Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2012, 11:56   #41
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Atuar tylko westchął, gdy Veras zgłosił się na ochotnika. Jednoręki wyglądał na zarozumiałego dupka, a sądząc po wypowiedziach (w tym i wygłoszonej przed chwilą) - był takim zarozumiałym dupkiem. Wielki strateg nie wiadomo skąd, z mądrościami dobrymi dla dzieci, co ledwo od ziemi odrosły. I zamiast pozostać w najważniejszym dla całej wyprawy miejscu, na Gryfie, u boku kapitana, wybiera się na wycieczkę z powodu (jeśli sądzić po rzucanych spojrzeniach) jakiejś spódniczki. Jeśli takim słowem można było określić chodzącą w spodniach Chui. Co wcale nie znaczyło, że dziewczyna nie warta była zainteresowania. Wprost przeciwnie.
Otwarte zatem było pytanie, czy Veras był idiotą niegodnym zaufania, czy też tylko takiego udawał, co tym bardziej nie kwalifikowało go do miana osoby, której można zaufać.

Zderzenie szalupy z napuchniętym truposzem było pierwszym, ale nie ostatnim zdarzeniem z cyklu “w morzu pływają nie tylko ryby”. Ciało było napuchnięte, co świadczyło o tym, iż przebywało w wodzie od jakiegoś czasu. Czemu więc nie poszło na dno, lub nie zostało skonsumowane przez jakiegoś potwora?
Przyczyn mogło być kilka, a odpowiedź mogła się znaleźć na statku, do którego płynęli.

W końcu dopłynęli.
- Kulit kayu - powiedział cicho Atuar, dotykając medalionu i zwracając się z prośbą do Ubtao.
Natychmiast poczuł, jak jego skóra twardnieje. Sprawdził jeszcze, czy otrzymane od Bahadura piórko znajduje się w bezpiecznym, acz łatwo dostępnym miejscu. Nigdy nie było wiadomo, czy magiczna kotwica nie będzie do czegoś potrzebna. Być może będzie stanowiła ostatnią deskę ratunku.
Chwycił zabraną ze statku linę. Wystarczył jeden rzut, by łapy kotwiczki zaczepiły się o reling. Atuar solidnym węzłem przywiązał szalupę.
- Nie zapomnijcie o latarniach - powiedział jeszcze i zaczął się wspinać na pokład.
Istniała magia, dająca tyle samo lub więcej światła, ale były też zaklęcia, które magię rozpraszały. A oliwa mogła służyć nie tylko do oświetlania...

Być może bardziej rozsądną rzeczą było oddanie pierwszeństwa komu innemu, ale nie po to człowiek pcha się w jakieś awantury, by w razie czego kryć się za plecami kompanów. Poza tym zawsze można byli liczyć na pomoc Sylve, który nie potrzebował takich drobiazgów jak lina, by móc się znaleźć kilka metrów wyżej.
Ledwo znalazł się na pokładzie chwycił za kuszę.

Leżący na pokładzie mężczyźni wyglądali na utrupionych w zaciętej walce. Broń w rękach, rany na ciele. To jednak nie dawało odpowiedzi na pytanie, kto ich zabił. I dlaczego.

Zapewne dostrzeżony przez Chui magiczny blask wart był zainteresowania, ale szansa odnalezienia jakiegoś świadka wydarzeń...
- Cudem by było odnalezienie kogoś żywego - powiedział - ale magia - machnął ręką w stronę dziobu - nam nie ucieknie. Możemy zatem sprawdzić, czy ten jęk to złudzenie, czy jakaś pułapka.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-02-2012 o 15:51.
Kerm jest offline  
Stary 15-02-2012, 16:33   #42
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Tabarif, jeśli mogę – zaczepił kapłana – Wyglądasz na człowieka odpowiedzialnego. Chciałbym więc, żebyście na czas eskapady przejęli pieczę nad tym – wyciągnął z szaty jakiś talizmam. Z pierza, sądząc po wyglądzie.

- To... magiczna kotwica. Jak się wyrzuci ją za burtę, to unieruchomi okręt – przygryzł wargi. Zastanawiał się, jak powiedzieć następne zdanie, aby nie dać po sobie poznać jakiejś nadmiernej przesądności – Zapewne nie będzie potrzebna, ale... jeśli to jakiś statek-widmo, o jakich tyle opowieści krąży, to prosiłbym, żebyście unieruchomili go tak przed ucieczką.

- Dziękuję. - Atuar dodatkowo skinął głową. - Mam nadzieję, że nie będzie to potrzebne, ale w razie konieczności wykorzystam bez wahania.

Schował piórko do kieszeni.

***

- Dwuszereg, na Anachtyra, DWUSZEREG! Broń krótka z przodu, długa z tyłu! – reakcja Bahadura na abordaż była niemal instynktowna. Martwiaki przedostały się na pokład, więc bosaki i harpuny przestawały być użyteczne przy bezpośrednim strącaniu ich z burt.

Ba!, przestały być użyteczne do praktycznie czegokolwiek. Długość broni drzewcowej utrudniała jej wykorzystanie przy pojedynkach. W najlepszym interesie obrońców było, żeby walczyli w szyku – inaczej ichnia przewaga mogła się znacznie skurczyć. Dokładniej, ideałem było zepchnięcie wrogów z pokładu.

- Do czorta, DO SZEREGÓW! - wydarł się, obalając jakiegoś młodszego marynarza na deski pokładu. Stosunki z załogą niby mieli już dostatecznie napięte, ale ucieczka części załogi niezbyt poprawiałaby ich sytuację. Pozostało więc przestraszyć ich bardziej niż wrogowie...

Szybkim krokiem zabiegł drogę dwóm kolejnym marynarzom, niemal przemocą wpychając ich w formowany szyk. Świetnie, jakoś to zaczynało wyglądać... Martwiak, który próbował zajść szeregi od boku, padł od zamachu Bahadurowej szabli.

- No, świetnie, tak trzymać! – przekrzykiwania harmidru ciąg dalszy.

W skryciu ducha dziękował Anachtyrowi i Sharess za Couryna na pokładzie. Marynarz przekłuwał martwiaków, jakby był Tempusem wcielonym – licho wie, jaka panika by wybuchła, gdyby nie stali między młodszymi załogantami a martwiakami...

Formacja zaczęła jakoś sobie radzić – przednie szeregi umożliwiły tylnym kłucie, a tylne pomagały odpychać napastników. Oczywiście, taktyki nie dawało się zaadaptować zbyt indziej. Było po prostu zbyt mało miejsca...

Wreszcie, Bahadur poczuł, że może na chwilę spuścić z oka walczących marynarzy. Trzymali się już dość mocno – więc sus na burtę nikogo zgubić nie mógł. Skoczył więc przez szeregi martwiaków, akrobatycznie przemykając pod szpadą jakiegoś truchła. Przypadł do burty – i na sekundę wyjrzał zza niej. Spodziewał się dojrzeć jakieś łodzie czy szalupy, z których zombie mogły prowadzić abordaż. Nie ujrzał nic takiego...

Zmełł przekleństwo. Więc truchła nie przypłynęły jakimiś łódkami? Sterowanymi – choćby – przez nekromantów? Zrzucenie do wody nic im nie robiło? Niby tłumaczyło to, dlaczego topielcy byli tak opuchnięci od wody, ale... A niech to! - już chciał wysyłać ludzi na niższe układy, aby przez bulaje wystawili bosaki i odepchnęli takie jednostki. Najlepiej uprzednio obrzuciwszy je oliwą, a później – podpaliwszy...

No, plany trzeba było zmienić – więc po ścięciu łba potwora, który sięgnął kościanymi pazurami do jego gardła, i powrocie między szeregi, nic takiego nie nakazał.

- Hejże, RÓWNAĆ SIĘ, a chyżo! – zarzucił znów komendą. Nic nowego nie wniósł, lecz wiedział, że w chaosie bitwy ludzie lubią mieć poczucie, że ktoś nad nimi czuwa. Dlatego – obok innych przyczyn – oficerami niższego stopnia zostawali często osobnicy głośni, a krzykliwi – Rozrąbywać, nie zrzucać! Toć to pływać potrafi!

- Nic tu po waszych talentach! Za dużo ich, i zbyt zwyczajni! – rzucił do pozostałych ze swej pozycji na prawym końcu jednego z szeregów – Jeśli chcecie naprawdę pomóc, biegnijcie pomóc nawigatorce, bo tam coś silnego być musi! A ty, druidzie – jeśli tylko możesz, spiesz po swego zwierza!
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 15-02-2012 o 18:04.
Velg jest offline  
Stary 15-02-2012, 18:40   #43
 
morscerta's Avatar
 
Reputacja: 1 morscerta nie jest za bardzo znanymorscerta nie jest za bardzo znany
Gdy najemnicy i załoganci wpatrywali się w szalupę swoich towarzyszy powoli dobijającą do opuszczonego statku, Bahadur podszedł do Courynna i stanął blisko marynarza. Ten powitał calimszytę sympatycznym uśmiechem i nieznacznym skinięciem głowy. Po chwili wzrók przeniósł z powrotem na dryfującą nieopodal jednostkę, akurat gdy postawny kapłan zarzucał linę z kotwiczką na jej reling. Marynarz początkowo z lekkim przymrużeniem oka obserwował nerwowe ruchy i działania współzałogantów - szczególnie tych młodszych i mniej doświadczonych - ale w miarę upływu czasu oraz gęstnienia zimnych i złowrogich macek eterycznej mgły, również jemu zaczął udzielać się nerwowy nastrój.

Coś wisiało w powietrzu i wszyscy to czuli.

Courynn, jak zwykle w chwilach zdenerwowania, zaczął przechadzać się niepewnie wdłuż lewej burty - tej, przy której stali pozostali na statku najemnicy. Mijając druida rzucił do niego półgębkiem: Taka mgła to pewnie nic nowego dla druida, któremu przecież nie raz przychodzi witać ranek w leśnym ostępie. Próba pokrzepienia towarzyszy albo odwrócenia uwagi od wszechogarniającej, grobowej ciszy panującej na pokładzie - jeśli wyłączyć złowrogie pohukiwania wiatru w rozpostartych żaglach - wypadła raczej mizernie. Nawet uśmiech Courynn miał nerwowy i raczej niepewny.

Spacerując wzdłuż relingu, Courynn mimowolnie opierał dłoń o rękojęść wysłużonego rapiera wiszącego mu u pasa. Najpierw poczuł, nim zobaczył - słodkawa woń topielca, odór gnijącego i napuchniętego mięsa wypełnił jego nozdrza. Wtem dostrzegł kilka stóp przed sobą pochyloną, wolno człapiącą w jego stronę sylwetkę. Trup wyglądał potwornie - przegniłe ciało, rozchodzące się wzdłuż starych, niezagojonych blizn, trzymające się na nogach jak karykatura, albo koszmary prosto z najgłębszej nocy.

Yartarczyk z całych sił ryknął w głuchą noc:
- Wróg na pokładzie! Abordaż!

Jednym ruchem poderwał małą, lekką kuszę i wymierzył w stronę przeciwnika. Już miał naciskać spust, gdy tuż nad uchem usłyszał wysoki świst lotek przelatującej strzały Noa, która ułamek sekundy później zanurzona już była w całości w głowie topielca. Courynn błyskawicznie przeniósł celownik na drugiego najbliższego go topielca wspinającego się właśnie po bomie, i strzelił mu prosto w brzuch. Marynarz zdecydował się nie tracić czasu i wykorzystać to, że abordaż dopiero się zaczynał - a przez to topielce dopiero wspinały się po burtach, albo przynajmniej po pozarzucanych linach, i łatwo było wykorzystać przewagę pozycji. Dwoma długimi krokami dopadł balustrady okalającej pokład i długim, ostrym bosakiem służącym normalnie do wyławiania, dźgał i rąbał wspinających się napastników. Atakował zbliżających się w stronę relingu przeciwników, którym przekuwał ręce i głowy, starając się zepchnąć ich z powrotem do wody.

Gdy to już nie wystarczało, sam wskoczył na reling i - uczepiony lewą reką wantów i reszty olinowania - rąbął bez opamiętania w dół rapierem. Pół - na ślepo, pół - mierząc po łbach zbliżających się kreatur. Gdy rozkładających się topielców pojawiło się więcej i jednoosobowe zmagania przy burcie nie były już wystarczające, Courynn zaczał wycofywać się powoli do środka pokładu, by wesprzeć Noa i dać jej jak najwięcej sposobności do rażenia przeciwników z dystansu.

Powoli cofając się w kierunku jednej z egzotycznego rodzeństwa, obejrzał się przez ramię.
- Do czorta, DO SZEREGÓW! - krzyczał właśnie Bahadur, obalając jakiegoś majtka-podrostka na ziemię i wpychając go z powrotem w uformowane na szybko szeregi. Calimszyta zdawał się panować na sytuacją - przynajmniej na tyle, na ile można było zapanować nad nienawykłymi do walki i niezdyscyplinowanymi młokosami.

Braegen zdecydował się dalej wycofywać w kierunku Noa, a gdzie była sposobność - zaatakować oflankowanego przeciwnika, przerąbując ciała topielców. Miał zamiar w walce wykorzystywać swoją zwinność, działać z doskoku i szybko wykańczać zaskoczonych wrogów.
 
morscerta jest offline  
Stary 15-02-2012, 19:43   #44
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Schodząc do szalupy, Chui usłyszała, co Veras mówił Courynnowi. O, bogowie... Czy on naprawdę myśli, że potrzebuję niańki?! A z resztą niech uważa, co chce, byleby mi pod sejmitar nie wlazł. Komentarz wytatuowanego mężczyzny, obwieszonego błyskotkami jak byle przekupka na targu, zignorowała. Nie zamierzała wdawać się w pyskówkę z tym mocno antypatycznym typem, który nawet nie raczył się przedstawić.

Elfka była zaniepokojona tą dziwną mgłą, zbyt spokojnym morzem i czymś jeszcze, czego początkowo nie potrafiła zidentyfikować. Wytężała słuch, chcąc wychwycić, co to może być. I nagle to do niej dotarło... Cisza. Brak dźwięków, na które normalnie nie zwraca się uwagi, ale gdy ich zabraknie... To było najbardziej dołujące.

Gdy nastąpił wstrząs niewiele brakowało, by Chui wpadła do wody. Z resztą nie tylko ona. Zdołała się przytrzymać burty, lecz siła rozpędu sprawiła, że jej twarz znalazła się na chwilę przy gnijącym ciele. Bił od niego na tyle silny smród, że elfka momentalnie odchyliła się jak najdalej od niego, ledwo powstrzymując torsje. Obrzucenie morza spojrzeniem ujawniło, że nie jest to jedyny topielec w okolicy. Chui odruchowo chwyciła się za rękaw i delikatnie otworzyła zabezpieczenie sztyletu, by w razie potrzeby móc go szybko wyciągnąć.

Chui weszła na statek za kapłanem. Na ten widok była przygotowana. Kilkanaście pociętych ciał zdradzało, że rozegrała się tu jakaś walka. Elfka sprawnym ruchem wyciągnęła sejmitar, gotowa zaatakować potencjalnego napastnika. Wieloletni trening sprawił, że szóstym zmysłem potrafiła przewidzieć nadchodzący atak. Rozejrzała się uważnie po pokładzie. Jej wzrok przykuła niebieska poświata na dziobie. Dokładnie taka, jak na „Czarnym Gryfie”. Czyli to ciebie szukaliśmy? – przemknęło jej przez myśl pytanie. Jeszcze raz omiotła wzrokiem przestrzeń, wypatrując znaków wskazujących na port, z którego wypłynął żaglowiec. Nic takiego jednak nie dostrzegła.

- Na dziobie leży magiczny dysk, jaki mamy też na statku. – powiedziała reszcie ekipy.

Ledwo to powiedziała, usłyszała jęk człowieka. Momentalnie odwróciła się w kierunku rufy, skąd dochodziły dźwięki.

- Jestem prawie pewna, że słyszałam jęki z rufy. Jeśli tam ktoś jeszcze żyje, to trzeba mu natychmiast pomóc! – powiedziała dość ostro. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Wiedziała, że jeśli to pułapka, to rozdzielając się, stają się łatwym celem dla napastników.

- Cudem by było odnalezienie kogoś żywego – wsparł ją kapłan - ale magia - machnął ręką w stronę dziobu - nam nie ucieknie. Możemy zatem sprawdzić, czy ten jęk to złudzenie, czy jakaś pułapka.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 15-02-2012, 22:14   #45
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Czekał razem ze wszystkimi innymi. Obserwował jak szalupa znika we mgle, a jego serce zaczynało bić co raz szybciej. Stał dumnie wyprostowany zaciskając mocno dłoń na kiju. Jego wzrok przemieszczał się z lewej strony na prawą, z prawej na lewą… próbował przebić się przez mgłę – bezskutecznie. Nie zamierzał czekać dłużej, dotknął otwartą dłonią swojej piersi odwołując się przy tym do duchów lasu. Po chwili jego skóra zaczęła twardnieć i zmieniła nieco kolor na brązowawy.

Kiedy nagły krzyk przeszył powietrze nawet nie drgnął, jedynie wzrokiem podążył w stronę dźwięku. Oblizał się i odsłonił zęby z chwilą gdy do jego uszu dotarły kolejne wrzaski. Spojrzał na wołającą do niego Noę:

- Niechaj Eshowdow czuwa nad Tobą siostro, niech przyjdą… niech się zacznie.

Był całkowicie skupiony, w takich chwilach można było mówić niemal o transie. Jakby tracił świadomość i jeno bitwa na tym świecie pozostała. Zwrócił uwage, że Courynn pomyślał o tym samym co on. Nie ociągając się dołączył do niego i z całych sił atakował żelaznym końcem kija starając się rozłupać jak najwięcej czaszek martwiaków. Kiedy marynarz zeskoczył niżej Ashrak korzystając z długości jaką zapewniała mu jego broń starał się osłaniać towarzysza przed zagrożeniem, które pojawiało się ze wszystkich stron. Powiadają, że miecz ma dwa ostrza… a kij dwa końce. W sytuacji masowego oblegania statku owe końce okazywały się wyjątkowe przydatne dając swemu właścicielowi spore pole manewru przy wyprowadzaniu ataków. Nie istniało nic poza szalonym wirem uderzeń i martwiakami z każdego kierunku, nie było mowy o żadnej taktyce czy pracy nóg. W końcu kiedy trzeba było się cofnąć zrobił to razem z Courynnem.

Już wcześniej docierały do uszu Ashraka pokrzykiwania calimszyty, który tym razem zwrócił się bezpośrednio do niego. Druid kiwnął głową i powiedział:

- Niech tak będzie, widzę że mogę zostawić tę część okrętu pod Twoją opieką, dobra robota. –pokiwał głową z uznaniem- Nie muszę iść po mego kompana, zaraz sam do mnie dołączy.

Zbliżył otwartą dłoń do swojego amuletu z kłów, drugą złapał silnie jeden z nich i naciął sobie wnętrze dłoni. Zacisnął mocno pięść tak by krople wyraźnie spadły na pokład. W tej właśnie chwili Kieł podniósł głowę i ile sił w łapach pognał w stronę towarzysza.

- Noa, idziemy, zostawmy resztę Bahadurowi i Courynnowi, poradzą sobie. Sprawdźmy co też pojawiło się na dziobie.

Zamknął na chwilę oczy po czym przesunął dłonią po swoim kiju, który wydłużył się nieco i zaczął lśnić bladym blaskiem. Nie czekając na nic więcej ruszył jak najszybciej się da w stronę dziobu gdzie prawdopodobnie czai się coś dużo bardziej niebezpiecznego od martwiaków. Nigdy nie lekceważył zagrożenia dlatego też zrobił to co zrobił przed chwilą.

------
Nacięcie dłoni -1PW.
Rzucam czar - Magiczny kostur
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 15-02-2012 o 23:06.
Bronthion jest offline  
Stary 16-02-2012, 09:19   #46
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Łódka kołysała się to w jedną, to w drugą stronę. Smok siedział na jednej z belek, sztywno wbijając pazury w swoje siedzisko. Przyglądał się kapłanowi ze wzrokiem mówiącym: jeszcze jeden taki pomysł, a pływać będziesz sobie sam. Sylve nie przepadał za wodą. O ile na dużym, masywnym statki nie odczuwało się tak bardzo skutków przebywania na otwartym morzu, to na małej szalupie już tak. Na szczęście istniało powietrze, w które smok mógł się wbić w każdej chwili.

Gad wpatrywał się w statek z zaciekawieniem. Nie wiedział cóż takiego stoi im na drodze. Nie odczuwał strachu. Raczej niepokój. Nie wiedział co może spotkać na pokładzie owego statku, lecz bardziej go to ciekawiło. Z rozmyślań wyrwało go uderzenie łódki w coś. O mały włos, a niektórzy wpadliby do wody. A chodzenie mokrym po pokładzie obcego, niekoniecznie przyjaźnie nastawionego statku nie było dobrym pomysłem. Jak się okazało, łódka uderzyła w zwłoki. Napuchnięte od nadmiaru wody zwłoki marynarza. Chui przyglądała się z obrzydzeniem dryfującemu ciału.

Łódka płynęła dalej. Kilka razy zahaczyła jeszcze o jakieś ciało, których z każdym przepłyniętym metrem było coraz więcej. Sylve nie przejmował się nimi. Byli martwi. Nic nie można było dla nich zrobić. Skoro oddali swoje życie morzu, niech tam spoczną. Na wieki.

Wejście na pokład nie było trudne. Smok przezornie pojawił się na nim jako trzeci z kolei. Wolał nie ryzykować i nie pojawiać się na pokładzie jako pierwszy. W końcu cenił swój żywot.

Na pokładzie leżały kolejne ciała. Polegli wyglądali jakby zginęli w walce. Walka na środku morza, bez innego okrętu w pobliżu? Bunt? A może ćwiczenia, które wymknęły się spod kontroli? Wszystko było jakieś dziwne. Za dziwne. I ta przejmująca cisza. Sylve czuł, że coś jest na statku nie tak. Nie potrafił tego określić, ale czuł to bardzo dobrze.
- Popieram. Jeśli to ktoś jeszcze żywy, może udzieli nam jakiś informacji. Światełko póki co nie gaśnie. Chodźmy sprawdzić co to było. - poparł Atuara.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 16-02-2012, 13:08   #47
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Jednoręki siedział spokojnie w łódce głaszcząc swój rapier miarowo. Zawsze go to uspokajało, świadomość tego że wciąż ma dłoń, którą może chwycić oręż, wciąż nie jest bezbronny, a w tej mgle nie chciał być bezbronnym. Nie był to normalny opar, był przerażający bardziej niż zgiełk bitew w których to Fortney brał udział.

Kiedy łódka uderzyła w gnijące ciało mięśnie na twarzy szlachcica nawet nie drgnęły. Widział już w życiu stosy płonących ciał, ludzi nabijanych na pale, czy takich którzy w ciężkich ranach czołgali się po ziemi błagając swe bóstwa o litość. Topielec był po prostu kolejnym trupem do kolekcji wspomnień. Mim oto strateg zaniepokojony był czymś innym. Sporo tych ciał dryfowało bezwiednie w drugim kierunku niż ich łódka czyli w stronę Czarnego Gryfa , czyżby jego przepuszczenia były słuszne? Czyżby zapach mięsa, miał zwabić do ich okrętu jakieś potwory? A może... same ciała były tymi potworami? Mim oto Fortney zachował te uwagi dla siebie i tak by nie zawrócili, a tak przynajmniej dalej mógł udawać głupca.

Gdy łódka dobiła do karaweli, została rzucona lina z podczepioną doń kotwiczką. Oczywiście Fortney nie mógłby tak wejść na statek, dla tego z plecaka wygrzebał własną linę, przystosowaną do jego kalectwa. Otóż był to sznur z licznymi grubymi metalowymi prętami, które tworzyły coś na styl stopni, ot prymitywna sznurowa drabinka. Fortney zarzucił ją tak by hak zaczepił się o burtę a potem ku zdziwieniu wszystkich niedowiarków zaczął wchodzić po niej jak kot. Co jakiś czas jedynie jego stopy dotykały kiwających się prętów, gdy lewa ręka szukała nowego oparcia, zaś on balansował ciałem niczym wprawny akrobata. Nie dużo czasu zajęło mu dostanie się na pokład.

Gdy wszyscy zaczęli przejmować się zasłyszanym jękiem- ewidentną zasadzką- Fortney westchnął tylko rozkładając ręce i powiedział. - Rozumiem wasze szlachetne zapędy, ale nie dostaliśmy rozkazu ratowania niedobitków, którzy równie dobrze mogą okazać się przynętą by wciągnąć nas w walkę z bogowie wiedzą tylko czym. -po tych słowach dobył swego zdobnego rapiera i wskazał nim świecący element statku. - To powinno być naszym celem. Jak zauważyliście blask jest niezwykle podobny do tego wytworzonego przez magiczny sprzęt Kapitana. Nie znam się szczególnie na magii ale zapewne istnieje możliwość, że te dwa przedmioty są ze sobą w jakiś sposób powiązane. Tak więc należy to jak najszybciej zbadać, bo może dzięki temu pozbędziemy się tej mgły i pomożemy naszym towarzyszą, którzy na statku zapewne walczą teraz z nie wiadomo czym. -mówiąc to zakręcił rapierem i czujnie trzymając bron i rozglądając się ruszył w stronę blasku dodając.- Jeżeli jednak chcecie iść szukać niedobitków, to przynajmniej proszę Ciebie byś poszedł ze mną, bowiem na pewno znasz się na magii stokroć razy lepiej niż ja. -to mówiąc wskazał wytatuowanego maga.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 16-02-2012, 19:46   #48
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Morze. Dopiero w łódce Yagar uświadomił sobie jak bardzo nie lubi morza.
Kołysanie sprawiało, że posiłek niemal podchodził mu do gardła, a przez mgłę ledwo co widział. Nie podobała mu się ta sytuacja - niełatwo było posłać magiczny pocisk w coś czego nie było widać. I do tego musiał wiosłować. W rodzinnym Thay, ani podczas podróży do Amn jakoś nie miał okazji by spróbować tej czynności. Odkąd tylko dotknął wiosła od razu mu się to nie spodobało.
- Praca fizyczna - mruknął pod nosem. - Dobre dla niewolników.

Wiosłowali przez jakiś czas, aż do czasu gdy ich szalupa w coś uderzyła. Yagar wychylił się i z zainteresowaniem przyjrzał się pływającemu truposzowi. Widział wiele trupów powstałych na przeróżne sposoby - od trucizny, poprzez sztylet czy magię - ale topielca jeszcze nie widział. Skrzywił się. Nie spodobały mu się zbytnio. Wyglądały... nieestetycznie.

Wszedłszy na pokład od razu zwrócił uwagę na magiczną poświatę na dziobie karaweli. Wyglądała tak samo jak poświata z "Czarnego Gryfa", ani chybi było więc to po co tu przybyli. Chciał się jeszcze przypatrzeć trupom, gdyż ich położenie budziło ciekawość, lecz wtem do jego uszu dobiegł jęk.
- Okręt wygląda na od dawna opuszczony. Małe są szanse na to by ktokolwiek tu żył. Albo to złudzenie albo jakiś nieumarły szuka posiłku, więc nie ma sensu tam iść - stwierdził. Ale najwyraźniej reszta "drużyny" była innego zdania. Ich problem. O dziwo, jednoręki rycerzyk również nie przejął się tajemniczym jękiem. Wytatuowany mag spojrzał na niego mrużąc powieki. Blondynek coś knuł czy po prostu okazał się nieco sprytniejszy od reszty tej zgrai?
- Mam nadzieję, że tym swoim mieczykiem machasz równie gibko co wchodzisz po drabinkach - rzekł do niego. Oznaczało to tyle, że zgodził się na propozycję kaleki.
Dla pewności zdjął z pleców lekką kuszę - swój niedawny nabytek - i załadował bełt.
- Chodźmy. Idziesz przodem - dodał. Jeśli coś miało na nich wyskoczyć to najpierw zaatakuje jednorękiego dając magowi czas na wystrzelenie bełtu i rzucenie czaru.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 17-02-2012, 01:06   #49
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Bahadur, Noa, Courynn
Zagrożenie i konieczność walki radykalnie wpłynęła na relacje wśród najemników. Współpraca układała się nad wyraz pomyślnie. Rozkładające się i śmierdzące, żywe trupy nie były może wymagającym rywalem, jednak ich mnogość sprawiła, że każdy z załogantów “Czarnego Gryfa” Musiał się nieźle natrudzić, by odpędzać się od napływających w coraz to większej liczbie martwiaków.
Dość szybko najemnicy zorganizowali obronę. Bahadur przejął rolę dowódcy i coraz to większa grupa marynarzy zamiast walczyć samojeden dołączała się do zwartego szeregu, jaki uformował caliszyta. Wspierani przez Noę, która co i raz wypuszczała strzałę w kierunku nadciągających zombie. Także Courynn uwijał się jak mógł, zmieniając często pozycje i atakując z doskoku.
Komendy Bahadura świetnie wspomogły marynarzy, który zaskoczeni mnogością nadciągających martwiaków działali chaotycznie i często bezmyślnie. Dopiero rozkazy i podpowiedzi wprowadziły w szeregi matrosów ład i porządek. Dzięki temu obrona lewej burty szła wyśmienicie. Kolejne porąbane ciała ożywieńców spadały z powrotem do morza.

Bahadur zauważył jednak, że prawa burta o wiele słabiej obstawiona zaczyna się cofać. Coraz więcej umarlaków wdzierało się na pokład. Nawet mimo tego, że jeden z bystrzejszych marynarzy próbował naśladować komendy i sposób walki caliszyty, nie wiele to dało. Brakowało mu charyzmy i przede wszystkim doświadczenia. Bezmyślne powtarzanie komend nie robił z tego dzielnego żeglarza dowódcy. By nie dopuścić do klęski należało działać.

Ashrak
Druid posłuchał rady Bahadura. Zrobił to tym chętniej, że widział jak dobrze radzi on sobie ze zorganizowaniem obrony. Ashrak wezwał, więc swego czworonożnego przyjaciela. Kieł, nie okazując strachu przed umarlakami, biegł w kierunku swego pana.
We dwójkę popędzili w kierunku dziobu, gdzie została zaatakowana nawigatorka.

Dziób mimo wsparcia Ragara i kilku marynarzy był najsłabiej obstawiony. Zaledwie dziesięciu matrosów próbowało odeprzeć wdzierających się na pokład martwiaków.
To jednak nie oni stanowili główne niebezpieczeństwo. Ashrak aż zwolnił kroku na widok monstrum stojącego na samym dziobie. Wysoki i niezwykle chudy stwór o cienki błoniastych skrzydłach i półprzezroczystym ciele ściskał swym długimi, patykowatymi palcami gardło nawigatorki. Co i raz pluł na w stronę obrońców żrącym kwasem, który z sykiem wżerał się w pokład. Ragar wraz z bardziej doświadczonymi marynarzami próbował odbić Elissę, ale nie było sposobu, by podejść do monstrum.
Na domiar złego reszta marynarzy nie mogła pomóc bosmanowi, gdyż zajęta była odpędzaniem wdrapujących się po burtach martwiaków.
Także coraz silniej wzburzone morze nie ułatwiało zadania.
Kieł zatrzymał się obok swego pana i oczekiwał na rozkazy.


Fortney, Yagar

Grupa, która dotarła na okręt widmo szybko się rozdzieliła. Fortney i Yagar ruszyli w kierunku magicznego błysku, który wydał się im o wiele ważniejszy niż zwodnicze jęki.
Zachowując ostrożność i czujność powoli zbliżali się w kierunku dziobu okrętu. Musieli iść bardzo uważnie, gdyż mgła i walające się wszędzie ciała powodowały, że łatwo można było stracić równowagę i upaść.
Kilkanaście kroków po pokładzie karaweli uświadomiła obu najemnikom, jak potworny fetor unosi się na nim. Przenikający wszystko wokół smród śmierci i rozkładu. W pierwszej chwili nikt na to nie zwrócił uwagi, ale każda kolejna chwila bytności na okręcie uświadamiała im to coraz boleśniej. Świadomość tego faktu, jak i obecność dziwnej mgły sprawiał, że niebezpieczeństwa trzeba było wypatrywać z każdej strony.

Najemnicy doszli w końcu na sam dziób karaweli. Stała tam oktagonalna mahoniowa skrzynia znacznych rozmiarów. Miała ona około osiemdziesięciu centymetrów wysokości i półtora metra średnicy. Miała wyraźnie zarysowane wieko oraz ozdobne hieroglify po bokach. Yagar, aż głośno przełknął ślinę na ich widok. Były one bardzo podobne do tych jakie znajdowały się na przedmiocie, jaki otrzymał do zbadania od kapitana. Całą skrzynię otaczała błękitna poświata. Mag nie musiał nawet rzucać wykrycia magii, by czuć jej silną emanację.

Yagar miał już zbliżyć się do skrzyni i zbadać ją dokładniej, gdy poczuł że ktoś chwycił go za nogę. Spojrzał w dół i ujrzał jak nieboszczyk, którego przed chwilą wyminął podpełzł do niego i chwycił go oburącz za kostkę. Sytuacja byłaby może komiczna, gdyby nie fakt że truposz zamierzał ugryźć maga swymi pożółkłymi zębami.
Fortney także dostrzegł niepokojące zachowanie leżących na pokładzie umarłych. Kolejni martwi marynarze zaczynali się poruszać, pełznąć w ich stronę i podnosić się.


Chui, Sylve, Atuar

Grupa, która dotarła na okręt widmo szybko się rozdzieliła. Fortney i Yagar ruszyli w kierunku magicznego błysku, a pozostała trójka udała się na rufę zbadać niepokojący jęk, który usłyszała Chui. Otulająca ich mgła nie pozwalała na szybkie poruszanie się. Każdy krok trzeba było stawiać uważnie i z wielką uwagą. Leżące na pokładzie ciała oraz rozrzucona broń sprawiały, że o potknięcie się było bardzo łatwo.
Delikatny powiew wiatru, jaki niespodziewanie pojawił się przyniósł ze sobą ohydny smród śmierci i rozkładu. Najemnicy dopiero teraz zdali sobie, że cały okręt jest nim przesiąknięty na wskroś. Nie wróżyło to nic dobrego i dość radykalnie zmniejszało szansę, że na pokładzie jest ktoś żywy. Mimo to najemnicy nie zawrócili i dalej zamierzali sprawdzić, co też znajduje się na rufie.

Po skrzypiących i lekko wykoślawionych od wilgoci schodach, grupa weszła na mostek. Tuż obok koła sterowego stała przymocowana do ziemi niewielka żelazna klatka.
W środku zamknięta była dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka w podartych i brudnych łachmanach w wieku około pięciu, sześciu lat. Dziewczynka siedziała ze skrzyżowanymi nogami i tuliła do siebie głowę chłopca, która leżała jej na kolanach. To prawdopodobniej jej ciche łkanie usłyszała elfka. Ku swemu przerażeniu najemnicy zauważyli, że chłopiec prawdopodobnie nie żyje i to od dłuższego czasu. Jego oczy miały mlecznobiałą barwę i pozbawione były one źrenic, a cera miała ciemną ziemistą barwę. Dziewczynka jednak, jakby tego w ogóle nie zauważała. Kołysała się tylko w tył i przód, tuląc i głaszcząc głowę chłopca i cicho łkając.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 17-02-2012, 02:15   #50
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Dobrze, Tempus wam sprzyja! – zakrzyknął z satysfakcją.

Obrona lewej burty szła im całkiem nieźle. Bahadur – nie umniejszając swojej roli – musiał przyznać, że w niemałym stopniu była to zasługa jego towarzyszy. Bez pomocy egzotycznej kobiety i jej łuku czy dzielnego marynarza obrona rozsypałaby się, zanim caliszyta miałby szansę zebrać choćby kilku marynarzy. Nie, żeby był zazdrosny o ich wkład w bitwie – od małego uczono go, że dobry dowódca winien wykorzystywać talenty towarzyszy broni, a nie kraść im zasługi...

W każdym razie, Pesarkhal był miło zaskoczony ich kompetencją. A jeśli Ashrak dorównywał swej siostrze umiejętnościami, to powinien z łatwością rozprawić się z potworem z dzioba.

Jednak już jeden rzut oka na prawą burtę pokazał, że z działań tej części załogi nie mógł być dumny. Nawet naśladownictwo jego działań, które w innych okolicznościach miło łechtałoby caliszycką dumę, wypadało raczej blado. Zmełł przekleństwo... po raz kolejny tego dnia.

Nawet nie chodziło o to, że nie mógł się rozdwoić i organizować obrony na przy burtach jednocześnie. Po prostu, na prawej burcie nie było już zanadto czego organizować – marynarze byli w rozsypce, stopniowo osaczani przez trupy. Nawet gdyby się tam zjawił, to zanim ustawiłby ich w szeregi, nie byłoby komu tych szeregów zapełniać...

- Courynn... muszę prosić, abyś pilnował szyku z prawej strony. Noa... chciałbym, abyś ustrzeliła wszystkich skurwysynów, z którymi my nie damy sobie rady – rzucił do towarzyszy, modląc się, aby posłyuchali.

- Na Bhaelrosa, prawa burta, DO MNIE! – ryknął. Poddanie prawej burty niewiele już zmieniało, a otwierało to nowe możliwości – Tak, BIEGNIJCIE TUTAJ, JAKBY WAS KRAKEN ŚCIGAŁ! – ryczał dalej...

O wiele więcej przestraszonym matrosom mówić nie trzeba było. Czmychnęli przed martwiakami, jak tylko mogli – teraz już jego głowa w tym, by ich zorganizować.

- Wy, z bosakami i kijami, ciasno przy szalupie! - rozkazał, wskazując na odgradzającą ich od prawej burty, długą szalupę - Oprzyjcie się o nią i pchajcie ponad nią, co tylko lezie! - wykrzyknął.

Powinno być dobrze - z nadmiarem osób z takim rodzajem broni zmagał się już dawno, a tak dało się ich wykorzystać. Trupy nie były na szczególnie inteligentne, więc mógł domniemywać, że ileś z nich zniszczą...

A poza tym, ubezpieczał się przed atakiem z drugiej strony i zmniejszał potrzebny kapitał ludzki. Na to, że na formowanie szeregów z drugiej strony starczy mu ludzi, nawet się nie łudził...

- Ty, z rapierem! I ty z kordelasem! Na ten bok! - rozkazy dla tych z inną bronią były już bardziej szczegółowe. Wydał jeszcze kilka, po czym stanął na jednym z końców szyku.

W efekcie, od lewej burty odgradzał ich uformowany wcześniej dwuszereg, a od prawej - przeszkoda na pokładzie. Obroną wąskich przesmyków między krańcami szyku, a szalupą miał zająć się z jednej strony on, a z drugiej - Braegen... oczywiście, z pomocą kilku marynarzy. Jako że dość niedawno cofnął linię obrony lewej burty, te luki nie powinny być zbyt szerokie. Ustawienie było czysto obronne... ale w to, że bez reorganizacji tej całej zbieraniny z prawej burty będzie się dało przejść do ataku, nie wierzył.

Sparował tarczą cios jakiegoś truposza i szybką ripostą posłał go na pokład...odskoczył, gdy następny próbował go przekłuć mieczem, doskoczył, przekłuł go... i znów...

- Towarzysze, trochę musimy tak wytrzymać - mruknął do pozostałych najemników, kiedy tylko wyczuł chwilę, gdy umarlaki nie nacierały tak mocno na jego pozycję - Chcę ich trochę nauczyć drylu i przeorganizować przed jakimś kontratakiem... - dokończył, wskakując znów na swoją pozycję.

- Wy, koło środka szalupy! ZBLIŻCIE SIĘ DO SIEBIE! I zmieńcie chwyt! Matka nigdy nie pokazywała ściany włóczni, czy chorzyście?! - zaczął korygować walkę poszczególnych matrosów...

W tym wszystkim, nie zauważył nawet, że broń któregoś z trupów przerwała okalający jego tarczę materiał. I walczył z całkowicie osłoniętą tarczą - z arcybogatymi caliszyckimi zdobieniami widocznymi dla każdego...
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 17-02-2012 o 12:18. Powód: Poprawka stylistyczna.
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172