzje wpadało trochę słońca, a on wolałby by nagle wokół zapadły egipskie ciemności.
- Kto dzwoni, kochanie?
- To...Ze szpitala...- chrząknął Friedmann, jednocześnie wysłuchując potoku słów z drugiej strony słuchawki.
- Rozumiem, że sprawa jest nagła. - odzyskał nieco pewności siebie - Ale proszę zrozumieć, jest wielu potrzebujących i...Zresztą, to nie jest sprawa na telefon.

Po drugiej stronie świata Antonia Ramos dmuchała na swoje świeżo umalowane paznokcie. Przyklejone na nich właśnie stylizowane na azteckie ozdoby, wielkości niemal małych pierścionków, wyglądały według Królowej szałowo.
- Ależ Misiaczku! - rzuciła lekko oburzonym tonem do zestawu głośnomówiącego leżącego na stoliku - Dlaczego jesteś taki spięty?! Wtedy, w hotelu, inaczej śpiewałeś! Już wiem! Przyjadę do ciebie szybciutko, do domu, i wszystko wyjaśnię ci osobiście, hmmm?
- Nie!

- To znaczy....- profesor wymienił spojrzenie ze spoglądającą czujnie po gwałtownym podniesieniu przez niego głosu małżonką - ...to znaczy, nie. Nie możemy czekać. Dlaczego od razu pani o tym nie powiedziała?! Ale ma pani świadomość, ile to kosztuje? Memorial Hospital ma ścisłe przepisy jeśli chodzi o...
Zamilkł na chwilę, rozmówczyni chyba mu przerwała.
- Koszty nie grają roli...- podrapał się po głowie - Świetnie...Zatem...Zatem w tej sytuacji znajdzie się miejsce dla pacjenta. Kiedy? Proszę przyjechać jak najszybciej. Tak.
Trójka rozwrzeszczanych dzieci przebiegła obok, w szalonej gonitwie pomiędzy meblami.
- Do mojego gabinetu. - zastrzegł bardzo poważnie profesor - To numer prywatny. Proszę więcej nie wykorzystywać. Numer służbowy do pracy znajdzie pani na stronie internetowej szpitala. Do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę. Żona patrzyła na niego, z założonymi rękoma.
- Pilny przypadek...- mruknął, powracając do wiązania krawata - Jakaś znajoma Franka Heffnera, wiesz, tego kardiologa który kiedyś nam pomógł. Przywiozą gościa z Europy.



W White Memorial Hospital w Los Angeles, jednym z najnowocześniejszych szpitali na świecie, właśnie znalazło się miejsce dla Williama Eakhardta. Mimo iż średni czas oczekiwania na nie wynosił pół roku. Czego się jednak nie robi dla starych znajomych.





THE SOURCE

Rozsiadłwszy się w wygodnym fotelu swojego apartamentu, Boyle zastanawiał się co dalej. Doszedł do wniosku, że póki co nie ma zamiaru ruszać się z gościnnych progów MGM. Wcześniej z rana, po jak zwykle niezbyt dobrze przespanej nocy, pomyślał o napęczniałym po ostatnim zwycięstwie koncie i od razu wiedział, że zostanie by grać dalej. Jednak było coś, co zaprzątało od rana jego myśli bardziej niż ruleta czy karty. A właściwie ktoś. Teraz rozmowa z tym kimś była zakończona, choć temat istniał dalej. Kuszący obraz kręcącej się ruletki, blask świateł zatańczył gdzieś z tyłu głowy Toma, ale jednak była jeszcze inna natrętna myśl. Nie dająca spokoju. Jak drzazga, tkwiąca w mózgu. Jak idea, której nie można było ot tak zapomnieć.


To brzęczenie filiżanki...Wciąż brzmiało w uszach Toma. Wciąż miał przed oczyma ten grymas na twarzy Bianci. To, jak powiedziała “będziemy w kontakcie”. Będziemy w kontakcie. Będziemy w kontakcie...

Musiał. Musiał sprawdzić. Wyjął zapalniczkę i zaczął machinalnie się nią bawić, zamyślony.

Nie. Jednak nie. To zapewne przewrażliwienie...Objawy uboczne braku snu. Zwalił się ciężko na hotelowe łóżko i zamknął oczy. Leżał...Długo...Chyba...długo. Kiedy nie spało się długo, czas potrafił zwalniać i przyspieszać, wedle sobie tylko znanych reguł. Znowu...nie mógł zasnąć. Otworzył oczy. Sprawdzał przecież. W głowie rysował sobie, niby na posterunku na życzenie policjanta, portret Ronalda Colda. Portret nabierał coraz więcej szczegółów, widział faceta tak wyraźnie jakby stał przy łóżku.

Nigdy nie słyszał o Ronaldzie Coldzie. Nigdy nie słyszał o nim w branży. Ale...Ale było jeszcze to coś, coś nieuchwytnego. Właściwie nie wierzył w intuicję. Nie wierzył, ale nauczył się jej słuchać. Czy teraz igrała sobie z nim? A może jednak nie. Przecież i jego nazwisko pozostawało tajemnicą dla osób parających się tym dziwnym zajęciem. Czyż najlepsi z nich nie pozostawali zawsze w cieniu?

Jak on sam.

Usiadł pochylony przed klawiaturą. Wygonił pchającą się bezczelnie pokojówkę i ziewnął, przecierając oczy. Przyszła odpowiedź na maila, którego wysłał z samego rana. Wzrok zmęczonych oczu biegł po literach, a w umyśle powstał mimowolnie obraz utykającego kowboja, niewyraźnego z powodu słabej jakości filmu. Message był krótki.


<<<<< do każdego domu można się włamać. musisz najpierw jednak pokazać złodziejowi, gdzie stoi ten dom >>>>>

Palce zaczęły biegać po klawiaturze. Musiał dowiedzieć się więcej. Musiał dowiedzieć się, kto w tych podchodach depcze po czyich śladach. Miał jeszcze trochę znajomości, oraz trochę możliwości. A tych, którzy mieli na koszulkach znaki zapytania, robiło się coraz więcej. Krupier, Bianca, Cold i inni kręcili się przed jego oczyma w barwnym korowodzie, gdy stukanie klawiszy rozbrzmiewało w ciszy pokoju.

Tymczasem czas znów zaczął się rozciągać i kurczyć. Pragnienie wróciło, a on nie czuł się wystarczająco silny by się przeciwstawić. Jeszcze tego samego dnia znajoma dziewczyna w kasie wypchnęła ku Boylowi z uśmiechem kolejną porcję żetonów. Jeszcze tego samego dnia patrzył z daleka na czarnoskórego pracownika Kasyna - przy innym stoliku rozdającego jak zawsze karty i nie zwracającego na Toma żadnej uwagi. Jeszcze tego samego dnia wszedł ostro na blackjacka.

Jeszcze tego samego dnia umoczył jedną czwartą z tego, co wygrał u Colda.

Dwa dni, piętnaście kaw, setki rozdań i tysiące obrotów rulety później z forsy tej została już tylko połowa.

Wtedy postanowił zrobić przerwę. Opuścił sale gry, zasiadł w hotelowej restauracji, niemal zasypiając nad stolikiem. Gdyby tylko mógł spać. Kolejne kawy nie wystarczały. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, zjeść porządny obiad. Ręce lekko się trzęsły, ale myliłby się ktoś kto uważał że Boyle stracił w takim stanie czujność. Nie. Widział ich. Widział, że jest obserwowany. Od pierwszej rozmowy z Biancą zyskiwał coraz bardziej tę pewność, a dziś paradoksalnie jego zmysły zdawały się być wyostrzone, mimo zmęczenia ciała. Facet przy barze. Podstarzała hipiska odwrócona plecami, przy stoliku obok. Cassius, podnoszący słuchawkę wewnętrznego telefonu akurat wtedy gdy Tom wchodził do restauracji. Kręciło mu się w głowie, potrzebował powietrza.

Znał parę dobrych restauracji w Vegas. Przywołał jedną z nich z pamięci i ruszył nieco chwiejnie w kierunku wyjścia z hotelu. Po drodze kątem oka widział, jak wysoki facet przy barze podnosi mankiet w kierunku ust, a usta poruszają się. Przyspieszył lekko kroku. Poświęcając chwilę na pokonanie obrotowych drzwi wypadł na powietrze. Jego świeżość ocuciła go momentalnie, choć uczucie ucisku w skroniach nie znikło. Czy będą podążać za nim? Podszedł do miejsca, gdzie trotuar ustępował miejsca ruchliwej ulicy. Zapadał zmierzch, ale rzecz jasna tłumom ludzi i dziesiątkom jadących samochodów wcale to w niczym nie przeszkadzało. Tom wykonał charakterystyczny gest ręką, a jadąca najbliższym pasem taksówka zjechała momentalnie na pobocze.

Tom usiadł na tylnym siedzeniu. Nowa skóra foteli pachniała intensywnie, prawie tak mocno jak woda kolońska postawnego, odwróconego tyłem taksówkarza. Tom wymienił z nim spojrzenia przez lusterko, a potem obrzucił wzrokiem tę samą facjatę na plakietce identyfikacyjnej przyczypionej pod szybą.
- Do Le Cirque. - powiedział zmęczonym głosem. Popatrzył w bok, przez wypolerowaną szybę. Z obrotowych drzwi wyszedł wysoki facet w garniturze ,ten sam co siedział przy barze, dopinając marynarkę. Kierował się dokładnie w stronę taksówki.
- Dlaczego pan nie jedzie? - spytał ostro Boyle. Poruszył się, sięgając za klamkę. Zatrzymał go w miejscu widok lufy pistoletu, lufy z dokręconym tłumikiem. Odwrócony przodem kierowca trzymał broń nisko, między siedzeniami celując w brzuch Boyle’a.
- Tylko spokojnie. - powiedział taksówkarz - Żadnych ruchów, ręce na widoku.
Drzwi zgrzytnęły, a do środka wpakował się zwinnie mężczyzna z baru, lokując się obok Toma. Jego ręka sięgała już pod marynarkę.
- Mój kolega teraz cię przeszuka. - poinformował facet za kierownicą, spokojnym flegmatycznym tonem - Proszę, żadnych wygłupów. Najpierw mów, gdzie masz telefon.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 16-02-2012 o 13:29.
arm1tage jest offline