Cała ta rozmowa zaczynała się robić coraz dziwniejsza. To co stało się na klatce w ciągu tych piętnastu minut ewoluowało od napadu grubasa w masce, przez schizofrenię, po demoniczne opętanie. Cokolwiek to było, przynajmniej udało się ustalić, że to nie moja robota.
Co do opętania... Dobra. Mogłem powiedzieć parę słów za dużo. Wiecie, o tym dymie, gębie i całej reszcie. Teraz Młodej się wydaje, że żyje na Ulicy Wiązów i ściga nas Przyjaciel Wesołego Diabła z wielkim widelcem... czy coś. Jasna cholera. Miałem wrażenie, że im więcej racjonalnych argumentów używam, tym dziewczynie bardziej odwala. Podjąłem ostatnią próbę, wyjaśniając co i jak.
Baśka pokiwała energicznie głową. Ale nie miało to cienia związku, z tym co własne powiedziałem. Na twarzy Młodej pojawiały się jej wypieki. Wypisz wymaluj, jak ośmioletnia Baśka z przed lat, tylko kucyków brakowało.
- Poczekaj – powiedziała – mam dowód. Pokażę ci to i wtedy mi uwierzysz.
Odwróciła się i pobiegła w stronę drzwi.
- Wierzę ci, po prostu musisz... echh... - nie słuchała, już mocowała się z zamkiem drzwi wyjściowych. Westchnąłem i poczłapałem za nią. Zatrzymałem się w drzwiach, żeby odprowadzić ją wzrokiem do mieszkania,
ot tak na wszelki wypadek, gdyby nieistniejący dym z piwnicy wrócił. No co? Pieprzcie się. Po prostu miły ze mnie człowiek. Jak się miało za chwilę okazać znów niepotrzebnie.
- Dobry... - pozdrowiłem uprzejmie panią Zenobię i jakiegoś gościa, którego pierwszy raz w życiu na oczy widziałem. Butelkę schowałem za plecami. Stary nawyk nieletniego alkoholika.
- Zaraz wracam, Zeniu – powiedział facet. Brzmiał conajmniej jak strażak, który właśnie wyniósł dziecko z płonącego domu i szykuje się do heroicznego powrotu po jej ulubioną lalkę – idźcie do domu, zaraz będę.
- On powiedział, że będę następna,rozumiesz Patryk? Że teraz moja kolej. - dobiegł mnie jeszcze głos Baśki, zanim razem z matką nie zniknęły za załomem klatki. Nawet chciałem coś zagadać, ale "strażak" najwyraźniej miał do mnie jakiś problem. Przejechał spojrzeniem po mojej twarzowej podomce i ukrytej za plecami ręce.
- Co tam masz, synu? - zapytał. Wysoki, przed pięćdziesiątką, postawny, o prostych plecach, choć brzuszek już lekko rysował mu się pod koszulą.
- Nie jestem twoim synem. - mruknąłem i pociągnąłem łyk ze zdekonspirowanej butelki, szykując się już do powrotu do mieszkania.
- A Baśka nie jest moją córką – powiedział mężczyzna spokojnie - i w dupie mam, czemu do ciebie łazi, po tym, co chciałeś jej zrobić. Może się jej spodobało, może to pieprzony syndrom sztokholmski, a może hormony od dzieciaka jej mózg zalały. Ale jej matka się denerwuje i nie mam spokoju w domu.
- Więc posłuchaj, synku – mężczyzna mówił pewnie, ale bez agresji w głosie, jak pieprzony policyjny negocjator – Nie będziesz się z nią spotykał. Jeszcze z rok musimy tu pomieszkać, postarasz się po prostu unikać Baśki przez ten czas. Czy to jasne?
Irytujący, co nie? Zmierzyłem faceta wzrokiem, po czym odstawiłem butelkę na jakąś szafkę w przedpokoju i w milczeniu zeszłem (sic! ma być właśnie "zeszłem", będę se mówił, jaki mi się będzie podobało!) parę stopni w dół.
- Coś ty w ogóle za jeden?
- Żyję z jej matką. I chcę mieć spokój. Jasne, synku?
Słyszeliście chama? To ja mu tu z sercem na dłoni, a ten...
- Nie jestem twoim synkiem. - wycedziłem, schodząc kolejne parę stopni i zatrzymując się przed nowo poznanym sąsiadem. - To ty wysmarowałeś mi drzwi gównem?
- Synku... - ale mnie wkurwiał. A to jego zdziwienie wyszło mu niemal szczerze - Sądzisz, że dojrzały człowiek w gównie by się babrał? Dorośli ludzie załatwiają takie sprawy w cywilizowany sposób. Doniosę na milicje, że ją chciałeś zgwałcić. Mam pół kamienicy za świadków. Znajomy lekarz wystawi mi zaświadczenie, że mała jest w szoku, syndrom sztokholmski, stres... nawet jej przesłuchiwać nie będą. Będziesz robił za cwela w pierdlu przez dwa lata, to ci głupie pomysły wylecą z głowy. To jak będzie?
I gdzieś w tym momencie skończyła mi się cierpliwość.
- Czy ty, tatku, wiesz w ogóle co to jest syndrom sztokholmski, czy tak sobie tylko powtarzasz, co przeczytałeś w Trybunie? Ćśs... To pytanie retoryczne. Posłuchaj no panie "Żyję-z-jej-matką", znam Baśkę dłużej niż jej matka pozwoli ci mieszkać w swoim mieszkaniu w twoich najgłębszych snach. I wybacz, jeśli to tak masz zamiar zapewnić tej rodzinie bezpieczeństwo to nie, nie mogę ci obiecać że więcej się z nią nie spotkam. Bo podoba ci się to czy nie, ktoś ją tam, kurwa, napadł i gdybym się tam, kurwa, nie pojawił, kobieta, którą posuwasz, straciłaby dziecko. Czy to jest jasne? - oczy zwęziły się w groźne szparki - A teraz dzwoń na milicję, do psychiatryka, do kolegów w UB, czy gdzie tam jeszcze chcesz. Skończyłem.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do mieszkania.
- Przemyśl to na spokojnie, synku - powiedział do moich pleców i podreptał w dół.
Za tego "synka" miałem ochotę na odchodne pieprznąć jego łbem o balustradę, ale ograniczyłem się do wystawienia środkowego palca. No wiecie co... Stary Baśki, jaki był, taki był, ale ten jej - z przeproszeniem - ojczym to zwykły burak.
W temacie buraków. Czemu ja właściwie noszę ten wieśniacki szlafrok? A tak. Cholera, woda już pewnie dawno wystygła...
***
Po zmyciu z siebie całego plugastwa dnia dzisiejszego, miałem ochotę już tylko zagrzebać się w gawrze i nie wstawać do wiosny. Udało mi się przespać może parę godzin.
- Byliśmy koło wiaduktu na Przemysłowej i jakiś chujek rzucił kamieniem...
Ciężko mi w ogóle odtworzyć moment w którym Hieronim Bułka zmaterializował się w moim przedpokoju, najwyraźniej sam go tam wpuściłem. Która mogła być godzina? Druga? Trzecia? Hirek był zziajany, przemoczony, w oczach miał obłęd i napierdalał tak szybko, że ledwie przyswajałem. Streszczę wam: szwędali się po nocy po wiadukcie, Bułka oberwała kamolem w łeb, a on ją zgubił...
Pierdolę. Wiecie, jestem jedynakiem i najwyraźniej stara paczka z podwórka zmówiła się, żeby w ciągu tygodnia pokazać mi jak to jest mieć rozwydrzone młodsze rodzeństwo. Najpierw Lwowiak zwiał z domu, jak obrażona czternastolatka, potem historia z Baśką, a teraz Bułki... Chryste, przyznaję, Bułki w tym tygodniu przebiły wszystko.
Rozbita głowa. Biały Poldek. W stronę Wrocławskiej. Cóż, nie wiedzieliśmy dużo, ale zawsze coś. Pozwalało zawęzić liczbę szpitali o jakąś połowę. Ale najpierw przejażdżka trasą. Jak się teraz na spokojnie zastanowię, to pomysł, że ktoś mógłby wywalić ranną dziewczynę z samochodu, do którego sam ją wpakował, wydawał mi mimo wszystko dość dziwny, wręcz paranoiczny i trącący tanim horrorem, ale w takich chwilach paranoja bierze górę. Przejedziemy, sprawdzimy, potem jeszcze na wszelki wypadek kawałek Wrocławską. Potem szpitale. Potem... a cholera wie, pojeździmy w paru możliwych kierunkach, w które samochód mógł pojechać, spróbujemy go znaleźć. A nóż się Hirosławowi coś więcej przypomni.
Powiedzcie mi ludzie, co to w ogóle za pomysł, żeby szwędać się po nocy po wiadukcie?! Jak już znajdziemy Tereskę opierdolę oboje z góry na dół, tak że przez dwa miesiące będzie im w uszach dzwonić i wracam spać. I nie mam zamiaru wstawać przed marcem, choćby świat się walił.