Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2012, 01:06   #49
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Bahadur, Noa, Courynn
Zagrożenie i konieczność walki radykalnie wpłynęła na relacje wśród najemników. Współpraca układała się nad wyraz pomyślnie. Rozkładające się i śmierdzące, żywe trupy nie były może wymagającym rywalem, jednak ich mnogość sprawiła, że każdy z załogantów “Czarnego Gryfa” Musiał się nieźle natrudzić, by odpędzać się od napływających w coraz to większej liczbie martwiaków.
Dość szybko najemnicy zorganizowali obronę. Bahadur przejął rolę dowódcy i coraz to większa grupa marynarzy zamiast walczyć samojeden dołączała się do zwartego szeregu, jaki uformował caliszyta. Wspierani przez Noę, która co i raz wypuszczała strzałę w kierunku nadciągających zombie. Także Courynn uwijał się jak mógł, zmieniając często pozycje i atakując z doskoku.
Komendy Bahadura świetnie wspomogły marynarzy, który zaskoczeni mnogością nadciągających martwiaków działali chaotycznie i często bezmyślnie. Dopiero rozkazy i podpowiedzi wprowadziły w szeregi matrosów ład i porządek. Dzięki temu obrona lewej burty szła wyśmienicie. Kolejne porąbane ciała ożywieńców spadały z powrotem do morza.

Bahadur zauważył jednak, że prawa burta o wiele słabiej obstawiona zaczyna się cofać. Coraz więcej umarlaków wdzierało się na pokład. Nawet mimo tego, że jeden z bystrzejszych marynarzy próbował naśladować komendy i sposób walki caliszyty, nie wiele to dało. Brakowało mu charyzmy i przede wszystkim doświadczenia. Bezmyślne powtarzanie komend nie robił z tego dzielnego żeglarza dowódcy. By nie dopuścić do klęski należało działać.

Ashrak
Druid posłuchał rady Bahadura. Zrobił to tym chętniej, że widział jak dobrze radzi on sobie ze zorganizowaniem obrony. Ashrak wezwał, więc swego czworonożnego przyjaciela. Kieł, nie okazując strachu przed umarlakami, biegł w kierunku swego pana.
We dwójkę popędzili w kierunku dziobu, gdzie została zaatakowana nawigatorka.

Dziób mimo wsparcia Ragara i kilku marynarzy był najsłabiej obstawiony. Zaledwie dziesięciu matrosów próbowało odeprzeć wdzierających się na pokład martwiaków.
To jednak nie oni stanowili główne niebezpieczeństwo. Ashrak aż zwolnił kroku na widok monstrum stojącego na samym dziobie. Wysoki i niezwykle chudy stwór o cienki błoniastych skrzydłach i półprzezroczystym ciele ściskał swym długimi, patykowatymi palcami gardło nawigatorki. Co i raz pluł na w stronę obrońców żrącym kwasem, który z sykiem wżerał się w pokład. Ragar wraz z bardziej doświadczonymi marynarzami próbował odbić Elissę, ale nie było sposobu, by podejść do monstrum.
Na domiar złego reszta marynarzy nie mogła pomóc bosmanowi, gdyż zajęta była odpędzaniem wdrapujących się po burtach martwiaków.
Także coraz silniej wzburzone morze nie ułatwiało zadania.
Kieł zatrzymał się obok swego pana i oczekiwał na rozkazy.


Fortney, Yagar

Grupa, która dotarła na okręt widmo szybko się rozdzieliła. Fortney i Yagar ruszyli w kierunku magicznego błysku, który wydał się im o wiele ważniejszy niż zwodnicze jęki.
Zachowując ostrożność i czujność powoli zbliżali się w kierunku dziobu okrętu. Musieli iść bardzo uważnie, gdyż mgła i walające się wszędzie ciała powodowały, że łatwo można było stracić równowagę i upaść.
Kilkanaście kroków po pokładzie karaweli uświadomiła obu najemnikom, jak potworny fetor unosi się na nim. Przenikający wszystko wokół smród śmierci i rozkładu. W pierwszej chwili nikt na to nie zwrócił uwagi, ale każda kolejna chwila bytności na okręcie uświadamiała im to coraz boleśniej. Świadomość tego faktu, jak i obecność dziwnej mgły sprawiał, że niebezpieczeństwa trzeba było wypatrywać z każdej strony.

Najemnicy doszli w końcu na sam dziób karaweli. Stała tam oktagonalna mahoniowa skrzynia znacznych rozmiarów. Miała ona około osiemdziesięciu centymetrów wysokości i półtora metra średnicy. Miała wyraźnie zarysowane wieko oraz ozdobne hieroglify po bokach. Yagar, aż głośno przełknął ślinę na ich widok. Były one bardzo podobne do tych jakie znajdowały się na przedmiocie, jaki otrzymał do zbadania od kapitana. Całą skrzynię otaczała błękitna poświata. Mag nie musiał nawet rzucać wykrycia magii, by czuć jej silną emanację.

Yagar miał już zbliżyć się do skrzyni i zbadać ją dokładniej, gdy poczuł że ktoś chwycił go za nogę. Spojrzał w dół i ujrzał jak nieboszczyk, którego przed chwilą wyminął podpełzł do niego i chwycił go oburącz za kostkę. Sytuacja byłaby może komiczna, gdyby nie fakt że truposz zamierzał ugryźć maga swymi pożółkłymi zębami.
Fortney także dostrzegł niepokojące zachowanie leżących na pokładzie umarłych. Kolejni martwi marynarze zaczynali się poruszać, pełznąć w ich stronę i podnosić się.


Chui, Sylve, Atuar

Grupa, która dotarła na okręt widmo szybko się rozdzieliła. Fortney i Yagar ruszyli w kierunku magicznego błysku, a pozostała trójka udała się na rufę zbadać niepokojący jęk, który usłyszała Chui. Otulająca ich mgła nie pozwalała na szybkie poruszanie się. Każdy krok trzeba było stawiać uważnie i z wielką uwagą. Leżące na pokładzie ciała oraz rozrzucona broń sprawiały, że o potknięcie się było bardzo łatwo.
Delikatny powiew wiatru, jaki niespodziewanie pojawił się przyniósł ze sobą ohydny smród śmierci i rozkładu. Najemnicy dopiero teraz zdali sobie, że cały okręt jest nim przesiąknięty na wskroś. Nie wróżyło to nic dobrego i dość radykalnie zmniejszało szansę, że na pokładzie jest ktoś żywy. Mimo to najemnicy nie zawrócili i dalej zamierzali sprawdzić, co też znajduje się na rufie.

Po skrzypiących i lekko wykoślawionych od wilgoci schodach, grupa weszła na mostek. Tuż obok koła sterowego stała przymocowana do ziemi niewielka żelazna klatka.
W środku zamknięta była dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka w podartych i brudnych łachmanach w wieku około pięciu, sześciu lat. Dziewczynka siedziała ze skrzyżowanymi nogami i tuliła do siebie głowę chłopca, która leżała jej na kolanach. To prawdopodobniej jej ciche łkanie usłyszała elfka. Ku swemu przerażeniu najemnicy zauważyli, że chłopiec prawdopodobnie nie żyje i to od dłuższego czasu. Jego oczy miały mlecznobiałą barwę i pozbawione były one źrenic, a cera miała ciemną ziemistą barwę. Dziewczynka jednak, jakby tego w ogóle nie zauważała. Kołysała się tylko w tył i przód, tuląc i głaszcząc głowę chłopca i cicho łkając.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline